Felietony

Powrót na stronę główną
Felietony Jan Widacki

Wybór między Jałtą a Monachium

Z tej wojny, za którą Ukraina płaci ogromną cenę, płyną rozliczne nauki, także dla nas. Jedną z nich jest pokazanie „sojuszniczej lojalności” Donalda Trumpa. Najpierw dał jej próbkę po spotkaniu z Putinem na Alasce, gdy zaproponował Ukrainie faktycznie nie tylko kapitulację, ale też wyrzeczenie się suwerenności na przyszłość. Solidarny opór przywódców europejskich spowodował, że Trump na chwilę jakby zapomniał o swoim pomyśle rozwiązania konfliktu, by ostatnio go przypomnieć Ukrainie w 28 punktach projektu porozumienia. I znów na skutek perswazji przywódców europejskich zaczyna z niektórych punktów się wycofywać. Ale jak się wycofa za bardzo, pokoju nie zaakceptuje Putin. Wydaje się więc, że i tym razem do zakończenia wojny nie dojdzie.

Nie wiem, czy są wyliczenia, kto na tej wojnie ile zarobił, a kto ile stracił. Jedno jest pewne: najwięcej stracili Ukraina i Ukraińcy. Państwa europejskie wymieniły swoje przestarzałe uzbrojenie na nowoczesne. W większości, zdaje się, kupione w USA. Za sprzęt wojenny wysyłany z USA do Ukrainy też od pewnego czasu płaci już Europa.

Uzbrojenie Europy było przestarzałe, bo przez ostatnie dekady nikt w Europie nie spodziewał się wojny. Gdyby nie agresja rosyjska skierowana przeciw Ukrainie, demonstrująca, że

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Lem o nas

„Sytuacja, kiedy ludzie, którzy robili rzeczy podłe, wciąż zajmują się działalnością publiczną, jest rzeczą głęboko demoralizującą”. Jakże słowa Stanisława Lema z 2002 r. pasują do tego, co mamy w dzisiejszej Polsce. Wspominam o tym, bo nasza fundacja wyda niebawem kolejną książkę. Będzie to wybór felietonów Lema, które pisał dla „Przeglądu” w latach 2002-2006.

Ten gigant myśli był wizjonerem i jednocześnie realistą. Gdy w grudniu 2001 r. wręczaliśmy mu w krakowskim domu naszą redakcyjną Busolę, powiedział: „Regularnie czytam wasz tygodnik i go cenię. »Przegląd« jest pismem odważnym, wiarygodnym, pisze w nim wielu znakomitych autorów”. Z taką oceną, i to od mistrza Lema, można iść przez dziennikarskie życie z podniesioną głową. Pamiętając przy tym, że tygodnik jest tyle wart, co jego ostatnie numery. I dlatego trzeba zejść na ziemię. Niestety.

Na ziemię trudno zejść Karolowi Nawrockiemu. Od wyborów minęło kilka miesięcy, a do niego jeszcze nie dotarło, że w kraju są nie tylko jego wyborcy. Oszołomiony wygraną uwierzył, że stało się to za jakąś nadzwyczajną przyczyną i że jest w nim niezwykła moc. I może wszystko. Za tak infantylne złudzenia każdego polityka czeka twarde zderzenie z glebą. I choć dla Nawrockiego to nie pierwszyzna, nie będzie tak jak na kibolskich ustawkach. Polityka to zajęcie wielokrotnie złożone, skomplikowane i perfidne. A w funkcji, którą przyszło mu pełnić, czekają na niego konkurenci, głównie zresztą z jego własnego obozu. Szybko zbliża się też moment zderzenia z prezesem Kaczyńskim. Zobaczymy, co Nawrocki zrobi z ustawą o zakazie hodowli zwierząt futerkowych. Przeciw są przecież konfederaci i Radio Maryja. A Kaczyński jest bardzo za.

Większym problemem, i to takim, który niebawem się rozwinie, jest wojna, jaką Nawrocki wypowiedział tej Polsce, która głosowała na Trzaskowskiego. Nie dość, że nie ma dla niej nic poza połajankami, to jeszcze prowokuje kolejne konflikty. A kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Może Nawrocki pomyśli, jak kończy Daniel-wszystko-mogę-Obajtek. Albo poczyta jako historyk o ludziach wyciągniętych na ważne funkcje z kapelusza, którzy kończyli w niesławie lub w zapomnieniu.

