Tag "USA"

Powrót na stronę główną
Świat

Król bidoków

J.D. Vance wykiwał już chyba wszystkich w amerykańskiej polityce – ale musi uważać, żeby nie wykiwać też samego siebie.

Na początek odrobina prywaty, żeby czytelnicy mogli dobrze mnie zrozumieć. Ja też przeczytałem książkę Vance’a i przez długi czas byłem pod jej silnym wpływem. „Elegia dla bidoków” ukazała się w czerwcu 2016 r. i natychmiast stała się absolutnym hitem. Sprzedażowym oraz intelektualnym, co ma miejsce coraz rzadziej, zwłaszcza w przypadku autorów nieznanych i debiutujących. Świat wyglądał wtedy nieco inaczej niż teraz, na pewno jeśli patrzy się na niego z pozycji szeroko pojętego liberalizmu. Donald Trump coraz wyraźniej czołgał się po republikańską nominację prezydencką, żeby kilka miesięcy później pokonać Hillary Clinton w wyborach, które zdefiniowały politykę pierwszych dekad XXI w. Na początku, jeśli czytelnicy wybaczą tę wycieczkę w przeszłość, nikt Trumpa ani do końca nie rozumiał, ani nie brał na poważnie. Dopiero kiedy ten zmiótł z planszy Clinton, modelową kandydatkę liberalnych elit, stał się poważnym graczem i obiektem zaawansowanych badań czy diagnoz społecznych.

Podłoże.

Wpisany w szerszy kontekst Trump nie był oczywiście aż takim odchyleniem od normy. W końcu chwilę wcześniej wydarzył się brexit, inny polityczny happening. Na Węgrzech szalał Viktor Orbán, a w Polsce trwał już demontaż instytucji państwowych pod szyldem Zjednoczonej Prawicy. Narendra Modi cementował swoje poparcie w Indiach, a Jair Bolsonaro właśnie wjeżdżał na autostradę po prezydenturę w Brazylii. Niby ta populistyczno-antyestablishmentowa rewolucja była wokół nas wszędzie, niby formacje sceptyczne wobec liberalnej demokracji pokonywały centrum atakami z lewa i z prawa, a jednak wciąż brakowało odpowiedzi na kluczowe pytanie: dlaczego?

W świecie nauk społecznych furorę robił wtedy artykuł Pippy Norris i Ronalda Ingleharta, naukowców z Uniwersytetu Harvarda. Dowodzili oni, że eksplozja poparcia dla populistów wzięła się z wybuchowej mieszanki marginalizacji ekonomicznej i poczucia wykluczenia kulturowego. Ludzie, którzy głosowali na Trumpa, europejskich antyliberałów czy torysów chcących rozwodu z Brukselą, przez lata odczuwali pogorszenie swojego statusu materialnego, głównie z powodu procesów związanych z globalizacją, takich jak automatyzacja produkcji, przenoszenie jej do Azji czy Ameryki Łacińskiej. Jednocześnie mieli wrażenie, że nie rozpoznają już świata, który ich otacza. Nie rozumieją i nie akceptują procesów społecznych uderzających w ich fundamenty kulturowe: sekularyzacji, zmiany modelu rodziny, emancypacji kobiet czy pełniejszego włączania mniejszości w życie społeczne. Cytując tytuł innej głośnej książki z tego okresu, popularnej również w Polsce monografii Arlie Russell Hochschild, stali się „Obcymi we własnym kraju”.

Nie brakowało więc analiz tego, co działo się w rozwiniętych społeczeństwach. Co nie znaczy, że stało się to zrozumiałe, bo język analiz socjologicznych, nawet najbardziej przystępny, był wciąż wyłącznie zestawem skomplikowanych diagnoz, opatrzonych komentarzami o złożoności tych procesów. Naukowcy, zgodnie z podstawowymi zasadami ich zawodu, zastrzegali, że mogą się mylić, a w różnych krajach przyczyny eksplozji populizmu mogą być diametralnie różne. Brakowało kogoś, kto powiedziałby światowej opinii publicznej, na czym naprawdę polegały te marginalizacje i wykluczenia. Ale w życiu codziennym, w zmaganiach z rzeczywistością, a nie na wykresach opatrzonych zdaniami długimi na kilkanaście linijek.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Co interesowało Amerykanów?

