Tag "drony"

Powrót na stronę główną
Kraj

Po pierwsze, nie mamy dronów

Dzieje się wiele, ale za wolno i za późno

„Jesteśmy dzisiaj w dużej mierze bezbronni”, oświadczył europoseł PiS Michał Dworczyk w rozmowie z Marcinem Fijołkiem na antenie Polsat News, komentując nocny nalot 21 rosyjskich dronów, który miał miejsce z 9 na 10 września. Dodał, że Wojsko Polskie „nie jest gotowe do nowej wojny”, i zdradził, że gdyby zaczęły się ataki z taką siłą jak na Ukrainę, to pewnie byśmy sobie nie poradzili. Trudno o bardziej dosadne stwierdzenia z ust prominentnego polityka PiS, który od marca do grudnia 2017 r. był sekretarzem stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej.

Były dowódca amerykańskich sił lądowych w Europie gen. Ben Hodges powiedział, że wtargnięcie rosyjskich aparatów w naszą przestrzeń powietrzną było nie wypadkiem, ale „sondowaniem ze strony Rosjan”. Ocenił, że NATO wciąż nie jest przygotowane na takie działania. To zdarzenie po raz kolejny dowiodło, jak istotną rolę we współczesnych konfliktach zbrojnych odgrywają bezzałogowce.

Drony zmieniły reguły gry

Działania na froncie w Ukrainie bardzo już się różnią od tych prowadzonych w pierwszych miesiącach wojny w 2022 r. Obie strony zrezygnowały z ataków kolumn czołgów i transporterów opancerzonych, gdyż stały się one łatwym celem dla dronów, artylerii i wyrzutni kierowanych pocisków przeciwpancernych. Rosjanie boleśnie przekonali się o tym pod Kijowem wiosną 2022 r., a Ukraińcy w czasie słynnej kontrofensywy na froncie zaporoskim w czerwcu 2023 r. Dziś artyleria, lotnictwo, broń pancerna i broń strzelecka odpowiadają za 30% strat na froncie. Drony powodują 70-80% strat.

Damian Duda, medyk pola walki, założyciel Fundacji W międzyczasie, który ratuje walczących żołnierzy ukraińskich, w jednym z wywiadów udzielonych Piotrowi Zychowiczowi na kanale Historia Realna mówił, że pracuje w podziemnym szpitalu wielkości polskiego szpitala powiatowego. Ukraińcy zbudowali go, by chronić się przed rosyjskimi dronami. Armia ukraińska w Donbasie dosłownie zeszła pod ziemię. Tak samo zrobili Rosjanie. W tej wojnie coraz rzadsze są rany postrzałowe, większość to obrażenia spowodowane atakami dronów. Nasycenie pola walki bezzałogowcami sprawiło, że ewakuacja rannych stała się skrajnie niebezpieczna. Zdarza się, że na pomoc muszą oni czekać nawet dwa dni. Ich rany są brudne. To sprawia, że śmiertelność dramatycznie wzrosła. W tych warunkach przeżywa zaledwie 10% rannych. W przeszłości obie strony zabierały swoich poległych – obecnie zdarza się to rzadziej. Ryzyko jest zbyt duże. Ma to ogromny wpływ na morale żołnierzy ukraińskich.

Drony radykalnie zmieniły taktykę walki piechoty. Nikt nie atakuje w tyralierach, do ataku ruszają dwu, trzyosobowe grupy szturmowe, często na motocyklach terenowych. Trudniej bowiem trafić szybko poruszające się cele. Gdy uda się zająć okop lub budynek, stara się tam dotrzeć kolejna niewielka grupa. Ukrytych w głębokich okopach i osłoniętych siatkami maskującymi dział samobieżnych strzegą wyposażeni w myśliwskie strzelby śrutowe żołnierze, których zadaniem jest strącanie dronów. Na pierwszej linii rzadko też pojawiają się czołgi. Amerykanie już dawno poprosili Ukraińców, by wycofali z frontu abramsy. Zbyt wiele z nich padło ofiarą dronów.

Rosjanie z kolei zaczęli obudowywać swoje czołgi żelaznymi płytami – przypominały przez to jeżdżące stodoły. Przez jakiś czas było to rozwiązanie skuteczne, ale ukraińscy żołnierze i z tym sobie poradzili. Czołgi Mangał – tak nazywali je Rosjanie – także zostały wycofane. Rosjanie na swoich nowo wyprodukowanych czołgach i transporterach opancerzonych instalują także urządzenia zagłuszające elektronikę dronów. Nie mają ich zbyt wiele, bo to kosztowna i nie do końca pewna technologia.

Czy nasze czołgi przeżyją?

Polska armia nie ma podobnych rozwiązań, dlatego nasze najnowsze abramsy, leopardy i koreańskie czołgi K2 Black Panther nie miałyby dziś wielkich szans w starciu z rosyjskimi dronami.

Wojsko Polskie dysponuje czterema systemami antydronowymi o nazwie SKYctrl produkowanymi przez spółkę Advanced Protection Systems (APS) z Gdyni. To krajowy lider w wytwarzaniu tego rodzaju uzbrojenia. Przedstawiciele ukraińskich sił zbrojnych mieli o tym systemie powiedzieć, że był „najlepszy, jakiego używali”. Obecnie urządzenia gdyńskiej spółki chronią obiekty w 24 krajach, w tym w Arabii Saudyjskiej, Wielkiej Brytanii, Norwegii, Czechach i Finlandii.

Problem w tym, że zwalczają one głównie małe drony, a maksymalna odległość, na jaką są skuteczne, wynosi 8 km. Spółka APS nawiązała strategiczne partnerstwo z norweską firmą Kongsberg w zakresie systemów C-UAS. Norwegowie planują uruchomienie ich produkcji w Polsce.

Z kolei spółka Hertz New Technologies z Zielonej Góry produkuje zaawansowany system antydronowy o nazwie HAWK. Chroni on już Port Lotniczy Zielona Góra-Babimost – w ciągu pierwszych dwóch miesięcy po instalacji wykrył ok. 150 dronów.

Zakłady Mechaniczne Tarnów zbudowały system

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Lecą, lecą drony, warcz jak i one

Wojna czy jeszcze nie? Wlot, przelot, wtargnięcie, atak, symulacja, prowokacja, testy, crash testy, błędy czy świadome działanie udające przypadkowe? Krzywdy realne i urojone. Nie ma dachu, kartofle zaatakowane. Operacja czy aberracja, koordynacja czy fiksacja, a strach polskich myszy polnych, których dobytek, nieruchomości na kartoflisku zostały naruszone?

Tyle pytań, obaw i lęków, a odpowiedzi nie ma. NATO wie, do Trumpa zadzwonił Karol, najjaśniej nam prezydentujący. Generałowie strzelali, czyli wydali rozkaz strzelania do dronów nieznanego pochodzenia, acz niedrogich, drogimi rakietami wiadomego pochodzenia. Gdyby tego droniarskiego nalotu nie było, trzeba by go wymyślić. Panny sznurem za dronów pogromem. Odparliśmy. Państwo, które nie działa, zadziałało, działa dały czadu. Działa czy inne bojowe latające potwory, jeden z Włoch, drugi z Holandii. Ważną rolę odegrały radary znajdujących się w Polsce niemieckich patriotów. Co za międzynarodówka, jak ze snów o wygranej III wojnie światowej. Jak blisko wymarzona wojna, adekwatna reakcja, zdecydowana odpowiedź w języku siły, bo tylko ten język rozumie agresor.

Wicenaczelny „Wyborczej” bije w mediowy dzwon Zygmunt: „Data 10 września zapisze się w historii Europy”. Doprawdy? I mocniej: „Czy mamy wyznaczone cele, w które uderzymy w odwecie?”. Uderzyć w pola kukurydzy czy od razu w kremlowskie kuranty? Może należy przeprowadzić ankietę i zapytać Polaków, w jakie cele w Rosji uderzyć w retorsyjnym geście? Wybierz trzy z 15 propozycji. Cena SMS-a 2,99 + VAT. I kupi Polska kolejne ponaddźwiękowe widły na to paskudztwo nadlatujące ze wschodu. Najlepiej u Jankesów – od lat robią takie widły, żeby prowadzić swoje wojny, lecz pamiętaj, że to wojny dobre i sprawiedliwe w obronie „wolnego świata i cywilizacji”. Wolny świat to taki, gdzie USA sprzedają za setki miliardów swoją broń (45% światowego handlu bronią to USA), a wydatki na edukację, zdrowie, opiekę społeczną lecą na łeb na szyję. To nasz świat. Po co mącić? Przynależność do tego „projektu” musi kosztować, to chyba jasne, takie są święte prawa ekonomii, których de facto nie ma. Ale o tym cicho sza. Na co ci to wiedzieć?

A może wszyscy w Polsce powinniśmy założyć mundury? To ich (jego) przestraszy i zreflektuje. Ale czy mamy wybrany krój i wykonawcę, który nie jest z Bangladeszu, tylko jakiegoś polskiego przedsiębiorcę, który wykorzystuje siłę roboczą tu, na miejscu, w ojczyźnie? Niech szyją: na

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Strach jako metoda rządzenia

Żeby kłamstwo było skuteczne, musi zawierać trzy czwarte prawdy

Dr hab. Michał Wenzel – socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS. Zajmuje się metodami badań społecznych i postawami politycznymi, a także socjologicznymi aspektami mediów. Autor m.in. pracy „Dezinformacja w czasach kryzysu”.

Po tym jak kilkanaście rosyjskich dronów wleciało do Polski, premier Donald Tusk, wzywając do jedności, mówił, że Polacy są jak jedna pięść. Poczucie zagrożenia sprawia, że się jednoczymy?
– Najpierw powiedzmy, że nie wiemy, jakie jest to zagrożenie, do jakiego stopnia rzeczywiste, a do jakiego wyobrażone.

Brak tej wiedzy politykom jednak nie przeszkadza. Bardzo ochoczo nas straszą. Wzywają do jedności i skupienia się pod flagą. Widzę w tym przesadę, ale tłumaczę to też tym, że zorientowali się, jak łatwo grać w taką grę, że to przynosi efekty.
– W socjologii jest takie pojęcie jak panika moralna. To reakcja na zagrożenie egzystencjalne dla społeczności. Powoduje ona, że pojawia się przyzwolenie na zawieszenie codziennych zasad i codziennych wolności w życiu społecznym. Określenie panika moralna zawiera w sobie przeświadczenie, że jest to nadmierna reakcja, większa niż rzeczywiste zagrożenie. Pytanie tylko, kiedy się kończy uprawniona reakcja na zagrożenie, a kiedy zaczyna się ta przesadzona, nieuprawniona.

Raczej nie da się tego jednoznacznie określić.
– To jest, po pierwsze, kwestia podatności na ryzyko czy akceptację ryzyka. Niektóre jednostki czy społeczeństwa akceptują większy poziom ryzyka, inne mniejszy. Po drugie, chodzi o to, do jakiego stopnia zagrożenie jest realne. A dzisiaj tego nie wiemy. Bo nie wiemy tak naprawdę, co Rosjanie planują. Może więc reagujemy właściwie, ale możliwe, że przesadzamy i – jak to się mówi – robimy z igły widły. Tak zresztą uważa część komentatorów po prawej stronie, dodając, że mamy w ogóle do czynienia z jakąś zagrywką władz ukraińskich, które chcą nas wciągnąć w wojnę.

Jednocześnie często ci sami komentatorzy wołają, że Niemcy podrzucają nam imigrantów, przerzucają ich przez granicę i to jest prawdziwe zagrożenie dla Polski. Czyli straszenie staje się niejako sposobem na bycie w przestrzeni publicznej. Kto nie straszy, ten nie istnieje.
– Cofnijmy się półtora roku, do protestów rolników. Tam również pojawił się wątek paniki moralnej i rosyjskiego zagrożenia. Otóż, przypomnijmy, rolnicy wyszli na drogi i przejścia graniczne blokować import ukraińskich towarów rolnych, choć pojawiły się też inne żądania. Jeden z rolników, słownie jeden, umieścił na traktorze wezwanie do Putina, żeby się rozprawił z polskimi władzami i Unią Europejską. I ten jeden rolnik stał się chyba najczęściej prezentowanym rolnikiem w historii polskiego rolnictwa, pomijając osoby publiczne. Stał się tematem materiałów prasowych, w których generalizowano, że to dowód na wpływy rosyjskie w Polsce. Budowano z tego piętrowe konstrukcje, że protesty rolników są formą rosyjskiej prowokacji. Są oni zatem pionkami Rosji, ergo trzeba przyjmować rację brukselską i pomagać Ukraińcom za wszelką cenę. Straszenie, pokazywanie wroga to narzędzie zarządzania opinią publiczną i prowadzenia polityki.

Ale dlaczego to narzędzie jest tak skuteczne? Wcześniej chyba tak powszechnie nie funkcjonowało. Teraz to się nasila i przynosi rezultaty.
– Dlatego jest skuteczne, że jest rzeczywiste. Wojna jest rzeczywistym zagrożeniem, a drony rzeczywiście wleciały. Opinia publiczna reaguje więc adekwatnie. Tylko pojawia się moment zarządzania tym zagrożeniem. To znaczy, po pierwsze, komu przypiszemy winę, a po drugie, jakie wyciągniemy wnioski.

Proszę zwrócić uwagę, w jaki sposób reagują na to zagrożenie władze Polski czy Unii Europejskiej. Tworzą blokadę informacyjną wobec mediów rosyjskich. W dyskursie mediów głównego nurtu widzimy więc taką reakcję, że gdy ktoś przytacza argumenty zbliżone do podawanych np. przez władze Rosji, Węgier czy Słowacji, to mówi się o nim, że prawdopodobnie jest świadomym lub nieświadomym agentem wpływu rosyjskiego.

Słusznie?
– W Polsce i w Unii Europejskiej w ogóle toczy się dyskusja, do jakiego stopnia walka z dezinformacją może oznaczać ograniczenie wolności słowa. Bo są dwie wartości, czyli prawo do wypowiadania niezależnych sądów oraz to, że informacja musi być prawdziwa, sprawdzona itd.

I?
– Naukowo zajmuję się walką z dezinformacją. Badamy ją głównie w odniesieniu do wpływów rosyjskich. I oczywiście jest wiele dowodów wpływów rosyjskich na infosferę. Prawdę mówiąc,  nie tylko rosyjskich. W ostatnich wyborach w Polsce również stwierdzono wpływy z zewnątrz, np. organizacji powiązanych ze

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Zagadkowe zniknięcia dronów

W okolicach Helu i Trójmiasta znikają bezzałogowce. Czy to działanie Rosjan?

W ostatnim czasie entuzjaści latania dronami, którzy działają w okolicach Trójmiasta i Półwyspu Helskiego, skarżą się na zagadkową utratę łączności ze swoim sprzętem, który uderza w przeszkody lub spada bez możliwości jakiejkolwiek kontroli. W połowie czerwca takie zakłócenia przytrafiły się kilkudziesięciu osobom i spowodowały utratę bezzałogowców.

Z kolei mieszkańcy wymienionych obszarów alarmują, że doświadczają przedziwnych anomalii związanych z używaniem sprzętu opartego na technologiach GPS (wariuje m.in. nawigacja w samochodach i telefonach komórkowych). Mnożą się teorie dotyczące tego zjawiska. Niektórzy uważają, że to Rosjanie. Inni, że może chodzić o ćwiczenia sił NATO.

Zniknięcia dronów

W połowie czerwca właściciele niewielkich bezzałogowych statków powietrznych zaczęli masowo alarmować, że tracą łączność ze swoimi urządzeniami. Pewien operator drona opisywał, że jego maszyna wzbiła się na wysokość ok. 120 m, po czym z niewyjaśnionych przyczyn wpadła do wody. Problemy występowały jednak już wcześniej. Na początku czerwca o stracie swojej maszyny poinformowali zawodowi fotografowie prowadzący na Instagramie profil @b_a_l_t_y_k. Sytuacja była podobna. Dron nagle odleciał, a następnie spadł. Prowadząca profil para przeanalizowała dane z rozbitego drona. Okazało się, że przemieszczał się z prędkością poziomą 120 km/godz. To dużo więcej, niż ten model potrafi.