Na koniec mam lepszą wiadomość. Szykujemy prenumeratę „Przeglądu” za pośrednictwem paczkomatów InPost. Proszę popatrzeć, gdzie jest najbliższy paczkomat, i pomyśleć, czy nie byłaby to najlepsza forma zakupu naszego tygodnika.

Dostawa gwarantowana w każdy poniedziałek. Szczegółowe informacje pod numerami telefonów: 22 635 84 10 wew. 118, 111 lub 101 i adresem e-mail: kolportaz@tygodnikprzeglad.pl.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Uwłasnowolnienia

To słowo bardzo mi się podoba, tak bardzo, że je sobie przywłaszczam do tytułu, a jako zadośćuczynienie poświęcę felieton wystawie, w której opisie je znalazłem. Uwłasnowolnienie, czyli odzyskanie mocy sprawczej kobiet w sztuce, któremu poświęcona jest świeżo otwarta w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej „Kwestia kobieca 1550-2025” pod kuratelą nowojorskiej krytyczki sztuki Alison M. Gingeras. Paradoksalnie ta ekspozycja jest złożona wyłącznie z prac wykorzystujących tradycyjne media plastyczne – malarstwo i rzeźbę, w dodatku gros dzieł to sztuka dawna (np. XVII-wieczne autoportrety Sofonisby Anguissoli czy Lavinii Fontany) lub XX-wieczna. Sam dyskurs feministyczny też trudno nazwać nowatorskim – cała wystawa jest więc raczej akademickim repetytorium; być może takie było kuratorskie przesłanie: nie ma co walczyć o miejsce kobiet w sztuce, bo one zawsze w niej były. Trzeba po prostu to sobie przypomnieć.

W kolejnych salach/rozdziałach wyraźnie zarysowuje się historyczny rozwój emancypacji kobiet: od buntu przeciw skryptom płci (scenariuszom zachowań przypisywanym płciom) do buntu przeciw schematom płciowym (niebinarność). Tyle że już na dzień dobry widz męski dostaje kuksańca, w pierwszej sali, poświęconej femmes fortes, widzimy kolejne wcielenia Judyty i Salome, dokonujących uwłasnowolnienia przez dekapitację mężczyzny. Ja się bardzo staram wierzyć w feminizm wolny od mizoandrii, ale po takim powitaniu czytam komunikat wprost: zanim zaczniesz rozmawiać z facetem o równouprawnieniu, nie zapomnij ściąć mu łba.

Owóż, przechadzając się po wystawie, z każdą kolejną salą nabierałem pewności, że

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Piaskiem w oczy

Braun nagadał w Oświęcimiu w stylu Adolfa, stojąc obok zadrutowanego wielkiego dzieła tegoż Adolfa. Można sądzić, że Grzegorz Braun jest chory, ale Hitler też był chory. To tylko pogłębia siłę perswazji opętanego i uwodzi tych bez rozumu i bez sumienia. Dzięki Braunowi mamy w Polsce już faszyzm i ponad milion ludzi nim zarażonych. To nie są żarty. Powinien zareagować Kościół, szczególnie że braunowcy dziarsko powołują się na Pana Boga. Ale Kościół woli mówić, że in vitro jest dziełem szatana, a edukacja zdrowotna w szkołach to demoralizacja dzieci. Niech dzieci się kształcą w internecie, choćby oglądając wykłady uświadamiające w jakimś pornohubie. Zresztą księża pedofile też są dobrymi fachowcami.

PiS nie potępia Brauna, prezes jedynie się martwi, jak z tym świrem wchodzić w koalicję, to będzie wielka bieda. Prezydent milczy, bo jest kibolem i w gruncie rzeczy ma podobne poglądy, tylko na razie bardziej dyplomatycznie je wyraża. Antyunijna, antysemicka i antyukraińska propaganda Brauna ma wyznawców i jest zaraźliwa. Nie wiemy, czy Braun to rosyjski agent, ale zachowuje się, jakby nim był. Teraz z jednym okiem osłoniętym czarną opaską wygląda jak słynny izraelski polityk i generał Mosze Dajan. Biedny Braun.

A Nawrocki wyświetla na Pałacu Prezydenckim kibolskiego orła, którego zabroniono pokazywać na meczu piłkarskim Polska-Holandia. Udało się kibolom zmajstrować takiego orła – gratuluję talentu – że wygląda jak drapieżca nacjonalista, takim orłem myśli prezydent. I jaki to straszny kicz. Nacjonaliści już tradycyjnie nie mają smaku ani wyczucia, co jest w dobrym guście, a co w fatalnym. Żaden dyktator w czasach nowożytnych nie miał gustu, mieli go może niektórzy władcy ze starożytności.

