Czy Oscar dla „Piotrusia i wilka” odrodzi polską animację? Na razie w łódzkim Se-ma-forze trwa euforia i przygotowania do przeprowadzki w nieznane Nikt już nie wyciera mokrych plam po wodzie kapiącej z nieszczelnego dachu hali filmowej przy ul. Pabianickiej w Łodzi. Nie ma sensu, bo za kilka dni Se-ma-for zmienia siedzibę, a legendarny budynek, gdzie powstał m.in. „Miś Uszatek”, zostanie zrównany z ziemią. Zresztą określenie hala jest stanowczo na wyrost. Pomieszczenie jest bowiem za małe, za niskie i nadaje się raczej na zaplecze sklepu niż miejsce realizacji oscarowego projektu. A jednak to tutaj wykonano część zdjęć do filmu, który zdobył uznanie amerykańskiej Akademii Filmowej. – Z jednej strony, wesele, z drugiej, stypa – zgadza się z nami Marek Skrobecki, twórca scenografii do „Piotrusia i wilka”, który oprowadza nas po pomieszczeniach studia. Pokazuje, gdzie powstawały poszczególne elementy scenografii, przedstawia członków ekipy – współautorów sukcesu. Jest ich wielu, bo przy scenografii pracowało 160 osób. Imponujące wrażenie robi choćby sam las, o długości 22 m i szerokości 16 m, z 360-stopniowym horyzontem, ma 1,7 tys. drzew i tysiące krzewów, trawę, kamienie i niebo. Lalki wykonano w dwóch skalach – 1:5 do zdjęć ogólnych i 1:3 do zbliżeń. Nie trzeba dodawać, że musiała to być perfekcyjna robota, by nie różniły się żadnym szczegółem. Niektóre postacie miały kilka głów z różnym wyrazem twarzy (na przykład Piotruś podekscytowany, zdziwiony). Bardzo trudne do wykonania były oczy wszystkich postaci. Mają nawet niewielkie żyłki, tak jak prawdziwe, a są przecież wielkości łebka od szpilki. Włosy i futro – w przypadku zwierząt – (oczywiście sztuczne) były nakładane pojedynczo pęsetą, warstwa po warstwie. W całym filmie animatorzy musieli ustawiać lalki ponad 44 tys. razy. Ogrom dekoracji sprawił, że dla głównego planu trzeba było wynająć halę w Łódzkim Centrum Filmowym. – Okazali nam wiele wyrozumiałości przez kilka miesięcy. Udostępnili też swoje najlepsze biura – mówi Elżbieta Stankiewicz, kierownik produkcji. Życzliwość okazała się ważna, bo terminy goniły i sztywne trzymanie się warunków wynajmu mogło opóźnić realizację filmu. W hali Łódzkiego Centrum Filmowego miał miejsce jeden z zabawnych incydentów. Brytyjski operator zasiedział się do późnych godzin nocnych i kiedy chciał opuścić wytwórnię, okazało się, że brama jest zamknięta, więc mimo zaawansowanego wieku postanowił przejść górą. Niestety zawisł na szczycie. Uratowali go inni członkowie ekipy. Teraz na swoim W najbliższym czasie Se-ma-for zmieni siedzibę, bo właściciel budynku wymówił najem i zamierza wybudować w tym miejscu apartamenty. Jeszcze przed oscarową galą miasto zaoferowało inny lokal. Tyle że wymagający kosztownej adaptacji. Studio nie ma na to środków. Jest też problem własności, bo dawny budynek, w którym wcześniej mieściły się operetka, kino i filharmonia, należy do marszałka województwa. Ten musi przekazać go miastu i dopiero wtedy może trafić do Se-ma-fora. A jak wiadomo, urzędnicze procedury mogą trwać długo. – Prezydent Łodzi obiecał, że przyspieszy procedury i przeprowadzka jest kwestią najbliższych dni, a nie tygodni. Boję się jednak, by sprawy związane ze zmianą siedziby nie przeszkodziły nam w wykorzystaniu naszych pięciu minut – mówi Zbigniew Żmudzki, dyrektor Se-ma-fora. Jego marzeniem jest, by studio mogło zatrudnić pracownika, który zająłby się wyłącznie adaptacją budynku. Etatowych pracowników jest raptem kilku, a ci, co są, powinni skupić się teraz na realizowanych produkcjach i zawieraniu nowych kontraktów. Te posypią się z pewnością, bo w końcu Oscar to gwarant powodzenia. Pierwsza zapowiedź padła już w Los Angeles, i to ze strony konkurencji do Oscara. – Okazało się, że przy kanadyjskich filmach nominowanych do nagrody pracowali Polacy. Głównym reżyserem jednego z nich był Maciek Szczerbowski, który wyjechał z kraju, mając 11 lat. Chciałby z nami pracować. Umówiliśmy się, że połączymy fundusze i zdolności naszych ekip – mówi dyrektor Żmudzki. Okazało się też, że Kanadyjczykom nie jest obca łódzka animacja. Zachwycali się filmem „Ichthys” Marka Skrobeckiego. Twierdzili, że również to dzieło zasłużyło na Oscara. Nie były to grzecznościowe komplementy, bo właśnie ten film, a nie tylko tania siła robocza, przekonał Suzie Templeton, reżyserkę „Piotrusia i wilka”,
Tagi:
Przemysław Przybylski









