Czernikowskie noce

Czernikowskie noce

Nocą Czernikowo należy do podpitej młodzieży, złodziei i włamywacza uzbrojonego w siekierę Ludzie boją się coraz bardziej. Nie ufają już policji i pilnują dobytku sami. Z widłami oraz kijem bejsbolowym w rękach. Inwestują w alarmy i kamery. Ekspedientka Joanna z całodobowego sklepu Bemar w podtoruńskim Czernikowie zauważyła zakapturzonego bandytę ok. 3.45 nad ranem. Zanim zdążył wyciągnąć siekierę z torby, już dzwoniła na policję. Gdy biegła ukryć się na zapleczu, usłyszała dźwięk tłuczonej witryny sklepowej. – Spod stołu w moim biurze zadzwoniła do mnie, więc jak stałem, w piżamie, wsiadłem do auta i przyjechałem błyskawicznie. Ale już drania nie było – wspomina Marian Gerc, właściciel Bemaru. I jeszcze dziś denerwuje się, bo choć policjanci zastali włamywacza na gorącym uczynku, to pozwolili mu uciec. – Na ich widok rzucił na ziemię dwie kasy fiskalne, które chciał zabrać, i tyle go widzieli – nie kryje dezaprobaty szef Bemaru. – Jak mogą uzbrojeni i zmotoryzowani policjanci wypuścić z rąk włamywacza podanego im na tacy, który – wszystko na to wskazuje – przyszedł tu pieszo? – pyta. Odpowiedź, że policjanci nie potrafią lub nie chcą złapać złodziei, nasuwała się sama. Tym bardziej że to, co zdarzyło się w Bemarze, było kolejnym ogniwem czarnej serii

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2005, 43/2005

Kategorie: Kraj