Pisarz po obu stronach barykady

Pisarz po obu stronach barykady

Żałosne, jak z kiboli zrobiono patriotów, z przeciwników in vitro – męczenników wiary, a z przeciwników gender – obrońców cywilizacji łacińskiej Jarosław Kamiński – pisarz, dramaturg, scenarzysta W zeszłym roku napisałeś powieść „Wiwarium”. Co wspólnego z demokracją ma powieściowe wiwarium? – W wiwarium rośliny i zwierzęta mogą żyć w warunkach zbliżonych do naturalnych. Tytułowe wiwarium jest tropikalną wyspą w środku mazowieckiego pejzażu, czymś, co nie powinno zaistnieć w takim miejscu. W książce jest to dużo pojemniejsza metafora. Za każdym razem oznacza coś innego, w zależności od tego, w jakim nastroju się w nim przebywa i co się chce w nim zobaczyć. To również metafora systemu demokratycznego rozumianego jako miejsce, w którym panują naturalne warunki do rozwoju jednostki w zgodzie z zasadami wolności i sprawiedliwości. Brzmi pięknie. – Ale w gruncie rzeczy to tylko pozór. W wiwarium wszystko jest kontrolowane, sztucznie nawadniane i odżywiane. Swoboda jest w nieustannym konflikcie z przydatnością. Jeśli jesteś przydatny – masz co jeść i pić. Kiedy stajesz się bezużytecznym chwastem, lądujesz w kompoście. Chyba że jesteś intelektualistą głównego nurtu, rozchwytywanym przez media „fast thinkerem”, jak pisał francuski socjolog Pierre Bourdieu. – Tak, taką osobą jest główny bohater „Wiwarium” Bruno Winnicki. Ten politolog, wykładowca uniwersytecki zdaje sobie sprawę z uwarunkowań własnej działalności intelektualnej. Gdy raz dostał się w tryby machiny medialnej, funkcjonuje w niej bezbłędnie. Robi karierę, ma pozycję, jest modny, ale jego przemyślenia, wątpliwości i przekonania nie mają właściwie dla nikogo większego znaczenia. Byle tylko gadał na wizji! W pewnym momencie konfrontuje się z pytaniem, kim dzisiaj jest intelektualista. Komentatorem nadobecnym w telewizji? Autorką modnej książki? Czy może naukowcem piszącym w takim żargonie, że nie rozumieją go nawet koledzy uniwersyteccy? Ignorujemy poważną pracę intelektualną i zadowalamy się byle czym. Jesteśmy konsumentami również w sferze kultury. Tyle że to nie my wrzucamy do koszyka potrzebne wytwory intelektualnej produkcji, ale dyskretnie nam się je podkłada. Kto je nam podkłada? – Odpowiem złośliwie: niewidzialna ręka układu towarzyskiego biorącego udział w wojnie polsko-polskiej. Francuski filozof Michel Foucault zaproponował kiedyś żartobliwie, aby przez rok wydawać książki bez nazwisk autorów na okładce. Ciekawy eksperyment, prawda? I skąd wiedzieć, kogo chwalić, kogo krytykować, kogo przemilczeć? I czy aby na pewno dana książka przyda się w naszej wojence kulturowej? A może jej autorem jest nasz wróg? Z pewnością rozpętałoby się piekło. A z drugiej strony może wreszcie, jak zresztą postulował Foucault, liczyłoby się tylko to, czy się zgadzam z sądem wyrażonym w książce, czy nie, czy podoba mi się punkt widzenia autora, czy nie ma się z nim nic wspólnego. Za tym żartobliwym eksperymentem kryje się przykra konstatacja, że coraz trudniej o autentyczny zachwyt nad dziełami kultury. Może jesteśmy leniwi, a może takie są skutki wojny kulturowej, która trwa w Polsce. A może wojna kulturowa jest naturalnym zjawiskiem w demokracji, pobudza ją? – Naturalnym? Być może. Ale czy pożądanym? Wojny kulturowe wybuchają w momentach przełomów. Tak było i u nas. Na początku transformacji intelektualiści przekonywali nas, że demokracja jest czymś niewymagającym ani udoskonalenia, ani nawet „przeglądów technicznych”. Powiedziano nam, że cywilizacja niczego lepszego nie wymyśliła, a kto uważa inaczej, ten komuch albo faszysta. Do wyboru. No i teraz mamy za swoje. Gdy pojawił się opór społeczny wobec zmian, zaczęto wykorzystywać kulturę do walki politycznej. A ta wydobywa z niej to, co najgorsze. Ja w kulturze szukam strefy wolności i tolerancji. To dla mnie miejsce ścierania się sprzecznych koncepcji świata, bez upokarzania przeciwnika. Jeśli kultura o tym zapomina, staje się częścią przemysłu zbrojeniowego, tyle że nie produkuje czołgów, ale amunicję ideową do walki z przeciwnikiem. Czy taka „wojenna” kultura mogłaby przynajmniej odgrywać rolę wentyla bezpieczeństwa dla emocji, od których aż kipi w naszym społeczeństwie? Nie łudźmy się. Poziom nienawiści w debacie kulturowej wpływa na nastrój ulicy. Co gorsza, kultura uwierzytelnia często agresję na ulicach. Żałosne, jak z kiboli zrobiono patriotów, z ogłupiałych nienawiścią przeciwników in vitro – męczenników wiary, a z przeciwników gender – obrońców cywilizacji łacińskiej.! Jako pisarz mógłbyś przecież twórczo się zaangażować, zająć stanowisko. Nie robisz tego jednak swoją powieścią. Dlaczego?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2016, 2016

Kategorie: Kultura