Media to specyficzne zwierzęta, lubią rzeczy, które mogą się sprzedać Sławomir Shuty – (ur. w 1973) prozaik, fotograf, reżyser filmów undergroundowych. Autor tomu opowiadań „Nowy wspaniały smak” (1999) i „Cukier w normie” (2002), powieści „Bełkot” (2001), a także pierwszej polskiej powieści hipertekstowej „Blok”. Wielką popularność przyniosła mu powieść „Zwał” (2004, W.A.B.), za którą otrzymał Paszport „Polityki”. Publikował w „Rastrze”, „Lampie i Iskrze Bożej”, „bruLionie”, stale współpracuje z „Ha!artem”. W maju tego roku ukaże się jego następna książka pt. „produkt polski”, a jesienią reedycja „Cukru w normie”. Na jesień przewidziana jest również premiera filmu „W Drodze II. Luna”. – Dla wielu czytelników jesteś postacią nieznaną. Powiedz coś o swojej twórczości. Dlaczego ostatnio wokół twojej osoby jest tyle szumu? Występujesz w telewizji, piszą o tobie popularne tygodniki. – Myślę, że dla większości ludzi w Polsce jestem postacią nieznaną i taką pozostanę. Jeżeli chodzi o twórczość, mam na swoim koncie cztery, mniej lub bardziej udane, książki. Zajmuję się też zdjęciami, filmem i działalnością parakabaretową, którą określam mianem „Cyrk z Huty”. Jeżeli chodzi o szum medialny, myślę, że to wynik działania wydawnictwa, w którym wydałem książkę, oraz oczywiście otrzymanej nagrody – Paszportu „Polityki”. – Gratuluję Paszportu. Przejrzałem komentarze na kilku forach i blogach. Przeraził mnie ogrom jadu i zawiści. Ogólnie dominuje pogląd, że się sprzedałeś. Byłeś przygotowany na coś takiego? – Nie myślałem o tym, nie przygotowywałem się na odpieranie ataków ze strony ludzi, którzy uważają, że się sprzedałem. Sytuację znam jednak nie od dziś, sam bowiem fakt, że wydałem ostatnią książkę w wydawnictwie W.A.B., był przyczyną niechęci do mojej osoby, chodziło tutaj o to, że z niszy kojarzonej z kontrkulturą przeniosłem się do dużego wydawnictwa, będącego wedle niektórych czymś w rodzaju korporacji, która na wskroś tnie teksty autorów, łagodzi przekaz itd. W moim przypadku nic takiego nie miało miejsca. Jeżeli chodzi o nienawiść, to nie wiem, dlaczego tak się dzieje, myślę, że to po prostu zwykła zazdrość, ja rozumiem to uczucie, bo też je czuję, zazdrość nie jest czymś przyjemnym, choć można ją wykorzystać konstruktywnie. Powiem jeszcze, że dla mnie to nowość, ale na przykład była kiedyś taka akcja, że kolesie z Grupy Ładnie wyszli na powierzchnię i to, jak opowiadał mi znajomy, wywołało falę żółci ze strony studiujących w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. – Media wykreowały cię na proroka antykonsumpcjonizmu, który biczuje się parówkami i bije na pięści podczas spotkań autorskich. – Media to specyficzne zwierzęta, lubią rzeczy, które mogą się sprzedać, a teraz – myślę – jest jakiś taki cug na konsumpcję, to jest modny temat. – Nie widzisz żadnego konfliktu w przejściu z tzw. podziemia do odbiorcy masowego, ale twoi kumple z „Ha!artu” (Jan Sowa – red. działu kulturoznawczego, Piotr Marecki – red. naczelny) uważają, że zostałeś wykastrowany przez komercyjnego wydawcę. Co masz do powiedzenia tym, którzy nie mogą pojąć, dlaczego książkę wyśmiewającą korporacyjno-konsumpcyjny styl życia opublikowało korporacyjne wydawnictwo? – W.A.B. nie jest korporacją i książka nie została przez nikogo wykastrowana, w tym przypadku moim koledzy z „Ha!artu” przesadzają, opierając swoje domniemania na innej postaci życia literackiego, która usiłowała opublikować tam książkę i która sama przyznała się, że wydawnictwo ingerowało w każde słowo, w moim przypadku nie było takich sytuacji. Owszem, mogłem publikować dalej w wydawnictwach niszowych, ale współpraca z nimi jak dotąd nie wyglądała najlepiej. – Dlaczego w twojej książce nie ma miłości, a słowo „kocham” pojawia się tylko raz, i to we fragmencie opisującym wirtualny seks? – Miłość niesie w sobie nadzieję, a „Zwał” żadnej nadziei nie daje i tak miało być. O miłości, myślę, napiszę wkrótce. – Niektórzy czytelnicy narzekali, że mniej więcej od połowy książki wiedzieli, że Mirek (główny bohater) w finale wskoczy do banku z karabinem. Spodziewali się bardziej oryginalnego zakończenia. Czy pisząc tę powieść jeszcze raz, zmieniłbyś zakończenie? – Trudno powiedzieć, moim problem jest to, że w procesie pisania nie jestem cierpliwy, a już przy końcu jakiejś całości myślę tylko o tym, żeby rzucić to w diabły i zająć się czymś innym. – „Zwał” był dla ciebie odreagowaniem pewnego etapu
Tagi:
Janusz Paliwoda









