Tag "dziennikarstwo"
Wielbłądy w „Gazecie Wyborczej”
Są błędy i są wielbłądy. Tak o wypadkach piłkarzy zwykł mówić bramkarz Jan Tomaszewski. Ciekawe, co by powiedział o serii wpadek „Gazety Wyborczej”, która pracuje bez korekty. Skutki można zobaczyć choćby w tym tytule: „Ból brzucha i wzdęcia to mogą być objawy choroba uchyłkowej”. Można by machnąć ręką, gdyby nie fakt, że zarząd spółki zarabia krocie, „GW” puchnie od ogłoszeń, a na korektę zabrakło.
A czytelnicy? Muszą się domyślać, co Kali chce napisać. Taki test na inteligencję.
Dziennikarze na celowniku
We Włoszech nasiliły się ataki na wolność prasy
Korespondencja z Rzymu
Zamach na Sigfrida Ranucciego, włoskiego dziennikarza śledczego i redaktora naczelnego programu „Report”, wstrząsnął nie tylko Włochami. Poruszył również tych, którzy jeszcze wierzą, że Europa jest bezpiecznym kontynentem dla wolnego słowa. To uderzenie w fundament demokratycznego porządku, czyli w prawo obywateli do informacji. A zarazem najpoważniejszy incydent w serii ataków na wolność prasy we Włoszech. Te zaś w ostatnich latach wyraźnie się nasiliły.
16 października br. przed domem Ranucciego w Pomezii eksplodowała bomba domowej roboty. Potężny ładunek zniszczył samochód dziennikarza i uszkodził auto jego córki. Zaledwie kilka minut wcześniej Ranucci wrócił do domu po dłuższej nieobecności. Zdjęcia spalonego wraku oraz uszkodzonej bramy szybko obiegły media społecznościowe i trafiły na pierwsze strony gazet. „To już nie była tylko groźba – to był sygnał, że ktoś chce mnie uciszyć”, powiedział Ranucci, komentując zamach.
„Report” nie ma sobie równych. Z jednej strony, to najbardziej ekonomiczna produkcja we włoskiej telewizji publicznej RAI, z drugiej – program najbardziej opiniotwórczy, dociekliwy, bezkompromisowy i znienawidzony przez polityków. Przy produkcji pracuje łącznie 10 osób, a śledztwa dziennikarskie prowadzą samodzielnie freelancerzy; niektóre trwają nawet trzy-cztery miesiące.
Sigfrido Ranucci dołączył do redakcji w 2006 r., a po 10 latach został prowadzącym program i redaktorem naczelnym. Pod jego kierownictwem „Report” skupił się na śledztwach dotyczących korupcji, finansów publicznych, przestępczości zorganizowanej, powiązań mafii z polityką i ekstremistami oraz ochrony środowiska. Ranucci otrzymał kilka prestiżowych nagród dziennikarskich, ale to w niego i w program wymierzane są najczęściej oskarżenia o zniesławienie – tzw. pozwy zastraszające. Z powodu gróźb otrzymywanych w związku z prowadzonymi śledztwami dziennikarz pozostaje pod ochroną policji od 2009 r. Jego praca od dawna jest dla wielu niewygodna, a ostatnio coraz bardziej niebezpieczna dla niego samego.
W sprawie zamachu na Ranucciego śledztwo prowadzi rzymska prokuratura antymafijna. Tropów jest wiele: od gróźb mejlowych i anonimowych listów po zastraszanie przez lokalne grupy przestępcze i środowiska skrajnej prawicy. W tle pojawia się również wątek albańskiej mafii narkotykowej, o której „Report” realizował serię reportaży. To właśnie w rejonie Torvaianiki, niedaleko domu Ranucciego, działają klany odpowiedzialne za handel narkotykami i przemoc, o czym program RAI mówił od lat.
Sam dziennikarz ujawnił, że w ostatnich latach był wielokrotnie zastraszany: „Niedawno włamano się do mojego drugiego domu w prowincji Latina. Nie mówiłem o tym nikomu poza policją”. Rok wcześniej jego ochrona znalazła dwa naboje kalibru 38 na trawniku przed posesją. „Nie zostawiono ich dla mnie. Wypadły po prostu komuś, kto czaił się z bronią za ogrodzeniem. Wiedział, że wracam po kilku dniach nieobecności”, wyznał po zamachu.
