Ekologia

Powrót na stronę główną
Ekologia

Zielona strona mocy

Do dobrego życia w mieście potrzebujemy szpalerów drzew, ale też przypadkowych krzaków i chwastów

My, miastowi, chcemy widzieć drzewa za oknem, słyszeć śpiew ptaków w ich koronach, mieć gdzie wyjść z psem na spacer i móc nacieszyć oko kwietną rabatą na skwerku. Lubimy łąki kwietne, pergole, skalniaki i zielone fasady. Część z nas jest nawet świadoma tego, że w upalny dzień w cieniu drzew jest o 6 st. chłodniej i że zieleń w naszym otoczeniu to nie tylko dom dla wielu tysięcy gatunków istot nieludzkich, ale to także lepsza jakość powietrza, naturalne panele akustyczne, naturalne regulatory wilgoci w gruncie czy zapory przeciwpyłowe. (…)

Jednak mimo tej teoretycznie powszechnej wiedzy na temat dobroczynnego działania roślin w naszym otoczeniu zachowujemy się jak twórcy bonsai (przepiękna japońska sztuka ogrodnictwa w mikroskali), dopuszczając ją tylko w wydaniu przez nas zaakceptowanym, czyli: drzewa – tak, pod warunkiem że nie zabierają nam miejsc parkingowych dla naszych ukochanych samochodów, ptaki – tak, pod warunkiem że nie zanieczyszczają odchodami naszych ukochanych samochodów. (…).

Do dobrego, zdrowego życia w mieście potrzebujemy jego zielonych płuc: szpalerów drzew, zielonych skwerów, a nawet przypadkowych krzaków, chwastów i butwiejących liści. I mamy wiele przykładów metropolii, których zielone rozwiązania możemy naśladować. Miasta, uznawane za najlepsze do życia, zapraszają mieszkańców do licznych parków i ogrodów miejskich, a także na bulwary, zielone dachy czy nawet na ścieżki przyrodnicze, spełniające nie tylko funkcje rekreacyjne, ale i edukacyjne.

Do najbardziej zielonych miast na Starym Kontynencie zalicza się Wiedeń, którego ponad połowę powierzchni zajmują tereny zielone: piękne parki, ogrody i lasy miejskie. Zielony vibe ma także Oslo, otoczone lasami i fiordami, z doskonałym dostępem do przyrody. Lublana – zielona stolica Europy 2016 – słynie z rozbudowanej sieci ścieżek rowerowych i pieszych oraz zjawiskowych nadrzecznych terenów spacerowych, harmonijnie łączących przyrodę z życiem miejskim. Nie mniej popularne są Kopenhaga – miasto zielonych skwerów i nadrzecznych promenad, przyjazne rowerzystom i pieszym oraz Helsinki – stolica otoczona lasami i archipelagiem wysp, z pięknymi parkami i ogrodami botanicznymi. Uniwersyteckie miasto Växjö (Szwecja), znane z ambitnych celów w zakresie zrównoważonego rozwoju i ekologii, nie bez przyczyny otrzymało tytuł „Najzieleńszego Miasta w Europie” – połowa jego powierzchni jest pokryta lasem. To także pierwsze nowoczesne miasto, w którym niemal 50% nowych budynków komunalnych zostało wykonanych… z drewna.

W wielu krajach wdrażane są badania wokół wykorzystania dźwięków natury, takich jak szum płynącej wody, do zagłuszania miejskiego hałasu, np. rozmów czy zgiełku ulicy. Dowiedziono już, że maskowanie dźwięków wpływa na uczucie ulgi akustycznej. Dobrym przykładem jest tu Paley Park w Nowym Jorku, który w elegancki sposób rozwiązuje problem braku dostępu do zieleni i hałasu w miejskiej dżungli. W 1967 roku pustą działkę na Manhattanie przekształcono w niewielki park publiczny (tzw. park kieszonkowy). W tym przypadku przestrzeń została zaprojektowana przez studio Zion & Breen tak, aby hałas ulicy był zagłuszany przez szum wody z wodospadu na drugim końcu działki. Co więcej, wolno stojące krzesła pozwalają zbliżyć się do wodospadu i dowolnie regulować poziom słyszalnego hałasu, w sposób naturalny sprzyjają też interakcjom społecznym. (…)

Na architektoniczne salony na trwałe wprowadziła roślinność biofilia. Za pioniera i głównego propagatora tego podejścia uważa się Edwarda O. Wilsona. Ten amerykański biolog i myśliciel w 1984 r. opublikował pracę „Biophilia”, w której zdefiniował to pojęcie jako wrodzoną

Fragmenty książki Joanny Jurgi Hotel Ziemia. Żyć i mieszkać dobrze, Powergraph, Warszawa 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia

Klimat a rozwarstwienie mieszkaniowe

Bogaci płacą za to, aby mieszkać w miejscach chronionych przed szokami klimatycznymi

(…) Zauważmy, że cieplejsze części Stanów Zjednoczonych zazwyczaj charakteryzują niższe średnie dochody. Nie oznacza to, że osób o wysokich dochodach brakuje na południu, ani że nie znajdziemy biednych ludzi w północnych stanach, jak Massachusetts czy Waszyngton. Oznacza to jednak, że średnie dochody na południu i południowym zachodzie są niższe niż na północnym wschodzie czy wzdłuż północno-zachodniego wybrzeża Pacyfiku. Ta korelacja, co może być zaskakujące, pozostaje aktualna także w innych krajach, w tym w dużej części Ameryki Północnej, Środkowej i Południowej. W wielu krajach, w tym w Stanach Zjednoczonych, Meksyku, Peru, Boliwii, Brazylii, Panamie i Wenezueli, gminy, które są średnio o 1 st. C cieplejsze, notują od 1,2% do 1,9% niższe dochody na mieszkańca.

