Trzy kobiety bez wspomnień

Uczucia, których już nie chcemy,próbują przetrwać w rodzinnych pamiątkach Maja nie lubiła reżysera swoich teledysków. Zawsze się czegoś czepiał, jakby mu nie wystarczyło, że ona sama jest świetna i widzowie tak naprawdę chcą tylko ją oglądać. Scenę kręcono w ogrodzie jej nowego domu. Reżyser znowu był niezadowolony. – Jesteś czarownicą, która przygotowuje napój miłosny – powtarzał. – Jest biało, mroźnie, a ty… – przerwał. – No właśnie. Czegoś mi brakuje… Wszedł do domu, Maja za nim, zmarznięta i zła. Pudła stały nie rozpakowane. Tylko w kuchni porozstawiała niektóre przedmioty. Metal, kamień, chłód, wielki, gliniany gar, który dostała od matki, pasował świetnie. – O, tego szukałem – reżyser wreszcie był zadowolony. W godzinę później kamery ruszyły. Maja ucierała pachnące zioła. Trochę poszczerbiony garnek, pomalowany w jakieś widoczki wyglądał odpowiednio. Tajemniczo. Wieczorem zrobiło się już całkiem sympatycznie. No, może tylko trochę za dużo wypili. Po północy reżyser zamaszyście otworzył drzwi. Garnek zachwiał się na najwyższym stopniu. Spadł, rozbijając się na dwie wielkie skorupy. – Nie chciałem – reżyser zabełkotał. – Może to było drogie? – Skąd – Maja wzruszyła ramionami. – To taka pamiątka rodzinna, wlecze się za moją rodziną od dawna. A co mi po tym? Najważniejsze, że mamy teledysk. Na targu staroci kupię lepszy. Pan Antoni wstawał o świcie. Maks szedł za nim, oglądali śmietniki najbogatszych. Tyle tam było, że pan Antoni jakoś dotrwał do renty. Jak zwykle nie zawiódł go śmietnik tej ekscentrycznej piosenkarki. Już miał odchodzić z pełną torbą, gdy zobaczył rozbity gar. Wziął większy fragment. A może da się skleić? Jeśli garnki potrafią się cieszyć, to ten odetchnął z ulgą. Jeszcze nie koniec mojej długiej historii, pomyślał. Ślub na życzenie ministra Był rok 1946. Maria i Zbigniew najpierw trafili do Szczecina, ale tam wszyscy straszyli, że zaraz wrócą Niemcy. Oni sami jechali od bauera, nawet nie był najgorszy, ale bać się Niemców już nie chcieli. Tak powtarzała Maria, więc szybko spakowali się w dwie walizki i pojechali do Kluczewa, gdzie władza ludowa czuła się pewnie i zdzierała niemieckie nazwy sklepów. “Ludziom potrzebne są najprostsze rzeczy, chcą żyć normalnie” – o ile pierwszy sekretarz miejscowej partii mógł mówić w natchnieniu, to perorował tak w rocznicę Rewolucji Październikowej. I wtedy zapadła decyzja, że w Kluczewie po prostu powstanie fabryka garnków. – Pamiętasz? – Zbigniew pytał ją czasami. – Nie, nie pamiętam – odpowiadała. Nie chciała nawet myśleć o sytym dzieciństwie w Poznaniu, o ciastkach grubo pokrytych lukrem i o ojcu, który zaginął w łapance. Maria i Zbigniew wychowali się na jednym poznańskim podwórku. Po dwóch latach pracy w Kluczewie, kiedy on z całą brygadą te garnki toczył, ona je malowała w socjalistyczne obrazki sytych miasteczek, ogłoszono, że do miejscowości ma przyjechać minister. Pierwszy sekretarz, który nadal miewał natchnienia, wiedział, że jeśli chce być zapamiętany, musi przygotować coś ekstra. – Ślub, tak, miłość, którą wzmacnia socjalistyczna rywalizacja. Para, która pracuje razem. Ludowa ojczyzna dała im dom i w ogóle… Znał już imiona pary, która spowoduje, że minister zapamięta Kluczewo. Maria budziła się rano, w pierwszym odruchu przytulała się do Zbyszka. Odwracał się do niej leniwie, a potem kochali się bez pośpiechu. Była niedziela. Łomotanie w drzwi. Mają natychmiast przyjść do komitetu partyjnego. W dwie godziny później już się nie bali. Po prostu mają wziąć ślub. Władza ludowa tego oczekuje. Maria w beżowej garsonce, uszytej na koszt zakładu, Zbyszek w garniturze po ojcu. Młodzi, onieśmieleni, i wyniki na akordzie mieli świetne. Dostali trzy goździki, od ministra dwa komplety pościeli, od kolegów z pracy największy garnek, jaki tam wyprodukowano. Wieczorem, kiedy minister już odjechał, a pierwszy sekretarz śnił o awansie, do Marii i Zbigniewa przyszli znajomi z fabryki. Gar postawili na środku stołu. – No to was władza do ślubu zmusiła – komentowano znad szklanek wódki. – I tak bym się z nią ożenił – Zbyszek jednym haustem wypił wódkę. Maria milczała. Nie, na pewno pewnego dnia by wyjechał. On chciał wrócić do Poznania, żyć jak człowiek

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2001, 2001

Kategorie: Przegląd poleca