Terroryści z Somalii zaczynają atakować także poza granicami swego kraju W Kampali, stolicy Ugandy, doszło do krwawej łaźni. Dwie bomby, zdetonowane zapewne przez zamachowców samobójców, zabiły 76 ludzi. Kilkadziesiąt osób zostało rannych. Życie stracili kibice oglądający w restauracji i pubie finałowy mecz piłkarskich mistrzostw świata. Do zbrodniczej akcji przyznali się ekstremiści islamscy z somalijskiego ugrupowania Al Szabab (Młodość), porównywanego do afgańskich talibów. Szababowie, którzy w ubiegłym roku ogłosili sojusz z Al Kaidą, kontrolują znaczną część południowej i środkowej Somalii i walczą w Mogadiszu. Nie zdobyli całej somalijskiej stolicy tylko dlatego, że władzy Tymczasowego Rządu Federalnego (TFG) Somalii, mającego uznanie międzynarodowe, broni 5 tys. żołnierzy z sił Amisom, wystawionych przez państwa Unii Afrykańskiej – Ugandę i Burundi. „Ostrzegaliśmy Ugandę, aby nie wysyłała wojsk do Somalii, ale nas zignorowali. Ostrzegaliśmy ich (Ugandyjczyków), aby zaprzestali masakrowania naszych ludzi, lecz nie posłuchali. Eksplozje w Kampali były tylko małym ostrzeżeniem. Będziemy atakować ich wszędzie, jeśli Uganda nie wycofa się z naszego kraju”, zagrzmiał rzecznik szababów, szejk Ali Mohamud Rage. Atak z 11 lipca wywołał poważne zaniepokojenie polityków. Oto somalijscy fundamentaliści po raz pierwszy uderzyli poza granicami swego kraju. Komentatorzy zwracają uwagę, że ekstremiści z Somalii coraz liczniej zasilają szeregi międzynarodowych dżihadystów. Zatrwożony zamachami Waszyngton wysłał do Kampali zespół agentów FBI i ekipę śledczą policji nowojorskiej. Zemsty szababów obawiają się władze Burundi oraz Kenii, która szkoli uchodźców z Somalii do walki po stronie tymczasowego rządu w Mogadiszu. Wypełnione kulkami bomby, prawdopodobnie ukryte w torbach na laptopy, wybuchły w restauracji Ethiopian Village oraz w Lugogo Rugby Club. Oba lokale były pełne ludzi oglądających na zewnętrznych ekranach mecz Hiszpania-Holandia. Świadkowie opowiadali potem o fragmentach ludzkich zwłok leżących wśród potrzaskanych plastikowych krzeseł. „Pamiętam tylko, że biegłem, kroczyłem po ciałach, z których tryskała krew. Moje stopy były czerwone od krwi. To było straszne”, relacjonował ugandyjski student Andinda Moses, który przeżył zamach w klubie rugby. Większość ofiar to Ugandyjczycy, w ataku zginęli jednak także obywatele Erytrei, Etiopii, Kongijczycy, 51-letnia misjonarka z Irlandii Marie Smith oraz 25-letni Amerykanin Nate Henn, aktywista organizacji humanitarnej Invisible Children. Jak oświadczył rzecznik armii ugandyjskiej Felix Kulayigye, znaleziono zmasakrowaną głowę Somalijczyka, który być może dokonał samobójczego zamachu. Policja zatrzymała cztery osoby podejrzane o udział w aktach terroryzmu. Prezydent Ugandy Yoweri Museveni ostro potępił sprawców rzezi: „Ludzie oglądający mecz piłki nożnej nie powinni być atakowani. Jeśli sprawcy chcą walki, niech poszukają żołnierzy”. Zapowiedział, że jego kraj dotrzyma swych zobowiązań wobec Somalii (czyli nie wycofa 2,7 tys. żołnierzy z Mogadiszu). Komentatorzy przypuszczają, że Museveni w odwecie wyśle dodatkowe wojska do leżącej w Rogu Afryki Somalii i wyda im rozkaz podjęcia ofensywnych działań przeciwko szababom (na razie żołnierze Amisom mają mandat tylko do obrony rządu w Mogadiszu). Taka interwencja zbrojna Ugandy tylko powiększyłaby krwawy chaos panujący w Somalii, w której od prawie 20 lat szaleje wojna domowa i nie funkcjonuje rząd. Somalia jest klasycznym państwem upadłym, zdaniem pesymistycznie nastawionych politologów zapowiedzią losu, który czeka Jemen i Sudan. W 1991 r. somalijski dyktator Mohamed Siad Barre został obalony w wyniku zamachu stanu. Rozpoczęły się zacięte walki między przywódcami klanowymi. Kraj pogrążył się w zamęcie, zapanowały nędza i głód, zbrojne bandy przejmowały międzynarodowe dostawy żywności. W 1993 r. prezydent Stanów Zjednoczonych Bill Clinton zdecydował się na interwencję zbrojną w ramach operacji „Przywrócić nadzieję”, aczkolwiek politycy amerykańscy nie potrafili ustalić jej celów. W przedsięwzięciu wzięło udział 33 tys. żołnierzy USA oraz Narodów Zjednoczonych. Ale Amerykanie uwikłali się w walki z bojownikami panów wojny. W październiku 1994 r. zostały zestrzelone dwa śmigłowce Black Hawk, 18 żołnierzy supermocarstwa zginęło, ich zmasakrowane ciała motłoch włóczył po ulicach Mogadiszu. Społeczeństwo USA doznało szoku, Clinton musiał wycofać wojska. W Rogu Afryki nadal rządzili panowie wojny. Na kilka lat zapanowała swego rodzaju mała stabilizacja. Walki ucichły, Somalijczycy
Tagi:
Jan Piaseczny









