Wielki rewelator literatury

Wielki rewelator literatury

85-lecie Tadeusza Różewicza Na pytanie, dlaczego pisze, Różewicz odpowiedział kiedyś, że dlatego, bo ani rękami, ani wiarą nie może przesunąć gór Czytam równocześnie opinie krytyczne o Tadeuszu Różewiczu oraz jego utwory i autokomentarze. Cóż za dysonans! W szkicach i książkach znajduję wzniosłe formuły: o rozbiciu atomu formy literackiej, o wyzwoleniu energii prawdy współczesnego świata, o arcypoecie, o cudownym przemienieniu prozy w poezję i na odwrót, o upiornie zwyczajnym świecie tej twórczości, o dalszym istnieniu po wojnie jako nagrodzie za cierpienia własne i innych. Mógłbym zapisać całą stronę takimi aforyzmami eseistów, którzy debiut poety (drugi po okupacyjnym zeszycie satyr) „Niepokój” z 1947 r. uznali za przełom w poezji polskiej równy „Balladom i romansom” Adama Mickiewicza. Na razie przytoczę tylko jeszcze jedno zdanie Lesława Bartelskiego, legendotwórcy pokolenia Kolumbów rocznik 20., którego najwybitniejszym przedstawicielem był Różewicz, pokolenia przetrzebionego przez wojnę, a które w wieku uczniowskim włączyło się do walki, konspiracji, AK, pracy kulturalnej: dla mnie to wieczny partyzant, który wychodzi z lasu… Ale sam poeta stworzył zapisami i akcjami całkiem odmienny autoportret. Teczki, teczki W „Kartotece” napisanej w latach 1958-1959, a wystawionej w roku 1960, przewidział teczki. Do dziś pamiętam piorunujące wrażenie z Sali Prób Teatru Dramatycznego (Wujka Jana Świderskiego), tego antybohatera w pokoju przechodnim, który był też ulicą, kawiarnią, poczekalnią, gdzie autor był rozliczany z życia, partyzantki, pustego wnętrza, apatii, braku twarzy, imienia, zawodu, z masturbacji. Maskarada biografii pokoleniowej i własnej, z niezwykle czule zarysowanymi postaciami krewnych i przechodniów. Potem Różewicz „Kartotekę” przerobił, „rozrzucił”, dopisał dalsze ciągi, tak jak to nam dalsze ciągi i winy dopisuje policja i historia. Nazwano to rozpoznawaniem świata w potocznej banalności. A Julian Przyboś, zazdrosny o czołowego nowatora i dynamitarda języka, nazwał naszego autora „skarżypytą Pana Boga”, a w sensie poetyckim ojcem amatorów. No właśnie, jak w tym jednoosobowym teatrzyku autobiograficznym wygląda szacowny dziś nosiciel sześciu doktoratów honoris causa? Zacznijmy od anegdoty. Sięgnijmy do zapomnianej teczki biograficznej (dziś bez teczki ani rusz) w ZLP. Wśród dokumentów wyjazdów Różewicza do wielu krajów (nieraz wielokrotnych), do Budapesztu, Mongolii, Gruzji, Austrii, Anglii, Włoch (wyjazd przełomowy dla dzieła R., wszak jest historykiem sztuki), Grecji, Norwegii, Meksyku i gdzie tam jeszcze, znalazłem dokumenty niebywale misternie snutej szarej pajęczyny intrygi. Może jednak skrócę nazwisko, bo to zaczyna wyglądać na antydonos, a rzecz zdarzyła się na słynnych lustracjach Sekcji Poezji 9 listopada 1951 r., a więc cztery lata po ogłoszeniu równie słynnej zwrotki, która odbiła się echem w literaturze, świadomości pokolenia i strategów ówczesnej kultury: „Mam dwadzieścia cztery lata / ocalałem / prowadzony na rzeź. / To są nazwy puste i jednoznaczne: / człowiek i zwierzę / miłość i nienawiść / wróg i przyjaciel / ciemność i światło. / Człowieka tak się zabija jak zwierzę / widziałem: furgony porąbanych ludzi / którzy nie zostaną zbawieni…”. A więc „Na posiedzeniu Sekcji Poezji Grzegorz Las. w przemówieniu swoim zarzucił kol. Tadeuszowi Różewiczowi, że w jego wierszach znajdują się całe strofy bezpośrednio odpisane z Eliota”. Ot perfidia, Różewicz rzeczywiście znał z lektury i cenił Eliota, ale to w tamtych czasach był mieszczański i nadmiernie katolicki pisarz. I choć był Thomas Stearns noblistą, a dziś takie koneksje literackie przyniosłyby same zaszczyty, to wówczas nie tylko o plagiat chodziło, ale też o zbytnie zapatrzenie się w „imperialistyczną” teorię i praktykę poetycką. Skończyło się podaniem całej sprawy do sądu koleżeńskiego. „Smrody środowiska” Jak się źle zaczęło, tak układy Różewicza ze środowiskiem nie układały się nigdy dobrze. To ważna dla jubilata i poważna sprawa. To, co robił w literaturze – w prozie, poezji, teatrze, przy pisaniu scenariuszy – było tak swoiste, że skazywało go na osamotnienie twórcze i towarzyskie w Radomsku, Krakowie, Gliwicach czy we Wrocławiu. Jego poezja kwestionowała dotychczasowe formy i sposoby poezjowania, jak to mówił, pokazywała poetów jako dzieci w piaskownicy, które lepią babki w foremkach, czytaj: wedle dotychczasowych wzorców, kanonów, form i gatunków pisarskich. Zamiast „systemu poetyckiego” zaproponował antypoezję. Kiedy rzesze poetów poczuły się zagrożone „bezrobociem”, bezproduktywnością, literackim trzęsieniem ziemi i nawet

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 41/2006

Kategorie: Kultura