Notatka z rozmowy ppłk. Wiesława Górnickiego z attaché wojskowym USA w lutym 1989 r.

Zmiany, które zachodziły w Polsce na przełomie lat 80. 90., szczególnie interesowały Stany Zjednoczone. Amerykańscy dyplomaci nie tylko chcieli być dobrze poinformowani, ale i wpływać na sytuację w Polsce. A i ekipa gen. Wojciecha Jaruzelskiego nie stroniła od kontaktów z nimi. Dochodziło do nich na różnym szczeblu i dotyczyły wielu spraw politycznych, zagranicznych i gospodarczych. Poniżej prezentujemy niepublikowaną notatkę płk. Wiesława Górnickiego, bliskiego współpracownika gen. Jaruzelskiego, powstałą po rozmowie z attaché wojskowym USA płk. Dennisem Monroe. Warte uwagi są fragmenty dotyczące rozmów z Solidarnością i tworzenia przez zaufanych gen. Jaruzelskiego alternatywnego kanału wymiany informacji z przedstawicielami Stanów Zjednoczonych oraz zachowania polskiego ambasadora podczas opuszczania Afganistanu przez wojska Związku Radzieckiego.

Dokument zamieszczamy w oryginalnym kształcie, z zachowaniem ówczesnej pisowni, dodając jedynie wyjaśnienia w nawiasach kwadratowych. Notatka pochodzi z kolekcji Wiesława Górnickiego znajdującej się w zbiorach Fundacji Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL.

Paweł Dybicz

 

Ppłk WIESŁAW GÓRNICKI

Warszawa, dnia 1989.02.11

Nr AX/002/89

Wyłącznie do wiadomości Tow. Generała

TAJNE

NOTATKA SŁUŻBOWA

Dotyczy: spotkania z płk. Monroe

Melduje, że 9 bm. Wraz z płk [Marianem] Moraczewskim (1) spotkaliśmy się na kolacji z amerykańskim attaché wojskowym, płk. Dennisem Monroe, na jego zaproszenie.

Zgodnie z instrukcją przekazałem na wstępie rozmówcy informację następującej treści, ujmując ją dosłownie w cudzysłowy: „zostałem upoważniony, aby poinformował pan swoich zwierzchników wojskowych, że pochodzący od nich pewien sygnał dotarł bezpośrednio do Generała Jaruzelskiego i został przychylnie przyjęty. (Użyłem angielskiego słowa, które można również zrozumieć jako »mile powitany«)”. Monroe mimo mojej sugestii nie zanotował tego sformułowania, gdyż nagrywał rozmowę z ukrytego w kieszeni magnetofonu. Można więc mieć pewność, że informacja dotrze pod właściwy adres, z pominięciem kanału dyplomatycznego oraz CIA.

Podniosłem również sprawę wystąpienia [Janusza] Onyszkiewicza (2). Wskazałem, zgodnie z instrukcją, że kluczowe decyzje X Plenum (3) zostały rozstrzygnięte decyzjami trzech generałów, z których każdy ma przecież swą własną „bazę kadrową”. Nie wnikam w tej rozmowie w powiązania Onyszkiewicza z poszczególnymi agendami rządowymi USA, jednakże uważam, że powinny one wpłynąć na niego w kierunku zaprzestania tak destruktywnej działalności, gdyż godzi ona poprzez nieprzychylne reakcje „bazy kadrowej” w szanse szerokiego porozumienia narodowego. Nie ma ono w Polsce alternatywy, oprócz ponownego konfliktu wewnętrznego, który w obecnej sytuacji międzynarodowej byłby chyba dla USA niepożądany. Wojsko i aparat MSW miałyby prawo uznać, że żądanie 20% redukcji budżetów jest pierwszym konkretnym rezultatem „okrągłego stołu”(4).

 

1 Marian Moraczewski w latach 1979-1984 był attaché wojskowym przy Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie Zachodnim, a w latach 1986-1987 przy ambasadzie PRL w Waszyngtonie. Potem pracował w Kancelarii Rady Państwa, a następnie w Kancelarii Prezydenta Jaruzelskiego.

2 Janusz Onyszkiewicz, działacz Solidarności, jej rzecznik, w styczniu 1989 r. zaprezentował stanowisko związku i kół opozycyjnych nt. rozmów z władzą.

