Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Chwali się nasze MSZ telefonami satelitarnymi, które zakupiło dla ambasadorów i konsulów. Za kilkaset tysięcy złotych (a to dopiero początek wydatków) nasi dyplomaci będą mogli łączyć się z prawie każdego miejsca na ziemi. Jak zachwala MSZ – na oceanach, w niedostępnych dżunglach, na pustyni. Jednocześnie na koniec skromnie dodaje, że te wspaniałe urządzenia mają pewną wadę, nie zawsze bowiem działają w pomieszczeniach zamkniętych i w otoczeniu wysokich budynków – bo muszą „widzieć” satelitę. Ludzie w MSZ to sobie opowiadają i… nie mają siły nawet się śmiać. Bo, po pierwsze, jest to kolejny niepotrzebny zakup, przynajmniej w tej skali. Dyplomacja to nie jest zawód, który wykonuje się na pustyni, w niedostępnej dżungli, tam, gdzie nie ma sieci komórkowej. Dyplomaci działają raczej w miejscach zurbanizowanych. Biura, ministerstwa, uniwersytety, sale konferencyjne – tam bywają i tam potrzebna jest im ewentualna łączność, a nie na pustyniach. Bo tam to komandosi. Więc po co MSZ kupuje sprzęt, który jest dla dyplomacji dysfunkcjonalny? Skąd, poza tym, ta obsesja natychmiastowej łączności? Bo to już kolejny gadżet, którym minister Sikorski ubogaca MSZ – po telefonach Blackberry, po laptopach, po systemie konferencyjnym. Tak, żeby mieć dyplomatę na gwizdek. Tylko po co? Jakość pracy dyplomaty nie zależy od tego, czy jest podłączony do rzeki spływających informacji,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2010, 34/2010

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché