Tag "Akcja Wisła"

Powrót na stronę główną
Polemika

Jeszcze o akcji „Wisła”

Zbyt wysoko cenię publicystyczną klasę Red. Roberta Walenciaka, bym mógł przejść do porządku nad jego tekstem „Kułeba, Wołyń i akcja »Wisła«” (PRZEGLĄD nr 36/2024). Ale na początek chcę powiedzieć: olsztyńską wypowiedź Dmytra Kułeby, ukraińskiego ministra spraw zagranicznych, uważam za bezczelną. Nie dlatego, by nie miał on racji, lecz dlatego, że na pytanie o pochówki ofiar UPA na Ukrainie odpowiedział nie na temat. A tak nie wolno rozmawiać.

Minister mógł przecież zareagować pytaniem o stan grobów upowców w Polsce. Wszak to w odpowiedzi na zniszczenie jednego z nich, postawionego legalnie w Monasterzu, strona ukraińska wstrzymała kiedyś wołyńskie ekshumacje. Ale Kułeba wybrał połajanki. Nie wiem, dlaczego red. Walenciak uznał za konieczne odpowiedzieć w tym samym stylu.

Bo tak jak ministra Kułebę nie obchodzi odpowiedzialność strony ukraińskiej, tak Red. Walenciaka nie obchodzi odpowiedzialność strony polskiej. Zawsze uważałem, że najpierw należy uporządkować własne podwórko – nawet jeśli uznamy, że ukraińska odpowiedź na grób w Monasterzu była przesadna i że stanowiła dogodny pretekst. Nie powinniśmy dostarczać takich pretekstów! Ale Red. Walenciak pisze dalej: „Ukraińcy w ramach akcji »Wisła« nie zostali wygnani, tylko przesiedleni. Wbrew pozorom to ważna różnica”. No to zobaczmy, jak wyglądało to „przesiedlenie”. I jaka to „ważna różnica”.

Wiosną 1947 r. polskie wojsko otaczało nocą bieszczadzką wieś, a o świcie komunikowano mieszkańcom, że mają dwie (czasem trzy) godziny na spakowanie całego majątku – maksimum 25 kg na osobę. Następnie byli oni transportowani do najbliższej stacji kolejowej, skąd ich przewożono w wagonach towarowych, starając się, by osoby z tej samej wsi trafiały w różne miejsca, najlepiej do różnych osad. I zawsze były to miejscowości możliwie jak najdalsze od ich ojcowizny: okolice Olsztyna, Gdańska, Koszalina, Szczecina, Wrocławia, Opola, Gorzowa Wielkopolskiego… Natomiast dla osób oznaczonych kategoriami A, B lub C (podejrzani o sprzyjanie UPA) miejscem pierwszego osiedlenia był obóz koncentracyjny w Jaworznie – dawna filia niemieckiego KL Auschwitz-Birkenau. Osadzono tu 3936 (lub 3873) Ukraińców, w tym całą, nieliczną w powojennej Polsce, ukraińską inteligencję, 22 księży unickich i 5 księży prawosławnych, 823 kobiety oraz kilkanaścioro dzieci.

Na ogół nie spotykało się tu upowców – oni byli więzieni i sądzeni gdzie indziej. Terror psychiczny i fizyczny stanowił codzienność – do likwidacji obozu (8 stycznia 1949 r.) zmarły 162 osoby, niektóre śmiercią samobójczą, rzucając się na druty pod napięciem.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Kułeba, Wołyń i akcja „Wisła”

W minionym tygodniu gwiazdą polskich mediów i polskiego internetu został Dmytro Kułeba, szef MSZ Ukrainy. Internet – jak to się mówi – płonął. Kułeba zyskał tę popularność wizytą na odbywającym się w Olsztynie Campusie Polska Przyszłości. Tam, razem z Radosławem Sikorskim, miał spotkanie z młodzieżą. Potem odpowiadał na pytania. Jedna z uczestniczek zapytała go, kiedy Polska będzie mogła w końcu przeprowadzić ekshumacje ofiar ludobójstwa na Wołyniu. To pytanie, którego szef ukraińskiego MSZ powinien się spodziewać i mieć przygotowaną odpowiedź.

Przygotowany był tak: najpierw stwierdził, że „Olsztyn, w którym trwa Campus, odegrał dużą rolę podczas operacji »Wisła«”. „Zdaje sobie pani sprawę z tego, czym była operacja »Wisła« i wie pani, że ci wszyscy Ukraińcy zostali przymusowo wygnani z terytoriów ukraińskich, żeby zamieszkać m.in. w Olsztynie?”, zapytał. I dodał: „Ale nie mówię o tym. Gdybyśmy dzisiaj zaczęli grzebać w historii, to jakość rozmowy byłaby zupełnie inna i moglibyśmy pójść bardzo głęboko w historię i wypominać sobie te złe rzeczy, które Polacy uczynili Ukraińcom i Ukraińcy Polakom”.

Po pierwsze, nie chodzi o wypominanie, tylko o możliwość ekshumacji i pochówku szczątków osób zamordowanych. Dlaczego nie można tego przeprowadzić? Co w tym złego? Po drugie, Ukraińcy w ramach akcji „Wisła” nie zostali wygnani, tylko przesiedleni. Wbrew pozorom to ważna różnica. Po trzecie, nie z terytoriów ukraińskich, ale polskich. Minister chyba nie chce zgłaszać wobec Polski pretensji terytorialnych? Po czwarte, jak można porównywać rzezie na Wołyniu z przesiedleniami? Ci ze spalonych wsi na Wołyniu na pewno woleliby być przesiedleni niż wymordowani. A przesiedleni Ukraińcy? Woleliby płonąć w wojennej pożodze?

Dyplomacja jest trudną sztuką, a znajomość historii i wrażliwych spraw sąsiadów stanowi jej część. Tu minister Kułeba lekcji nie odrobił. Nie pomógł zatem Ukrainie, raczej jej zaszkodził.

W ramach nauki polecamy więc i jemu, i Radosławowi Sikorskiemu, który tak pięknie nie miał nic do powiedzenia, i wszystkim innym felieton prof. Bronisława Łagowskiego z 2002 r., sprzed 22 lat. A jakby wczoraj pisany…

 

Akcja „Wisła” była słuszna

W latach 1943 i 1944 na wschodnich terenach Polski zdarzało się coś, co jest niezgodne z naszymi wyobrażeniami o wojnie i okupacji niemieckiej: polska ludność szukała schronienia u Niemców. Niemcy za byle co rozstrzeliwali lub wysyłali na prawie pewną śmierć do obozów koncentracyjnych. Istnieje tyle rodzajów śmierci, ile rodzajów życia. Co innego być rozstrzelanym, a co innego zostać zarąbanym siekierą, przerżniętym piłą, mieć wydłubane oczy i wyrwany język, rozpruty brzuch i wywleczone wnętrzności. W taki sposób ukraińscy nacjonaliści mordowali na Wołyniu, na Podolu i wszędzie, gdzie ich organizacje mogły dosięgnąć bezbronnych Polaków. Mając wybór między śmiercią przez rozstrzelanie a śmiercią z rąk bulbowców czy banderowców, człowiek o normalnym systemie nerwowym wybierze rozstrzelanie. Dużo napisano o okropnościach wojny, ale nie wszystko. Największe i dziś już prawie niepojęte cierpienia zadali Polakom ukraińscy nacjonaliści. Na Wołyniu znajdowało się dno wojennego piekła dla Polaków. To było jeszcze okropniejsze niż Katyń.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Powrót do historii Sahrynia

Aby zapobiec temu, co stało się na Wołyniu, dowództwo AK i BCh postanowiło zlikwidować najgroźniejsze kuszcze: Sahryń i Bereść W nr. 22 PRZEGLĄDU ukazał się wywiad z byłym pracownikiem IPN dr. Mariuszem Sawą, zwolnionym z pracy rzekomo za rzetelność. Pan dr Sawa aktualnie pisze książkę o Sahryniu, wsi położonej w powiecie hrubieszowskim na Chełmszczyźnie, a więc obszarze uznawanym przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) za „ziemie etnicznie ukraińskie”. Czytelnicy dowiedzieli się, że 10 marca 1944 r. hrubieszowskie i tomaszowskie oddziały Armii

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.