Tag "górnicy"

Powrót na stronę główną
Kraj

Szykuje się drugi Wałbrzych

Jastrzębska Spółka Węglowa stoi nad przepaścią

Świat stanął na głowie. Jeszcze niedawno na kontach Jastrzębskiej Spółki Węglowej były miliardy złotych. Dziś byt przedsiębiorstwa jest niepewny. W obawie przed bankructwem firmy na ulice miasta, od którego wzięła nazwę, wyszli nie tylko górnicy.

– Nikt z nami na ten temat nie rozmawia. Temat nagłaśniamy nie od tygodnia, nie od dwóch, tylko już od dłuższego czasu, że Jastrzębska Spółka Węglowa stoi nad przepaścią – podkreślał Patryk Pieczko ze związku Sierpień 80.

To właśnie ten związek zawodowy zorganizował 14 października demonstrację. – Jastrzębska Spółka Węglowa jest na skraju upadłości. Grozi jej bankructwo. Jeżeli nie dostanie pomocy ze strony państwa, do końca roku będzie problem z wypłatą wynagrodzeń – ostrzegł przewodniczący Sierpnia 80 Bogusław Ziętek.

Górnicy blokowali ulice i ronda. Następnie przeszli pod siedzibę spółki. Na jednym z transparentów widniał napis: „PiS, PO – jedno zło”. Dzień wcześniej kilka organizacji związkowych, wśród nich Solidarność i OPZZ, ogłosiło, że na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim zaczął działać Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjno-Strajkowy. W wydanym tego dnia oświadczeniu możemy przeczytać: „Powodem tej decyzji jest dramatycznie trudna sytuacja w przemyśle w naszym regionie, dotycząca zarówno przemysłu górniczego i hutnictwa, jak też innych branż przemysłu, które nie są w stanie unieść horrendalnie wysokich cen energii będących wynikiem unijnej polityki klimatycznej. Wielu mieszkańców regionu musi się liczyć z zagrożeniem cięcia wynagrodzeń. Istnieje realne ryzyko, że na Śląsku i w Zagłębiu utracimy dziesiątki tysięcy miejsc pracy, część bezpowrotnie”.

– To jest początek, bo rządzący nas lekceważą – tłumaczył Bogusław Hutek, przewodniczący górniczej Solidarności. Krytykował nie tylko obecną ekipę rządzącą. – Pamiętamy szumne zapowiedzi poprzedniego rządu o Izerze. Ani śladu po tym. Chcecie likwidować 300-400 tys. miejsc pracy na Śląsku, ale nie budujemy nic.

W Jastrzębiu-Zdroju demonstrowali nie tylko górnicy. Na ich protest przyjechali rolnicy ze Świętokrzyskiego. Wśród demonstrujących były również kobiety. Jedna z nich trzymała transparent z napisem: „Ratujmy JSW! Ratujmy Nasze Miasto! JSW to życie Jastrzębia! W naszych rękach leży przyszłość”.

Morawiecki: milion aut

Wspomniana przez przewodniczącego górniczej Solidarności Izera miała być produkowana w Jaworznie. Pewnie każdy, kto śledził temat polskiego samochodu elektrycznego, pamięta tę liczbę: milion sztuk w 2025 r.

Jaworzno leży 26 km od Katowic. Żeby z Katowic dostać się do Jastrzębia-Zdroju, trzeba pokonać ponad 70 km. Jest jeszcze jedna różnica między tymi dwoma miastami – do Jaworzna dojedzie się pociągiem. Do Jastrzębia-Zdroju pociąg nie dociera. To jedno z nielicznych tak dużych miast w Polsce bez własnego dworca i linii kolejowej. Mieszka tam ponad 80 tys. ludzi. Stopa bezrobocia w ubiegłym roku wynosiła tam zaledwie 3,4%.

Rzec by można: raj na ziemi.

Raj na ziemi dzięki JSW. Jest ona tam największym pracodawcą, a zarazem jedynym znaczącym. Ponieważ górnicy bardzo dobrze zarabiają, dużo kobiet nie pracuje, zgodnie z modelem rodziny, który od końca XIX w. funkcjonował na Górnym Śląsku: mąż zarabia pieniądze, a żona zajmuje się domem.

Jakie to są zarobki? Górnik pracujący na przodku potrafi przynieść „do dom” i 25 tys. zł. Jastrzębska Spółka Węglowa swoim pracownikom wypłacała pensję nawet 18 razy w roku, a oprócz tego sowite nagrody. W kwietniu br. wynosiły one 6 tys. zł brutto dla każdego zatrudnionego na dole, 4,5 tys. zł brutto dla pracowników przeróbki i 3,5 tys. zł brutto dla pozostałych.

Nawet kobiety zatrudnione w JSW zarabiały pieniądze, o których inne Polki mogły tylko

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Miliardy w czarnej dziurze

Hejtowani górnicy znów jadą do Warszawy

Byli w sierpniu, a pod koniec września znowu się wybierają do Warszawy. Mowa rzecz jasna o górnikach. Przez 500 dni mieli gdzie demonstrować w Katowicach, ale już nie mają. Ministerstwo Przemysłu, powołane przez rząd Donalda Tuska 20 lutego 2024 r., zaczęło działalność 1 marca. Urzędowało w monumentalnym gmachu peerelowskiego Ministerstwa Górnictwa, który był siedzibą Kompanii Węglowej, a następnie Polskiej Grupy Górniczej. Tę ostatnią wyrzucono z budynku, by zrobić miejsce dla prof. Marzeny Czarneckiej, koleżanki Borysa Budki (oboje pracują w tej samej katedrze Śląskiego Uniwersytetu Ekonomicznego). Czarnecka została szefową nowego resortu.