Na czym polega problem? Specjaliści sugerują, że może chodzić o tzw. spoofing GPS. „Nie do końca wiemy, jak to po polsku przetłumaczyć. Studentom tłumaczę to jako oszustwo, jako podszywanie się. Ktoś nadaje sygnały radiowe, które dla mojego odbiornika wyglądają jak idealne, najlepsze jakościowo sygnały z satelitów. Tyle tylko, że zawierają nieprawdziwe informacje”, tłumaczył zjawisko na antenie TVN 24

prof. dr hab. Andrzej Felski z Akademii Marynarki Wojennej. Innego zdania są jednak specjaliści z portalu Niebezpiecznik, którzy uważają, że nie może chodzić jedynie o spoofing. „Sam spoofing GPS, co do zasady, nie powinien powodować »rozbicia się« dronów. Bo nawet jeśli dron nagle mylnie odczyta swoją lokalizację na podstawie fałszywego (zespoofowanego) sygnału GPS i będzie próbował na tej podstawie »dostosować« swoją pozycję, to pilot wciąż może go kontrolować »ręcznie«. Pozwala na to np. tryb ATTI (to tryb lotu drona, w którym stabilizacja oparta jest na czujnikach barometrycznych i bezwładnościowych, a nie na danych GPS – przyp. red.). I tu dochodzimy do sedna. Piloci, którzy w ostatnich dniach stracili drony w okolicy Helu, informują, że kiedy dron »zwariował«, w ogóle nie byli w stanie go kontrolować”, pisze redakcja Niebezpiecznika.

Specjaliści z portalu uważają, że musi chodzić również o tzw. jamming, czyli blokowanie sygnału. Coś nad polskim wybrzeżem musi zakłócać częstotliwości 2,4 GHz lub 5,8 GHz, na której drony komunikują się z kontrolerami. To jednak nie koniec – nawet wtedy drony nie powinny spadać jak kamień w wodę. Bezzałogowce mają bowiem specjalny protokół „failsafe”, dzięki któremu albo próbują wrócić do miejsca startu, albo przechodzą w stan „zawiśnięcia” w oczekiwaniu na odzyskanie

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Po co nam czołgi?

Miliardy dolarów wydane za oceanem na zakup uzbrojenia nie zapewnią nam bezpieczeństwa

6 czerwca 2023 r. w rejonie wsi Nowodariwka, leżącej na drodze do Zaporoża, rosyjski czołg T-80BV znalazł się pod zmasowanym ostrzałem artyleryjskim wroga. Dowódca załogi, por. Aleksander Lewakow, wydał rozkaz do ataku, mając przeciw sobie dwa ukraińskie czołgi i sześć transporterów opancerzonych. Według oficjalnej wersji w 10-minutowym boju czołg o kodowej nazwie „Alosza” zniszczył ukraińską kolumnę. Film z tej akcji zyskał ogromną popularność w internecie, a załoga otrzymała wysokie odznaczenia bojowe, w tym ordery Bohatera Federacji Rosyjskiej. Był to jeden z nielicznych przypadków, gdy doszło do starcia czołgów w klasycznym stylu, znanym z filmów o II wojnie światowej.

Wojna w Ukrainie radykalnie zmieniła rolę i znaczenie broni pancernej. Dawna, opracowana w latach 30. XX w. przez gen. Heinza Guderiana taktyka skoncentrowanych ataków grup czołgów, które przy wsparciu lotnictwa i artylerii przerywały linie obrony przeciwnika i wychodziły na jego tyły, bezpowrotnie odeszła w przeszłość.

Masowe użycie dronów przez obie strony konfliktu sprawiło, że czołg stał się względnie łatwym do zniszczenia celem. Pojawiły się głosy, że to kosztowny przeżytek, którego znaczenie na współczesnym polu walki jest marginalne. Tymczasem Polska kupiła i nadal ma zamiar kupić tysiące czołgów, za które zapłacimy dziesiątki miliardów dolarów. Czy przypadkiem nie wyrzucimy tych pieniędzy w błoto?

