Dlaczego warto bliżej przyjrzeć się procesowi lustracji w Czechach i na Słowacji Rozszerzenie pojęcia współpracownika Służby Bezpieczeństwa i likwidacja funkcji rzecznika interesu publicznego to główne zmiany uchwalonej przed tygodniem przez Sejm ustawy lustracyjnej. Do tego dochodzi jeszcze przeniesienie na obwinionego o współpracę z bezpieką konieczności udowodnienia swej niewinności w procedurze cywilnej. Tym samym jednostka postawiona została naprzeciw biurokratycznej machiny, niezdolnej do szybkiego rozpoznania sprawy, co z pewnością zaowocuje kolejną falą domniemań, pomówień i podejrzeń. Tymczasem przyjrzenie się, w jaki sposób z tym problemem poradzili sobie południowi sąsiedzi, mogłoby oszczędzić naszym lustratorom sporo nerwów. I wstydu. Zwycięstwo aksamitnej rewolucji, które nastąpiło pół roku po zakończeniu obrad Okrągłego Stołu, postawiło przed nowymi demokratycznymi władzami ówczesnej Czechosłowacji problem rozliczenia się z niemal półwiecznej działalności czeskiej służby bezpieczeństwa – StB (Státní bezpecnost – Bezpieczeństwo Państwowe). Nowe słowo lustracja, które robiło w Europie Wschodniej zawrotną karierę, oznaczało nad Wełtawą zgoła co innego niż nad Wisłą. W Polsce, wbrew deklaracjom i zapewnieniom lustratorów, stało się hasłem i narzędziem politycznej zemsty. Pragmatyczni Czesi i Słowacy widzieli w nim natomiast klucz do zapewnienia bezpieczeństwa wewnętrznego niepodległej Czechosłowacji. Odsunięcie dzięki lustracji funkcjonariuszy poprzedniego systemu miało zapobiec powtórzeniu się scenariusza z 1948 r., kiedy komuniści wykorzystali kryzys rządowy i przejęli władzę. Mimo upływu 40 lat tamte wydarzenia głęboko zapadły w pamięć obu tworzącym federację narodom. Pierwszym krokiem stało się zawieszenie funkcjonariuszy StB w prowadzeniu działalności operacyjnej. Mimo to tuż przed oddaniem władzy bezpieka zdążyła zniszczyć część zasobów archiwalnych. Ujawniono też, że oficerowie StB przygotowywali się na ewentualność przejęcia władzy przez opozycję i w ostatnich miesiącach przed aksamitną rewolucją nasilili jej infiltrację. Kroplą, która przepełniła czarę i zmusiła parlament federacji do wprowadzenia ustawy lustracyjnej, stała się informacja o powiązaniu części posłów z byłymi służbami bezpieczeństwa. Przyjęty w październiku 1991 r. dokument ograniczył na pięć lat byłym funkcjonariuszom i współpracownikom służb dostęp do niektórych zawodów, m.in. w wojsku, mediach, przedsiębiorstwach państwowych, więziennictwie i sądownictwie. Zakazem objęto również en bloc byłych działaczy partii komunistycznej (od szczebla powiatu wzwyż), członków organizacji paramilitarnych (tzw. Lidovych Milicji – odpowiednika polskiego ORMO) oraz studentów szkoły wyższej KGB im. Feliksa Dzierżyńskiego w Moskwie. Jeszcze przed uchwaleniem ustawy parlament określił sposób lustracji posłów – sześciu odeszło dobrowolnie, dziesięciu zmuszono do odejścia, odczytując publicznie ich nazwiska. Przyjęcie pierwszej ustawy lustracyjnej wywołało falę krytyki. Vaclav Havel podpisał ją, ale daleki był od entuzjazmu. Prezydentowi, który w aktach z lat 60. figurował jako potencjalny kandydat na informatora, nie podobała się przyjęta w ustawie zasada odpowiedzialności zbiorowej. Krytykował także brak możliwości badania indywidualnych przypadków współpracy ze służbami oraz fakt, że wyrocznią przesądzającą o winie bądź niewinności są akta bezpieki. Czeski Wildstein Pierwsze lata funkcjonowania lustracji potwierdziły obawy krytyków – ponieważ restrykcje obejmowały jedynie stanowiska w administracji i urzędach oraz w spółkach o przewadze kapitału państwowego, byli współpracownicy służb odnaleźli się w prywatnym biznesie. Luki prawne w ustawie pozwoliły ominąć niektóre przepisy lustracyjne i wprowadzić swoich ludzi do struktur państwowych, gdzie namnożyło się różnego rodzaju „konsultantów” i „doradców”. Nie uniknięto też wykorzystywania materiałów bezpieki do załatwiania prywatnych porachunków – materiały z teczek wychodziły od czasu do czasu na światło dzienne. Najjaskrawszym przykładem dzikiej lustracji była lista 220 tys. nazwisk, ujawniona w maju 1992 r. przez byłego dysydenta Petra Cibulkę na łamach dwutygodnika „Rude Kravo”. Publikacja, która wywołała podobną burzę jak ujawnienie w Polsce listy Wildsteina, spowodowała ogólnonarodową dyskusję. Cibulka ujawnił bowiem nie tylko nazwiska etatowych agentów bezpieki, lecz także dane personalne potencjalnych współpracowników i osób pozostających w rozpracowaniu StB. Paradoksalnie ujawnienie listy sprawiło, że emocje wokół lustracji opadły i temat rozliczenia z przeszłością nigdy nie zdominował już w tym stopniu czeskiej sceny politycznej. Wyjątkiem była głośna sprawa wywodzącego się z kręgów opozycyjnych Jana Kavana – szefa dyplomacji w rządzie Milosza Zemana (1998-2002) i przewodniczącego Zgromadzenia Ogólnego ONZ.
Tagi:
Grzegorz Mathea