Nie walka ze sprzedajnością sędziów jest powodem zadymy wokół PZPN, lecz brutalna gra o nowy podział wartego miliardy rynku mediów elektronicznych Piłka nożna nie jest sportem. Piłka nożna jest religią mającą więcej wyznawców niż chrześcijaństwo. I papieża w osobie urzędującego przy FIFA-Strasse 20 w Zurychu Szwajcara Seppa Blattera. Futbol to także gigantyczny biznes, którego roczne obroty w skali globu wyrażane są w setkach miliardów dolarów. Kopacze tacy jak Drogba, Beckham, Ronaldinho, Rooney czy Dudek stanowią niewiele znaczący element układanki. Są jak rzymscy gladiatorzy, walczący na arenie dla swych panów, ku uciesze wyjących kibiców. Gdy się zużyją, wymienia się ich na młodszych. Zawodowy piłkarz Barcelony, Milanu czy Arsenalu haruje ciężej od wołu, zmuszany kalendarzem rozgrywek (mecz co trzy dni) do morderczego wysiłku. I nie ma znaczenia, że płacą mu miliony. W futbolowym światku inni zarabiają więcej. Z tym, że czynią to dyskretnie. Ci „inni” to stacje telewizyjne, wielkie firmy bukmacherskie, agenci sportowi i koncerny pragnące, by ich nazwy błyszczały dumnie na koszulkach zawodników. Telewizja – król środka pola Od 1996 r., gdy należąca do australijskiego magnata medialnego Ruperta Murdocha firma British Sky Broadcasting, wchodząca w skład koncernu News Corporation, za 647 mln funtów nabyła prawa do transmisji meczów ligi angielskiej, w światowej piłce zmieniło się wszystko. Sport ten stał się wewnętrzną sprawą FIFA i rekinów branży mediów elektronicznych. Szacowna BBC nie zdołała sprostać wyzwaniu Murdocha. Za 73 mln funtów wykupiła zaledwie prawa do pokazywania najważniejszych momentów z pierwszoligowych spotkań. Wielu Brytyjczyków było wściekłych. Dotychczas oglądali spotkania Premier League, płacąc zwykłą opłatę telewizyjną. Teraz zmuszeni zostali nabyć dekodery należącej do Australijczyka stacji Sky Sports. Ale dzięki gigantycznym pieniądzom po 1996 r. sytuacja finansowa angielskich klubów znacząco się poprawiła. To dziś najbogatsza liga na świecie. Murdoch identyczny manewr powtórzył nad Tybrem. Należąca do niego Sky Italia jest właścicielem praw do transmisji spotkań ligi włoskiej, której drużyny także nie należą do najbiedniejszych. Dziś w Europie transmisje spotkań największych lig, pucharów, mistrzostw i innych rozgrywek znajdują się w rękach prywatnych koncernów medialnych, przynosząc im miliardy euro zysku. Dla FIFA, UEFA i narodowych związków piłki nożnej sprzedaż praw do transmisji spotkań – a zwłaszcza mistrzostw świata – stała się podstawowym źródłem dochodów. I okazją do iście bizantyjskich intryg. Francuski numerek Na tle Europy sytuacja polskiej piłki wygląda żałośnie. W lipcu 1997 r. pięcioletnie prawa do transmisji meczów I ligi oraz Pucharu Polski wykupił należący do francuskiego koncernu Vivendi CANAL+. Francuska dominacja została potwierdzona 21 marca 2005 r., gdy zgodnie z decyzją PZPN, tej stacji przyznane zostały wyłączne prawa do pokazywania meczów ekstraklasy do sezonu 2007/2008 oraz prawa do weekendowych magazynów ligowych, meczów derbowych i pakietu newsów. Pośrednikiem przy tej transakcji między PZPN a Canal+ była spółka Sportfive. Rok wcześniej związek ogłosił przetarg na prawa do nazwy polskiej ekstraklasy. Wystartowali w nim dwaj oferenci – Polska Telefonia Cyfrowa (operator sieci Era) i Polska Telefonia Komórkowa Centertel (operator sieci Idea). 15 października 2004 r. Prezydium Zarządu PZPN przyznało PTK Centertel sp. z o.o. miano głównego i tytularnego sponsora rodzimej ekstraklasy. Od 1 stycznia 2005 r. nasza liga miała nazywać się Idea Ekstraklasa. 16 września 2005 r. – na skutek rebrandingu głównego sponsora I ligi – zmieniono nazwę rozgrywek na Orange Ekstraklasa. Jeśli dodamy do tego, że głównym sponsorem polskiej reprezentacji narodowej jest Telekomunikacja Polska SA (należąca do France Télécom), stanie się jasne, kto dziś rozdaje karty w naszym futbolu. Francuzi! Nie wszystkim to odpowiada. 12 września 2005 r. słynny bramkarz Jan Tomaszewski wysłał pismo do przewodniczącego Komisji Etyki przy PZPN oraz prokuratora okręgowego Prokuratury Okręgowej dla Miasta Wrocławia, w którym domagał się podjęcia „czynności sprawdzających dotyczących uzasadnionego podejrzenia popełnienia przestępstw niegospodarności ze szkodą dla PZPN oraz klubów”. Chodziło mu m.in. o sprzedaż praw do transmisji meczów ligowych, a głównym podejrzanym w oczach pana Janka był… Zbigniew Boniek.
Tagi:
Marek Czarkowski