Takie zależności występują często na znacznie bardziej lokalnych poziomach. W Kalifornii osoby z najniższego kwintyla (dolne 20% rozkładu dochodów – przyp. tłum.) dochodów żyją w miejscach, gdzie doświadcza się 70 dni rocznie z temperaturami powyżej 32 st. C. Ci z najwyższego kwintyla mierzą się z takimi wyzwaniami pogodowymi 26 dni rocznie. Innymi słowy, biedniejsi mieszkańcy Kalifornii doświadczają prawie trzykrotnie więcej dni w roku z potencjalnie niebezpiecznym upałem niż bogatsi mieszkańcy stanu.

Ta różnica nie wynika tylko z samego faktu, że bogatsi ludzie zwykle mieszkają w miastach w pobliżu wybrzeża, takich jak San Francisco i Monterey. Takie gradienty na osi temperatura-dochód wydają się ujawniać także w obrębie miast.

Podczas moich wędrówek po Los Angeles często zastanawiałem się nad tym, jak to możliwe, że w tym samym dniu temperatura w nadmorskiej i zalesionej Santa Monica plasuje się w zakresie 26-29 st. C, podczas gdy w Downey lub gdzieś w Inland Empire przekracza 37 st. C. Takie systematyczne różnice w wymiarze lokalnym dotyczące występowania upałów zostały udokumentowane w dziesiątkach innych miast.

Pojawia się pytanie: dlaczego lokalne klimaty są tak silnie skorelowane z dochodami? Jednym z wyjaśnień jest działanie sił rynkowych. Ponieważ ekstremalne upały są generalnie zjawiskiem niepożądanym, potencjalni właściciele domów i najemcy prawdopodobnie będą skłonni zapłacić wyższą cenę za korzystniej położone lokalizacje, przy założeniu, że inne uwarunkowania będą z grubsza takie same. Innymi słowy, dynamika podaży i popytu na rynku nieruchomości może naturalnie generować „premię” za mieszkanie w Santa Monica w porównaniu z osiedleniem się w Downey. Mogą na to nakładać się inne czynniki – jeśli przestrzeń w pożądanych lokalizacjach jest ograniczona ze względu na geografię lub z powodu lokalnych przepisów (na przykład dotyczących gęstości zabudowy), popyt może jeszcze bardziej przekraczać podaż, podbijając ceny w tych pożądanych miejscach jeszcze bardziej. Jeśli drogi są zatłoczone i czas dojazdu do pracy wydłuża się wraz z odległością, co przekłada się ujemnie na koszty przemieszczania się z punktu A do punktu B, takie premie mogą być jeszcze wyższe.

Oczywiście rzadko zdarza się, aby udział pozaklimatycznych czynników atrakcyjności danej lokalizacji był taki sam: Santa Monica może być pożądana także ze względu na dostęp do modnych miejsc rozrywki i bliskość miejsc pracy w branży technologicznej. Domy mogą być tam większe, nowsze i bardziej luksusowe niż w Downey. Jednakże – na tyle, na ile można oprzeć się na założeniu „wszystkie inne czynniki równe” – teoria ekonomiczna przewidywałaby premię za udogodnienia, związaną z łagodniejszym klimatem.

Przewidywanie to wydaje się znajdować potwierdzenie w danych. Zgodnie z analizami ekonomistów Davida Albouya, Ryana Kelloga, Waltera Grafa i Hendrika Wolffa oraz podobnymi analizami Paramity Sinhi, Marthy Caulkins i Maureen Cropper Amerykanie co do zasady preferują lokalizacje z mniejszą liczbą dni ekstremalnych upałów i są skłonni zapłacić za nie więcej. W jednym z badań Albouy i współpracownicy przetestowali tę hipotezę, korzystając z danych z ponad 2 tys. amerykańskich miast. Wykorzystując szczegółowe codzienne dane meteorologiczne oraz szeroki zakres cech związanych z nieruchomościami i miastami (takich jak liczba sypialni oraz dostęp do miejsc pracy), próbowali wyeliminować udział wszystkich innych czynników i nadać im status „równych”, aby dokonać możliwie celnych porównań. Wniosek był taki, że amerykańskie gospodarstwa domowe są skłonne płacić znaczną premię za mieszkanie w miejscach o bardziej przyjemnym klimacie. Byłyby w stanie dopłacić, byle uniknąć zarówno bardzo gorących, jak i bardzo zimnych dni. Zasadniczo preferują dni z maksymalnymi temperaturami w przedziale 15-20 st. C.

Co istotne, te szacunki uwzględniają fakt, że bardziej ekstremalne klimaty będą wymagały większych wydatków na ogrzewanie i chłodzenie. Można na tej podstawie wyłuskać coś, co można by nazwać niematerialną wartością mieszkania, położonego w przyjemniejszym lokalnym mikroklimacie, a przez to oferującego wiele luksusowych udogodnień, typu możliwość częstszego spacerowania z dziećmi lub psem czy uniknięcia irytującego pocenia się w drodze na stację metra lub przystanek autobusowy, czy po prostu mniejsze ryzyko potencjalnych

Fragmenty książki R. Jisung Parka Niewidzialny pożar. Ukryte koszty zmian klimatycznych, tłum. Szymon Drobniak, Copernicus Center Press, Kraków 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia Wywiady

Drzewa w stresie

Susza hydrologiczna powoduje, że liście nabierają jesiennych barw już latem

Prof. Marcin Zych – botanik i ekolog, członek wielu rad naukowych, m.in. rady redakcyjnej czasopisma „Acta Agrobotanica”, Rady Naukowej PAN Ogrodu Botanicznego – Centrum Zachowania Różnorodności Biologicznej w Powsinie, Państwowej Rady Ochrony Przyrody oraz Komitetu Biologii Organizmalnej PAN.