Nieznane są jej dokonania, ale też nieznane są powody, dla których to jedyne działające poza Warszawą ministerstwo powstało. Wprawdzie tworząc ten nowy podmiot, rząd informował: „Pomimo swojej lokalizacji resort nie ograniczy się do działalności wyłącznie w regionie. Zajmie się nie tylko sprawami górnictwa i hutnictwa, ale też m.in. gospodarki ropą, gazem i polityką atomową”, praktyka jednak okazała się inna. Ministerstwo nie zajmowało się ani górnictwem, ani tymi pozostałymi kwestiami. Aktywność Marzeny Czarneckiej jako jego szefowej ograniczała się do spotkań i do wypowiedzi. Te ostatnie bywały zaś wyjątkowo niefortunne.

Upadki i wzloty

W kwietniu 2024 r. Czarnecka udzieliła wywiadu, w którym powiedziała, że spółki energetyczne będą łączone z kopalniami. A wiadomo, spółki energetyczne przynoszą krociowe zyski, natomiast kopalnie na odwrót. „Kursy runęły po zapowiedzi pani minister”, donosiła telewizja TVN 24. I była to prawda. Spółki energetyczne są notowane na Giełdzie Papierów Wartościowych. Zapowiedź łączenia górnictwa i energetyki spowodowała prawdziwe finansowe trzęsienie ziemi. Akcje PGE spadły o 8,5%, Tauron stracił 5,2%, kurs Enei zapikował o 11%. Głos w tej sprawie musiał zabrać sam premier. Donald Tusk oznajmił, że bardzo ceni profesjonalizm Czarneckiej: „Mam zaufanie do pani minister, jest bardzo kompetentna. (…) Jestem spokojny co do trafności oceny pani minister przemysłu”.

Po miesiącu Czarnecka znowu wstrząsnęła giełdą. Na antenie TVP Info stwierdziła, że skarb państwa jest zainteresowany przejęciem aktywów węglowych od spółek energetycznych. Właściciele akcji tych ostatnich wpadli w euforię, inni rzucili się kupować aktywa tych samych firm, które w kwietniu zaliczyły potężne spadki. Jak wtedy kurs runął, tak teraz wzbił się: notowania PGE wzrosły o ponad 6%, Tauron zyskał ok. 7,5%, Enea niemal 7%. Jako przyczynę tych wzrostów eksperci ponownie wskazywali wypowiedź pani minister. Ostatecznie ani jedno, ani drugie się nie dokonało.

Dowodem, że powołanie Ministerstwa Przemysłu było niewypałem, jest jego likwidacja już półtora roku po utworzeniu. Ale górnicy nie musieli podróżować do Warszawy, żeby demonstrować. W marcu tego roku pod oknami minister Czarneckiej pojawili się związkowcy z kopalni Bielszowice. Nie mieli daleko, gdyż kopalnia ta znajduje się w Rudzie Śląskiej, mieście graniczącym z Katowicami. Protestowali przeciwko planowi likwidacji kopalni, co miałoby nastąpić w lipcu 2026 r.

Dwa miesiące później do Ministerstwa Przemysłu wkroczył europoseł Grzegorz Braun z, jak powiedział, interwencją poselską. Zadawał pytania dotyczące likwidacji kopalń i umowy społecznej zawierającej gwarancje zatrudnienia dla górników. Ta wizyta trwała zaledwie chwilę. Braun zerwał unijną flagę i podeptał ją. Następnie pojechał pod kopalnię Wujek, gdzie dokonał spalenia flagi pod pomnikiem zastrzelonych górników. A działo się to w tym samym dniu, w którym Parlament Europejski uchylił mu immunitet w związku z zarzutami dotyczącymi użycia gaśnicy proszkowej w Sejmie. Ministerstwo Przemysłu wykazało się rzadką aktywnością, kierując do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przez Brauna przestępstwa.

Po co te protesty

Teraz górnicy w obronie swoich interesów znów muszą jeździć do Warszawy. Byli 28 sierpnia, a wkrótce, 27 września, pojawią się na kolejnym proteście.

Sierpniowy wyjazd zorganizowali związkowcy z nomen omen Sierpnia 80. Pojechali, by zaprotestować pod biurami: Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz z Polski 2050 oraz Miłosza Motyki z PSL. Pani minister funduszy i polityki regionalnej podpadła stwierdzeniem, że dopłaty do górnictwa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Bal na węglowym Titanicu

W Jastrzębiu-Zdroju, które na węglu wyrosło i z węgla miało żyć, już tylko 4 tys. mieszkańców zarabia na chleb w kopalniach

– Anna Hetman, nauczycielka, kobieta wykształcona, w bajki wierzyć nie powinna. Nawet w te, które sama wymyślała – piekli się emeryt z kopalni Borynia. – A nawijała, panie, i to serio, że przenicuje górnicze Jastrzębie-Zdrój na turystyczny raj, do którego zjeżdżać będzie reszta świata, żeby podziwiać… duchy. Duchy jastrzębskiej przeszłości.

