Dom prosto z serca

Dom prosto z serca

nowy dom fot. Helena Leman

Dzięki łańcuchowi ludzi dobrej woli z wielu miejsc Polski ofiary wichury w Szynwałdzie mają nowy dach nad głową Do Szynwałdu, zagubionej wśród lasów wioski w gminie Sośno w województwie kujawsko-pomorskim, prowadzi wąska wstążka chropawej, betonowej drogi, która wije się między polami, by na koniec wpaść w las, przetrzebiony przez sierpniową wichurę. Wokół cisza jak makiem zasiał, przerywana tylko dalekim jękiem pił motorowych. Drewniany dom podarowany przez Andrzeja Sapieszkę rodzinie Wiśniewskich widać od razu po wyjeździe z lasu. Jeszcze nikt w nim nie mieszka. Wiśniewscy prowadzą do maleńkiej kuchni w starym budynku, który popękany ledwo stoi. – Nadzór budowlany nakazał nam go opuścić w styczniu – mówi 54-letni Stanisław Wiśniewski. – Jednak przetrwaliśmy w tej kuchni i w jednym pokoju całą zimę. Śpimy w nim teraz we czwórkę, bo chłopcy wrócili już od teściów z Toninka, gdzie spędzili dwa najgorsze zimowe miesiące. O tym, że dostaniemy nowy dom, dowiedzieliśmy się ostatni. Krążyły jakieś pogłoski we wsi, ale nie zwracaliśmy na nie uwagi, myśleliśmy, że to tylko takie ludzkie gadanie. A tu nagle w październiku zeszłego roku przyszła do nas nasza sołtys i sąsiadka Kamila Jabłońska i powiedziała, że ktoś dzwonił i chce nam dać dom i czy my ten dar przyjmujemy. Na początku był szok i niedowierzanie. Pomyśleliśmy, że to jakiś żart, że to pomyłka pewnie. Dopiero jak pojechałem oglądać budynek do pana Andrzeja, do Kamieńczyka nad Bugiem, uwierzyłem, że naprawdę się to stanie. Jak długo żyję, nikt mnie nigdy tak nie obdarował, jestem chyba w czepku urodzony. Lęk pozostał – Wiedzieliśmy, że idzie burza. Szła z południa na północ, od Wągrowca, Żnina, Nakła – ciągnie Stanisław Wiśniewski. – Główne uderzenie przyszło znienacka, o 10 wieczorem. Trwało najwyżej 15 minut. Nagle na podwórku wszystko zaczęło fruwać, zgasło światło, wokół był jeden szum, huk, syk. W pokoju, którego teraz używamy, otworzyło się okno. Trzymaliśmy je z żoną we dwójkę, żeby wiatr go nie wyrwał. Do środka domu zaczęła wlewać się woda. Najpierw myślałem, że leje się przez okno na strychu. Ale woda szła przez strop. Zerwało eternit, pękła belka dachowa i stary, gliniany strop po prostu zaczął się walić. Kawały gliny spadały na podłogę. Choć nie było światła, zrobiło się jasno od błyskawic. Na horyzoncie było widać jeden świetlisty, pulsujący łuk. Starszy syn był u dziadków, młodszy zawinięty w kołdrę płakał. Do rana już nie spaliśmy, ze świeczkami w rękach próbowaliśmy zbierać wodę z nowych paneli, które położyliśmy w lipcu. Ludzie z wioski o drugiej w nocy wyszli na ulicę. Dzwonili do różnych służb, że wokół drzewa leżą, że dachów nie ma. Z początku im nie dowierzano. Stary dom i pół hektara ziemi w Szynwałdzie Stanisław Wiśniewski kupił okazyjnie w latach 90. – Planowałem założyć rodzinę. Nie wyobrażałem sobie życia z dziećmi w 35-metrowej kawalerce w bloku w Sępólnie Krajeńskim. Pochodzę ze wsi, lubię przestrzeń, naturę, zwierzęta. Sprzedałem więc mieszkanie i za to kupiłem tę posesję. Dom należał wcześniej do starszych ludzi, którzy zmarli. Ma ponad 100 lat. Po wichurze oszacowano szkody w nim na 3,8%, a trzeba było mieć przynajmniej 5% strat, żeby dostać pomoc państwową. Budynek nie był też ubezpieczony. Złożyliśmy odwołanie od decyzji gminy i sami opłaciliśmy kolejnego rzeczoznawcę. Ten określił straty na 11%. Ostatecznie dostaliśmy od państwa 7,6 tys. zł. Doliczając do tego 4 tys. zł z tzw. pierwszej pomocy, otrzymaliśmy ogółem 11,6 tys. zł wsparcia rządowego. To już była jakaś suma, jednak za mała, żeby postawić choćby najskromniejszy budynek. 40-letnia Anna Wiśniewska próbuje utrzymać kubek z herbatą w niesprawnych dłoniach. Poważne kłopoty z kręgosłupem pojawiły się u niej po urodzeniu młodszego syna i stale się pogłębiają. Lekarze doradzali operację, lecz istnieje obawa, że gdyby się nie udała, kobietę czekałby wózek inwalidzki. A tak chodzi i może coś pomóc, choćby ugotować obiad. Zresztą środków na leczenie nie ma. – Żyjemy skromnie – przyznaje. – Mam 700 zł renty, 1 tys. zł dostaję w ramach 500+ i po 124 zł rodzinnego na dziecko. Mąż teraz dorabia dorywczo, jest elektrykiem, taką złotą rączką. Wcześniej przez dziewięć lat pracował w oczyszczalni ścieków Sępólno i 11 lat na Śląsku

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2018, 2018

Kategorie: Kraj