Ranucci ujawnił również, że w 2010 r. jeden z członków klanu Santapaola chciał go zabić, ale został powstrzymany przez ojca chrzestnego cosa nostry Mattea Messinę Denara. Poziom zagrożenia wzrósł w 2021 r., a dziennikarzowi przyznano całodobową ochronę. „Narkotykowy
Jednostronnie, z premedytacją
W dniu, w którym piszę te słowa, po raz kolejny przyznawana jest Nagroda im. Beaty Pawlak, polskiej reporterki, która zginęła w zamachu bombowym na Bali w październiku 2002 r. To nagroda za najlepsze polskie teksty traktujące o „o innych religiach, kulturach i cywilizacjach”. Wśród laureatek i laureatów przyznawanej od 2003 r. nagrody (wykonanie testamentu Beaty Pawlak) są m.in.: Piotr Kłodkowski, Artur Domosławski, Joanna Bator, Mariusz Szczygieł, Wojciech Górecki, Jarosław Mikołajewski, Ewa Wanat, Jagoda Grondecka, Konstanty Gebert i Anna Goc. Lista nominowanych do nagrody jest imponująca – podtrzymuje przekonanie, że w dobie hegemonii cyfrowego przekazu niezastępowalny jest ludzki, osobisty trud dociekania i opisywania tego, co odległe, nieznane, obce, stygmatyzowane i przemilczane.
W tym roku nominowane były następujące książki: Mateusza Mazziniego „Włochy prawdziwe. Podróż śladami mafii, migracji i kryzysów”, Urszuli Glensk „Pinezka. Historie z granicy polsko-białoruskiej”, Pawła Paradowskiego „Cierpliwy pies”, Marty Abramowicz „Irlandia wstaje z kolan” oraz Tomasza Szerszenia „Być gościem w katastrofie”. I to właśnie Szerszeń został tegorocznym laureatem.
To jedno z tych skromnych, ale jakże nobilitujących wyróżnień. Powiedzieć, że w dzisiejszym potwornym czasie brakuje głosu Beaty, to nic nie powiedzieć. Gdyby przeżyła własną śmierć, jej przekaz, jej wrażliwość i rzeczywista otwartość byłyby czymś wyrazistym, kompetentnym i empatycznym.
W pewnym skeczu grupy Monty Pythona przedstawiono telewizyjny program publicystyczny na temat „Czy jest życie po śmierci?”, w którym na fotelach gości ułożono grupę martwych osób, co nie zrażało prowadzącego do zadawania pytań, bo kto lepiej wie coś o życiu pośmiertnym? Gdyby Beata Pawlak miała możliwość opisania zamachu, w którym zginęła, dociekałaby uczciwie, co stało za motywacjami sprawców ataku. Taka była.
Nagroda taka jak ta staje się bardzo dobrym pretekstem do zadawania pytań o rolę i znaczenie dziennikarskiej, reporterskiej roboty, o jej standardy, założenia, ograniczenia, o – mówiąc najkrócej – „wiarygodność” tych przekazów. Ku mojemu osobistemu zdumieniu wciąż bardzo żywotne jest
Zabija nas logika polaryzacji
Nie ma w Polsce mediów publicznych. Za PiS były media partyjne, a teraz są rządowe
Jacek Żakowski – (ur. w 1957 r.) kierownik Katedry Dziennikarstwa Uniwersytetu Civitas, wieloletni komentator „Polityki” i „Gazety Wyborczej”, szef Ambasady Concilium Civitas i redaktor jej „Almanachu”, autor piątkowych „Poranków Radia Tok FM”, a wcześniej kilkunastu formatów radiowych i telewizyjnych. Wydał kilkanaście książek, ostatnio rozmowy „Wirus 2020”. Dziennikarz Roku 1997, laureat m.in. Superwiktora, dwóch Wiktorów, nagrody PEN Clubu, Nagrody im. Eugeniusza Kwiatkowskiego, Neonu Festiwalu Malta. Członek Towarzystwa Dziennikarskiego.
Co widzisz, oglądając telewizję w obecnych czasach?
– Straszne pytanie…
…
– Widzę sporo fajnych kolegów – kompetentnych, zdolnych, inteligentnych – uwięzionych w polaryzacyjnym podziale. To oznacza jakieś ograniczenia zewnętrzne i wewnętrzne oraz poczucie obowiązku, przed którym zawsze przestrzegaliśmy – także siebie samych – żeby przysłużyć się dobrej sprawie.
Warto się przysłużyć dobrej sprawie.
– W moim odczuciu, gdy się jest dziennikarzem, warto przysłużyć się raczej odbiorcom: słuchaczom, widzom, czytelnikom, niż jakiejkolwiek sprawie. A w dzisiejszych czasach sprawa jest zdecydowanie górą! Kolega redaktor parę lat temu zapytał mnie, czy się nie boję, że zaszkodzę.
Po pisowsku zapytał.
– Szczerze, ale nie po pisowsku. Po stronie pisowskiej to podejście jest oczywiste, prostackie. To są wulgarne kłamstwa. Kłamiemy w dobrej sprawie – to według nich rozgrzesza. Po naszej stronie jest inaczej. Tu jest raczej zasada: nie szkodzimy dobrej sprawie. My nie musimy kłamać.
Daliśmy się wmanewrować jako środowisko w grę, że albo oni, albo my?
– Krótki horyzont zwyciężył z długim horyzontem. Świadomość wojny światów, którą mamy wygrać w tym sezonie. Co sprawia, że przegrywamy ją strategicznie.
Z drugiej strony, gdy Jacek Kurski wziął telewizję, kilkaset osób wyrzucił na bruk. Wiele z nich nie miało za co żyć. W takiej sytuacji cóż po strategii?
– To było straszne. Ale pamiętasz, jak ogłosiłem apel, żeby ci z nas, którzy mają jeszcze pracę, oddali po 10% zarobków na pomoc tym potrzebującym? Nie było wielu chętnych. To też pokazuje ograniczenia empatii czy zaangażowania.
Tak było.
– Były setki kolegów, często wybitnych albo przynajmniej sprawnych zawodowo, którzy zostali skrzywdzeni przez pisowską władzę w sposób brutalny. Złamane kariery! Stracone talenty. Przecież wiele osób nie wróciło już do zawodu. To jedno. A drugie – upadła wiara, że ten zawód dobrze wykonywany może dawać nie tylko poczucie satysfakcji, ale też bezpieczne źródło utrzymania. Dziś nie ma takiego poczucia, więc trudniej przyciągać talenty.
Weszli w walonkach do salonu
To dlaczego się nie udało? PiS nagle dla jednych stało się katem, a dla drugich Bogiem, bo dało im pieniądze i stanowiska?
– Zapytaj, dlaczego teraz się nie udało. Dlaczego z PiS się nie udało – to jasne, oni chcieli robić rewolucję. Uważam, że to był wyjątkowo prymitywny i głupi sposób robienia rewolucji. Takiej rewolucji nikomu nie potrzeba. Ale ubrali się w te buty rewolucjonistów, którzy zbawią świat.
A przynajmniej Polskę.
– Teraz już świat! Z Trumpem wszystko zbawiają. I jak większość rewolucjonistów chcieli mieć pełnię władzy. Także nad umysłami. To się nie udaje, co wiemy z historii. Chcieli też wziąć rewanż, zemścić się na nas. Mówili o nas: salon, beneficjenci, różne takie epitety. Chcieli wejść do tego salonu w walonkach i nanieść gnoju. To im się udało. Zgnoili coś, co, owszem, było kiepskie, ale było jakimś zaczynem. Mieliśmy jednak jakiś system medialny, który trzymał się kupy.
Miał wady, ale był do naprawienia.
– Można było go poprawiać, uszlachetniać. A oni to wszystko zdewastowali. Potem, jak stracili władzę, po naszej stronie górę wzięła żądza rewanżu. Nie wizja czy idea budowania. Chodziło bardziej o to, żeby przestali kłamać i miotać pomówienia, niż o to, żeby zbudować coś fajnego. Wiem, że to trudne! Nie mam złudzeń, że cokolwiek łatwo można odbudować po rządach dzikich populistów. W każdej dziedzinie jest trudno. Patrząc wstecz, to samo było przecież z populizmem neoliberalnym. Że jak się zniszczy zasób kulturowy, gdziekolwiek…
…to niewiele zostaje.
– W służbie zdrowia lekarze mniej myślą o pacjentach, a więcej o wycenach. W nauce ludzie mniej myślą o poszerzaniu wiedzy, a więcej o zdobywaniu punktów. Jak się zniszczy zasób kulturowy, trzeba długich lat, żeby go odbudować. To spotkało media. Pisowcy zdewastowali tkankę kulturową, coś, co było etosem służby – my, dziennikarze, służymy naszym odbiorcom. Nie reklamodawcom, właścicielom, szefom ani nie partii politycznej, tylko odbiorcom. To najpierw zostało nadgryzione przez neoliberalizm. Że ekonomia, pieniądze, z czegoś ta redakcja musi żyć. Z czegoś ci płacimy te twoje honoraria – ciągle było słychać. A potem przyszła ta straszna polaryzacja.
I jej logika.
– Najpierw trzeba odsunąć PiS! To było po naszej stronie. A po ich stronie wołano
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Dziennikarze muszą patrzeć władzy na ręce
Magdalena Rigamonti z Onetu laureatką Nagrody im. Henryka Panasa 2025
Wybór laureatów Nagrody im. Henryka Panasa nie jest łatwy. Kryteria przyjęte przez organizatorów, czyli olsztyńskie oddziały Stowarzyszenia Dziennikarzy RP i Związku Literatów Polskich, ograniczają poszukiwania kandydatów, których dorobek zawodowy musi współgrać z dokonaniami patrona. A Henryk Panas (1912-1985) to legenda dziennikarstwa i literatury nie tylko regionalnej. Jego powieść „Według Judasza” zrobiła furorę w latach 70. i była tłumaczona na języki obce. Laureat nagrody jego imienia powinien też być związany z Warmią i Mazurami, gdzie Panas spędził 30 lat życia. Lwowiak z urodzenia, filozof z wykształcenia, więzień Workuty, żołnierz armii Andersa, w 1947 r. powrócił do kraju, odnalazł rodzinę we Wrocławiu i tam włączył się w rytm powojennego życia jako nauczyciel i działacz społeczny. Wisiała jednak nad nim andersowska przeszłość i musiał „się schować” na Mazurach. Tam jako kierownik wiejskiej szkółki pisał opowiadania, zdobywając nagrody w konkursach literackich. W 1955 r. przeniósł się do Olsztyna. Został naczelnym pisma „Warmia i Mazury”, w krótkim czasie stając się numerem 1 środowiska twórczego.