Przez cały 2023 r. jastrzębianie nie zaznali spokoju. Czy mżył deszcz, czy dął wiatr, w trąby dęła orkiestra górnicza. Rozpruł się wór z imprezami ku czci, a magistrat, nie bacząc na 100-milionowy deficyt budżetu miasta, zafundował jastrzębskim noworodkom A.D. 2023 ciepłe kocyki i body z dedykacją, że są skarbem. Co to był za bal! Dęty i nadęty, jak na jubileusz 60-lecia górniczej sypialni przystało, choć w mieście, które na węglu wyrosło i z węgla żyć miało po wsze czasy, już tylko 4 tys. mieszkańców zarabia na chleb w kopalniach.

– Bal na węglowym Titanicu – kwituje sentencjonalnie, bo po drugim już kuflu piwa, emeryt z Boryni, który pół wieku temu (z żoną, podkreśla, i bajtlem w kołysce) pożegnał rodzinne zadupie na Lubelszczyźnie i jak tysiące podobnych mu „łapańców” z setek biedaprzysiółków przyjechał budować górniczą potęgę Jastrzębia-Zdroju.

Miasto na węglu, kopalnie na aut

A na jastrzębski węgiel koksowy, o czym w aurze niedawnej fety warto przypomnieć, ostrzyła sobie zęby nie tylko ludowa ojczyzna. Już w połowie XIX w. baron Emil von Schlieben, a 40 lat później hrabia Heinrich Larisch w biznesowym duecie z firmą Westböhmische Gesellschaft instalowali na okolicznych polach badawcze wiertnie. Schlieben dokręcił się tylko do źródeł solanki, na których niejaki Felix Silvius Ferdinand von Königsdorff zbudował kurort swojego imienia – Bad Königsdorff-Jastrzemb (późniejsze, już pod polskim zarządem, Uzdrowisko Jastrzębie). Jeszcze mniej fartu mieli Larisch & WG. W 1903 r. wybuch metanu widowiskowo zmiótł ich wiertnię, a potężny słup ognia przez kilka nocy nie pozwalał zasnąć mieszkańcom. Trzy lata później, kiedy metan wysadził w powietrze kolejną wieżę wiertniczą, Larisch i spółka wywiesili białą flagę.

W 1951 r., 100 lat po eksperymencie von Schliebena, na polach okalających zdrojową osadę po raz kolejny zainstalowały się ekipy wiertnicze. W kontrze do poprzedników nie szukały węgla, bo jego zaleganie nie budziło już wątpliwości, a technika górnicza na tyle okiełznała wybuchową naturę metanu, że złoża uznano za bezpieczne do eksploatacji – najnowsze wiercenia miały określić zasobność pokładów i przesądzić o miejscu budowy kopalń. A plany były ambitne, niczym przekop Mierzei Wiślanej i CPK razem wzięte. W ciągu 25 lat, zakładali węglowi planiści, w rejonie miało fedrować 27 kopalń, przewidywano też, że Jastrzębie-Zdrój jako górniczą sypialnię zasiedli 200 tys. mieszkańców. Łącznie z przyległymi gminami, gdzie również planowano budowę blokowisk dla górników, jastrzębska metropolia miała liczyć 400 tys. dusz.

– Zajechałem kiedyś na jeden z odwiertów – opowiadał mi 30 lat później doc. dr Józef Paździora, szef Głównego Instytutu Górnictwa, który nadzorował pracę wiertaczy – a tam cała ekipa leżała pokotem narąbana jak helikoptery. Przewiercili trzymetrowy pokład węglowy i nawet go nie zauważyli. Efekt jest taki, że górniczą sypialnię zbudowano na najgrubszych pokładach, a kopalnie tam, gdzie złoża są już mniej zasobne. Dziś opłacałoby się wyburzyć miasto, by wybrać zalegający pod nim węgiel.

Alkoholowe ciągoty wiertaczy trochę w planach namieszały. Na węglu stanęło miasto, ale nie bądźmy drobiazgowi. W dzień św. Barbary 1962 r. z podziemi kopalni Jastrzębie wyjechał pierwszy wagonik z węglem. A potem było już z górki. W 1965 r. z fedrunkiem ruszyła kopalnia Moszczenica

Józef Romanowski jest dziennikarzem prasy regionalnej, czasopism branży wydobywczej (górnictwo węgla, miedzi, siarki) i okazjonalnie tygodników o zasięgu krajowym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Polaków współczucie warunkowe

Kobiety ze środowisk górniczych mają głos i swoją historię

Dr Monika Glosowitz – literaturoznawczyni, krytyczka literacka (Wydział Humanistyczny Uniwersytetu Śląskiego). Córka górnika, wnuczka górników.

  • Pamiętam, jak w 1990 r. w Rudzie Śląskiej miał miejsce wybuch metanu w kopalni. Zginęło mnóstwo górników. Pamiętam wiadomości, pamiętam twarze tych żon, matek, sióstr. Boże, jak ja się z nimi identyfikowałam. I znów ta bezsilność. Mimo tylko tych dziesięciu lat.
  • Ten sam strach odczuwałam, gdy byłam w domu rodzinnym małą dziewczynką, kiedy ojciec szedł do pracy, jak i potem, gdy mąż szedł do pracy. Taka sama obawa ogarniała człowieka, kiedy nie wracał o określonej godzinie bez żadnej wiadomości z kopalni.
  • Zawsze byłam pełna podziwu, że są tak silne, że każdego dnia czekają na ich powrót. Że żyją w strachu i nie mogą im zabronić tej pracy, bo przecież zarabiają na chleb, kochają tę pracę mimo wszystko…
  • Nie mogłam spać. Śniło mi się, że tata jedzie na akcję ratowniczą, bo dzwonią po niego z kopalni, a tam tą właśnie szpadą ucinają mu głowę. Nigdy wcześniej takiej szpady nie widziałam, bo nikt ze znajomych taty jej nie miał.

