Beenhakker zaczął od dwóch porażek, trzecia przyszła teraz, z Armenią. Czy reprezentacja zyska dzięki niej odpowiednią dawkę pokory? Meczem z Armenią zakończył się pierwszy sezon pracy Leo Beenhakkera na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski. Zakończył się tak samo źle, jak się zaczął, ale w środku było całkiem nieźle. W najnowszej historii polskiego futbolu nie mieliśmy wcześniej cudzoziemca na tak eksponowanym stanowisku. Kiedy nominacja została przesądzona, zastanawiano się, czemu akurat 64-letni Beenhakker. Wydaje się, że cały scenariusz wymyślili dwaj ludzie. Jan de Zeeuw, kręcący się przy futbolu oraz między Holandią a Polską, bo mający Polkę za żonę. Były łyżwiarz szybki, potem w tej dziedzinie trener, pracował nawet z Erwiną Ryś-Ferens. Menedżer Jerzego Dudka, w ogóle pośrednik przy transferach naszych piłkarzy do Holandii i potem ewentualnie dalej. Drugi scenarzysta to bezprzydziałowy wówczas trener, Bogusław „Bobo” Kaczmarek. Trener, ale też trochę pośrednik transferowy i menedżer. Listkiewicz jednoosobowo Michałowi Listkiewiczowi, prezesowi PZPN, koncepcja zatrudnienia Beenhakkera bardzo odpowiadała. Musiał bowiem mieć w zanadrzu coś niekonwencjonalnego po tym, co stało się na mistrzostwach świata w Niemczech. Słaby wynik, blamaż na wielu polach, By ratować siebie, Listkiewicz musiał poświęcić selekcjonera Pawła
Tagi:
Roman Hurkowski