Z obserwacji może wynikać, że już od połowy sierpnia panuje w Polsce jesień. Choć ta kalendarzowa ma przyjść dopiero 22 września. Czas zrewidować pojęcie jesieni?
– To jeszcze nie jesień. Wzmożone opadanie liści wynika ze… stresu i, obrazowo mówiąc, jest wyrazem desperacji roślin. Liście zawierają wodę, ale gdy zachodzi wymiana gazowa poprzez aparaty szparkowe, maleńkie pory w liściach otwierają się i dochodzi do częściowej utraty wody. Przedłużająca się susza sprawia, że wody ucieka coraz więcej. Aż dochodzi do momentu, gdy organizm wysycha. Aby temu zapobiec, roślina zrzuca liście. Proces wydaje się podobny do tych, które mają miejsce jesienią, jest jednak wynikiem stresu wodnego.

Mamy do czynienia ze strajkiem liści? Nowe już nie odrosną.
– Nie odrosną. Trzeba czekać do wiosny. Praprzyczyną kłopotów jest susza hydrologiczna. Deficyt wody jest ogromny. Niektórzy są zdziwieni, bo przecież mieliśmy mokre wakacje, ale badanie wilgotności gleby pokazuje smutną prawdę. Nawet po ulewnym deszczu praktycznie nie ma kałuż. Woda nie pozostaje w wysuszonej glebie, nie jest wchłaniana, szybko spływa do rzek, a w mieście do kanałów. Tak się dzieje nawet po kilkudniowym opadzie, gdy górna warstwa gleby jest lekko wilgotna, a dolna wciąż sucha. Hydrolodzy badający wody podziemne już od 10 lat mówią o suszy panującej w dużej części kraju. Nieco lepiej jest na Pomorzu i w górach, ale środkowa część Polski jest w opłakanym stanie.

Każdy z nas pamięta tzw. kapuśniaczek, lekki deszczyk, którego efekt był zbawienny dla roślin i gleby, bo powoli je nawilgocał. Teraz mocne, ale krótkotrwałe deszcze spływają błyskawicznie, powodując lokalne powodzie i podtopienia, ale gleba po nich pozostaje sucha. Czy rośliny, zrzucając liście, robią to niejako instynktownie, „przewidując” deficyt wody?
– To nie instynkt ani rodzaj adaptacji, ale – jak powiedziałem – raczej desperacja. Wiele roślin, z wyjątkiem np. sukulentów, nie ma żadnego mechanizmu kontrolowania utraty wody. Zagęszczenia aparatów szparkowych na liściach drzewo nie może zmienić ani np. części wyłączyć, więc broni się przed ostatecznym wysychaniem, zrzucając liście. Fizjologicznie przygotowuje się do spoczynku jesiennego, ogranicza wydajność. W miastach widać to doskonale po kasztanowcach, które źle znoszą suszę. Fotosynteza następuje pod wpływem światła, temperatury i wody. Bez niej nie będzie zachodzić.

Czyli rośliny będą produkowały mniej niezbędnego do życia tlenu?
– Na szczęście za bilans tlenowy odpowiada cała biosfera, choć oczywiście w skali lokalnej dochodzi do niewielkiego ograniczenia produkcji tlenu. Na obszarze naszego kraju widać po drzewach, które źle znoszą suszę, jak wspomniane kasztanowce, że ich pączki spoczynkowe, które normalnie czekałyby na wiosnę, mogą się rozwijać jeszcze jesienią, pod koniec sezonu, gdy są w zasadzie bezużyteczne, ponieważ za chwilę opadną z uwagi na niską temperaturę. Taka nieprzewidziana aktywność wzrostowa osłabia roślinę.

Nie wszystkie rośliny równie źle znoszą wzrost temperatury, niską wilgotność i suszę.
– Istnieje grupa gatunków, która radzi sobie coraz lepiej, ale charakteryzuje się nieco innymi preferencjami klimatycznymi. Do tej pory w naszej części Europy dominował klimat umiarkowanie chłodny – teraz zmienia się na bardziej ciepły i suchy. Część typowych dla nas gatunków drzew przestaje sobie radzić z suchymi, ciepłymi wiosnami i upałami w lecie. One nie przeniosą się w inne obszary. Słabsze wymrą. Kilka gatunków drzewiastych, np. świerk, sosna i brzoza, już się poddaje temu procesowi. Śmiertelność świerków widać było w Białowieży – osłabione suszą ostatecznie były zabijane przez korniki. Warto więc jak najszybciej zacząć modelować zasięgi drzew, biorąc pod uwagę zmiany klimatu i warunki glebowe. Nowe warunki klimatyczne wpłyną na stan przyrody i gospodarki. Dotychczasowy drzewostan gospodarczy, w którym dominowały sosny i świerki, w perspektywie najbliższych 20-50 lat bardzo się zmieni. Wiele zależy od dynamiki zmian klimatycznych, ale z uwagi na długość życia drzew już teraz powinniśmy się zastanawiać, co wprowadzimy zamiast świerków, sosen i brzóz.

Jakie drzewa trzeba będzie sadzić na potrzeby budownictwa i meblarstwa? Może skorzystamy z typowej dla polskiego krajobrazu wierzby?
– Wierzba nie ma zastosowania gospodarczego. Lepszy jest buk. Do tej pory Mazowsze z uwagi na surowy klimat nie miało buków, ale w ocieplającym się klimacie radzą sobie lepiej. W ogóle przeciwwagę dla drzew iglastych będą stanowić raczej drzewa liściaste. Lepiej w suszy radzi sobie też grab. Leśnicy go nie lubią, bo nie nadaje się na deski.

A nasze podobno najstarsze drzewo, dąb?
– Najstarsze polskie drzewo to cis. Lepiej niż świerki radzą sobie jodły. Czeka nas dyskusja na ten temat. Paradoksalnie może się okazać, że powinniśmy wprowadzić w kraju nawet gatunki inwazyjne, przed którymi do tej pory się broniliśmy. Zmiany klimatyczne dałaby radę przetrzymać np. robinia akacjowa. Pochodzi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia

Recykling z klasą

Ekomłodzież z Andrychowa testuje butelkomaty, które od października na stałe wpiszą się w polski krajobraz

– Na parterze naszej szkoły stanął automat, do którego można wrzucać niezgniecione, puste butelki plastikowe oraz puszki aluminiowe – mówi Piotr, uczeń pierwszej klasy I Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej-Curie w Andrychowie. Rzeczywiście, pokaźnych rozmiarów butelkomat typu Splask Collect PET/CAN pojawił się w obszernym holu szkoły. Obok niego tablica z zachętą: „Chcesz wygrać super nagrody dla swojej klasy, a przy okazji zrobić coś dobrego dla planety? Dołącz do konkursu »Recykling z Klasą« organizowanego w naszym liceum we współpracy z firmą, producentem butelkomatów Splask!”.

– Na czym polega konkurs? – pytam.

– To proste. Wrzucamy butelki do automatu, a potem na ekranie dotykowym wybiera się swoją klasę. Każda butelka lub puszka to jeden punkt dla klasy. Naprzeciwko szkoły jest sklep, gdzie kupujemy na przerwach napoje. A jak się uzbiera w miesiącu najwięcej punktów, to klasa otrzymuje kupon do restauracji na 300 zł. Na zakończenie konkursu mają być jeszcze większe pieniądze dla zwycięskich klas – objaśnia Piotr.

I LO w Andrychowie, szkoła z 80-letnią tradycją, uzupełniła rywalizację o dodatkowe kategorie. Uczniowie do tej pory zaprojektowali już plakaty informujące o akcji z hasłem #RecyclingZKlasa do umieszczenia w internecie, nakręcono też rolki na Facebooka. Młodzież zachęcano jeszcze do zbierania śmieci w okolicy, za co również przydziela się punkty. To był już tylko dodatek do wielkiej akcji recyklingowej i postawionego w szkole urządzenia.

Nie ma co ukrywać, do korzystania z butelkomatów młodzież w przeważającej części motywuje czynnik ekonomiczny, tak jak Michała, absolwenta szkoły podstawowej. W jego domu – jak mówi – przygotowuje się za każdym razem „wsad do automatu” stojącego w pobliskim Lidlu. Powody są dwa. Wolniej zapełniają się wtedy żółte worki do opakowań plastikowych – a w jego domu pije się sporo napojów, wody mineralnej i soków, więc butelek jest dużo. No i za każdym razem uzyskuje się z butelkomatu co najmniej 2-3 zł zwrotu kaucji. To wprawdzie wystarczy na niewiele, ale i tak wszyscy są zadowoleni. Czynnik ekologiczny, ratowanie przyrody, jak przyznaje Michał, nie jest motywem wiodącym, chyba że ktoś dłużej nad tym faktem się zastanowi. W jego podstawówce o konieczności zbierania butelek nic nie mówiono, urządzenia nie zamontowano. Chłopak liczy, że może w liceum coś więcej w tej kwestii będzie się działo.

Oprócz liceum w Andrychowie, które postawiło u siebie butelkomat, także inne polskie szkoły, np. trzy sopockie podstawówki, wstawiły urządzenia do odbioru butelek i zorganizowały konkursy dla uczniów. W Sopocie o rozdysponowaniu pieniędzy z nagród zadecydują rady rodziców.

Istnieją szanse, że butelkomaty typu Splask już wkrótce na dobre zagoszczą w naszej najbliższej przestrzeni. Tego typu urządzenia można było niedawno oglądać w Warszawie podczas Wielkiego Zlotu Automatów Kaucyjnych zorganizowanego przez spółkę Polski System Kaucyjny (PSK). Impreza odbyła się w nowoczesnym hotelu Sound Garden blisko lotniska Chopina w Warszawie i była jedyną w swoim rodzaju okazją, aby poznać tak wielu dostawców automatów kaucyjnych/butelkomatów, no i zdobyć wiedzę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia

Rowerem ku lepszej przyszłości

Ciche, nie smrodzą, nie wymagają betonowych parkingów, tonują ruch w miastach. Zastąpią auto osobowe, komunikację publiczną i samochód dostawczy

Rowerem można dojechać tam, gdzie za daleko na piechotę, ale zbyt blisko, by jeździł pociąg czy autobus. Do najbliższej stacji, przystanku albo z hubu przeładunkowego prosto pod nasze drzwi, z przesyłką kurierską.

Polityki rowerowej mobilności to przede wszystkim edukacja i pieniądze. We Francji od kilku lat można otrzymać dopłatę do roweru transportowego w wysokości do 3 tys. euro. Paryż z okazji letnich igrzysk olimpijskich chwalił się dofinansowaniem w latach 2018-2024 1,5 tys. cargo bike’ów dla przedsiębiorców. Na ulice Kopenhagi, europejskiego lidera transportu rowerowego, wyjeżdża co dzień ok. 50 tys. rowerów cargo. W europejskiej czołówce obok Paryża i Kopenhagi utrzymują się Amsterdam, Berlin i Barcelona. W USA elektryczne rowery cargo walczą o tytuł mistrza dostaw tzw. ostatniej mili z pojazdami autonomicznymi i dronami. Rowerowa Polska również przyśpiesza, będzie gonić czołówkę dzięki dopłatom z funduszy krajowych i unijnych.

Kurier na rowerze

Dwa lata temu Uniwersytet Westminsterski zbadał usługi transportowe świadczone przez rowery w Londynie. Wyniki pokazały, że elektryczny rower cargo dowozi przesyłki na terenie metropolii 1,6 razy szybciej niż furgonetka, co w ciągu roku daje oszczędność ponad 14,5 tys. kg dwutlenku węgla. To znaczy, że rower zmniejsza emisję dwutlenku węgla o 90% w porównaniu z furgonetką z silnikiem Diesla i o 33% w porównaniu z furgonetką elektryczną. Według brytyjskich naukowców nawet połowa wszystkich realizowanych dotychczas przez pojazdy spalinowe miejskich dostaw w Europie mogłaby być realizowana za pomocą elektrycznych rowerów cargo.

Powoli zapominamy, jak wyglądał świat bez zakupów online i dostaw do domu. Na tętniących życiem ulicach miast pojawienie się kurierów rowerowych zrewolucjonizowało sposób, w jaki przesyłki docierają do miejsc przeznaczenia. Rower pozwala na zwinne przemykanie przez zatłoczone śródmieście, zapewniając terminowe dostawy, z którymi tradycyjne pojazdy mają trudności. Daje radę tam, gdzie furgonetka nie może – w strefach dla pieszych, na wąskich uliczkach i w obszarach czystego transportu. Nie zajmuje tyle miejsca; zamiast budować kolejny parking, miasto może np. zaplanować zieloną przestrzeń.

W Nowym Jorku policzono, że dostarczenie paczek z centralnego magazynu do domu klienta na tzw. ostatniej mili stanowi aż 50% całkowitej emisji dwutlenku węgla z dostaw kurierskich. W godzinach szczytu na Manhattanie kurierzy rowerowi są w stanie dostarczyć paczki dwa razy szybciej niż samochody. Każdego dnia w mieście trafia do rąk klientów ok. 2,4 mln przesyłek. Nowojorski wydział transportu wypuścił w ubiegłym roku swój własny model elektrycznego roweru – Cargi B. Dla tamtejszego przedsiębiorcy wymiana pojazdu ciężarowego na elektryczny rower towarowy to oszczędność nawet 13 tys. dol. rocznie.

Warunki pogodowe, bezpieczeństwo i wysiłek fizyczny to największe wyzwania dla transportu rowerowego. Miasta i firmy wdrażają dobre praktyki, aby wesprzeć kurierów. W Tokio otrzymują oni premie za terminowe wykonanie usługi podczas

z.muszynska@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia Wywiady

Puszcza Białowieska jak magnes

Ochrona przyrody powinna się opierać przede wszystkim na racjonalnych naukowych przesłankach

Dr hab. Michał Żmihorski – biolog, ekolog, profesor Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży i jego dyrektor

Czym zajmuje się Instytut Biologii Ssaków PAN w Białowieży?
– Celem działalności Instytutu Biologii Ssaków PAN, która trwa już ponad 70 lat, jest zrozumienie mechanizmów determinujących funkcjonowanie populacji zwierząt kręgowych, głównie ssaków, i ekosystemów lądowych. Skupiamy się na Puszczy Białowieskiej, bo to referencyjny las naturalny, w bardzo niedużym stopniu zmieniony przez człowieka. Obserwujemy w nim, powstałe w wyniku milionów lat ewolucji, zależności między środowiskiem a zwierzętami oraz pomiędzy różnymi gatunkami tych zwierząt.

Podam przykład. Badamy relację między wilkami a jeleniami, na które wilki polują. Na podstawie wyników sprawdzamy, jak taka relacja drapieżnik-ofiara wpływa np. na obieg pierwiastków w ekosystemie czy wzrost drzew w lesie. Jelenie zgryzają drzewa, a wilki zabijają jelenie, więc mogą ten proces modyfikować. Obecnie badamy również, jak to wpływa na rozmieszczenie w lesie kleszczy.

Proszę sobie wyobrazić, że ma pan wytłumaczyć przedstawicielowi obcej cywilizacji, czym jest Puszcza Białowieska i jakie ma znaczenie dla Polski i świata.
– Ujmując rzecz przenośnie, można powiedzieć, że puszcza jest dużą książką, poradnikiem, jak przetrwać na planecie Ziemia. Mamy tu ogromne nagromadzenie często rzadkich i unikatowych na skalę światową gatunków organizmów: grzybów, roślin, zwierząt. Każdy z nich w toku ewolucji wypracował swój sposób użytkowania zasobów, obrony przed wrogami i niekorzystnymi warunkami abiotycznymi. Myślę, że przedstawiciel obcej cywilizacji mógłby być zainteresowany tymi strategiami przetrwania.

Czy wciąż jest tu wiele miejsc, w których ingerencja człowieka jest niewidoczna lub widoczna w sposób nieznaczny?
– Zależy, jak zdefiniujemy tę ingerencję. Jeżeli jako opad atmosferyczny plastiku, to cała puszcza podlega tej ingerencji. Jeśli zaś jako odcisk podeszwy buta, to myślę, że w puszczy są miejsca, gdzie ingerencja jest minimalna, a ludzi mogło nie być od lat. Ostatnio spotkałem poszukiwacza poroży jeleni (jelenie co roku zrzucają poroża, ludzie je znajdują i sprzedają), który znalazł poroże z poprzedniego roku. Czyli co najmniej przez półtora roku nikogo w tej lokalizacji nie było.

Które przyrodnicze spotkania w puszczy są dla pana najciekawsze?
– Najciekawsza jest dla mnie niesamowita struktura tego lasu, jego nadzwyczajna gęstość i zmienność. Gdy chodzę po puszczy poza szlakiem, z dala od drogi, spotykam inny, niesamowity świat. Inny kosmos. Czuję się, jakbym szedł przez gęste trzcinowisko, bo są tu miejsca, w których widoczność nie przekracza kilkunastu metrów i co chwilę na drodze pojawia się nowa forma lasu. Mimo że mam dobrą orientację i duże doświadczenie w terenie, wielokrotnie gubiłem się w puszczy i gdyby nie kompas, miałbym problem z powrotem do domu.

Zanim Puszcza Białowieska stała się tematem medialnym z powodu kryzysu na granicy polsko-białoruskiej, była nim z powodu kornika. W 2015 r. rozpoczął się konflikt między tymi, którzy chcieli wycinać drzewa zaatakowane przez kornika, a tymi, który chcieli je zostawiać. Zaangażowani byli mieszkańcy, ekoaktywiści, leśnicy, samorządowcy i politycy. O co chodziło?
– Jak wilk zabija jelenia, a puszczyk zabija mysz leśną, tak kornik drukarz zabija świerki. Jest to naturalne zjawisko, prawdopodobnie zachodzące od milionów lat. W puszczy świerki i korniki koegzystują od tysiącleci i ten proces nie wymaga ludzkiego nadzoru. Ostatnie nasilenie zamierania świerków wiąże się ze zmianami klimatu – świerk wycofuje się z tej części Polski i Europy. Nie odbywa się to tak, że podwija korzenie i idzie na północ, po prostu zmniejsza się jego zagęszczenie na południowym krańcu zasięgu. Z perspektywy naturalnej nie jest to nic nowego.

A z ludzkiej?
– Mogło to wyglądać niepokojąco, bo w puszczy zwiększyła się liczba martwych świerków, tymczasem ludzie są przyzwyczajeni do dominujących w Polsce lasów gospodarczych, w których wszystkie drzewa są proste i zdrowe, a martwych drzew jest jak na lekarstwo. Dynamika ekosystemu generalnie niepokoi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia

W geście dla natury

Wprowadzenie systemu kaucyjnego ma zmniejszyć ilość odpadów komunalnych i zwiększyć poziom recyclingu

Celem wprowadzenia systemu kaucyjnego jest zmniejszenie ilości zmieszanych odpadów komunalnych odbieranych przez gminy i zwiększenie poziomu recyklingu. Po stworzeniu systemu kaucja będzie pobierana od każdego wprowadzonego na rynek napoju w opakowaniu objętym tą procedurą. Zwrot kaucji użytkownikowi końcowemu będzie następował również za pomocą systemu, bez konieczności okazywania paragonu potwierdzającego nabycie napoju.

Nieodebrana kaucja zostanie przeznaczona na finansowanie i rozwój systemu kaucyjnego. Kaucja ma zachęcić do zwrotu opakowań i zwiększyć ilość ponownie wykorzystanych i przetwarzanych surowców służących do wytworzenia opakowań. System ma objąć trzy rodzaje opakowań: butelki plastikowe do 3 litrów, metalowe puszki do 1 litra, a także – od 1 stycznia 2026 r. – szklane butelki wielorazowego użytku do 1,5 litra.

Opakowania będzie można odnieść do automatu i otrzymać zwrot kaucji, która wyniesie 50 gr dla butelek PET i puszek oraz 1 zł dla szklanych butelek wielokrotnego użytku. Ministerstwo Klimatu i Środowiska wydało zezwolenia na obsługę systemu kaucyjnego pięciu różnym podmiotom. Jednak już teraz są firmy, które na własną rękę, nie czekając na ruch resortu, uruchomiły w swoich sklepach inteligentne butelkomaty.

Zmiana częściowo systemowa?

Firmy informatyczne przygotowały odpowiednie programy, które współpracują z maszynami RVM – recyklomatami – firm RVM Systems Polska, ReVend, Maas Loop oraz Tomra. Dzięki temu automaty do zbiórki opakowań zostały w pełni zintegrowane z aplikacją Kaucyjni.pl. Jednak aby uznać, że system kaucyjny jest gotowy, trzeba pokonać kilka barier.

Prace nad ustawą kaucyjną trwały kilka lat. Przepisy zostały ostatecznie przyjęte przez parlament i podpisane przez prezydenta w 2023 r. Część branży, interesariuszy systemu kaucyjnego, zwracała jednak uwagę, że regulacje wymagają uzupełnienia o kluczowe dla nich elementy. Po wyborach parlamentarnych nowe kierownictwo resortu klimatu i środowiska rozpoczęło prace nad nowelizacją ustawy. Jej ostatnia wersja została przyjęta przez parlament i podpisana przez prezydenta w grudniu 2024 r. Obligowały nas do tego dyrektywy unijne, a także chęć dogonienia pionierów gospodarki odpadami, takich jak kraje skandynawskie czy Niemcy. „To w końcu ogromne przedsięwzięcie logistyczne i technologiczne. Dlatego kluczowe jest, aby proces ten był jak najlepiej zintegrowany z istniejącą infrastrukturą sklepów”, argumentowali przedstawiciele handlu.

