Nie zawsze musimy spoglądać na drzewo

Nie zawsze musimy spoglądać na drzewo

Na Śląsku jestem zdecydowanie u siebie, lubię Katowice, mam do nich sentyment, ale też widzę, jak się rozwinęły


Daria ze Śląska – czyli Daria Ryczek-Zając, piosenkarka, autorka przebojów „Falstart albo faul”, „Kill Bill” czy „Gambino”.


Gdy już pojawiałaś się na listach przebojów, z niedowierzaniem czytałem, że łączysz muzykę z pracą etatową. Czy Darię ze Śląska wciąż można rano spotkać przy biurku w korporacji IT?
– Już nie, od kilku miesięcy stoję na jednej nodze. Informacja jest więc nieaktualna, ale też w swoich mediach społecznościowych nie zamieszczam postów typu: właśnie rzuciłam robotę. Zresztą to nie odbyło się z dnia na dzień, nawet gdy już zaczynało nieźle się układać na scenie. Przygotowywałam się do tej decyzji wcześniej, odłożyłam trochę pieniędzy.

Artystka daleka od stereotypu, bo ostrożna i zapobiegliwa.
– To wynika pewnie z mojego myślenia o świecie, by zawsze mieć jakiś spadochron, szczególnie finansowy, bo nigdy nie wiem, czy w trudnej sytuacji ktoś mi pomoże. Jeszcze niedawno widziałam swoje życie jako szklankę do połowy pustą, a ostatnio ktoś mnie pytał: Daria, to jak z tą szklanką jest teraz? I odpowiadam, że w sumie to do połowy pełna. Zobaczymy, jak będzie za jakiś czas.

Wygląda na to, że jesteś w stanie poradzić sobie w wielu rolach. Skończyłaś kurs asystentki stomatologicznej. Mieszałaś wypełnienia?
– Byłam na krótkim stażu ze wspaniałą panią doktor i moją koleżanką, które pracują w duecie i teraz są niemal na każdym moim koncercie. Ale szybko pofrunęłam w inną stronę, choć bardzo lubiłam tę pracę.

No i zawiało cię do historii przez duże H. Skończyłaś studia?
– Licencjat, mogę uczyć w szkole historii i wiedzy o społeczeństwie.

Masz ulubioną epokę?
– Licencjat pisałam o wojnach galijskich.

Czyli Asteriks, Obeliks i Kleopatra!
– O właśnie, to te klimaty! Natomiast byłam wtedy zafascynowana numizmatyką starożytną. Chciałam pisać o tym licencjat, ale promotor się nie zgodził. W sumie to były fascynujące studia, szalenie interesujące zajęcia z różnych dziedzin i epok, na których po prostu dobrze się bawiłam.

Do tego jesteś poliglotką, mówisz m.in. po francusku!
– Uczyłam się go od podstawówki, zdawałam maturę. Potem nieco zaniedbałam, ale sporo pamiętam i całkiem dobrze radzę sobie w rozmowie. Nie jest to może konwersacja zbyt wysokich lotów, ale pozwala na komunikację. Ostatnio uczyłam się portugalskiego z native speakerem, ale z żalem musiałam się z nim pożegnać. Byłam w trasie koncertowej i nie dawałam rady.

Czy ta twoja wszechstronność i życiowa zapobiegliwość, zaradność nie są rezultatem również sportowego wychowania, które uczy radzenia sobie z porażkami, a zarazem celebrowania smaku zwycięstwa?
– Zdecydowanie podpisuję się pod tym, że sport uczy autodyscypliny, układa porządek dnia. Jest szkoła, po niej jest trening, potem musisz znaleźć czas na inne zajęcia i jeszcze odpocząć. Do dziś pod koniec dnia lub rano mam w sobie nawyk notowania krótkich haseł – co jutro/dziś muszę zrobić – i potem kolejno je skreślam. Gdy skończyłam tę etatową pracę, myślałam, że będę miała więcej czasu na robienie muzyki. A okazuje się, że gdy miałam czasu wolnego mniej, byłam zdecydowanie bardziej produktywna.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 10/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty

Fot. materiały prasowe

 

Wydanie: 10/2024, 2024

Kategorie: Kultura, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy