mp3 kontra Sony

mp3 kontra Sony

Co drugi Europejczyk ściąga za darmo ulubione piosenki z internetu Firma Sharman Networks ma jeszcze miesiąc, by do swojego programu komputerowego KaZaA wprowadzić specjalny filtr uniemożliwiający pobieranie i udostępnianie plików chronionych prawem. Taką decyzję podjął pół roku temu australijski sąd na wniosek tamtejszego przemysłu muzycznego. Wydawało się, że będzie to poważne ostrzeżenie dla wszystkich ściągających z internetu pliki muzyczne. Tymczasem internauci śmieją się w głos: KaZaA? Toż to przeżytek. Od dawna mamy lepsze programy. Chcesz mieć najnowszą płytę ulubionego wykonawcy za darmo? Marzysz, by bezpłatnie uzupełnić dyskografię jakiegoś zespołu o brakujące albumy? Nie stać cię, by kupić w sklepie ekskluzywne wydanie nieznanych dotąd nagrań muzycznej legendy? Nic prostszego: instalujesz jeden z darmowych programów dostępnych w sieci, wpisujesz nazwę zespołu, albumu lub utworu, na którym ci zależy, i po kilku sekundach – hulaj dusza, piekła nie ma: ciągniesz. Dzięki tej zabawie twoja muzyczna kolekcja pęcznieje w oczach; jedynymi mankamentami mogą być wyrzuty sumienia, brak oryginalnej okładki i nieco gorsza jakość, co zresztą rzadko wyczuwa ucho przeciętnego słuchacza. Tak właśnie działają serwisy P2P (peer-to-peer), pozwalające na przesyłanie plików bezpośrednio między użytkownikami korzystającymi z danego programu, na przykład osądzonego w Australii KaZaA, ale też z innych, jak choćby eMule, eDonkey czy BearShare. Z powszechnie dostępnych danych wynika, że wymiana plików tą metodą zajmuje do 70% ogólnego ruchu sieciowego. Nic dziwnego, skoro do P2P jest obecnie podłączonych około 5 mln użytkowników internetu, a więcej niż co drugi Europejczyk przynajmniej raz w miesiącu ściąga w ten sposób pliki na twardy dysk swojego komputera. Czy łamią prawo? I tak, i nie. Cyfrowa (r)ewolucja Najwięksi wydawcy muzyczni powołali stowarzyszenia, takie jak RIAA (Recording Industry Association of America), mające na celu utrudnianie życia chętnych na darmową muzykę internautom. Swoją działalność musiały zamknąć popularne swego czasu firmy Napster (dziś działa jako serwis płatny) i Audiogalaxy, wiele innych, by utrzymać się na rynku, wprowadziło – podobnie jak uczynić ma teraz KaZaA – filtry blokujące możliwość przesyłania niektórych plików. Szybko jednak narodziło się plikowe podziemie: dziś system P2P korzysta z wielu rozproszonych i trudnych do monitorowania serwerów, użytkownikom sprzyja też nieprecyzyjne prawo autorskie, które okazało się bezsilne w starciu z problemem przechowywania plików muzycznych na dyskach domowych pecetów. Jeszcze przed czterema laty holenderski sąd przyznał, że udostępnianie użytkownikom programów, za pomocą których wymieniają oni między sobą pliki, nie jest nielegalne, gdyż nie można winić producenta programu za to, że ktoś niewłaściwie go wykorzystuje. Potwierdził to w minionym roku sąd z San Francisco, wydając podobną opinię. Wprawdzie wielkim firmom fonograficznym udaje się sporadycznie wygrać sądową batalię w jakimś kraju – w Australii z KaZaA, w USA z BitTorrent – ale niewiele to zmieniło. Niektóre serwisy, jak choćby Snocap, MashBoxx czy PeerImpact, poszły na ugodę z „majorsami”, czyli gigantami wydawniczymi – EMI, Sony, BMG, Universal i Warner – i teraz przy ich pomocy można legalnie wymieniać komercyjne pliki, ale wiąże się to z dodatkowymi opłatami. Wszystko to przypomina walkę z wiatrakami. Przeciąganie firm korzystających z P2P na swoją stronę na niewiele się „majorsom” zdaje, ponieważ rynek internetowy jest bezdenny: w miejsce „spalonych” programów natychmiast powstają nowe. Puszczane w ruch przez RIAA programy-szperacze, wyszukujące użytkowników P2P, szybko kapitulują, gdyż wielu dostawców internetu, chcąc uniknąć procesu sądowego, blokuje niektóre porty lub wprowadza miesięczny limit transferu danych. Podobnie technika wpuszczania w sieć zepsutych plików, tzw. fake’ów, które mają tę samą nazwę i długość, co oryginalne nagranie, ale zawierają tylko „zaklętą” elektronicznie informację, że aby posłuchać, trzeba udać się do sklepu za rogiem – co z tego, że ściągniesz fake’a od podstawionego użytkownika, skoro wystarczy kilka ruchów myszką, by wejść w posiadanie „zdrowego” pliku od innego użytkownika? A tych są przecież miliony. (R)ewolucji cyfrowej nie przeskoczysz – coraz dobitniej zaczynają sobie z tego zdawać sprawę wytwórnie fonograficzne, ale i sami muzycy, którzy najszybciej tracą złudzenia. Coraz więcej artystów decyduje się na udostępnianie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 04/2006, 2006

Kategorie: Kultura