Cytaty z książki Moniki Glosowitz Opowieści kobiet z rodzin górniczych.

 

– Jechałam do pracy, kiedy mijały mnie karetki. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że jadą na kopalnię Knurów-Szczygłowice (mowa o wypadku w kopalni 22 stycznia – przyp. red.). Gdy wracałam, wiedziałam już, co się stało, słuchałam wiadomości. Informacją były dla mnie nie słowa lekarzy o obrażeniach doznanych przez górników, ale to, co nie zostało powiedziane. Wiem to po opowieści żony górnika. Mąż nauczył ją rozpoznawania rodzaju komunikatów, kiedy nic już nie da się zrobić, wyczytywania spomiędzy wierszy.

Ta tragedia zdarzyła się w twoim sąsiedztwie.
– Górnicy, którzy zginęli w kopalni Szczygłowice, to też mieszkańcy mojej dzielnicy i sąsiedniej Czerwionki-Leszczyn. Na to nie da się przygotować. Mnie za każdym razem porusza i wzrusza, że całe społeczności jednoczą się wtedy w modlitwie, zresztą rola kościoła jest tu ogromna. Nie mamy domu kultury, jest straż pożarna z biblioteką i kościół. A to są te pierwsze, szalenie istotne reakcje zbiorowe, które pozwalają przetrwać rodzinie, tym, którzy zostają sami z takim ciężarem. Dzień po dniu pojawiały się przecież informacje, że kolejni górnicy umierali od poparzeń.

Czy w środowisku górniczym mówi się o jakichś znakach?
– To nie metafizyka, ale mówimy, że występują czarne serie. Były Szczygłowice, potem kopalnia Marcel – tam zginął górnik, zaraz Mysłowice-Wesoła. To idzie cyklami, jak nieustanna, zapętlająca się żałoba. Rok temu był wstrząs w Mysłowicach, już nieobecny w świeżej pamięci, zginęło trzech górników. W rodzinie, która została dotknięta tragedią, każde doniesienie o śmierci będzie zawsze otwierało traumę. Nie wyobrażam sobie tych ataków bólu po każdej informacji o wypadku. To element, który warunkuje nasze życie jako społeczności, od gminnej po regionalną. I chyba nigdy dość uświadamiania, że wpływa na nas na każdym poziomie funkcjonowania jako zbiorowości. Chyba jest tak, że im bardziej niebezpieczne warunki życia, tym silniejsze mechanizmy solidaryzowania się. Dlatego np. związki zawodowe mają tu taką pozycję.

Pracujesz z kobietami z rodzin górniczych nad wydobywaniem i zachowaniem pamięci o nich.
– To już prawie cztery lata, nie myślałam, że to będzie taka część mojego życia. Na początku razem ze Stowarzyszeniem Ruch Rozwoju Gminy Czerwionka-Leszczyny zaprosiliśmy tamtejsze kobiety na warsztaty. Wyrosłam w dzielnicy obok, w Leszczynach mieszkali moi dziadkowie. Dziadek pracował na kopalni. Używam sformułowania „kobiety z rodzin górniczych”, to te, które pracowały czy pracują w górnictwie, w infrastrukturze przemysłowej Górnego Śląska, powolutku zamykanej, i oczywiście żony górników, ale też ich krewne – matki, córki, siostry, wnuczki.

I zabrzmiał głos kobiecy.
– Pojawiały się opowieści, kobiety przynosiły na warsztaty różne rzeczy, powstała wystawa i cykl fotoportretów w ważnych dla portretowanych miejscach. Zrobiła je Karolina Jonderko, znakomita fotografka, córka górnika.

Trzeci etap konkursu był adresowany do kobiet z całego województwa śląskiego z włączonym automatycznie Zagłębiem. Śląskie zaskoczyło mnie różnorodnością. Wydaliśmy oddolnie książkę – gromadziła opowieści mówione, pisane w formie tekstów, zdjęcia, ale i dokumenty, nawet przepisy. Poprawiona, trochę zmieniona wersja ukazała się pod koniec 2024 r. nakładem Wydawnictwa Biblioteki Śląskiej jako „Opowieści kobiet z rodzin górniczych”.

Pojawiają się w niej górniczki.
– Odkrycie opowieści górniczek było dla mnie piorunujące. Ubiegłoroczny plakat konkursu na pamiętniki powstał na podstawie archiwalnego zdjęcia kobiet pracujących na płuczce. W odpowiedzi na wezwanie konkursowe pojawiły się opowieści pracownic

b.dzon@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Giną ludzie i miliardy

Dlaczego górnictwo jest katastrofą?

Zaledwie pięć dni dzieliło dwa dramatyczne wydarzenia, które wstrząsnęły polskim górnictwem. Najpierw, 22 stycznia ok. 8 rano, w należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej kopalni Szczygłowice na głębokości 850 m doszło do zapalenia się metanu. W zagrożonym rejonie przebywało 45 osób. Rannych zostało 17, większość doznała oparzeń ciała i dróg oddechowych (dane za komunikatem prokuratury – przyp. MC). W informacjach funkcjonujących w obiegu publicznym podaje się liczbę 44 górników, z których ucierpieć miało 16.

Niestety, trzy osoby w wyniku odniesionych obrażeń zmarły w szpitalach. Pierwszą ofiarą był Marcin Wiktor, sztygar z 17-letnim doświadczeniem. Kolejni górnicy zmarli 23 i 25 stycznia w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.

27 stycznia doszło zaś do drugiej tragedii. Tym razem w kopalni Marcel, wchodzącej w skład Polskiej Grupy Górniczej SA. Tuż po godz. 3 nad ranem na głębokości 800 m nastąpił silny wstrząs. Pod ziemią znajdowało się 29 górników. Jeden z nich, 34-letni ślusarz, zginął na miejscu, a 11 zostało rannych na tyle poważnie, że trafiło do szpitali – czterech było w stanie ciężkim.

Katastrofy w Szczygłowicach i Marcelu wynikały z zagrożeń odmiennej natury. O ile nie potrafimy przewidzieć wstrząsów, o tyle przed zapaleniem się metanu umiemy się chronić. W kopalniach instalowane są specjalne czujniki monitorujące stężenie gazu w wyrobiskach. W razie zagrożenia powinien zadziałać alarm, tak by można było w porę wycofać górników.

Trwa śledztwo

Już 24 stycznia Prokuratura Okręgowa w Gliwicach poinformowała o wszczęciu śledztwa dotyczącego przyczyn katastrofy w Szczygłowicach. Jak czytamy w jej komunikacie, postępowanie to prowadzone jest „w sprawie sprowadzenia zdarzenia, które zagrażało życiu i zdrowiu wielu osób”.

Stwierdzenie to brzmiało na tyle frapująco, że wśród pytań, które skierowałem do rzecznika Jastrzębskiej Spółki Węglowej SA Tomasza Siemieńca, było to, czy do kierownictwa JSW przed wypadkiem z 22 stycznia trafiały jakiekolwiek informacje o nieprawidłowościach w monitorowaniu zagrożeń metanowych w kopalni Knurów-Szczygłowice. I czy kierownictwo JSW było informowane o ewentualnych nieprawidłowościach związanych z bezpieczeństwem w innych kopalniach należących do spółki. Do chwili ukończenia artykułu odpowiedzi nie otrzymałem.

Jak wyjaśniła rzeczniczka prokuratury Karina Spruś, badane będą dokumentacja techniczna, korespondencja radiowa, a także procedury bezpieczeństwa. – W sprawie trzeba przesłuchać mnóstwo osób, nie tylko tych, które przebywały w rejonie zagrożenia, ale również osoby z dozoru, z nadzoru, kierownictwo kopalni, osoby, które brały udział w akcji ratunkowej – podkreśliła prokurator Spruś.

Grzechy przeszłości

W rozmowie z rzeczniczką Prokuratury Okręgowej w Gliwicach musiało oczywiście paść pytanie o inne tragiczne wydarzenia, do których dochodziło w górnictwie, i o wykrywane przez prokuraturę nieprawidłowości. Czasami są one drobne, to brak odpowiedniej odzieży. W podziemiach kopalni jest gorąco, górnikom zdarza się zdejmować bluzy, które mogłyby minimalizować skutki obrażeń termicznych. Ale bywają poważniejsze przypadki łamania zasad obowiązujących w górnictwie bądź nawet celowe przestępstwa, takie jak fałszowanie wpisów w dokumentacji czy poświadczenie nieprawdy. Rzeczniczka prokuratury przywołała dochodzenie po wypadku w kopalni Pniówek. 20 kwietnia 2022 r. w wyniku serii wybuchów metanu życie straciło tam 16 pracowników kopalni i ratowników, którzy ruszyli z pomocą poszkodowanym. W śledztwie dotyczącym tej tragedii kilka osób usłyszało już zarzuty fałszowania wpisów w dokumentacji.

To niejedyny przypadek celowego narażania zdrowia i życia górników. W 2006 r. w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej doszło do jednej z największych tragedii w polskim górnictwie. W wyniku eksplozji pyłu węglowego zginęły 23 osoby. Tam fałszowano pomiary pyłu węglowego. Potem powstał miażdżący raport Najwyższej Izby Kontroli, w którym można było przeczytać o poświadczaniu nieprawdy w dokumentacji kopalni, o ustawianiu przetargów i kompletnym braku nadzoru.

Ludzkim życiem w przeszłości szafowano też w kopalni Knurów-Szczygłowice. W 2007 związkowcy z WZZ Sierpień ’80 roku ujawnili nagranie, z którego wynikało, że fałszuje się pomiary metanu. Taśma z nagraniem trafiła do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Pan major od górnictwa

Jeszcze raz należy podkreślić, że w przypadku ostatnich katastrof nie ma żadnych sygnałów o ewentualnych nieprawidłowościach. Trzeba jednak postawić pytania o stan bezpieczeństwa w polskich kopalniach, a także o obecną sytuację polskich spółek górniczych, która jest co najmniej zadziwiająca.

