Militaryzm i demokracja

Militaryzm i demokracja

Polska trafiła do licznego na świecie grona krajów zasiedlonych przez amerykańskie bazy wojskowe. Za jakże wymowną cenę – kilkudziesięciu kilogramów kartofli na frytki, które sprzedamy tygodniowo Amerykanom Czy można być jednocześnie militarystą i demokratą? Skoro 17 lat po opuszczeniu Polski przez wojska radzieckie, wyjeżdżające w atmosferze odzyskania przez nas pełni suwerenności na polskim terytorium, na ich miejscu pojawiają się nowi „sojusznicy”, przybywający na zaproszenie elit politycznych, nieliczących się ze zdecydowaną niechęcią opinii publicznej, odpowiedź na tak postawione pytanie wcale nie jest jasna. Gdyby było inaczej, być może polska obecność w Iraku, nosząca wszelkie znamiona wojny napastniczej, nie byłaby poprzedzona złamaniem konstytucji. Może nie byłoby w 1999 r. przyzwolenia dla sprzecznego z prawem międzynarodowym bombardowania Jugosławii, a 10 lat później podobnie bezprawnego uznania niepodległości quasi-państwa kosowskiego. Polityka wojenna nie potrzebuje formalnej zgody ze strony opinii publicznej, mimo że zabiega o jej akceptację. Można oczywiście opowiadać w tym celu o broni masowego rażenia w Iraku, której potem nie da się znaleźć, albo o budowie przez Polskę szkół gdzieś w Afganistanie, którą to iluzoryczną pomoc unijny komisarz ds. pomocy rozwojowej Andris Piebalgs słusznie nazwał drobiazgami. Można także straszyć obywateli agresją ze strony Rosji, bazując

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2010, 23/2010

Kategorie: Opinie