Polskie kino tonie

Polskie kino tonie

Problemem polskich filmowców jest nie tyle brak pieniędzy, co pomysłów Dzień przed Nadzwyczajnym Zjazdem Stowarzyszenia Filmowców Polskich jego szef, Jacek Bromski, oświadczył: – Zwołaliśmy zjazd, bo musimy dokonać analizy dramatycznej sytuacji, w jakiej znalazła się polska kinematografia. Chcemy też ustalić rezolucję i porozmawiać o prawach autorskich. Mam nadzieję, że nie będzie wojowniczych nastrojów, a gospodarskie. Jednak jego nadzieja okazała się płonna. Atmosfery zjazdu nie można nazwać twórczą. Mimo że Agnieszka Holland apelowała o zaniechanie partykularnych interesów, a Krzysztof Zanussi wezwał do zjednoczenia środowiska, nie obeszło się bez sporów i animozji. Szefowie dwóch stowarzyszeń branżowych – Jacek Bromski, szef SFP, oraz Dariusz Jabłoński, szef Krajowej Izby Producentów Audiowizualnych – publicznie się pokłócili o ustawę kinematografii. Okazało się niespodziewanie, że są dwa konkurencyjne projekty tej ustawy. Projekt zgłoszony przez KIPA postuluje prywatyzację kinematografii, na co jednak nie zgadza się Stowarzyszenie Filmowców Polskich. Prywatni producenci twierdzą, że filmowcy z SFP bronią własnych interesów, ponieważ są związani ze studiami filmowymi (dawniejsze państwowe zespoły filmowe), a te znajdują się w dużo lepszej sytuacji materialnej niż studia prywatne, którym grozi upadek. W rezultacie nie ustalono wspólnego stanowiska w sprawie ustawy o kinematografii, na co liczyła większość filmowców. Wciąż nie wygląda na to, aby przepychanka w sprawie ustawy, która trwa od 12 lat, miała się szybko zakończyć. Atmosfery nie poprawiło to, że Andrzej Wajda ostentacyjnie wyszedł z sali, ani to, że Konrad Szołajski zgłosił wniosek o wotum nieufności dla zarządu SFP i jego prezesa, co poparło kilku reżyserów (wniosek odrzucono z powodów formalnych). Co zrobić, by zarobić Na zjeździe rozmawiano o różnych rzeczach, tylko o nie o filmach. Nie padły żadne słowa o programie dla polskiej kinematografii, o tym, jakie robić filmy, o czym i dla kogo. Nie zgłoszono też propozycji, skąd brać pieniądze na realizację filmów, skoro wiadomo, że nie można liczyć na resort kultury. Efektem zjazdu okazała się tylko rezolucja, jaką SFP wystosowało do Sejmu, Senatu, rządu i prezydenta RP, w której czytamy, że „Oszczędności budżetu państwa na kinematografii są pozorne, a dla kultury narodowej – zgubne. Bez natychmiastowej odbudowy struktury finansowania kino polskie zginie. Bez nowej ustawy o kinematografii kino polskie zginie”. Tymczasem zdaniem wielu obserwatorów rynku kinowego, np. Zygmunta Kałużyńskiego, polskie kino już zginęło. Zdzisław Pietrasik w artykule „Orła cień” napisał, że z zazdrością ogląda zagraniczne filmy społeczno-obyczajowe, których większość przypomina nasze krajowe realia: „Nie ma zagranicznego festiwalu, na którym bym nie pomyślał, że to inni robią „nasze” filmy, podczas gdy krajowi twórcy zastanawiają się, jak odnieść sukces komercyjny i zarobić szybko na willę z basenem”. Dlaczego tak się stało? Zdaniem tego krytyka, głównym problemem środowiska filmowego nie jest bynajmniej brak środków finansowych. Największe kłopoty mają filmowcy sami ze sobą: jest to mianowicie kryzys mentalny. Miejsce dawnych inżynierów dusz zajęli wykonawcy komercyjnej produkcji seryjnej. Brak idei Niestety, większość naszych filmowców dostrzega tylko jeden problem: braku pieniędzy. Nie widzi natomiast, że nie ma żadnego programu ideowego. Zerwało kontakt z rzeczywistością, w której żyjemy. Polskie kino przestało pokazywać współczesną Polskę i współczesnych Polaków. Zamiast mówić o tym, jak radzimy sobie (bądź nie radzimy) w nowych czasach, jakie zmiany zaszły w mentalności i obyczajowości społeczeństwa, jakie są społeczne nastroje i lęki, kino woli bawić nas historyjkami z życia szlachty albo przygodami gangsterów. Tymczasem widzów bardziej obchodzą prawdziwe problemy. Powodzenie filmu „Cześć, Tereska”, który wyszedł naprzeciw zapotrzebowaniu na kino społeczne, niestety, nie dało filmowcom do myślenia. Zamiast pójść dalej w tym kierunku, robić filmy o rzeczach ważnych dla nas, tu i teraz, wolą robić ekranizacje lektur szkolnych, których akcja dzieje się w zamierzchłej rzeczywistości i wcale nas nie dotyczy. Inną dziedziną, która ostatnio angażuje filmowców, jest reklama. Nie jest tajemnicą, że wielu z nich robi filmiki o proszkach do prania czy szamponach. Fachowcy zatrudnieni w reklamie mówią, że filmowcy wygryzają ich stopniowo z rynku. Oczywiście, nikt ze znanych ludzi kina nie chwali się tym zajęciem. Nawet Agnieszka Holland, która zebrała wysokie noty za nastrojową reklamówkę funduszu emerytalnego, nie ukrywała niezadowolenia, kiedy sprawa się ujawniła. Ale żeby dostać propozycję nakręcenia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2002, 2002

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska