Ja jestem w partii Kultura

Ja jestem w partii Kultura

Warszawa 18.11.2022 r. Olga Lipinska - wywiad - Zdanie. fot.Krzysztof Zuczkowski

PAWEŁ SĘKOWSKI: Wiem, że pani zdaniem granie w komediach czy w kabaretach stanowi największe wyzwanie dla aktorów, najbardziej wymagającą próbę jakości ich gry aktorskiej. OLGA LIPIŃSKA: – Tak, dwa razy trudniej jest grać w komedii niż w dramacie. Bo w komedii, tak samo w kabarecie, reakcja publiczności jest natychmiastowa. W dramacie można oszukać – aktor oprze się o kolumnę, zamyśli, obróci się tyłem, zrobi gest… Wszyscy widzą: przeżywa. A w komedii publiczność się śmieje albo nie. Mówisz kwestię i publiczność albo wybucha śmiechem, albo patrzy na ciebie tępo. A wtedy jest strasznie. Prowadziłam 13 lat Teatr Komedia, więc naprawdę wszystko o tym wiem. Nikt mnie nie przekona, że człowieka można poruszyć tylko wielkimi słowami i patosem. Śmiej się, pajacu! Człowiek, który przeżywa dramat i się śmieje, to najbardziej poruszająca sprawa. PATRYCJA DOŁOWY: Dlatego to jest takie niebezpieczne dla władzy. LIPIŃSKA: – Oczywiście, dla każdej władzy. Wszyscy boją się ośmieszenia. Władza przede wszystkim. Śmieszny znaczy niepoważny. A władza musi być poważna. SĘKOWSKI: Przez osiem lat, od 1968 r. do 1976, była pani reżyserką Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Czy było to istotne w pani życiorysie zawodowym doświadczenie? LIPIŃSKA: – Doświadczenie zawsze jest istotne. W Opolu robiłam przede wszystkim kabaretony. Z kabaretonu w świat wychodziły zawsze wielkie piosenki, które potem śpiewała cała Polska. W kabaretonie śpiewał Wojciech Młynarski, debiutował Kazimierz Grześkowiak ze swoim „Chłop żywemu nie przepuści”. Debiutowała także Maryla Rodowicz z piosenką „Mówiły mu”. Miałam w Opolu także kłopoty, bo za dużo gwiazd naraz to piekło. Żadna nie chce zaczynać ani być w drugiej części, gdzieś w środku, tylko każda chce być pod koniec. Albo: „Po niej nie wejdę, bo zginę” itd. Co chwila jakaś awantura. A ja patrzyłam na ten teatr piosenki tak, żeby to miało sens, żeby nie było przypadkowe albo tylko na zasadzie: raz szybkie, raz wolne. Zawsze chciałam, żeby we wszystkim, co robię, był jakiś sens. Żeby z kolejności piosenek wynikała jakaś myśl, jakaś sprawa. Tak samo w telewizji czy w kabaretach. SĘKOWSKI: Rozstała się pani z Opolem, bo objęła pani w 1977 r. Teatr Komedia? Czasowo by się to zgadzało. LIPIŃSKA: – Nie dlatego rozstałam się z Opolem. Za długo to po prostu trwało. W Opolu wtedy było bardzo sympatycznie i wesoło. Jeden drugiemu pomagał. Nie było tam wściekłej konkurencji. DOŁOWY: Chciałam zapytać o pani przyjaciółkę – Agnieszkę Osiecką. Wspominała pani o wspólnych latach szkolnych. A co potem? LIPIŃSKA: – Potem STS. I przyjaźń. Taka wczesna przyjaźń to strasznie ważny czas w życiu każdego człowieka. To się pamięta najbardziej. Później zrobiłyśmy razem z Agnieszką w telewizji pierwszy cykliczny program „Listy śpiewające”. Moja pierwsza próba w tym gatunku. Zrobiłyśmy cały cykl. Za pierwszy odcinek dostałyśmy po 1 tys. zł. I jako bogate damy wracałyśmy do domu Chmielną. Wtedy to była ulica luksusowych sklepów. I postanowiłyśmy poszaleć. Ja kupiłam mężowi jedwabny krawat, choć on nigdy ich nie nosił – chodził w swetrach. Kupiłam za 600 zł kieliszki – śliczne. Ja te pieniądze wydałam do końca. Agnieszka trochę mniej, ale byłyśmy szczęśliwe! Byłyśmy ze sobą blisko. Wszystkie jej miłości, wszystkich amantów i mężów dobrze znałam. Bardzo mi brak Agnieszki. Jeździłyśmy też razem na Mazury. Oczywiście do Krzyży, gdzie rozlokował się prawie cały STS. Ja jeżdżę tam do dziś. MARIAN SZULC: Może o tych Krzyżach jeszcze coś powiedzmy, bo to jest swoisty fenomen. Jak to się zaczęło? Właśnie od takich wyjazdów, wynajmowania domów? LIPIŃSKA: – Zaczęło się od tego, że ojciec naszego kolegi z STS, Jarka Abramowa, pisarz Igor Newerly, miał tam swój dom w Zgonie. 2 km od Zgonu jest piękne Jezioro Nidzkie, Zatoka Zamordejska i w samym sercu Puszczy Piskiej wieś Krzyże. Zawieźli nas do Krzyży Jarek Abramow i Ziemek Fedecki, bo mieli wtedy samochody. I tam zadomowił się STS. Jeszcze wtedy w Krzyżach mieszkały mazurskie rodziny, które przyjęły całe nasze towarzystwo serdecznie i rozlokowały nas po swoich domach. To był rok 1961. Od tamtych lat przyjeżdżaliśmy do Krzyży na każde wakacje. Później

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2023, 2023

Kategorie: Kultura