Nawrocki już po raz drugi powtarza, że największe zagrożenie dla nas to Unia i Zachód, o Rosji nie wspomina. Stało się to jego ideologią. A jako że ma licznych wyznawców, spora część Polaków czuje się teraz osaczona. Jak niegdyś mamy znów wrogów za wschodnią i zachodnią granicą, co musi się skończyć tragicznie. Biedna ta Polska.

Jak się nie cieszyć, że PiS spada poparcie, a KO rośnie. Ale rośnie też Konfederacji i Braunowi. To oni wysysają partii Kaczyńskiego młodszych wyborców,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Cała władza w ręce Karola

Rzecz pośrednio dotyczy Marksa, ale istotowo – postaci zupełnie wyjątkowej w polskiej polityce (tej prawdziwej) ostatnich kilkudziesięciu lat, czyli Karola Modzelewskiego, zmarłego, aż trudno uwierzyć, już sześć lat temu.

Kilka w sumie instytucji, nie podążając za fetyszem systemu dziesiętnego tłumaczącego, kiedy powinno się wspominać, pamiętać, obchodzić – w 88. rocznicę urodzin wykazało się pamięcią. To m.in. Instytut Myśli Politycznej im. Gabriela Narutowicza oraz gmina i burmistrz Bielan – w Warszawie, na Bielanach, gdzie Profesor mieszkał przez ostatnie ponad 20 lat. Uroczystość, choć miała swoje profesorskie gadające, mądrze – a jakże – głowy, pomieściła i uczniów, i sąsiadów, wśród nich naprawdę młode osoby. Dzięki temu była zajmująca, a nie zanadto podniosła, w jakiś sposób wierna życiu Karola Modzelewskiego – osoby dowcipnej, życzliwej i słuchającej, wieloletniego więźnia politycznego PRL, wybitnego mediewisty.

Druga uroczystość odbyła się we Wrocławiu, gdzie przez wiele lat Karol Modzelewski mieszkał i pracował po opuszczeniu więzienia, po drugim „marcowym” wyroku. Wrócił wtedy na uniwersytet, ale nie na ten, który uważał za „swój” matecznik. Tam jednak od 1980 r. współtworzył Solidarność po strajkach Sierpnia 1980 r. Za to zaangażowanie w działalność związku, którego nazwy był autorem, przyszło mu odsiedzieć jeszcze kilka lat. Spotkanie o charakterze wspominkowo-analitycznym zorganizował zastępca szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Michał Syska, przez wiele lat współpracujący z prof. Modzelewskim.

Sam bohater wspomnień urodził się w Moskwie niesławnego roku 1937 (rozwiązanie Komunistycznej Partii Polski, czas mordów na polskich komunistach, prześladowań i wyroków śmierci tylko za to, że ktoś był Polakiem), w politykę wszedł, jeszcze nie mając 20

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Cennik śmiertelny

40 lat temu Sting wydał pierwszą solową płytę, a ja jako gołowąs z siódmej klasy uległem mrocznemu urokowi ballady o księżycu nad Bourbon Street, która zagnieździła się na długie tygodnie w czołówce Listy Przebojów Trójki. Dopiero kiedy udało się zdobyć kasetę z całym albumem, odkryłem „Russians”, pacyfistyczną balladę zimnowojenną z tekstem w PRL niecenzuralnym, bo mówiącym o Sowietach w tonacji niekoniecznie bałwochwalczej. Genialny podstęp Stinga polegał na tym, że oparł ten utwór na Prokofiewowskiej melodii z „Porucznika Kiże”, o czym jako nastoletni gówniarz wiedzieć nie mogłem, ale z miejsca w tej pieśni się zakochałem. Czułem, że ta muzyka przebija sufit rocka, jazzu, swinga czy czego tam jeszcze, że jest z innego kosmosu, później zwanego przeze mnie pieszczotliwie „poważką” – musiałem w swojej melomanii jeszcze długo dojrzewać, ale po latach Prokofiew stał się pierwszym z moich ulubieńców.

„Rosjanie” przypomnieli mi się, a raczej przypomniała mi ich Aga Zaryan podczas finałowego koncertu Jazzowej Jesieni w Bielsku-Białej, jednego z najważniejszych festiwali na mapie Europy, któremu od lat szefuje Anna Stańko, córka naszego najsłynniejszego trębacza. Tekst nabrał dzisiaj wstrząsającej aktualności – Sting kończył swój song zdaniem: „Jedno, co może ocalić nas, to to, że Rosjanie także kochają swoje dzieci”. No, nie wiem. Od kiedy Putin ogłosił, że „trumienne” za żołnierza, który da się zabić na Ukrainie, wyniesie 5 mln rubli, matki z biedniejszych rejonów Rosji (czyli z 90% jej terytorium) bardzo chętnie wypychają swoje świeżo dorosłe pociechy na front – tak, żeby w razie czego chłopak nie zdążył założyć rodziny przed oddaniem życia za imperium, bo wtedy kasę przytuliłaby młoda wdówka.

To jest kosmiczny zarobek, nie żadne 800+ za urodzone dziecko, tylko w

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Sejmie, zrób coś!

Szanować Hołownię? Jego sprzeciw wobec politycznego duopolu wzbudził kiedyś tyleż entuzjazmu, co wątpliwości, bo czyż trzeba było zmiękczać w ten sposób walkę demokratów? W dodatku Hołownia zaprzeczył sam sobie: będąc częścią Koalicji 15 Października, sam musiał stać się stroną tegoż duopolu. Usiłował zaznaczać swą odrębność, lecz to było raz groźne, raz groteskowe, a zawsze czynione wbrew koalicji.

I przecież to właśnie Hołownia pogrzebał szanse demokratów w wyborach prezydenckich. Jako „ten trzeci” wcisnął się między Rafała Trzaskowskiego i Karola Nawrockiego, a w uczyniony przez niego wyłom weszli inni, również z tego samego demokratycznego obozu. Za późno było apelować o jedność przed drugą turą: Hołownia stał się faktycznym ojcem chrzestnym prezydentury Nawrockiego. Dopiero więc dziś widać: jemu nie chodziło o duopol – chodziło o siebie. Z tonącego okrętu kapitan schodzi ostatni – Hołownia zszedł pierwszy, a okręt zostawił i udał się na poszukiwanie nowej przygody. Zostawił też ludzi, którzy mu zaufali. Dla Polski demokratycznej okazał się szkodnikiem, dla swych wyborców – oszustem.

Szanować Hołownię? Mimo wszystko można by było. Wszak nie tylko odnowił Sejm, ale podjął co najmniej jedną sprawę o znaczeniu fundamentalnym. Gdy bowiem rzecznik praw obywatelskich Marcin Wiącek uznał w styczniu tego roku, że tryb ewentualnego wyjścia Polski z Unii Europejskiej jest niezgodny z konstytucją, to właśnie Hołownia wziął ten problem na barki. Rzeczywiście, byłoby nielogiczne, gdyby decyzja narodu, wyrażona swego czasu w referendum, mogła być unieważniona przez ustawę sejmową uchwaloną zwykłą, może i przypadkową, większością głosów. Donald Tusk jeszcze za rządów PiS przestrzegał przed scenariuszem wyjścia Polski z UE znienacka, na nocnym posiedzeniu Sejmu, co potwierdzone by zostało natychmiastowym podpisem prezydenta Dudy

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Uniwersytety w czasach postnauki

Miałem niedawno wykład dla studentów jednego z kierunków nauk społecznych. Uczelnia w dużym mieście akademickim. Mówiłem o teoriach kryminologicznych. Wspominając Bronisława Malinowskiego i jego książkę „Zwyczaj i zbrodnia w społeczności dzikich”, chciałem dorzucić jako ciekawostkę, że na jedną ze swoich wypraw na wyspy Pacyfiku Malinowski zabrał w charakterze fotografa dokumentalisty Witkacego. Płynęli statkiem i gdzieś w Azji dotarła do nich wiadomość o wybuchu I wojny światowej. Witkacy poczuł silny imperatyw udziału w tej wojnie, zrezygnował z dalszej wyprawy i zawrócił do Europy. Początkowo nie bardzo wiedział, do której konkretnie armii powinien się zaciągnąć. Czy jako formalnie poddany rosyjski do carskiej, czy jako od lat mieszkaniec Galicji raczej do c.k. armii lub legionów. Ostatecznie – a płynął długo i czasu na rozwiązanie tego problemu miał dużo – wybrał armię carską.

Ja im to z zapałem opowiadam, a słuchacze patrzą spokojnie w swoje telefony, niektórzy pilniejsi wprawdzie nie w telefony, tylko na mnie, ale powiedzmy delikatnie… nieco beznamiętnym wzrokiem. Na wszelki wypadek zapytałem więc, czy wiedzą, kto to był Witkacy. Nikt nie wiedział! Nikt z kilkudziesięcioosobowej grupy!

Parę tygodni wcześniej miałem wykład dla studentów prawa. Ta sama uczelnia, to samo duże miasto akademickie. Mówię o początkach kryminalistyki. Wspominam prof. Hansa Grossa, który uchodzi za ojca kryminalistyki. Robię dygresję. Gdy Gross na niemieckim uniwersytecie w Pradze wykładał procedurę karną,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Robert Walenciak

To nie są złe życiorysy

Włodzimierz Czarzasty został wybrany na urząd marszałka Sejmu, zastąpił Szymona Hołownię. Nie było tu zaskoczenia. Zaskoczeniem natomiast mogła być atmosfera, krzyki posłów PiS: „Precz z komuną!”.

To im powraca. Gdy usłyszeli, że szefem Kancelarii Sejmu będzie Marek Siwiec, wołali: „Komuch Siwiec! PZPR!”. Tę PZPR wypominają nawet w sytuacjach zupełnie niespodziewanych – gdy podczas posiedzenia sejmowej Komisji Kultury głos chciał zabrać Jan Ordyński, reprezentujący Towarzystwo Dziennikarskie, Piotr Gliński wołał do niego: „Czy był pan w PZPR?”. A potem, że to skandal, że komunista będzie mu mówił o wolności mediów.

Szanowne panie i szanowni panowie z PiS – owszem, możecie mówić, co chcecie o PZPR, ale zważcie na Jarosława Kaczyńskiego. On także woła czasami: „Precz z komuną”, ale przecież jak się zastanowicie, to zauważycie, że

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Race i jad

W pobliżu naszego domu jest Samuel – chrześcijańskie przedszkole, szkoła podstawowa i liceum. Miał tam chodzić Antek, ale go nie przyjęli. Ciekawe dlaczego? Może wywąchali moje teksty krytyczne wobec Kościoła? Mija właśnie to miejsce starsza, siwa para. On woła do żony: „Popatrz, żabciu, żydowska szkoła!”. Żabcia zwraca uwagę, że to chyba jednak chrześcijańskie. „A tam, to żydowskie”, mówi siwy pan z pogardą. Nie wie, że jeśli coś chrześcijańskie, to w dużej mierze żydowskie, jak Chrystus i jego matka i jak w końcu Biblia. On jest pewien, że święta rodzina to Polacy o poglądach narodowo-prawicowych. Przecież grubo ponad milion Polaków wyznaje poglądy Brauna i podobnie jak on wierzy, że w dzisiejszej Polsce Żydzi się poukrywali, bo przecież zupełnie ich nie widać, a i tak wpływają na losy naszego kraju. Braun nawet oświadczył, że nie wierzy w komory gazowe, to żydowska bujda. Czy milion jego wyznawców nie wierzy, że Niemcy zbudowali na terenie Polski przemysł śmierci, więc Auschwitz to jedynie makieta?

I w tym temacie… „Bugonia”, znakomity film Yórgosa Lánthimosa, też o tym, jak internet karmi spiskowe myślenie i doprowadza ludzi do obłędu. Przecież choćby religia smoleńska jest chorobą umysłową. Jak zwykle u Lánthimosa są cudowne elementy surrealistyczne. Ten film to mieszanina kilku gatunków: thriller, dramat, komedia, groteska, a w finale przesłanie do ludzkości, że być może z głupoty zmierzamy do samozagłady.

Po dwóch latach znowu we wsi Chybie. Rozstrzygnięcie konkursu poetyckiego Exodus ‘25. Przybyło 928 zestawów prac, każdy po trzy wiersze. Miłosz powiedział kiedyś ze smutkiem: „Kurczą się, kurczą nasze wyspy”. Myślał o kulturze, a zwłaszcza o poezji. To prawda, wydawnictwa i księgarnie nie chcą poezji, jednak zaskakująco wielu ludzi pisze wiersze. Rzeczywiście skurczyły się nasze wyspy, ale panuje na nich wielki tłok. W Chybiu jest duża grupa poetycka, w ramach Stowarzyszenia Bez Limitu poeci spotykają się raz na miesiąc. Przybywają z sąsiednich wsi i miasteczek. Jak więc to możliwe, że wydawcy i księgarnie nie chcą tomików wierszy i nie są one kupowane? Zapewne działa narcystyczna osobowość naszych czasów. Dla poety ważne są tylko jego wiersze,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.