3 Podczas obrad wznowionego po miesiącu X Plenum KC PZPR (16-18.01.1989) I sekretarz KC, przewodniczący Rady Państwa gen. Wojciech Jaruzelski, a wraz z nim premier Mieczysław Rakowski, ministrowie gen. Czesław Kiszczak (MSW) i gen. Florian Siwicki (MON) oraz członkowie Biura Politycznego Józef Czyrek i Kazimierz Barcikowski oświadczyli, że ustąpią z zajmowanych stanowisk, jeżeli KC nie wyrazi zgody na legalizację Solidarności i rozmowy przy Okrągłym Stole.

4 Okrągły Stół obradował w dniach 6.02-4.04.1989 r.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Złe wiadomości

Prezydent Biden fatalnie wypadł w debacie z Trumpem, mówił bez energii, czasami mamrotał, dreptał jak staruszek. Jest mądry, uczciwy, co z tego? Prezydent mocarstwa musi mieć moc, by dźwigać glob na grzbiecie. Demokraci powinni go wymienić na innego kandydata, nie zważając na koszta, gdyż cena zostawienia Bidena w wyścigu wyborczym będzie jeszcze wyższa. Trump, nałogowy kłamca, pajac i populista, może znowu zostać prezydentem. Jego triumf po wygranej debacie był niezwykłym pokazem chamstwa. I pomyśleć, że 30% Amerykanów to nie przeszkadza. A PiS z nim sympatyzuje, jakże inaczej. I na pewno nasz prezes zadowolony, że we Francji wygrywa faszyzująca prawica.

Patrzyłem na twarze piłkarskiej reprezentacji Francji, która grała z Polską – niemal wszystkie ciemne. Imigracja to problem we Francji, ale niejedyny. Jest kilka innych, może większych. Sytuacja robotników i klasy średniej pogarszała się w ostatnich latach z powodu polityki wewnętrznej Francji, a nie przez migrantów. Ale to lęk przed imigrantami spowodował, że Francuzi masowo głosowali na narodową prawicę. Na Onecie przeczytałem piękny esej Olgi Stanisławskiej, która mieszka w podparyskiej dzielnicy Saint-Denis, uważanej za piekielną. Autorka świetnie się tam czuje, kolorowo i ciepło. Pisze: „Wywoływać obawy i niechęć wobec osób, które pracują i mieszkają z nami i bez których nie możemy się obejść, to cyniczna socjotechnika. Wielu polityków robi to jednak z pełną świadomością. Jednym tchem, jak Marine Le Pen, mówią o »imigracji« i o »bezpieczeństwie«. Wzmacniają strach u wyborców, aby móc przedstawiać się jako jedyni, którzy ich obronią. Rezultat może być tylko jeden. Wzrost autorytaryzmu, czyli spadek demokracji, który dotknie wszystkich”.

Ten esej otwiera nagle drzwi i okna, które są zamknięte dla nas, patrzących na problem imigracji z daleka. Widać, jak to wszystko jest skomplikowane i nie tak demoniczne, jak się zdaje na odległość. Odkrywam, że ja sam, chociaż uważam, że mam społeczną empatię i jestem liberalnym demokratą, ulegam stereotypom opartym na braku wiedzy. A reprezentacja Francji jest przecież taka silna dzięki Francuzom, którzy mają orientalne korzenie. Śpiewali hymn bardzo przejęci. Ta mieszanka ras i kultur za jakiś czas będzie kapitałem krajów zachodniej Europy. A że wojujący islam może być problemem, to ten niepokój rozumiem.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Długa batalia, dwuznaczny wynik

Najsłynniejszy sygnalista świata po wielu latach uwięzienia ostatecznie został zwolniony.

W środę, 26 czerwca, Julian Assange po raz pierwszy od ponad 14 lat postawił stopę w ojczystym kraju, Australii. Kilkanaście godzin wcześniej stanął po raz ostatni przed sądem, a zarazem po raz pierwszy przed sądem amerykańskim.

Na wyspie Saipan, stolicy Marianów Północnych na Pacyfiku, w ramach wynegocjowanej wcześniej ugody (tzw. plea deal) przyznał się do jednego z 18 zarzutów stawianych mu przez prawników rządu USA: do spiskowania w celu pozyskania niejawnych dokumentów dotyczących obronności Stanów Zjednoczonych. W zamian przedstawiciele Waszyngtonu porzucili resztę zarzutów, za które 52-letniemu obecnie Australijczykowi groziło 175 lat za kratami. Uznali ponad pięć lat spędzonych w brytyjskim więzieniu o zaostrzonym rygorze Belmarsh za wystarczającą i odbytą karę.