Ambitne plany bez sensu

Plany, przyjęte jeszcze w czasach, gdy ministrem obrony był Mariusz Błaszczak, zakładały zakup w Korei Południowej łącznie 1 tys. czołgów K2 Black Panther, z coraz większym udziałem polskiej produkcji w kolejnych dostawach. Zamówienie zostało podzielone na dwa etapy: w pierwszym mieliśmy kupić 180 sztuk, w drugim – ponad 800 czołgów w standardzie K2PL (czyli przystosowanych do walki w warunkach Europy Środkowo-Wschodniej), a w 2026 r. ruszyłaby ich produkcja w naszym kraju.

W Stanach Zjednoczonych zamówiliśmy łącznie 366 czołgów Abrams: 250 w wersji M1A2 SEPv3 oraz 116 w wersji M1A1. Łączna wartość obu kontraktów miała wynieść 6,1 mld dol. W lutym br. Robert O’Brien, były doradca prezydenta Trumpa ds. bezpieczeństwa, wspomniał o możliwej sprzedaży Polsce dodatkowych 800 abramsów.

Jeśli plany te zostałyby zrealizowane, za kilka lat Polska dysponowałaby 2 tys. czołgów. W Europie tylko Rosja miałaby ich więcej. Rzecz w tym, że zarówno koreański K2 Black Panther, jak i amerykański M1 Abrams to konstrukcje mające swoją historię. I nie wiadomo, jak sprawdziłyby się w przyszłości na zdominowanym przez drony polu walki. Doświadczenia z ukraińskiego frontu są, delikatnie mówiąc, niezbyt zachęcające.

Amerykańskie czołgi stały się dla Ukraińców jednym z ważniejszych symboli zachodniego wsparcia. Jakież było ich rozczarowanie, gdy Rosjanom udało się zniszczyć 20 z 31 dostarczonych abramsów. Reszta na życzenie Amerykanów została wycofana z pierwszej linii. Chodziło o uniknięcie wrażenia, że te pojazdy do niczego się nie nadają, zwłaszcza że część z nich przejęli Rosjanie, którzy obwozili je jako trofea po większych miastach Federacji Rosyjskiej i demonstrowali w roli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Jak cię widzą, już nie żyjesz

Drony na wojnie. Tanie i uniwersalne

W komunikatorze Telegram znajdziemy tysiące filmów z wojny w Ukrainie przedstawiających ataki dronów kamikadze na czołgi, pojazdy opancerzone, budynki i umocnienia. Największe wrażenie robią zdjęcia dronów atakujących żołnierzy. Ofiary biegną, strzelają, usiłują się skryć w okopach, lecz w starciu z maszyną nie mają szans. Ich życie kończy efektowny wybuch. I oglądamy to na ekranie smartfona lub komputera.

Jeśli rola czołgów na współczesnym polu walki zmalała, gdyż stały się łatwym celem dla dronów, nowoczesnych przeciwpancernych pocisków kierowanych i artylerii, to rola małych aparatów latających znacznie wzrosła. Za pomocą dronów żołnierze mogą prowadzić obserwację wroga, atakować go, a nawet dostarczać amunicję do okrążonych oddziałów. Albo zrzucać flagi na dachy budynków – operatorzy dronów filmują owe flagi, a zdjęcia umieszczają w sieci jako dowód, że ten teren został przez nich zajęty. Robią tak i Ukraińcy, i Rosjanie.

Drony są tanie w produkcji, uniwersalne, ich obsługi łatwo nauczyć młodych ludzi obeznanych z grami komputerowymi. Skuteczność tych urządzeń w toczącej się wojnie w Ukrainie sprawiła, że dziś wszystkie liczące się militarnie państwa rozwijają technologie, które znajdą zastosowanie przy produkcji dronów. Chińczycy pracują nad oprogramowaniem, które pozwoli zarządzać rojami tych aparatów. Standardowym wyposażeniem stała się kamera pracująca w rozdzielczości 4K. Coraz częściej spotykamy też kamery 8K. Z cywilnych dronów wyścigowych wojskowi ściągnęli oprogramowanie pozwalające sterować nimi przy dużych prędkościach. Trwają prace nad wykorzystaniem sztucznej inteligencji. A to dopiero początek.

Użycie dronów już zmieniło współczesne pole walki, w przyszłości więc zmieni się ono jeszcze bardziej.

Od balonów do odrzutowców

Gdy w 1848 r. mieszkańcy Wenecji zbuntowali się przeciwko panowaniu Austro-Węgier, wojska cesarskie obległy miasto położone na wyspach laguny. Artyleria niewiele mogła wskórać, gdyż zasięg dział był zbyt krótki. Przypomniano sobie wówczas o balonach. Wojska austriackie zaatakowały Wenecję niewielkimi bombami zapalającymi i burzącymi podwieszanymi pod balonami, które przy sprzyjającym wietrze wysyłano nad miasto. Część historyków uważa, że było to pierwsze użycie dronów.

Kolejny krok wykonali Brytyjczycy, konstruując w czasie I wojny światowej mały, sterowany radiem samolot o nazwie Aerial Target. Pierwszy lot odbył on w marcu 1917 r. W październiku 1918 r. Amerykanie skonstruowali aparat, który określili jako torpedę lotniczą i nazwali Kettering Bug. Był to wypełniony materiałem wybuchowym niewielki samolot z mechanicznym systemem sterowania. Choć testy obu prototypów nowej broni wypadły pozytywnie, nigdy nie została ona użyta w działaniach bojowych, a po zakończeniu wojny Brytyjczycy i Amerykanie utajnili wyniki prowadzonych prac.

W czasie II wojny światowej sterowane radiem samoloty znalazły ograniczone zastosowanie w armiach: brytyjskiej, amerykańskiej i niemieckiej. Anglicy stworzyli do celów ćwiczebnych dla artylerii przeciwlotniczej maszynę Queen Bee, która była de facto zdalnie sterowanym popularnym samolotem szkolnym Tiger Moth.

Amerykanie przeprowadzili w Europie Zachodniej 15 ataków z użyciem wypełnionych materiałami wybuchowymi bombowców dalekiego zasięgu Boeing B-17 Flying Fortress oraz średnich bombowców Consolidated PB4Y-2 Privateer w ramach operacji „Afrodyta”. Została ona jednak przerwana ze względu na zbyt dużą liczbę wypadków.

Niemcy do zdalnie sterowanych samolotów podchodzili z nieufnością. Inwestowali w rakiety V1 i V2. Ta technologia wydawała się im bardziej obiecująca. Skonstruowali za to kilka sterowanych radiem bomb szybujących z napędem rakietowym, takich jak Ruhrstahl SD 1400 X, bardziej znana pod nazwą Fritz X, czy Henschel Hs 293.

W latach 50. XX w. najbardziej zaawansowani w projektowaniu i budowaniu dronów byli Amerykanie. Firma Northrop wyprodukowała dla US Army niemal 1,5 tys. sterowanych radiowo dronów rozpoznawczych MQM-57 Falconer. Miały zasięg 160 km i mogły latać godzinę. Ze służby wycofano je w latach 70. W latach 60. koncern Lockheed skonstruował drona o napędzie strumieniowym Lockheed D-21A USAF, który osiągał prędkość 4300 km/godz. Amerykanie używali go w misjach zwiadowczych nad Chinami.

Wkrótce także Związek Radziecki opracował kilka rodzajów dronów rozpoznawczych, z których najbardziej dzisiaj znanym jest skonstruowany przez biuro Tupolewa TU-141 Striż (Jerzyk) o zasięgu 1000 km. Armia Radziecka wykorzystywała je do 1989 r.

W 2022 r., po agresji Rosji na Ukrainę, okazało się, że armia tego kraju też ma takie drony. W marcu tamtego roku jeden z nich na skutek błędu w programowaniu lotu dotarł do Chorwacji i rozbił się w okolicach Zagrzebia. Ukraińcy wykorzystali TU-141 Striż m.in. do ataku na lotnisko Engels-2 w obwodzie saratowskim, gdzie stacjonują rosyjskie bombowce strategiczne.