Taką gwiazdą z pewnością jest Magdalena Rigamonti, dziennikarka Onetu, wcześniej pisząca w „Newsweeku Polska”, „Wprost” i „Dzienniku Gazecie Prawnej”, znana jako mistrzyni wywiadu prasowego, autorka licznych książek, w tym „Niewygodni. Mówią prawdę o wojnie”. Ponadto wraz z Tomaszem Sekielskim prowadzi podcast „Rachunek sumienia”. Jej kandydaturę zgłosił Wacław Radziwinowicz, laureat III edycji Nagrody Panasa, który interesował się cyklem rozmów Rigamonti „Żałoba po Rosji”. Okazało się, że pod nazwiskiem Łukaszewicz kończyła IV LO im. Marii Skłodowskiej-Curie w Olsztynie, uczestnicząc w projektach kulturalnych miasta. Na dodatek pochodzi z warmińskiego Pieniężna, a jej wybór stał się tym bardziej oczywisty, że – to kolejne kryterium – jest stała w poglądach.
Tak jak Henryk Panas, którego na uroczystej gali w olsztyńskim zamku, dokładnie w 40. rocznicę jego śmieci (11 września 1985 r.) przypomniał Maciej Wilczek, wnuk patrona, również dziennikarz i pisarz. Nagrodę honorowym patronatem objął marszałek województwa warmińsko-mazurskiego Marcin Kuchciński, a w jego imieniu statuetkę z wizerunkiem patrona wręczyła – w towarzystwie syna pisarza Jacka Panasa – członkini zarządu województwa Maria Bąkowska. Natomiast gratulacje składał wiceprzewodniczący Kapituły Nagrody, redaktor naczelny „Przeglądu” Jerzy Domański, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy RP (przy okazji wygłosił krytyczną opinię o stanie polskiego dziennikarstwa). List od drugiego współprzewodniczącego, prezesa ZLP Marka Wawrzkiewicza, odczytał Andrzej Cieślak, prezes oddziału ZLP, obchodzącego właśnie 70 lat istnienia na Warmii i Mazurach. Do gratulacji dołączyli prezydent Olsztyna Robert Szewczyk, wicestarosta Artur Wrochna, wicewojewoda Zbigniew Szczypiński i laureat IV edycji Wiktor Marek Leyk. Z kolei przewodniczący oddziału SDRP Marek Książek odczytał listy gratulacyjne od laureata II edycji Aleksandra Kwaśniewskiego oraz ministra nauki i szkolnictwa wyższego Marcina Kulaska, też pochodzącego z Olsztyna. Zdalnie gratulacje przekazał laureat I edycji Krzysztof Daukszewicz. Galę prowadzili Katarzyna Leśniowska i Piotr Burczyk.
Wystąpienie Magdaleny Rigamonti o roli dziennikarstwa, w tym o przeciwdziałaniu dezinformacji i patrzeniu na ręce władzy, spotkało się z gorącym przyjęciem licznie przybyłej na zamek publiczności. Warto dodać, że tego samego dnia laureatka jako przedstawicielka Press Club Polska otworzyła w Olsztynie wystawę „Oczy wojny”, a także złożyła kwiaty pod tablicą upamiętniającą Henryka Panasa na jego domu przy ulicy Księcia Witolda.
(mk)
Młodzi dziennikarze o swoim pokoleniu
Nagroda Ibisa, wybitnego dziennikarza, zobowiązuje
„Wchodzę i idę po betonowej podłodze. Nie mam firan. Szafek kuchennych. Płytek w łazience. Normalnej toalety. Nie wpuszczę nikogo do domu. Dla mnie to jest nie do pokonania w głowie. Więc co robię, żeby nie patrzeć? I tu nie chodzi o sprawdzanie powiadomień. Nie. Tu chodzi o trzymanie i dotykanie telefonu”.
Tak zaczyna się poruszający reportaż Nikoli Budzińskiej o e-uzależnieniu. Ulega mu niemal jedna trzecia młodych użytkowników sieci, wpadając w pułapkę niszczącą osobowość, niezależność i zdolność do samodzielnego myślenia. Reportaż opublikowany na portalu Respublica.pl, a potem w Onecie, przyniósł autorce tegoroczną Główną Nagrodę w Konkursie im. Andrzeja Ibisa Wróblewskiego, już po raz trzeci rozpisanym przez Oddział Warszawski Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej.
Konkurs jest adresowany do młodych dziennikarzy z Warszawy i Mazowsza, którzy nie ukończyli 28. roku życia, i stanowi dobrą okazję do wyróżniania autorek i autorów charakteryzujących się społeczną wrażliwością, darem obserwacji i umiejętnością nadawania podjętym tematom odpowiedniej formy. Nazwisko patrona nagrody, wybitnego dziennikarza, obrońcy piękna języka polskiego, zobowiązuje.
Laureatka nagrody tak skomentowała wyróżnienie na swoim Facebooku (a więc jednak… w sieci): „Całkowicie niespodziewanie, ale z ogromną radością dowiedziałam się, że mój tekst »Duck Hunt« zdobył Nagrodę Główną w Konkursie im. Andrzeja Ibisa Wróblewskiego! Przede wszystkim ogromne podziękowania kieruję do Kapituły i jury konkursu Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Oddział Warszawski. Dużo dobra spotkało mnie dzisiaj po gali, trudno słowem ująć, jak wiele. Jeśli macie chwilę, gorąco zapraszam do lektury tekstu. Mam nadzieję, że »Duck Hunt« zainspiruje Was do refleksji i rozmów – dajcie znać, co o nim myślicie. Przeczytajcie tutaj: https://www.onet.pl/…/respub…/duck-hunt/y8m1w6v,30bc1058”.
Trzeci z rzędu konkurs przyniósł satysfakcjonujące żniwo: młodzi autorzy poruszali sprawy żywo ich obchodzące, ważne z punktu widzenia kondycji moralnej, psychicznej i kulturowej młodego pokolenia. Dowodzą tego przyznane w konkursie nagrody. Obok wspomnianego reportażu Nikoli Budzińskiej nagrody zdobyli Zuzanna Kostrzewska za reportaż o życiu i walce z depresją, Natan Chwalewski za esej o prawie młodych do własnego głosu i Łukasz Cieśliński za osobisty felieton o doświadczeniach pandemii. Bardzo to obiecujące konkursowe plony, a przecież nadeszło wiele innych wartościowych prac, potwierdzających, że dojrzewają mocne, dobre pióra.
16 maja w warszawskim Domu Dziennikarza z uczestnikami i laureatami konkursu spotkali się członkowie kapituły nagrody, m.in. profesorowie Jerzy Bralczyk i Tadeusz Kononiuk, pieśniarka Elżbieta Wojnowska, żona patrona konkursu, i Adam Sęczkowski, inicjator, sekretarz i organizator konkursu. Spotkanie zgromadziło także liczne grono starszych dziennikarzy i przedstawicieli stowarzyszeń, obecny był również prezes Izby Wydawców Prasy Marek Frąckowiak, no i nie mogło zabraknąć laureatów poprzednich edycji.
Spotkanie przerodziło się w żywą rozmowę o misji ludzi piszących, którą z profesjonalnym rozmachem prowadziła Zofia Czernicka. Nie brakowało atrakcji i niespodzianek: wystąpił Kataryniarz Jan z wiązanką warszawskich piosenek, a także w duecie z Elżbietą Wojnowską, dedykującą uczestnikom na koniec song Marka Grechuty „Białe litery”. Andrzej Maślankiewicz, sekretarz generalny SDRP, zapraszał wyróżnionych do obecności w życiu stowarzyszenia, a do udziału w następnych konkursach namawiał redaktor Tomasz Miłkowski słowami z poematu Antoniego Słonimskiego „Sąd nad Don Kichotem”: „Łatwo się mnie nie pozbędziecie”, zachęcając do wytrwałości i uporu w dążeniu do celu.
(red)
PS Organizatorzy konkursu dziękują Marszałkowi Województwa Mazowieckiego za patronat oraz Stowarzyszeniu Dziennikarzy i Wydawców Repropol za wsparcie.
Jak politycy wkręcili media w swoje wojny
Czy dziennikarze są bardziej podzieleni niż politycy?
To przecież nie powinno się zdarzyć. Świat mediów ma swój kod kulturowy. Dziennikarz lubi słuchać, ale ma też potrzebę opowiadania, czuje się obserwatorem i wykładowcą równocześnie. Każdy rozmówca jest dobry, pod warunkiem że ma coś do powiedzenia – i pan stojący w kolejce do pośredniaka, i minister w drogim garniturze. Ani przed jednym, ani przed drugim strachu nie ma. Dobra anegdota, celna puenta – o, to są rzeczy, za które dziennikarz dużo by dał. „Miałem rację, już o tym mówiłem pół roku temu!” – to zwrot, który słychać w każdej redakcji. I drugi: „Nie wtrącajcie się!”. Oto on, trochę narcyz, trochę ksiądz, trochę nauczyciel.
Jeżeli więc ktoś chce opowiadać, że dziennikarzy dzieli od polityków „chiński mur”, ma go jak na dłoni – to jest inny rodzaj człowieka. Co jednak się stało, że ten kolorowy świat zszarzał nam w ostatnich latach? Że nie ma nic bardziej przewidywalnego niż dziennikarskie komentarze? Że publicyści, od których wymagalibyśmy szacowności, tłuką się między sobą?
Prof. Janusz Adamowski, były dziekan Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, pytany o podziały w środowisku dziennikarskim mówi wprost: „Są dziś większe niż wśród polityków. Jest więcej niechęci”.