Przed sądem Assange powiedział: „Pracując jako dziennikarz, zachęcałem moje źródło do dostarczenia informacji, która była niejawna, w celu opublikowania jej”. Co istotne, dodał: „Wierzę, że pierwsza poprawka (amerykańskiej konstytucji – przyp. JO) chroniła to działanie, ale akceptuję fakt, że było to naruszenie przepisów o szpiegostwie”. Konkretnie chodzi o szpiegostwo według tzw. Espionage Act z 1917 r.

Cierpiał pod parasolem prawa.

Wilk syty i owca cała? Mało kiedy to porzekadło tak trafnie opisuje istotę rzeczy. Bo z jednej strony rząd USA może być zadowolony. Od 2012 r., gdy Assange uzyskał schronienie w ambasadzie Ekwadoru w Londynie, Waszyngton domagał się ekstradycji założyciela platformy WikiLeaks. Teraz Assange częściowo przyznał się do przestępstwa, za które Stany Zjednoczone uważały największy w historii USA wyciek drażliwych i demaskujących danych dotyczących działań m.in. wojsk amerykańskich podczas wojen w Iraku i Afganistanie oraz okupacji tych krajów. Dlatego władze USA mogą przedstawiać się na arenie międzynarodowej jako co prawda twarde, ale praworządne – odbył się przecież proces i zapadł wyrok, do którego trudno się przyczepić. Wygrał też prezydent Joe Biden. W trakcie kampanii wyborczej nie będzie musiał się obawiać, że sprawa Assange’a wybuchnie. Bliscy sygnalisty oraz eksperci ds. tortur twierdzili bowiem, że z powodu złego traktowania stan Assange’a w więzieniu był tak fatalny, że wiązał się z ryzykiem popełnienia samobójstwa.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Wolność dla Assange’a, wstyd dla Zachodu

Po 14 latach perypetii aresztowo-prześladowczych, które stały się jego udziałem na żądanie USA, po tym jak ujawnił tysiące dokumentów na temat m.in. amerykańskich zbrodni w Iraku i Afganistanie, Julian Assange – dziennikarz, haker, programista, założyciel i szef portalu WikiLeaks – odzyskał wolność w ubiegłą środę i odleciał do Canberry w ojczystej Australii.

Epopeja Assange’a wchodzi już na zawsze do historii walki o wolność słowa i przeciw nadużywaniu prawa pod politycznym naciskiem USA (w tym wypadku przez rząd i sądy Wielkiej Brytanii, gdzie przez lata przetrzymywany był w więzieniu bez żadnego wyroku). Wcześniej Assange uzyskał azyl i schronienie w ambasadzie Ekwadoru w Londynie, w której przebywał przez siedem lat w czymś w rodzaju aresztu domowego. Po zmianie władzy w Ekwadorze nowy prezydent Lenin Moreno, którego wcześniejsze publikacje WikiLeaks oskarżały o nadużycia finansowe i pranie brudnych pieniędzy, odebrał Assange’owi obywatelstwo i wycofał azyl polityczny, a policja brytyjska aresztowała dziennikarza w budynku ambasady.

WikiLeaks jest dziełem życia Juliana Assange’a, sygnalisty i twórcy wolnego oprogramowania, aktywisty internetowego. Witryna, która umożliwiała publikowanie tajnych dokumentów z zachowaniem anonimowości źródeł, miała służyć i służyła innym dziennikarzom, blogerom, aktywistom. Upubliczniła miliony tajnych dokumentów w czystej, nieprzetworzonej, nieopracowanej formie. Wśród najgłośniejszych publikacji były raporty amerykańskiej armii z wojny w Iraku i Afganistanie, ujawniające szokujące materiały o zbrodniach wojennych, w tym filmy, np. słynny „Collateral Murder”, zapis ataku helikoptera na grupę cywilów w Bagdadzie, w której było dwóch dziennikarzy Agencji Reutera. Zamieszczone zostały również dokumenty wywiadu na temat więźniów przetrzymywanych w Guantanamo czy ponad 250 tys. depesz z amerykańskich ambasad z całego świata.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Nauka

Polski uczony potrafi… tylko za granicą?

