Nie wypada dobrze mówić o Millerze

Nie wypada dobrze mówić o Millerze

Będą chcieli mnie zabić politycznie. Będę miał komisje śledcze, pięć prokuratur. Ale kiedy przestanę być premierem, będę mógł powiedzieć więcej Leszek Miller, premier RP – W ostatnich dniach bardzo pan się zmienił. Jest pan swobodniejszy, bardziej pewny siebie. Dymisja sprawiła panu ulgę? – Został rozstrzygnięty zasadniczy dylemat dotyczący sprawowania urzędu. To już nie spędza mi snu z powiek. – Pełnienie funkcji spędzało sen z oczu? – Sen z oczu spędzało pytanie, co powinienem uczynić w sytuacji, w której coraz trudniej było sprawować ten urząd. Zarówno z wnętrza SLD, jak i z zewnątrz otrzymywałem narastające sygnały, że albo powinienem podać się do dymisji, albo zdecydować się na jakiś inny wariant. To był problem, z którym kładłem się spać i wstawałem. – Kiedy zaczęły się pojawiać naciski otoczenia na dymisję? – Powiedziane wprost – po wypadku, gdy byłem w szpitalu i prowadziłem nocne konsultacje z liderami SLD. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem, jeszcze nieśmiało, że powinienem odejść. Jako pierwszy uczynił taką sugestię Andrzej Celiński. – I? – Pomyślałem sobie: cóż, wszystko się dzieje pod wpływem sondaży. Jeżeli sondaże są takie, jakie są, to pewnie jakaś część kolegów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 18/2004, 2004

Kategorie: Wywiady