W latach 80. amerykańska firma General Atomics Aeronautical Systems rozpoczęła prace nad bezzałogowym bojowym aparatem latającym (UCAV), który został nazwany MQ-1 Predator. Wprowadzony do służby w 1995 r

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

KAB-y, drony, REB-y

Walki w Ukrainie zmieniły obraz współczesnej wojny

Jednym z symboli wojny w Ukrainie stały się KAB-y, rosyjskie bomby, niektóre wyprodukowane jeszcze w latach 50. XX w., wyposażone w moduły szybująco-korygujące. Zrzucane są przez samoloty z odległości 40-60 km od celu i, korzystając z nawigacji satelitarnej, trafiają w niego z dokładnością do kilkudziesięciu metrów. Precyzja nie jest wymagana, gdyż wybuch 500, a nawet 1500 kg trotylu niszczy wszystko wokół. Uderzenie trzech KAB-ów ma siłę salwy dywizjonu artylerii. I nie ma przed nimi obrony. 

Podczas walk o Awdijiwkę Rosjanie zrzucili ponad 100 takich szybujących bomb i fizycznie oczyścili teren z ukraińskich żołnierzy, ułatwiając swoim grupom szturmowym zadanie. Ukraińcy, którzy przeżyli atak KAB-ów, byli albo ranni, albo niezdolni do walki.

Drugim symbolem wojny stały się drony, masowo używane przez obie strony konfliktu. W komunikatorze Telegram znajdziemy setki filmów ukazujących żołnierzy, na których spadają zrzucone z takich aparatów granaty lub pociski. Widać wybuch i rozrzucone na ziemi ciała. Ranni, którzy mniej ucierpieli, starają się uciec. 

W innych materiałach drony atakują pędzące drogami transportery opancerzone, ukryte w lasach czołgi, działa samobieżne i wyrzutnie pocisków przeciwlotniczych. Jeden z najnowszych rosyjskich filmów dokumentuje atak drona na znajdujący się 60 km od linii frontu ukraiński samolot szturmowy, który stoi na jednym z lotnisk. 

Podobnych zdjęć nie pokazują stacje telewizyjne, a serwis YouTube niemal natychmiast kasuje takie materiały. W komunikatorze Telegram nie ma cenzury, dlatego stał się on głównym źródłem informacji o tym, co się dzieje na froncie, zarówno w Ukrainie, jak i w Rosji. 

Dzięki niemu możemy się przekonać, jak zmieniła się taktyka prowadzenia walk i że obie armie w ogóle nie były na to gotowe.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Promocja

Szkolenie STS-01, STS- 02 – jakie uprawnienia otrzymujemy po ukończeniu kursu?

STS to określenie dla kategorii uprawnień dedykowanych pilotom dronów. Ukończenie szkolenia STS jest niezbędne, jeśli chcielibyśmy móc latać dronami zachowując mniejsze odległości od ludzi i zabudowań oraz mieć pewność, że wszystkie czynności wykonujemy zgodnie z obowiązującymi

Świat

Śmierć z powietrza dla każdego

Drony miały przynieść wojnę czystą i precyzyjną. Prawda jest inna Pakistańczyk Fahim Kureszi został głową rodziny w okolicznościach zarazem tragicznych i wyjątkowych. W styczniowy dzień 2009 r. 14-latek z krewnymi zebrali się, by świętować powrót wuja z podróży biznesowej do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Uroczystość przerwał dziwny dźwięk. To ostatnie, co Kureszi pamięta z tego dnia. Wybudził się ze śpiączki 40 dni później, połowa jego ciała była poparzona, stracił oko. Wkrótce dowiedział się też,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Ciemna strona drona

Zarzuty, że tureckie bayraktary są wykorzystywane do ataków na cywilów, sprzedawane autokratom i wbrew obowiązującym sankcjom, dziwnie ucichły Polacy oszaleli na punkcie zbiórki na drona dla Ukrainy. Założona przez publicystę Sławomira Sierakowskiego akcja stała się już największą tego typu kwestą w historii portalu Zrzutka.pl. Wsparli ją celebryci (Krystyna Janda, Maciej Stuhr i Kuba Wojewódzki), politycy (Radosław Sikorski, Marek Belka) i dziennikarze. Sierakowski zebrał ponad cztery razy więcej pieniędzy niż trwająca równolegle bardzo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.