Bez postępu technologicznego, bez rodzimych spółek skutecznie konkurujących na polu nowoczesnych rozwiązań w przemyśle czeka nas stagnacja.

Dyskusja PRZEGLĄDU o stanie polskiej nauki

Nasz kraj w unijnym rankingu European Innovation Scoreboard, dotyczącym innowacyjności, stanu badań naukowych oraz postępu technologicznego, od 29 lat regularnie okupuje trzecie lub czwarte miejsce… od końca. Co jest smutną ilustracją stanu polskiej nauki i rodzimego przemysłu. Gorzej od nas wypadają tylko Rumuni i Bułgarzy. Wychodzi na to, że młodzi naukowcy, jeśli chcą się rozwijać, powinni jak najszybciej wyjechać z kraju i szukać szczęścia najlepiej za oceanem. Daje to czasem fantastyczne efekty.

Szanse w USA.

Jesienią 2022 r. amerykańska fundacja OpenAI, założona m.in. przez właściciela Tesli Elona Muska i miliardera Petera Thiela, w celu przyśpieszenia prac nad sztuczną inteligencją uruchomiła chatbot o nazwie ChatGPT. To program komputerowy, który za pośrednictwem internetu umożliwia użytkownikom konwersację z nim. ChatGPT okazał się ważnym etapem w rozwoju sztucznej inteligencji, można by rzec – wskazał kierunek rozwoju. Jego odpowiedzi na pytania i wykonywanie poleceń w stylu: „Napisz wiersz” lub „Napisz opowiadanie” sprawiły, że poważnie zaczęto się zastanawiać, czy w przyszłości komputery nie staną się mądrzejsze od ludzi i czy w końcu nas nie wyeliminują, niczym roboty w filmie „Terminator”.

Tajemnicą sukcesu chatbota była i jest możliwość korzystania z ogromnej bazy wiedzy. Dzięki nowym algorytmom i superwydajnym procesorom ChatGPT potrafi odpowiadać na najróżniejsze, często skomplikowane pytania. Jest też bardzo pomocny w tworzeniu zarówno krótkich informacji, jak i obszernych referatów. W USA już korzystają z niego niektóre redakcje.

Z czasem pojawiły się inne zastosowania chatbota, takie jak wspomaganie programistów w ich pracy. Pierwszy milion użytkowników ChatGPT zyskał zaś w ciągu zaledwie pięciu dni (dla porównania – Netfliksowi zajęło to 10 miesięcy). 100 mln użytkowników pojawiło się po dwóch miesiącach.

Mało kto wie, że w opracowywaniu programu, który stał się niemal synonimem sztucznej inteligencji, wzięło udział kilku niezwykle uzdolnionych Polaków. W pierwszej dziesiątce najwybitniejszych naukowców zajmujących się nowym oprogramowaniem, których fundacja OpenAI zaprosiła do udziału w pracach, znalazł się pochodzący z Kluczborka 36-letni Wojciech Zaremba. Dzięki swoim talentom zrobił on za oceanem niezwykłą karierę.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Spokojny pan od wojny

Mark Rutte był i jest bardzo dobrym politykiem z europejskiego centrum. Czy to wystarczy, by uratować NATO przed starciem z Rosją?

Oficjalna intronizacja nastąpi zapewne w okolicach najbliższego szczytu NATO, który odbędzie się w Waszyngtonie 9-11 lipca. Pod wieloma względami będzie to impreza newralgiczna. Sojusz jest wprawdzie liczniejszy niż kiedykolwiek, ale też pierwszy raz w pozimnowojennej historii w podejmowaniu decyzji bierze pod uwagę realną perspektywę bezpośredniej wojny z wrogim mocarstwem. W dodatku wbrew zapewnieniom sprzed dekady zaledwie 11 państw członkowskich wydaje co najmniej 2% swojego PKB na obronność.

