Nie walczę z maczugą o role

Nie walczę z maczugą o role

Aktorem jest się wtedy, kiedy się gra, a nie wtedy, kiedy się siedzi w domu i marzy o roli Hamleta czy Ofelii Rozmowa z Joanna Trzepiecińską – Czy grywa pani jeszcze na flecie? – Rzadko. W szkole muzycznej grałam z prawdziwą pasją, ale… Trening czyni mistrza, a brak treningu niestety powoduje, że wypracowany poziom spada tak gwałtownie, że po jakimś czasie nie ma się żadnej przyjemności z grania. A ja, kiedy zdecydowałam się na aktorstwo, po prostu przestałam ćwiczyć. Oczywiście, umiem nadal grać na podstawowym poziomie, myślę jednak, że musiałabym długo ćwiczyć, by dojść do tego, co umiałam dawniej. – Ukończyła pani szkołę muzyczną. Jak to wpłynęło na pani osobowość? – Naukę w tej szkole rozpoczęłam, gdy miałam pięć lat. To była najlepsza szkoła, do jakiej kiedykolwiek chodziłam. Tylko w szkole muzycznej na lekcji jest jeden uczeń i jeden profesor. Przez parę lat ma bardzo duży wpływ na kształtowanie osobowości dziecka. Ta szkoła uczy przede wszystkim szacunku do pracy. Tutaj nie da się oszukać, ściągnąć, podmienić klasówkę. Raz na pół roku staje się przed komisją i zdaje egzamin. Nasze postępy są systematycznie weryfikowane, porównywane z postępami innych. Od wczesnych lat stykamy się więc z rywalizacją, ale uczciwą. Wiadomo bowiem, że dobre efekty osiąga się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 08/2003, 2003

Kategorie: Kultura