Operowe biuro matrymonialne – rozmowa ze Stanisławem Pietrasem

Operowe biuro matrymonialne – rozmowa ze Stanisławem Pietrasem

Jestem czymś w rodzaju eksperta towarzyskiego, który późną nocą snuje przy winie różne teatralne opowieści Jak doszło do tego, że w ofercie jednego z polskich biur turystycznych pojawiła się kategoria wycieczek: wizyty w teatrach operowych? – Zadziałały tu dwie sprzeczne okoliczności. Z jednej strony, coraz bardziej wydziwiona rzeczywistość operowa w kraju, a z drugiej, moje immanentne pragnienie udostępnienia i przybliżenia rodakom tego, co naprawdę dzieje się w światowej klasy teatrach operowych, nadających ton i kierunek współczesnemu rozwojowi tej sztuki. Przedsięwzięcie to ma jeden mankament. Co robić, aby mogli brać w nim udział ludzie bez solidnie wypchanych portfeli? Całą tę akcję udało się zrealizować przede wszystkim dzięki dyr. Marzenie Jezierzańskiej z łódzkiej agencji Grand Tour. Bez niej moje koncepty zostałyby w sferze projektów i marzeń. To ona pierwsza dotarła do amatorów, których było stać na takie podróże. Ona pierwsza pogodziła się z myślą, że podróże operowe nie mogą być tanie, bo jest to sztuka fascynująca, ale elitarna. Zarazem tak organizuje te wyjazdy, że ich kalkulacja jest przejrzysta, pozbawiona zbędnych kosztów, przez nas wszystkich rozumiana i akceptowana. Nawet bez marży agencyjnej? – Jeżeli, to na poziomie minimalnym. Na razie kręgi uczestników powiększają się. Po pierwszych kilkunastu wspólnych podróżach jesteśmy już ponaddwustuosobowym zespołem, który ma pierwszeństwo na listach, z pewną preferencją tych uczestników, którzy wyjeżdżają z nami najczęściej. Wszystko zależy od liczby miejsc, jakie udaje się zdobyć na planowane spektakle. Ze względu na komfort podróży agencja stara się, aby uczestnicy nie byli zbyt liczni. Zwykle jest od kilkunastu do trzydziestu kilku osób. Jesteśmy grupą ciągle otwartą na nowe twarze. Stworzyliśmy rodzaj przyjaznego klanu, świetne operowe gremium towarzyskie, a zarazem grono niezwykle zaprzyjaźnionych ludzi. Dla nowych twarzy jedyną przepustką do nas jest miłość do sztuki operowej. Gdzie już oglądaliście przedstawienia operowe? – Czterokrotnie byliśmy w mediolańskiej La Scali. Zawsze na klasyce gatunku, zrealizowanej na najwyższym poziomie, w wykonaniu gwiazd znanych z nagrań płytowych. A więc „Rigoletto”, „Aida”, „Carmen”, „Rycerskość wieśniacza” i „Pajace”, grane, jak wiadomo, w ramach jednego wieczoru. W paryskiej Opéra Bastille oglądaliśmy najnowszą inscenizację „Opowieści Hoffmanna”, w Pradze zobaczyliśmy „Don Giovanniego” w Tylovym Divadle, na tej samej scenie, na której światową premierą tego arcydzieła dyrygował Wolfgang Amadeusz Mozart. W Operze Rzymskiej uczestniczyliśmy w niezwykłej urody przedstawieniu „Mefistofelesa” Arriga Boita. Mało kto wie, że był on nie tylko wybitnym librecistą (oper Verdiego) i świetnym kompozytorem, lecz także w połowie Polakiem (synem hrabiny Radolińskiej). W Operze Wiedeńskiej podziwialiśmy świetnie obsadzoną tradycyjną inscenizację „Toski”, a w Teatrze Maryjskim słynny balet „Bajadera”, prezentowany w ramach petersburskich Białych Nocy. Szczególnych emocji dostarczyły plenerowe wykonanie „Nabucca” w izraelskiej twierdzy Masada oraz niezapomniany recital Jessye Norman, dawany tam następnego dnia. Z londyńskiej Covent Garden wróciliśmy pełni wrażeń po mistrzowskim spektaklu „Fidelia” Beethovena. Był też polski akcent… – W maju byliśmy w Zurychu na premierze „Balu maskowego”, w której wystąpił Piotr Beczała. Propozycja tej podróży wyszła po wielu dyskusjach w naszym gronie. Ludzie zaproponowali stworzenie fanklubu Piotra Beczały. Zobowiązaliśmy agencję Grand Tour do zorganizowania serii wyjazdów na spektakle Beczały wszędzie tam, gdzie ma on podpisane kontrakty. A dalsze projekty? – Kolejny spektakl plenerowy w Masadzie w czerwcu. Tym razem będzie to „Aida” i kilkudniowy pobyt nad Morzem Martwym, na który wszyscy bardzo się cieszymy. Na przełomie lipca i sierpnia „Carmen” w Teatre del Liceu w Barcelonie, zaraz potem „Andrea Chénier” na Jeziorze Bodeńskim w ramach letniego festiwalu operowego w Bregencji, a w drodze powrotnej „Śpiewacy norymberscy” na festiwalu wagnerowskim w Bayreuth, bo tym razem pojedziemy autokarem. Jesienią chcielibyśmy zobaczyć którąś nową produkcję baletową Johna Neumeiera w Hamburgu, a potem tradycyjną wersję „Jeziora łabędziego” w moskiewskim Bolszoj. W dalszych planach jest Metropolitan Opera, obiecany niegdyś Cirque du Soleil w Las Vegas, no i seria spektakli z Piotrem Beczałą, skoro jesteśmy jego fanklubem, a on obecnie jednym z pięciu najlepszych tenorów świata – i ciągle idzie w górę. Jaka jest pańska rola podczas tych wszystkich eskapad? – Jestem czymś w rodzaju damy do towarzystwa, a moje zadania ograniczają się wyłącznie do spraw

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 22/2011

Kategorie: Kultura, Wywiady