Na dłuższą metę ludzi nie stać na ciągłe strajkowanie Francja wrze. 14 kwietnia w Rennes podpalono komisariat policji, ta w odpowiedzi zorganizowała „ścieżki zdrowia”. Nad centrum Nantes w tym samym czasie unosiły się dymy i swąd gazu łzawiącego. W Paryżu miały miejsce okupacje budynków administracyjnych oraz starcia z policją. Wszystko to w odpowiedzi na zatwierdzenie przez Radę Konstytucyjną większości założeń rządowej reformy podwyższającej wiek emerytalny z 62 do 64 lat. Publikacja w Dzienniku Urzędowym zaledwie kilka godzin po częściowym zatwierdzeniu zmiany prawa przez Radę Konstytucyjną została odebrana przez wielu jako nowa prowokacja. Premier Élisabeth Borne wraz z Emmanuelem Macronem nie wywalczyli swojej reformy drogą parlamentarną. Nie przekonali do niej ani społeczeństwa, ani polityków opozycji. W związku z tym 16 marca powołali się na art. 49.3 francuskiej konstytucji, który pozwala im ominąć Zgromadzenie Narodowe i przeforsować ustawę bez głosowania. Jedynym zabezpieczeniem jest to, że uruchomienie tego artykułu umożliwia głosowanie nad wotum nieufności, ono jednak nie zostało przegłosowane. Czy kolejne cztery lata prezydentury Macrona będą niekończącą się batalią ze związkami zawodowymi i społeczeństwem obywatelskim? Reforma przewiduje podnoszenie wieku emerytalnego stopniowo, od 1 września 2023 r., począwszy od ubezpieczonych urodzonych 1 września 1961 r. Choć zmiana z polskiej perspektywy może nie być rewolucyjna, perspektywa Francuzów jest zgoła inna. – To jawne złamanie umowy społecznej, którą mamy we Francji od czasów powojennych, co więcej, jej ofiarami będą osoby urodzone chwilę po jej ustanowieniu, a więc w latach 60. Dla wielu jest to skok na publiczne pieniądze, zebrane przez te lata w ramach systemu emerytalnego, i jawna potwarz dla pokoleń ciężko pracujących Francuzów. Koniec końców jak możemy sobie wyobrazić funkcjonowanie osób 60-letnich na rynku pracy? Już teraz osoby 50-letnie miały z tym problem – mówi Yousra Khalifa, marokańska dziennikarka z Lille. Kilka dni po ogłoszeniu przez Élisabeth Borne reformy emerytalnej, w czwartek, 19 stycznia, rozpoczął się ogólnokrajowy strajk. Pracownicy zarówno sektora publicznego, jak i prywatnego wyszli na ulice. Łączna liczba protestujących przekroczyła 2 mln. Od tego czasu regularnie dochodziło do blokad ruchu drogowego na wjazdach do miast, okupacji szkół i uniwersytetów, palenia opon, a w niektórych miejscach do starć z policją. W umysłach młodzieży studenckiej pojawiały się obrazy z maja 1968 r., a robotnicy wzywali do obalenia rządu i spalenia neoliberalnej spuścizny ostatnich 30 lat. Organizacje związkowe i socjalistyczne, takie jak Jeunes communistes de France, wchodziły do galerii handlowych, aby zablokować również ich pracę. Cały kraj protestował, od Lille do Nicei, od Paryża po Bordeaux. Każdy region robił to po swojemu, nie było odgórnych wytycznych, prócz tzw. dni mobilizacji, kiedy to na ulice we wszystkich miastach ustalonego dnia wychodziły strajkujące związki zawodowe. Ponad 70% Francuzów jest przeciwnych obecnej reformie emerytalnej, która wydaje się na ten moment głównym osiągnięciem ostatniej kadencji Macrona. – Nikt nie chce takiego dziedzictwa, poza nim samym. Atmosfera we Francji jest w tej chwili niezwykle napięta, w walkę z ustawą emerytalną zaangażowani są uczniowie szkół średnich i studenci, ale także nauczyciele, lekarze i większość innych branż. Ludzie są zbuntowani i źli na rząd, czują, że nie są słuchani, co tłumaczy masowy udział w strajkach i protestach – relacjonuje Yousra Khalifa. Parlamentarny gambit Po prawie dwóch miesiącach niepokojów społecznych, 14 marca, francuskie gazety pisały, że Macron ze swoim mniejszościowym rządem ma tylko dwa wyjścia: albo poprawić relacje z Les Républicains, albo powołać się na art. 49.3. Sami ministrowie upierali się jednak, że rząd nie pójdzie tą drogą. W wywiadach twierdzili, że artykuł ten został powszechnie potępiony jako niedemokratyczny. Jednocześnie liderzy związków zawodowych ostrzegali, że zastosowanie art. 49.3 doprowadzi do eskalacji konfliktu w i tak już głęboko podzielonym kraju. Kilka minut przed planowanym na 16 marca głosowaniem nad ustawą Macron wciąż nie był pewien, które wyjście wybrać. Atmosfera w Assemblée nationale – niższej izbie parlamentu – była piekielnie gorąca. Nikt nie był pewien, jaką drogę obierze rząd, nawet sam Emmanuel Macron. W ostatniej chwili w obozie prezydenckim przeszła „opcja atomowa”, czyli powołanie się na art. 49.3, za czym przemawiał