Od listopada ub.r. Polska Grupa Górnicza SA nie ma prezesa. Przez kilka miesięcy był nim Leszek Pietraszek, funkcjonariusz służb specjalnych, który najpierw pracował w Urzędzie Ochrony Państwa, a następnie w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Kierował delegaturami ABW w Katowicach i w Opolu. Dochrapał się stopnia majora. Prezesem Polskiej Grupy Górniczej został już po ostatnich wyborach, wygranych przez Koalicję Obywatelską. To, że ktoś taki miał kierować największą polską spółką górniczą, z pewnością nie jest dziełem przypadku. Pietraszek odszedł w bardzo interesujących okolicznościach. Zastąpił Bartłomieja S., który w Zarządzie Województwa Śląskiego odpowiadał za służbę zdrowia. Były już wicemarszałek Bartłomiej S. trafił do aresztu. Postawiono mu zarzuty korupcyjne.

Strata i nagrody

Kondycja PGG od dawna jest fatalna. Obawy budzi również pogarszająca się sytuacja Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Jej dane finansowe pokazują niepokojącą tendencję. Od miesięcy spada w spółce zarówno wydajność pracy, jak i wydobycie. W trzecim kwartale 2024 r. JSW odnotowała przychody ze sprzedaży na poziomie 2,69 mld zł oraz stratę netto w wysokości 308,9 mln zł. Choć w 2023 r. JSW osiągnęła zysk, wynosił on 997 mln zł. Tymczasem jeszcze w 2022 r. przekroczył 7 mld zł.

Mimo słabnących wyników pracownikom Jastrzębskiej Spółki Węglowej wypłacane są nagrody. Mój informator twierdzi, że w ubiegłym roku górnicy dostali aż 18 pensji. Zgodnie z danymi za 2023 r. średnia pensja w JSW wynosiła 17,5 tys. zł brutto. Tym samym wzrosła o ponad 26% w stosunku do 2022 r. Zarobki nadal rosną. I to mimo że dane za pierwsze sześć miesięcy zeszłego roku pokazują gigantyczną stratę – ponad 6 mld zł netto. Która będzie rosła. W kwietniu JSW wypłaci nagrody. Po 6 tys. zł dla górników zatrudnionych pod ziemią, po 4,5 tys. zł dla pracowników przeróbki i po 3,5 tys. zł dla pozostałych. Należy więc się spodziewać, że w innych spółkach górniczych związkowcy też zażądają dodatkowych pieniędzy.

Nie panimaju

To wszystko dzieje się przy wręcz gigantycznych nadwyżkach zatrudnienia w górnictwie – chodzi o nawet 20 tys. osób niepotrzebnie zatrudnionych na etatach. Mało tego. Spółki górnicze podpisują umowy z firmami zewnętrznymi, które kierują górników do pracy w kopalniach. Pół biedy, jeśli są to ludzie, z którymi można się dogadać. Ale w Polsce zostały zarejestrowane liczne firmy zatrudniające obywateli krajów zza naszej wschodniej granicy. Pracują zatem u nas nie tylko Ukraińcy, lecz także osoby z paszportami białoruskimi, kazachskimi czy gruzińskimi. Coraz częstszą odpowiedzią na polecenia sztygarów jest „nie panimaju”. Pod ziemią pojawiły się tabliczki z komunikatami pisanymi cyrylicą.

Czy ta sytuacja ma wpływ na bezpieczeństwo w kopalniach? Nie wiadomo przecież, w jaki sposób obcokrajowcy przechodzili szkolenie górnicze i BHP. A na tym zagrożenia się nie kończą. W Polsce górnik strzałowy, zanim otrzyma odpowiednie uprawnienia, jest skrupulatnie sprawdzany. Bada się go pod kątem karalności. Policja przeprowadza wywiad środowiskowy w jego miejscu zamieszkania. Tymczasem do pracy na przodku kierowani są również cudzoziemcy. Mają dostęp do materiałów wybuchowych, ponieważ na przodku używa się dynamitu.

Pani minister przerażona

W tej sprawie do minister przemysłu Marzeny Czarneckiej trafiło pismo Związku Zawodowego Górników w Polsce. Związkowcy wspominali w nim o „zielonych ludzikach”: „Nie bez znaczenia w dobie rosyjskiej agresji na Ukrainę jest też możliwość przenikania do polskich kopalń tak zwanych zielonych ludzików, co rodzi zagrożenia działaniami sabotażowymi podejmowanymi w ramach wojny hybrydowej. W dobie kryzysu energetycznego i transformacji energetycznej wystąpienie takich zjawisk byłoby katastrofalne dla bezpieczeństwa energetycznego państwa”.

W piśmie podkreślono też, że nowi górnicy ze Wschodu czasem w ogóle nie mówią po polsku. Ale nie tylko to budzi obawy związkowców: „Działając w trosce o bezpieczeństwo pracowników kopalń, w kontekście katastrof, z jakimi mieliśmy do czynienia w JSW w latach ubiegłych, zwracamy uwagę, że poziom bezpieczeństwa w kopalniach zagranicznych (np. ukraińskich) znacznie odbiega, in minus, od standardów BHP stosowanych w polskim górnictwie. Nabyta za granicą praktyka wykonywania zawodów górniczych może nie przystawać do stosowanych w Polsce standardów bezpieczeństwa (…).

Istnieje także obawa, czy pracownicy ci posiadają

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Nieznani zabójcy górników

Proces milicjantów oskarżonych o strzelanie do górników z kopalni Wujek to wieloletnia walka o prawdę czy polityczna inscenizacja?

Założę się, że nie wiecie, jakie przestępstwo zdaniem prokuratury i sądu popełnili funkcjonariusze plutonu specjalnego ZOMO, którzy 16 grudnia 1981 r. mieli strzelać do strajkujących ludzi. Funkcjonariuszy tych skazano za udział w bójce z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Nie bardzo wiadomo, jak funkcjonariusz wykonujący rozkazy i działający w ramach formacji mundurowej może uczestniczyć w bijatyce. Ale jasne jest przynajmniej, dlaczego przyjęto taką podstawę prawną – otóż nie udało się ustalić, którzy oskarżeni strzelali i którzy zabijali. Dokonano więc ekwilibrystyki prawnej, bo przecież ktoś za tę największą zbrodnię stanu wojennego musiał odpowiedzieć. I musiał pójść do paki.

Czy bójka może być zbrodnią? Oczywiście. Gdy chodzi o pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Oskarżyciel twierdził, że milicjanci dopuścili się właśnie takiej zbrodni. Pobili górników ze skutkiem śmiertelnym przy użyciu broni palnej. Bili poprzez strzelanie. Przy czym tego pobicia mieli się dopuścić również ci milicjanci, których w Wujku nie było. A jeszcze inni funkcjonariusze plutonu specjalnego, którzy w pacyfikacji kopalni uczestniczyli, zdaniem prokuratury zbrodni nie popełnili, lecz byli jej świadkami.

To była bitwa

Jednego nikt nigdy nie kwestionował. W Wujku doszło do bitwy. Przed szturmem sił złożonych z Milicji Obywatelskiej i wojska górnicy się uzbroili. Mieli nie tylko kamienie i ciężkie śruby, lecz także łańcuchy czy wykonane z naostrzonych prętów piki. Toteż wśród milicjantów również było wielu rannych.

Bitwa została przerwana, gdy padły strzały. Początkowo górnicy myśleli, że strzelano tylko na postrach. Ale gdy się okazało, że kilku strajkujących zostało trafionych, zapadła decyzja o zakończeniu protestu. Bilans ofiar wśród okupujących kopalnię to 9 zabitych i 23 z ranami postrzałowymi. Wśród szturmujących było 41 rannych milicjantów i żołnierzy, w tym 11 ciężko.

Pierwsze dochodzenie dotyczące tych wydarzeń wszczęto natychmiast. Po miesiącu zostało umorzone. Milicjanci mieli działać w ramach obrony koniecznej. Po zmianie ustrojowej prokuratura ponownie wszczęła śledztwo. Jego prowadzenie powierzono młodemu i ambitnemu śledczemu. Ten wzywał milicjantów z plutonu specjalnego na przesłuchania, a następnie składał im propozycję nie do odrzucenia. Kto pójdzie na współpracę, będzie świadkiem, w przeciwnym razie stanie się oskarżonym.

Proces do powtórki

Proces oskarżonych milicjantów trzeba było kilka razy powtarzać. Pierwszy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Górnictwo głęboko pod dnem

Kopalnia Bzie wydobywa w miejscu, gdzie węgla nie ma

Gdyby przyznawać anty-Noble za najbardziej nietrafione przedsięwzięcia gospodarcze, z pewnością jednym z głównych pretendentów do takiej nagrody byłaby budowa kopalni Bzie. Wyczynem zaiste niebywałym jest bowiem budowa kopalni węgla w miejscu, gdzie węgla nie ma.

To była największa inwestycja polskiego górnictwa węgla kamiennego ostatnich 20 lat. Należąca do Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW) kopalnia kosztowała 3 mld zł. W „papierach” było tam aż 180 mln ton węgla koksowego, wykorzystywanego przez przemysł hutniczy i uznawanego za surowiec strategiczny w Unii Europejskiej. Zakładano, że Bzie będzie wydobywać co najmniej 2 mln ton rocznie, co miało wspierać krajową produkcję stali.

Pierwsza ściana w kopalni została uruchomiona w marcu 2022 r. Już w sierpniu 2022 r. prezes JSW Tomasz Cudny przyznał, że doszło do fatalnego rozpoznania geologicznego złoża. Następnie wiceprezes ds. technicznych Edward Paździorko potwierdził, że z powodu skomplikowanej tektoniki złoża osiągnięcie zakładanego poziomu wydobycia (czyli 2,5 mln ton rocznie) jest niemożliwe.

Anty-Noble dla PiS

Za tę gigantyczną wpadkę trudno winić jedynie minioną ekipę rządzącą. Prace, które ostatecznie doprowadziły do wybudowania bubla za 3 mld zł, rozpoczęto w 2007 r. Ale za inne wyczyny pomniejsze anty-Noble należą się już ludziom związanym z PiS.

Takim wyczynem była budowa całkiem od podstaw kolejnej kopalni. Drążenie szybu Grzegorz rozpoczęto w 2017 r. Początkowo szacowano, że ma on kosztować zaledwie pół miliarda złotych. „Zaledwie” nie jest tu żartobliwym zabiegiem retorycznym. W 2022 r. koszt budowy Grzegorza sięgał już całego miliarda, a końca budowy nie było widać.

