Pierwsza pani prezydent

Pierwsza pani prezydent

Czy Kamala Harris, stojąc u boku Joe Bidena, naprawdę zmieni amerykańską politykę? Tej decyzji łatwo przypiąć łatkę politycznej poprawności. Dopiero czwarta kobieta w historii Stanów Zjednoczonych z oficjalną nominacją jednej z dwóch największych partii, w dodatku pierwsza pochodzenia afroamerykańskiego. Znana z aktywności na rzecz praw kobiet, choć daleka od jej najradykalniejszych form. Rozpoznawalna w mediach, z silną pozycją w krajowej polityce i z czteroletnim doświadczeniem w Kongresie. Jednocześnie wciąż uznawana za młodą twarz, relatywnie nową na scenie politycznej. Mało kontrowersyjna, choć wyrazista na newralgicznych płaszczyznach, jak reforma wymiaru sprawiedliwości. Potencjalnemu przyszłemu szefowi nie odbierze głosów i raczej nie zagrozi. Nie będzie wychodzić przed szereg, ale nie da się też permanentnie spychać w cień. Najprawdopodobniej znajdzie sobie po prostu wycinek politycznej rzeczywistości, który będzie jej domeną w Białym Domu. Słowem – idealny „numer 2”, jak w amerykańskiej polityce zwykło się nazywać kandydatów na stanowiska z przedrostkiem „wice”. Ogłoszona w zeszłym tygodniu decyzja Joe Bidena o nominowaniu senator Kamali Harris na stanowisko wiceprezydent w przypadku listopadowej wygranej nie wzbudziła jednak aż takiej fali entuzjazmu, na jaką być może liczyli partyjni sztabowcy. Stało się tak z kilku powodów. Po pierwsze, podobnie jak wszystko na świecie, amerykańska polityka

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2020, 34/2020

Kategorie: Świat