Drukowałem Mrożka. O szkolnym koledze wspomnienie.

Drukowałem Mrożka. O szkolnym koledze wspomnienie.

O szkolnym koledze wspomnienie Łączne nakłady jego utworów w Wydawnictwie Literackim osiągnęły niemal milion egzemplarzy – to się nie mieści w wyobraźni dzisiejszych żurnalistów Sławomir Mrożek był dla Polaków jednym z najważniejszych pisarzy w wieku XX. Dlatego tak bardzo żal, że w dziwnym i niezrozumiałym dla wielu XXI w. już nie dostarczy naszej wyobraźni nowych iluminacji, nie podrzuci swoich genialnych blekautów. A chciał to robić do końca, choć już bardzo chory i słaby. Wciąż jednak możemy w jego pisaniu i rysowaniu zobaczyć jak w zwierciadle, i to wcale nie krzywym, okrutny obraz naszej polskiej gęby, zaściankowych zadęć i kompleksów, nacjonalistycznej pychy i mitomańskiej głupoty. Najzupełniej zresztą niezależnych od epoki historycznej i zmian, które wydają się nam tak głębokie. W Polsce, czyli wszędzie Nie było wyobraźni Mrożka poza Polską. I może właśnie przez to był znany i rozpoznawany w całym świecie, do którego uciekał, bez wielkiej jednak nadziei. Absurd Jarry’ego rozgrywał się w Polsce, czyli nigdzie, a Mrożka – w Polsce, czyli wszędzie. Pisze się o Mrożku coraz pełniej i mądrzej, ale wciąż jego biografom przeszkadza medialnoszkolna poprawność polityczna, wyznaczana właśnie przez tę polską głupotę. W tym chęć dorobienia także jemu przeszłości martyrologicznego patrioty prześladowanego przez reżim. A to nie bardzo do niego przystaje. Choć rzeczywiście przez jakieś pięć lat Polski Ludowej nie wydawano jego książek i nie wystawiano sztuk. Od roku 1968 poczynając, po tym jak poruszony haniebną inwazją na Czechosłowację, z udziałem polskiego wojska, napisał z Paryża jako Polak i polski twórca list otwarty do prezesa literatów Czechosłowacji, potępiający tę „bratnią interwencję”. Wcześniej, nawet gdy bez rozgłosu rozstał się z partią, do której kilka lat należał, i przestał być socrealistycznie aktywny, publikowano go nadal, choć bez entuzjazmu. Zwłaszcza kiedy pod koniec lat 50. został za sztukę teatralną „Policja” nagrodzony przez popaździernikowy Główny Zarząd Polityczny Wojska Polskiego i z wielkim sukcesem wystawiony na ważnej warszawskiej scenie. Spowodowało to bowiem wściekłą reakcję partyjnego betonu i skrzykujących się już wówczas nacjonalistyczno-antyinteligenckich „partyzantów”. Ale za oskarżenia o „szyderstwa” zapłacił swoim losem nie Mrożek, lecz gen. Bronisław Bednarz, jeden z najmądrzejszych i najuczciwszych generałów (co nie zdarza się za często). Można Bednarza nawet dziś o to wszystko spytać. Jednak liczni apologeci Mrożka nie sięgają do takich źródeł. Podobnie zresztą nikt nie pyta mnie o kulisy publikowania Mrożka, choć pisywałem już o tym i choć byłem edytorem, który od 1973 r. miał przyznany przez Mrożka monopol na książkowe wydawanie jego utworów i podpisał do druku w Wydawnictwie Literackim jakichś 15 jego tytułów, aż do roku 1989, bez żadnych ingerencji cenzury. A działo się to w Polsce Ludowej, nawet w stanie wojennym. I co jeszcze ciekawsze, łączne nakłady Mrożka w Wydawnictwie Literackim osiągnęły niemal milion egzemplarzy, a więc liczbę, która nie mieści się w wyobraźni dzisiejszych żurnalistów (wielkość nakładów dla „piewców wolności” się nie liczy, ale dla ludzi przejętych obecnością kultury w życiu Polaków jest bardzo ważna). Żeby było jeszcze dziwniej, prawie pół miliona owych egzemplarzy, z opowiadaniami i utworami dramatycznymi Mrożka, ukazało się w latach 80. w Bibliotece Lektur Szkolnych. Był więc Mrożek uważany przez czynniki oficjalne za współczesnego klasyka, do obowiązkowego czytania przez młodzież. Dostawał w WL najwyższe stawki autorskie, choć honorariami nie dorównywał tym, których nakłady też sięgały milionów egzemplarzy, pisarzom dla polskiego inteligenta tak jak on najważniejszym: Lemowi, Wańkowiczowi czy Bunschowi, a w latach 80. absolutnemu rekordziście – Gombrowiczowi. Oni jednak wydawali grube tomiska, podczas gdy Mrożek liczne, lecz cienkie opowiadania i utwory na scenę, a płaciło się wówczas od autorskiego arkusza. Nie będę moich, dawnych już, o Mrożku pisań powtarzał, więc tylko przypomnę, jak do tego prawdziwego festiwalu Mrożka w Wydawnictwie Literackim doszło. Zapis na Mrożka Kiedy z początkiem roku 1971, a więc po burzliwym politycznym zwrocie Grudnia 1970, mogłem wrócić do mojego Krakowa i wreszcie zostać wydawcą – dyrektorem i naczelnym redaktorem Wydawnictwa Literackiego, wyczułem w licznych rozmowach z przyjaciółmi, którzy kierowali wówczas polityką kulturalną (Lucjanem Motyką, Wincentym Kraśką, Jerzym Kwiatkiem i Aleksandrem Syczewskim), że obok podobnej do październikowej 1956 r. liberalizacji w kulturze powinniśmy i mamy szansę dokonać cichej (bo na głośną nie pozwoliliby jeszcze wpływowi „partyzanci” i poststalinowcy) ekspiacji za hańbę Marca

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 35/2013

Kategorie: Kultura