Aleksander Małachowski Nowy polski dramat da się streścić prosto, choć może nieco prymitywnie. Nowe elity polityczne nie szanują społeczeństwa, któremu przyszło im przewodzić, w zamian za co społeczeństwo obdarza owe elity głęboką nienawiścią i niczego im już nie wybacza, ale drwi z nich i obrzuca obelgami jawnie i w domowym zaciszu. Trudno dociec, czy te nowe elity naprawdę nie rozumieją tego, jak bardzo są znienawidzone, czy też robią dobre miny do fatalnych okoliczności. Wiejący mocno wiatr historii zamącił społeczeństwu w głowach jasność rozeznawania sytuacji, w jakiej się znajduje. Komuna wydawała mu się czymś najgorszym z możliwych nieszczęść. Szparko porzucono więc nieboszczkę i powierzono losy kraju w ręce Solidarności, beatyfikowanej przez stan wojenny wcześniej, niż zdążyła otrzeźwieć z tryumfalnego zawrotu głowy od sukcesów. Solidarność była jeszcze raczkującym niemowlęciem, kiedy została uznana za groźnego, dorosłego smoka i pozbawiona rozumnych głów, których wcale nie miała tak wiele. Ten brutalny zabieg uniemożliwił jej dokonanie samooczyszczenia się z wszelkiego oszołomstwa, co by niechybnie musiało nastąpić, lecz wymagało czasu. Zostaliśmy beatyfikowani razem z całym naszym oszołomstwem, razem z nim wkroczyliśmy uroczyście, przy biciu w dzwony, w regiony władzy. Oszołom mianowany nagle bohaterem narodowym, zbawcą i wyzwolicielem – a takimi stali się