Zamienić narty na fortepian – rozmowa z Andrzejem Bachledą jr

Zamienić narty na fortepian – rozmowa z Andrzejem Bachledą jr

Żeby coś zmienić w Zakopanem, trzeba by trąby powietrznej Andrzej Bachleda jr– najlepszy polski alpejczyk ostatnich 30 lat. Był piąty w kombinacji na igrzyskach w Nagano (1998 r.) i 10. w slalomie w Salt Lake City (2002 r.).Od siódmego roku życia mieszka we Francji. Jego ojcem jest Andrzej Bachleda „Ałuś”. Bachleda jr gra na fortepianie, gitarze, komponuje i śpiewa. Również maluje. W 1995 r. nagrał dwie płyty z zespołami The Moonflowers i Sansara. Trzy lata później nagrał pierwszą solową płytę „The Thaw”, a w 2004 r. – na zakończenie kariery narciarskiej – krążek „Od Gibraltaru do Tatr”. W dorobku ma też album „Time Ruines”. W sierpniu ukazała się jego książeczka (wraz z płytą) z bajką „Podaruj mi czerwony balonik”. Rozmawia Paweł Dybicz Nagrał pan bajkę. Postanowił pan odebrać chleb politykom, bo to oni są największymi bajarzami.– Nie tylko w Polsce. Na tym generalnie polega polityka.Kogo ma pocieszyć pana bajka?– Nie zamierzałem kogokolwiek pocieszać. Napisałem bajkę muzyczną dla dzieci. To historia o chłopcu, który gubi balonik, ale rzeczywiście jest w niej pocieszenie, mianowicie takie, że choć go stracił, to jednak odzyskał.Pomysł zrodził się ze wspomnień z dzieciństwa?– Zawsze lubiłem balony, chociaż nie wiem dlaczego. Gdy byłem mały, zamiast iść do szkoły, chodziłem w Zakopanem na polanę, gdzie puszczano ogromne balony meteorologiczne. Obserwowałem je prawie codziennie rano, długo śledziłem, jak się wznoszą. I przez to nie uczęszczałem na pierwsze dwie lekcje. Sprawa się wydała, kiedy po paru miesiącach nauczyciel spytał mamę, dlaczego przychodzę dopiero na drugą lub trzecią godzinę lekcyjną. Później, mieszkając już we Francji, czytałem wiele książek o balonach i ta miłość do nich do dziś we mnie tkwi. W wielu francuskich miasteczkach, gdy coś się świętuje, oczywiście są balony i obserwuję, jak jeden czy dwa wymykają się z rąk dzieci. Wiem, że dla nich jest to ogromne przeżycie. MUZYCZNY TYGIEL Czemu po zakończeniu kariery sportowej zwrócił się pan w stronę muzyki? Nie chciał pan zostać trenerem narciarskim, bo życie muzyka jest łatwiejsze, a i panienka na każdym koncercie się znajdzie?– Z tymi panienkami to mity, przynajmniej w moim wypadku. Wyobrażam sobie, że wokół muzyków The Rolling Stones czy The Beatles, kiedy mieli naście czy 20 lat, codziennie kręciły się młode kobiety i były imprezy. Ale ja kończyłem karierę sportową, mając już 30 lat i dość ustabilizowane życie prywatne. Rola muzyka imprezowicza nie była mi dana. Dlaczego nie zostałem w świecie sportu? Bo nigdy nie czułem się sportowcem. W pełnym tego słowa znaczeniu, już od dzieciństwa bowiem pociągała mnie muzyka. Na fortepianie zacząłem grać w wieku pięciu lat. W Zakopanem dużo grałem na tym instrumencie i choć to może brzmi górnolotnie, już jako czterolatek wiedziałem, że będę muzykiem.A rodzina pchnęła w stronę sportu.– W Zakopanem była szkoła muzyczna, pod którą przesiadywałem całe popołudnia, słuchając uczniów ćwiczących na instrumentach, ale gra na fortepianie podobała mi się najbardziej. Mama nie spieszyła się z zapisaniem mnie do szkoły. Kiedyś wszedłem przez okno na lekcję i poprosiłem o przyjęcie mnie. Nauczycielka, która to zobaczyła, przyszła do nas do domu i opowiedziała historię z oknem. Pewnie to spowodowało, że mama zapisała mnie do tej szkoły.W tym oknie odezwały się geny po dziadku, wybitnym śpiewaku?– Chyba rzeczywiście w genach coś jest, ponieważ w rodzinie, przynajmniej ze strony ojca, już prapradziadek był skrzypkiem. W ogóle górale to ludzie dosyć zdolni muzycznie. Może wpłynęła na to tamtejsza bieda. Górale nie musieli cały rok harować, bo niewiele na polach rosło z uwagi na fatalny klimat. W porównaniu z innymi regionami Polski mieli częściej puste żołądki, ale więcej czasu na przebywanie ze sobą. Druga bardzo ważna rzecz to mieszanina nacji. Na tym terenie mieszkało dużo Żydów i Cyganów, mieli własną muzykę, którą przesiąkali górale. Z drugiej strony Tatr była muzyka rodem z Orawy. Poza tym pociągiem przyjeżdżali mieszczanie z Krakowa i z Wiednia, więc dochodziło do wymiany muzycznych nurtów. POŚLIZG I TALENT Co w sporcie i kulturze liczy się bardziej – praca czy talent? Dlaczego tylko nieliczni wznoszą się na wyżyny?– Talent i praca, sama praca nie wystarcza, choć jest ważna. Talent to rzecz niewytłumaczalna. Ja go miałem do nart, bo miałem tzw. poślizg. I czym, jeśli nie talentem,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 37/2012

Kategorie: Kultura