Jacek Żakowski z kolei daje odpowiedź tylko z pozoru nieoczywistą: „Dziennikarze nie są bardzo podzieleni. Bo dziennikarze służą odbiorcom. Zachowują dystans do stron politycznego sporu i mogą się różnić w ocenie rozmaitych działań, ale to są różnice merytoryczne. Natomiast bardzo podzieleni, skonfliktowani z takim nienawistnym wręcz posmakiem, są propagandyści obu stron. W mediach jest ich wielu. Biorą udział w wojnie plemion. Dziennikarze w tej wojnie udziału nie biorą. Oni ją opisują, tak jak to widzą, więc ich opisy się różnią. Ale to zupełnie co innego i tu spory są w miarę rozstrzygalne”.
Gdzie przebiega granica między dziennikarzem a propagandystą? „Dziennikarz utożsamia się z interesem swoich odbiorców – odpowiada Żakowski – a propagandysta z interesem aktorów, czyli polityków, partii”.
Łatwo tak mówić, jeśli ma się stalowe nerwy i zero emocji w sobie. Piotr Semka, o którym napisać, że jest publicystą o poglądach prawicowych, to nie napisać nic, wyjaśnia prosto: „Jeżeli wojna staje się wojną totalną, ogarnia wszystkich! To są też decyzje poszczególnych szefów stacji. Nie widzę specjalnych obrońców i nie widzę specjalnie teoretyków wartości debatowania ludzi różnych poglądów, ani po jednej, ani po drugiej stronie. A ja zawsze byłem zwolennikiem takiej dyskusji. Zanikają ostatnie elementy, które jakoś łączyły dziennikarzy. Niedawno znalazłem zdjęcie z takich tweet-upów premiera Morawieckiego. Jednak na nie wpuszczani byli wszyscy dziennikarze. Teraz rząd Tuska w ogóle nie wpuszcza dziennikarzy Republiki i wPolsce24 nawet na konferencje. To ma swoje znaczenie. I ma swoje znaczenie, że jednak dziennikarze z głównego nurtu nie protestują przeciwko wyrzucaniu. Takie rzeczy zatruwają”.
Że świat mediów jest zatruty, mówi też Wojciech Czuchnowski: „Kiedyś jako dziennikarze byliśmy dużo bardziej zintegrowani i bardziej solidarni. Ale w związku z rządami PiS doszło do tej potwornej polaryzacji całego środowiska. I chyba jednak większej wrogości niż między politykami. Nie wiem, z czego to wynika. Mogę powiedzieć, z czego to wynika w moim wypadku. W »Gazecie Polskiej« np. są dziennikarze, którzy atakowali moje żony, zmarłą i obecną, którzy lustrowali mojego ojca, robili mi różne osobiste świństwa na łamach, korzystając z tego, że wcześniej się znaliśmy. Trudno, żeby nie było wrogości. W środowisku dziennikarskim mam jedną osobę, której nie byłbym skłonny wybaczyć. Wszystkim innym swego czasu wybaczyłem.
Drugi element – to jest też związane z mediami tzw. tożsamościowymi. W polskim przypadku to tożsamość partyjna. Przykładem jest Telewizja Republika, która nie kryje, że jest związana z PiS. Czują się funkcjonariuszami partyjnymi. Tak samo było w czasach telewizji publicznej Jacka Kurskiego za rządów PiS. A w związku z tym, że ci ludzie zdawali sobie sprawę z tego, że w tej telewizji mają taką pozycję, jaką mają, i funkcjonują tylko dlatego, że takie, a nie inne było nadanie partyjne, to z odpowiednią zaciekłością atakowali innych. I to się przenosi na te media, do których przeszli”.
Wojna totalna. Na pewno jej ofiarą był Rafał Woś, który przeszedł długą dziennikarską drogę: od „Gazety Wyborczej”, przez „Politykę”, do „Tygodnika Solidarność”. „Było to tak dawno temu, że już nawet o tym nie myślę
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Postprawdy
Dezinformacja wcale nie musi być intencjonalnym sabotażem, częściej jest bezwiedna, wynika z głupoty, niekompetencji i pośpiechu. Nie znajduję tu pociechy, bo to wciąż wybór między pożywieniem naturalnie zepsutym a celowo zatrutym – jedno i drugie jest karmą ze śmietnika. Kocopoły i fake newsy nie są dziennikarską kompromitacją, pracownicy mediów nie boją się już od dawna, że napiszą coś głupiego, lękają się nade wszystko, czy aby nie będzie za mądrze – lapsusów nikt nie zauważy, ale za „natłok naukowych faktów” można wylecieć z roboty, bo to odstrasza.
Przed laty zaproszono mnie eksperymentalnie na kilka godzin do współprowadzenia internetowego serwisu informacyjnego, co spowodowało błyskawiczny spadek słupków klikalności. Wydawało mi się, że wydarzenia najistotniejsze z mojego punktu widzenia wystarczy podać sauté. Myliłem się w dwójnasób, po pierwsze – szacując skalę istotności poszczególnych faktów, po drugie – ignorując metody sprzedawania informacji.
Przed kilkoma dniami miałem bezpośrednio okazję przyjrzeć się, jak media w epoce clickbaitów manipulują faktami, które nie mają większego znaczenia, o ile nie są podane w wystarczająco sensacyjnej panierce. Rzetelna informacja sprzedaje się znacznie gorzej lub zgoła wcale, a z tej przyczyny dopuszczalna jest całkowita dowolność w przeinaczaniu faktów. One wprawdzie po czasie są prostowane, ale z cicha i pro forma, bo to jakby w rubryce „dziewczyna tygodnia” zamiast gołej baby była naga prawda. Radio Erewań zatem nadaje jak za dawnych lat, tyle że niegdyś było mityczną parodią dziennikarstwa w służbie propagandy, a dzisiaj jest szarą rzeczywistością portali i programów informacyjnych. Jak w starym dowcipie: „Czy to prawda, że na placu Czerwonym rozdają samochody? Radio Erewań odpowiada: tak, to prawda, ale nie samochody, tylko rowery, nie na placu Czerwonym, tylko w okolicach Dworca Warszawskiego i nie rozdają, tylko kradną”.
Parę dni temu kilku znajomych podczas eksploracji jaskini w jednej z dolinek podkrakowskich przeżyło niebezpieczny incydent – podczas powrotu z nowo odkrytych partii, dostępnych przez nieobszerny komin, jeden z grotołazów został odcięty od wyjścia. Obsunął mu się spod nóg wielki głaz, zaklinował w szczelinie i zatkał drogę powrotną. Odkrywanie nowych podziemnych przestrzeni zawsze wiąże się z ryzykiem, bo w dziewiczym terenie skalnym siłą rzeczy osobiście sprawdzamy stabilność otoczenia. Speleolog utkwił nad korkiem skalnym i nijak nie dało się usunąć ani skruszyć kamienia. Pozostała część ekipy wezwała na pomoc jurajski GOPR i
Prus dla Joanny Solskiej
Joanna Solska z „Polityki” została laureatką Nagrody im. Bolesława Prusa. Nagroda za całokształt dokonań dziennikarskich przyznawana jest przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej.
Laureatami, wręczanej od roku 1969 nagrody, byli m.in. Ryszard Kapuściński, Janusz Rolicki, Zygmunt Kałużyński, Hanna Krall, Helena Ciemińska-Kowalik. A po 2015 r. – Jacek Żakowski, Grzegorz Sroczyński, Tomasz Sekielski, Robert Walenciak.
Laureatem Zielonego Prusa przyznawanego młodym dziennikarzom (w przeszłości trafił m.in. do Rafała Wosia, Janusza Schwertnera i Mateusza Lachowskiego) został nasz redakcyjny kolega Kornel Wawrzyniak.
Kapituła przyznała również Niebeskiego Prusa dla wydawcy – otrzymał go Jurek Jurecki, wydawca „Tygodnika Podhalańskiego”.
Po raz pierwszy przyznano Nagrodę Specjalną, ponad podziałami – dostał ją legendarny reporter Romuald Karaś.
„Joasia potrafi ciąć rzeczywistość słowami jak brzytwą. Z precyzją, bez zbędnych ruchów – mówił o Joannie Solskiej Jacek Żakowski. – »Państwo to Jan« – mało jest tekstów, które odegrały w życiu państw tak istotną rolę. Warto przypomnieć sobie okoliczności jego powstania i publikacji, 26 kwietnia 2003 r. To jest tekst, który zatrzymał proces oligarchizacji Polski. W Polsce proces oligarchizacji, naturalny element transformacji od gospodarki planowanej do gospodarki rynkowej, został gwałtownie zatrzymany w 2003 r. przez zatrzymanie potęgi Jana Kulczyka, która narastała i obrastała tymi mniejszymi oligarchami”.
Przyjmując nagrodę, Joanna Solska mówiła: „Wolność słowa – potrafimy o nią walczyć, potrafimy wychodzić na ulice. Ale ja boję się czegoś innego. Boję się zamachu na wolność myśli, gdyż tutaj dziennikarze okazują się bezbronni. Ponieważ o tym, o czym mamy myśleć, decydują wielkie big techy i póki co jesteśmy bezbronni. I na pytanie, czy wolne media, czy dziennikarze, czy jesteśmy jeszcze potrzebni – nie media odpowiedzą. Muszą odpowiedzieć sobie społeczeństwa, a one, mam wrażenie, nie do końca są świadome tego wyzwania”.
Wśród gości na uroczystej gali byli: podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego Sławomir Rogowski, Artur Gasiński (Izba Wydawców Prasy), Janusz Fogler (ZAiKS), profesorowie Wydziału Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii UW Janusz Adamowski, Robert Cieślak i Tadeusz Kononiuk, Zbigniew Bajka – honorowy przewodniczący SDRP, oraz Krystyna Mokrosińska – honorowa przewodnicząca SDP.
Stowarzyszenie Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej reprezentowali Jerzy Domański – przewodniczący, i Andrzej Maślankiewicz – sekretarz generalny.
(rw)
Dyplomacja zakładników
Włoszka Cecilia Sala była tylko jedną z dziennikarek i dziennikarzy osadzonych w irańskich więzieniach
Korespondencja z Włoch
„Jestem Cecilia Sala. A to jest »Stories«, podcast Chora Media, który każdego dnia opowiada wam historię ze świata”. Głos 30-letniej włoskiej dziennikarki przetrzymywanej od 19 grudnia 2024 r. w więzieniu Evin w Teheranie przyprawiał o dreszcze.
Cecilia Sala przebywała w Iranie na podstawie wizy dziennikarskiej, aby pracować nad nowymi odcinkami podcastu „Stories”. Już wcześniej w swoich audycjach opowiadała o tłumieniu protestów irańskich kobiet i sytuacji politycznej w Republice Islamskiej. Zatrzymano ją w hotelu, kilka godzin przed wylotem, a później przewieziono do Evin, zakładu karnego o złej sławie, w którym przetrzymywani są dysydenci, dziennikarze, więźniowie polityczni i zakładnicy ważni dla państwa irańskiego.
Informację o aresztowaniu dziennikarki włoskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych podało do wiadomości publicznej dopiero 27 grudnia 2024 r. Tego dnia ambasadorka Włoch w Teheranie Paola Amadei odwiedziła Cecilię Salę w więzieniu i mogła ocenić jej stan psychofizyczny. Sala została osadzona w niewielkiej izolatce, gdzie przez całą dobę paliło się światło. Dziennikarka stwierdziła, że czuje się dobrze, ale prosiła włoski rząd o przyśpieszenie działań związanych z jej uwolnieniem. Dyplomaci znad Tybru liczyli na dyskretne rozwiązanie sprawy. Dłużej jednak nie dało się jej utrzymywać w tajemnicy.
Aresztowanie Cecilii Sali w Teheranie nastąpiło trzy dni po zatrzymaniu we Włoszech na wniosek Stanów Zjednoczonych irańskiego inżyniera Mohammada Abediniego Najafabadiego. Posiadający szwajcarski paszport Abedini został aresztowany na lotnisku Malpensa, dokąd przyleciał ze Stambułu. Jednocześnie w USA zatrzymano innego Irańczyka, który legitymował się paszportem amerykańskim, Mahdiego Mohammada Sadeghiego, uznanego za wspólnika Abediniego. Obaj mężczyźni zostali oskarżeni przed Sądem Federalnym w Bostonie o nielegalny eksport z USA do Iranu komponentów elektronicznych służących do produkcji dronów, co naruszyło embargo. Abedini jest ponadto oskarżony o pomoc irańskiemu Korpusowi Strażników Rewolucji Islamskiej, uznawanemu w Stanach Zjednoczonych za organizację terrorystyczną. Konkretnie miał pomóc w ataku terrorystycznym na bazę amerykańską w Jordanii, co doprowadziło do śmierci trzech żołnierzy USA.
Mohammad Abedini Najafabadi przebywa obecnie w mediolańskim więzieniu pod specjalnym nadzorem, oczekując na decyzję sądu apelacyjnego w sprawie jego ekstradycji do USA.
Dopiero 30 grudnia irańska agencja państwowa IRNA oficjalnie potwierdziła aresztowanie Cecilii Sali, powołując się na oświadczenie Generalnego Departamentu Mediów Zagranicznych Ministerstwa Kultury i Orientacji Islamskiej. W oświadczeniu stwierdzono, że Sala została zatrzymana za „naruszenie prawa Islamskiej Republiki Iranu”. 1 stycznia 2025 r. włoskie MSZ formalnie zwróciło się do irańskich władz politycznych o „gwarancje dotyczące warunków przetrzymywania” i „natychmiastowe uwolnienie” dziennikarki. Jej uwolnienia domagają się też wysoka przedstawiciel Unii Europejskiej ds. polityki zagranicznej Kaja Kallas oraz Departament Stanu USA.
Strategia Iranu
Włoskie media szybko powiązały sprawę Sali z aresztowaniem Abediniego, nazywając to dyplomacją zakładników. Praktyka ta polega na aresztowaniu przez Iran cudzoziemców lub osób z podwójnym obywatelstwem, a następnie wykorzystaniu ich jako środka nacisku na państwa, których są obywatelami, w celu uzyskania przysług, okupu lub doprowadzeniu do uwolnienia irańskich więźniów za granicą.
Clément Therme z Paryskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych, autor raportu dotyczącego Europejczyków przetrzymywanych w Teheranie, uważa, że praktyka ta „stanowi jeden z fundamentów irańskiej polityki zagranicznej od 1979 r.”. Doszło wtedy do tzw. kryzysu zakładników, gdy irańscy studenci islamscy zajęli ambasadę USA w Teheranie