Szczyt odbędzie się także na podwórku Joego Bidena, którego listopadowa walka o reelekcję ma silniejszy niż kiedykolwiek wymiar multilateralny. Od jego zwycięstwa zależy nie tylko wszystko, co kluczowe w amerykańskiej polityce krajowej, ale również, bez cienia przesady, przetrwanie powojennego liberalnego systemu międzynarodowego. Jeśli do Białego Domu wróci Donald Trump, USA nie opuszczą NATO całkowicie – głównie dlatego, że wcale nie muszą. Wystarczy, że wstrzymają lub ograniczą swoje zaangażowanie, w krytycznym momencie przysyłając np. okrojone siły wojskowe do Europy Wschodniej zaatakowanej przez Rosjan. Dla mniejszych krajów członkowskich byłby to wyrok śmierci, dla Trumpa triumf izolacjonizmu w białych rękawiczkach.

Twój ugodowy sąsiad.

Tę listę można długo rozwijać. Wojna hybrydowa, coraz wyraźniejsza aktywność rosyjskich agentów wpływu na terytorium NATO, mnożące się zagrożenia na Południu. Choć teoretycznie nie jest to obszar działalności Sojuszu Północnoatlantyckiego, nikt w jego dowództwie nie może sobie pozwolić na całkowite ignorowanie eskalacji konfliktu na Bliskim Wschodzie. Ewentualne kłopoty Izraela pochłoną niemałą część amerykańskiej uwagi politycznej i zasobów militarnych, a coraz bardziej prawdopodobne włączenie się w konflikt Hezbollahu grozi migracją terroryzmu do krajów europejskich. To ostatnie byłoby już natowskim kłopotem.

Na tę gęstą mapę wyzwań i zagrożeń nakłada się krucha konstrukcja polityczna. Viktor Orbán, naczelny hamulcowy rozwoju NATO, musi być nieustannie przekupywany, by łaskawie zgodził się na wpuszczenie nowego członka sojuszu czy na kolejny transfer broni i pieniędzy dla Kijowa.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Jak wpłynąć na opinię publiczną?

Proizraelskie lobby działa inaczej niż w antysemickich wyobrażeniach.

Ojczyzną lobbingu politycznego są Stany Zjednoczone i zazwyczaj właśnie o Waszyngtonie mowa w kontekście aktywności organizacji starających się wpływać na interesy polityczne kraju. Europa trochę odstaje, być może dlatego, że do znajomości z lobbystami i sympatii wobec nich politycy nie przyznają się chętnie. Wiele jednak wskazuje na to, że lobbing na rzecz realizacji interesów państw trzecich działa również w Europie i ma się całkiem dobrze. Różne organizacje starają się wpłynąć na sposób, w jaki europejscy decydenci czy liderzy opinii spoglądają choćby na politykę Izraela, oddziałując także na opinię publiczną.

W Waszyngtonie ton relacjom amerykańsko-izraelskim nadają AIPAC, StandWithUS i inne głośne organizacje wspierane finansowo oraz politycznie przez bogatych przedsiębiorców, nierzadko legitymujących się izraelskim paszportem. W działania te włączają się doświadczeni politycy, od dekad skutecznie uzyskujący mandaty w Kongresie. Tymczasem w Europie lobbing z reguły przybiera bardziej zamaskowane formy. Organizacje lobbujące na rzecz poprawy relacji lub wprowadzania ustawodawstwa korzystnego dla izraelskich władz albo starające się odwrócić uwagę od powodów krytyki posunięć armii izraelskiej, zwykle działają skrupulatnie, budując wizerunek eksperckich organizacji pozarządowych, oferujących wiedzę czy specjalistyczne szkolenia.

Czasami wsparcie przybiera formę finansowania politykom wyjazdów do Izraela czy udziału w konferencjach dotyczących „dialogu strategicznego” po to, by przekonać ich do racji Tel Awiwu. Takie wyjazdy miały miejsce nawet po 7 października 2023 r., a portal śledczy Declassified UK ujawnił, że co najmniej 126 parlamentarzystów z brytyjskiej Partii Konserwatywnej odwiedziło Izrael przy 187 okazjach, na co (i na bezpośrednie darowizny) różne organizacje lobbingowe przeznaczyły ponad 430 tys. funtów.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Era nuklearna jest teraz

Jednym z bardziej niepokojących symptomów czasów, w których i tak niepokojów pod dostatkiem, jest epidemia luźnych rozmów na temat użycia broni nuklearnej.


James W. Carden jest dziennikarzem piszącym na temat polityki zagranicznej na łamach m.in. „The Nation”, „The Spectator”, „American Affairs”, „Los Angeles Times”. Był doradcą w amerykańskim Departamencie Stanu, ściślej w Biurze ds. Rosji.


