Oszukaliśmy naród

Cokolwiek mamy na swoje usprawiedliwienie, to jedno musimy mieć – odwagę powiedzenia publicznie, głośno i wyraźnie: oszukaliśmy naród. Taka refleksja zaświtała mi w głowie, gdy patrzyłem przez kilka kolejnych dni na pokazywane przez telewizję obrazy pracowniczych pochodów maszerujących pod sztandarami „Solidarności” w proteście przeciw skutkom łajdackiej prywatyzacji lub też postępującej likwidacji zakładów pracy, co dla nowych dziesiątków tysięcy polskich rodzin oznacza wstąpienie do swoistego piekła biedy i poniżenia bezrobociem. Bezrobocie bowiem to nie tylko kłopoty z utrzymaniem rodziny, ale także – a może przede wszystkim – wielka katastrofa życiowych aspiracji. Bezrobotny staje się zarazem kimś niepotrzebnym. Doświadczałem tego w życiu, kiedy wywalono mnie z asystentury na uniwersytecie i nikt nie chciał mi dać pracy, bo byłem trefny. Nie trwało to długo. Znalazłem niezłe wyjście, ale dobrze pamiętam tę swoją niepotrzebność, o tyle łatwiejszą do zniesienia niż dzisiejsze zbędności życiowe, że powodem był mój sprzeciw wobec żądania zapisania się do ZMP, czyli jakaś racja natury moralnej. Włączenie się w ruch solidarnościowy – czy nawet, jak to było ze mną, współudział w organizacji ważnego ogniwa tego związku – dało wielu z nas sporo korzyści życiowych. Poszliśmy, co prawda, po kilku trudnych latach w posły i na długo nasze drogi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2003, 39/2003

Kategorie: Felietony