Lekarz chorego resortu

Lekarz chorego resortu

Mariusz Łapiński w medycynie chciał być Sherlockiem Holmesem, kim będzie w polityce? W swój gabinet dyrektorski prof. Mirosław Łapiński na pewno nie zainwestował. Meble przypominają epokę Gierka, jest trochę literatury medycznej i bibelotów, długi stół przypominający dawne narady. Życie koncentruje się na biurku, a właściwie wokół laptopa, z którym w każdej chwili można wyjść. Wtorkowy poranek. Zza okna gabinetu widać tłum, który wchodzi do największego polskiego szpitala, warszawskiej kliniki przy ul. Banacha. Dużo metalu, obszary szyb, kilometry linoleum. Wielkie korytarze po latach zagospodarowano. W jednej części mieszczą się rejestracje poliklinik, w drugiej sklepy. W rozrośniętym molochu każdy kawałek podłogi został wykorzystany. Żeby wyjść z długów. – Nigdy nie zarządzałem żadnym szpitalem – zastrzega się prof. Łapiński – ale półtora roku temu zdecydowałem się, bo to było moje miejsce pracy, a nikt inny nie rwał się, żeby przejąć placówkę tonącą w długach, będącą na równi pochyłej. Dziś szpital jest nie na równi, a na prostej, udało się zwiększyć przychody i zmniejszyć koszty. Ratowanie szpitala to wiele konkretnych, a mało sentymentalnych działań. Nie zwalniał personelu, bo pogorszyłoby to opiekę. Za to wykrył, że SPEC-owi płacono 80 tys. miesięcznie za ogrzewanie. Ale do tego celu stosowano system wentylacyjny nieużywany od lat.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2001, 43/2001

Kategorie: Sylwetki