Wybór i tłumaczenie Piotr Kimla

Artykuł Jamesa W. Cardena, którego fragmenty prezentujemy, został opublikowany w witrynie internetowej amerykańskiego think tanku Responsible Statecraft 6 czerwca. Dzień wcześniej na stronie „The Nation” ukazał się nabierający rozgłosu tekst „Niebezpieczeństwo rozszerzenia wojny na Europę Wschodnią”, którego Carden jest współautorem wraz z – goszczącą na łamach PRZEGLĄDU (27 czerwca 2022 r.) – wydawczynią „The Nation” Katriną vanden Heuvel (linki do tych i kolejnych publikacji w internecie podajemy pod artykułem). 

Zarówno James Carden, jak i Katrina vanden Heuvel uważają, że Europa i Stany Zjednoczone stają przed kluczowym i brzemiennym w skutki wyborem pomiędzy wynegocjowaniem pokoju w Ukrainie a trzecią, i najprawdopodobniej ostatnią w dziejach, wojną światową. Byłaby to ostatnia wojna, gdyż nieubłaganie wiązałaby się z użyciem broni jądrowej. Carden przestrzega przed lekceważeniem gróźb Rosjan co do użycia bomby atomowej. Ich adresatem bardzo często jest Polska, co nie powinno uchodzić naszej uwadze.

W 1946 r. ukazał się wstrząsający raport Johna Herseya z Hiroszimy po wybuchu bomby atomowej (chodzi o tekst „Hiroshima” opublikowany w „New Yorkerze” 23 sierpnia 1946 r.). Przedstawiał losy ocalałych, w tym Wilhelma Kleinsorgego – niemieckiego misjonarza jezuity. Poszukując wody dla rannych, Kleinsorge natknął się na grupę ludzi, którzy przeżyli. „Było ich około dwudziestu. Wszyscy w tym samym straszliwym stanie. Ich twarze były całkowicie poparzone, oczodoły puste, płyn z roztopionych oczu spłynął po ich policzkach (gdy bomba wybuchła, musieli mieć twarze skierowane w jej stronę, należeli być może do obrony przeciwlotniczej). Ich usta tworzyły spuchnięte, zaropiałe rany, których nie mogli uchylić na tyle, by wszedł w nie dziubek imbryka”.

(…) Przez całą zimną wojnę myśl o wojnie nuklearnej była nie do przyjęcia dla następujących po sobie przywódców amerykańskich i radzieckich, co znalazło ostateczny wyraz w zapewnieniu złożonym przez sekretarza generalnego KPZR Michaiła Gorbaczowa i prezydenta USA Ronalda Reagana, że „wojny nuklearnej nie da się wygrać i nigdy nie wolno jej prowadzić”. Jednak w miarę jak zimna wojna odchodzi w zapomnienie, przywódcy amerykańscy i rosyjscy pozrywali kolejne układy zmierzające do kontroli zbrojeń (…). I jednym z bardziej niepokojących symptomów czasów, w których i tak niepokojów pod dostatkiem, jest epidemia luźnych rozmów na temat użycia broni nuklearnej.

Ostatnimi czasy to Rosjanie grzeszą bardziej. Niewykluczone jednak, że jeszcze bardziej alarmistyczny jest lekceważący ton, w jakim niektórzy amerykańscy analitycy odrzucają deklarowaną przez Putina gotowość do użycia tej broni. Jak ujął to profesor slawistyki Vladimir Goldstein, „Putin przeprowadza nuklearne manewry, Putin ostrzega gęsto zaludnione obszary Europy, Putin mówi o pójściu (Rosjan – przyp. P.K.) do nieba w wyniku nuklearnej konfrontacji („agresor musi zrozumieć, że odpowiedź jest nieunikniona, że zostanie zniszczony i że my, jako ofiary agresji, męczennicy, pójdziemy do nieba” – oto dokładna wypowiedź przywódcy rosyjskiego państwa na forum ekspertów ds. stosunków międzynarodowych w Soczi w 2018 r., która zawierała zapewnienie, że Rosja nie użyje broni nuklearnej jako pierwsza, ale odpowie zdecydowanie – przyp. P.K.)