System kaucyjny wystartuje w Polsce 1 października br., chociaż wcześniejsze przepisy zakładały jego start na początku 2025 r. Co to oznacza? Duże sklepy, o powierzchni powyżej 200 m kw., będą musiały odbierać puste opakowania i oddawać klientom kaucję. Z kolei mniejsze – będą pobierać kaucję, ale przystąpienie do systemu odbioru opakowań będzie w ich przypadku dobrowolne.

Koniec zgniatania

Uruchomienie systemu kaucyjnego przyniesie kilka pozytywnych zmian również dla klientów. Do ich kieszeni wpłyną drobne za zwrócone butelki i puszki, a przy tym zmniejszy się nieco przepełnienie śmietników, do których trafiają opakowania. Przestaniemy też zgniatać butelki – do tej pory robiliśmy to, by zmniejszyć objętość odpadów. W długofalowej perspektywie zaś odczujemy złagodzenie wpływu szkodliwych substancji na środowisko i będziemy się cieszyć z tego, że dzięki recyklingowi mniej tworzyw sztucznych zalega w ziemi, zanieczyszcza wodę i powietrze, bo wraca na rynek w postaci nowych wyrobów.

Inaczej sytuacja wygląda w branży handlowej, recyklingowej i przemyśle opakowań. – Należy jasno zaznaczyć, że celem systemu kaucyjnego nie jest generowanie zysków dla punktów handlowych, lecz zapewnienie sprawnego obiegu opakowań w duchu tzw. gospodarki cyrkularnej. Ustawa nie przewiduje zysków dla handlu, ale rekompensaty. Koszty prowadzenia zbiórki przez sklepy mają być pokrywane przez operatorów systemu kaucyjnego. W większości

b.tumilowicz@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia

Polski Kongres Klimatyczny: albo się zdekarbonizujesz, albo zginiesz!

Takie zdanie na zakończenie Polskiego Kongresu Klimatycznego wygłosił Jakub Safjański, dyrektor Departamentu Energii i Zmian Klimatu Konfederacji Lewiatan, patrona kongresu, organizacji skupiającej 4,1 tys. firm. Było to, jeśli wierzyć organizatorom, największe w Polsce spotkanie  biznesowe dotyczące inwestycji mających wpływ na osiągnięcie celów klimatycznych. Zgromadziło wielu uczestników m.in. z sektora energetycznego, budownictwa, samorządów lokalnych itd. W ponad 20 panelach dyskusyjnych wypowiedziało się niemal 150 ekspertów z Polski i zagranicy.

Zakres poruszanych tematów obejmował: inwestycje publiczne, dekarbonizację przemysłu, tzw. zielone finanse, nową energetykę i nowe technologie. Zwrócono uwagę, że celem ogólnym działalności gospodarczej przyjętym w UE jest stopniowe zmniejszanie emisji gazów cieplarnianych, by do 2050 r. osiągnąć neutralność klimatyczną. Niezależnie od tego, czy jest to możliwe, przynajmniej dla Polski, kongres miał przygotować listę postulatów biznesu dla rządu, które należy uwzględnić w procesie przyśpieszenia zielonej transformacji polskiej gospodarki.

Trzeba jednak pamiętać, że takie hasła jak dekarbonizacja, zielona transformacja czy neutralność klimatyczna nie są powszechnie akceptowane. Jeszcze przed rozpoczęciem kongresu podważono sens wystąpień w debatach dwóch profesorów: hydrologa Piotra Kowalczaka oraz geologa Leszka Marksa, którzy mieli zabrać głos w panelu „Zmiany klimatu w historii Ziemi. Przeszłość kluczem do przyszłości”. Ich zaproszenie, a znani są z głoszenia poglądu o tzw. kłamstwie klimatycznym, nie spodobało się innym prelegentom. W prasie pojawiła się opinia: „Zapraszanie takich gości na kongres klimatyczny to mniej więcej jak zapraszanie płaskoziemców na kongres astronautyki lub antyszczepionkowców

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia

Wynaleźć naród na nowo

Żadne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego nie równa się z globalnymi zmianami klimatu

Pamiętajmy, że w ewolucji naszego gatunku współpraca była ważniejsza niż konflikt. Jesteśmy znakomitymi współpracownikami, nawet jeśli – paradoksalnie – zdolność ta popycha nas do rasizmu i postaw plemiennych. Jednak czekają nas czasy, których nie da się porównać z tym, czego doświadczyliśmy wcześniej. Żadne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego nie może się równać z tym, jakim dla państw są globalne zmiany klimatu i ich społeczne reperkusje, w tym masowa migracja. Fale upałów już teraz zabijają więcej ludzi niż wojny.

Zdolność naszego gatunku do współpracy nigdy dotąd nie była tak potrzebna; i nigdy nie była wystawiona na taką próbę. Skala czekającego nas kryzysu wymaga globalnej współpracy nowego typu, w tym wprowadzenia nowego międzynarodowego obywatelstwa i stworzenia globalnych instytucji odpowiedzialnych za migracje i stan biosfery – nowych władz, które będą opłacane z naszych podatków i przed którymi państwa narodowe będą odpowiadać za swoje działania. Politolog David Held przekonuje, że w wyniku postępującej globalizacji nasze granice państwowe straciły na znaczeniu – niejako „wyrośliśmy z nich” – i obecnie żyjemy w „nakładających się na siebie wspólnotach losu”, z których powinniśmy stworzyć kosmopolityczną demokrację na poziomie globalnym. Organizacja Narodów Zjednoczonych nie ma obecnie władzy wykonawczej nad państwami narodowymi, jeśli jednak mamy obniżyć temperaturę planety, zmniejszyć stężenie dwutlenku węgla w atmosferze i przywrócić różnorodność biologiczną na świecie, konieczne będzie wprowadzenie globalnych ograniczeń i globalnego zarządzania. Niezbędne jest zatem stworzenie jakiegoś nadrzędnego organu władzy, dysponującego uprawnieniami, które da się wyegzekwować.

Podstawę tego globalnego rządu powinny stanowić silne państwa, ponieważ napięcie między dążeniami jednostki i społeczeństwa jest faktem – znamy je wszyscy bardzo dobrze i wiemy, jak trudno ze sobą pogodzić te pragnienia i potrzeby nawet w małej, połączonej silnymi więzami społeczności, nie mówiąc o populacji całej planety. Trudno jest nam poczuć troskę o bezimiennego, człowieka żyjącego w kraju, którego nigdy nie odwiedziliśmy, żyjąc w mieście oddalonym od niego o tysiące kilometrów; tak naprawdę miewamy nawet problem z uwzględnieniem w naszych decyzjach potrzeb nieznajomego mieszkańca sąsiedniej ulicy.

Ostatecznie do tego właśnie można sprowadzić sens istnienia państw narodowych: mają one pomagać w zarządzaniu strukturami i instytucjami umożliwiającymi praktyczną współpracę między obcymi ludźmi, dzięki czemu rozwija się i umacnia wspólnota, w której wszystkim się powodzi. Nie jesteśmy tak blisko spokrewnieni z innymi członkami naszego społeczeństwa, by nasza współpraca z nimi miała sens z punktu widzenia genetyki. A jednak działamy razem, jakbyśmy byli członkami jednej rodziny. Codziennie dobrowolnie poświęcamy swój czas, energię i zasoby jako jednostki, aby zapewnić korzyści naszemu społeczeństwu – i robimy to, ponieważ jest to nasze społeczeństwo, nasza „rozszerzona rodzina”, nasze państwo narodowe. Państwo narodowe jest potężnym narzędziem umożliwiającym nam tak owocną współpracę; jak to ujął politolog David Miller, „narody to społeczności, które robią coś razem”.

Tym, czego nam obecnie potrzeba, jest połączenie internacjonalizmu i nacjonalizmu. Tylko silne państwa narodowe będą w stanie

Fragmenty książki Gai Vince Stulecie nomadów. Jak wędrówki ludów zmienią świat, przeł. Andrzej Wojtasik, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia

Ekościema linii lotniczych

Komisja Europejska żąda wyjaśnień od 20 linii lotniczych, które wmówiły klientom, że ich loty są ekologiczne

Od jakiegoś czasu osoby kupujące bilety na lot mogą zauważyć, że za dodatkową opłatę linia lotnicza może „zrekompensować”, „zneutralizować” czy „zrównoważyć” emisję dwutlenku węgla w trakcie lotu. Właśnie te twierdzenia wzięła pod lupę Komisja Europejska po skardze, którą złożyła Europejska Organizacja Konsumencka (BEUC). Teraz 20 zarejestrowanych w Unii Europejskiej linii, takich jak Air Baltic, Air Dolomiti, Air France, Brussels Airlines, Eurowings, Finnair, KLM, Lufthansa, Ryanair, SAS, TAP Portugal, Volotea, Vueling czy Wizz Air, będzie musiało się tłumaczyć, czy nie stosowały nieuczciwych praktyk handlowych. 

Greenwashing

Linie wmawiają klientom, że dzięki użyciu zrównoważonego paliwa lotniczego podróż samolotem będzie ekologiczna. Wystarczy ponieść dodatkowy koszt. To zabieg podobny do twierdzeń sklepów meblowych, że za drewno zużyte na dany mebel zostanie zasadzone nowe drzewo. Problem w tym, że zazwyczaj zasadzenie jednego drzewa nie rekompensuje środowisku wytworzenia całego stołu. Tego typu praktyki, kiedy klientom wmawia się, że firma działa na rzecz środowiska lub neutralizuje swój wpływ na nie, nazywa się z angielskiego greenwashingiem, czyli ekościemą lub zielonym mydleniem oczu. Według badań przeprowadzonych dla agencji marketingu środowiskowego TerraChoice przynajmniej jedną cechę greenwashingu można wyróżnić w aż 98% produktów zbadanych przez agencję. Jest to więc zjawisko tak powszechne w marketingu jak używanie słów w sloganach reklamowych. 

BEUC ocenia, że linie lotnicze stosują właśnie ekościemę – twierdzenie o „neutralizowaniu” emitowanego podczas lotu dwutlenku węgla jest z założenia błędne. Trudno jednoznacznie wskazać faktyczne korzyści dla klimatu wynikające z tzw. działań kompensujących. Doskonale za to wiadomo, jakie szkody wyrządza emisja dwutlenku węgla wynikająca z podróży lotniczych. 

Dzięki ustaleniom BEUC Komisja Europejska wszczęła śledztwo mające wyjaśnić, czy zapewnienia linii lotniczych o równoważeniu emisji dwutlenku węgla są realne. Europejska Organizacja Konsumencka wraz z kilkoma innymi podmiotami zajmującymi się ochroną konkurencji obstają przy tym, że praktyki linii lotniczych należy uznać za działania wprowadzające w błąd. To zaś podpada pod zakazy zawarte w art. 5, 6 i 7 europejskiej dyrektywy o nieuczciwych praktykach handlowych.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.