Linki do wspomnianych w tekście artykułów:

Artykuł Jamesa W. Cardena: responsiblestatecraft.org/nuclear-threats-russia/

Artykuł Jamesa W. Cardena i Katriny vanden Heuvel: www.thenation.com/article/world/ukraine-war-settlement-negotiation/

Raport Johna Herseya z Hiroszimy: www.newyorker.com/magazine/1946/08/31/hiroshima

Artykuł Radosława Sikorskiego: www.theguardian.com/world/article/2024/may/25/poland-foreign-minister-radoslaw-sikorski-long-term-rearmament-europe 

Artykuł Siergieja Karaganowa: eng.globalaffairs.ru/articles/a-difficult-but-necessary-decision/

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Stawka większa niż aborcja

Amerykanie walczą z duchami przeszłości o prawo do przyszłości.

Korespondencja z USA

Temat aborcji zdominował tegoroczną kampanię wyborczą, ale nie chodzi wyłącznie o prawo do wyboru i zdrowie kobiet. To bitwa między dwiema wizjami Ameryki: tej w gorsecie przeszłości i tej równającej do współczesności, którą coraz trudniej gonić.

Arizona po raz pierwszy.

Jesień jest chłodna i deszczowa, więc wizja obrad w chacie z bali, bez szyb w oknach i bez podłóg, w nikim nie wzbudza entuzjazmu. Gubernator nowo utworzonego Terytorium Arizony, John Goodwin, jest jednak nieustępliwy, nie chce dłużej czekać i wyznacza rozpoczęcie pierwszej sesji zgromadzenia legislacyjnego na 26 września 1864 r. Jako miejsce wskazuje wioskę Prescott, gdzie pierwsi biali osadnicy, poszukiwacze złota, w większości wciąż mieszkają w namiotach. 

Terytorium utworzone przez Waszyngton rok wcześniej jest ogromne, ale słabo zaludnione. Obszar zbliżony wielkością do dzisiejszej Polski zamieszkuje ok. 12 tys. osób, w większości rdzenna ludność i Meksykanie nieposługujący się angielskim. Białych jest tu ok. 600, prawie sami mężczyźni skupieni wokół kopalni złota. 27-osobową delegaturę zebraną w Prescott tworzą niemal wyłącznie biali, do tego bogaci mężczyźni. Tylko trzech ma korzenie meksykańskie. Ponieważ struktury organizacyjne terytorium jeszcze nie istnieją, na stanowiska powołali ich biali sędziowie z trzech okręgów sądowniczych istniejących tu już wcześniej, gdy ziemie były jeszcze częścią Terytorium Nowego Meksyku. 

Obrady, choć z przerwą na ewakuację do włości gubernatora, bo nieoczekiwanie spada pierwszy śnieg, trwają prawie półtora miesiąca. Wieńczy je przyjęcie 400-stronicowego kodeksu praw, nazywanego od imienia twórcy kodeksem Howella. 

Prawo wyborcze przyznane zostaje tylko białym mężczyznom, ale w kodeksie znajdą się również zapisy o legalności prostytucji, całkowitym zakazie aborcji, a także odebraniu ludności niebiałej prawa do zeznawania przeciwko osobie białej. Panowie nie widzą w postanowieniach żadnej sprzeczności. Mężczyźni potrzebują rozrywki, wiadomo, a że białych kobiet brak, to normalne, że będą jej szukać wśród tubylek. Trzeba ich jednak zabezpieczyć przed odpowiedzialnością. 

Z zakazem aborcji sprawa ma się nieco inaczej. To pokłosie ogólnonarodowej kampanii, która rozlewa się po kraju od kilkunastu lat. Uruchomili ją lekarze, zawód dostępny tylko mężczyznom, którzy w rosnących rzeszach akuszerek dostrzegli rywalki odbierające im zarobek. Postanawiają więc wyeliminować je z gry, ale tak, by nie odbiło się to na pacjentkach. Lobbują za ustawowym zakazem aborcji, ale karaniem tylko tych, którzy ją przeprowadzają. By zaś uwierzytelnić w oczach narodu sens zakazu, promują teorię „wielkiej wymiany”. Białe amerykańskie protestantki muszą dotrzymać kroku rodzącym na potęgę katoliczkom z Irlandii, które w tym czasie masowo osiedlają się w Ameryce. W przeciwnym razie kraj czeka cywilizacyjna ruina. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.