Otwarte pozostaje pytanie, dlaczego Grzegorz nazywa się Grzegorz. Gdy rozpoczynano budowę, wiceministrem energii odpowiedzialnym za górnictwo był Grzegorz Tobiszowski. Pytany o to zapewniał jednak, że zbieżność nazwy szybu z jego imieniem jest przypadkowa. I może tak było. W inauguracji budowy udział wzięła premier Beata Szydło, wbijając pierwszą łopatę.

– To radosny dzień dla polskiej gospodarki – mówiła. – Udowadniamy wszystkim niedowiarkom, którzy nie wierzyli w to, że w naszym kraju może powstać jeszcze zakład górniczy, że właśnie w Polsce można otworzyć nową kopalnię. Było wielu takich, którzy twierdzili, że czas polskiego górnictwa minął. A tymczasem to nieprawda. Konsekwentnie wprowadzamy w życie nasze reformy, które mają ustabilizować gospodarkę, uczynić polskie górnictwo konkurencyjnym, stworzyć nowe możliwości dla niego. Szyb Grzegorz jest tego doskonałym przykładem. Dzięki niemu przedłuży się żywotność kopalni Sobieski o 50 lat.

Projekt kompletnie nieopłacalny

Baju, baju, będziesz w raju, chciałoby się powiedzieć. Tym bardziej że już na samym początku ci, którzy znali się na górnictwie, mówili, że ta inwestycja jest kompletnie pozbawiona sensu. Głębokość szybu miała wynosić 870 m. Węgiel wydobywany z takiej czeluści nie miał szans konkurować z węglem z australijskich kopalń odkrywkowych, a nawet węglem z innych polskich kopalń, nie tak głębokich. Już na wstępie wiadomo było, że inwestycja nie będzie opłacalna. A potem się okazało, że raczej nie będzie kopalni. Choć miała ruszyć w 2023 r., do 2021 r. drążony szyb osiągnął głębokość jedynie 80 m. Później zabrakło pieniędzy i budowę przerwano. Następnie znowu ją rozpoczęto. Podobno w 2027 r. ma się zakończyć. Nie wiadomo po co, skoro już w przyszłym roku zaczniemy zamykać nasze elektrownie węglowe.

Kopalnię Grzegorz budował koncern energetyczny Tauron. Należała do niego spółka Tauron Wydobycie. Tenże Tauron Wydobycie dla Beaty Szydło uratował przed zamknięciem kopalnię Brzeszcze. Jej utrzymanie stanowiło jedną z obietnic

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Chachary, czyli ludowa historia Górnego Śląska

Z powodu słabości rodzimego kapitału i postanowień konwencji genewskiej aż do połowy lat 30. znaczna część przemysłu polskiego Śląska pozostawała w ręku niemieckich koncernów. Rosła również obecność kapitałów francuskiego i amerykańskiego, które polskie władze zachęcały do inwestowania w śląski przemysł w nadziei, że podniesie to pozycję państwa na arenie międzynarodowej. Koordynację działań właścicieli wielkich zakładów dalej zapewniał Związek Przemysłowców Górniczo-Hutniczych. W przedsiębiorstwach zaczęli się pojawiać nieliczni polscy dyrektorzy, jednak było to działanie bardziej na pokaz, a inna sprawa, że część z nich okazała się podatna na propozycje korupcyjne. Także do rad nadzorczych koncernów zaczęto kooptować Polaków, chcąc tym samym zapewnić przychylność ze strony władz nowego państwa. Obok Korfantego, który zasiadał w kilku radach nadzorczych, powoływano znanych prawników, różnego rodzaju „zasłużonych działaczy”, a nawet arystokratów, takich jak książę Radziwiłł czy hrabia Poniński.

Wszystko to jednak działo się w cieniu wciąż trwającego konfliktu polsko-niemieckiego. Edward Długajczyk pisał: „W szerokich kręgach opinii publicznej panowało przekonanie, że Śląsk wymaga stałego wysiłku polonizacyjnego, gdyż życie w województwie toczy się pod przemożnym wpływem rywalizacji polsko-niemieckiej. Ten sposób widzenia zacieśniał pole praktycznego działania. Dla poszczególnych ugrupowań, wyznających zasady katechizmu narodowego, stał się wygodną odskocznią usprawiedliwiającą niemal wszystkie ich poczynania”. Rzadkie były wówczas głosy takie jak ten Adama Wojciechowskiego z „Gazety Robotniczej”: „Dziś się te dwa nacjonalizmy zawzięcie zwalczają, przynosząc nieobliczalne szkody moralne śląskiej ludności obydwóch kierunków narodowościowych”. Autor przyjął za rzecz normalną, że Niemcy bronią swych praw, jednak mimo to wierzył, że „współżycie na Śląsku jest możliwe i leży w interesie naszego życia gospodarczego i politycznego. Musimy tylko zrezygnować ze środków walki, które to współżycie utrudniają”.

Sytuację komplikowały jeszcze niemal permanentne problemy gospodarcze, z jakimi musieli się borykać mieszkańcy polskiego Śląska. W zasadzie tylko kilka lat okresu międzywojennego można uznać za pomyślne pod względem koniunktury gospodarczej. Początkowy okres, do 1925 r., to czas powojennego kryzysu, galopującej inflacji, a także wyzwań związanych z koniecznością dostosowania się przedsiębiorstw do nowych realiów działalności. Okazało się, że niezbyt chłonny polski rynek wewnętrzny nie jest w stanie przyjąć większej części produkcji górnośląskich zakładów, a to, w połączeniu z napięciami w bilansie płatniczym państwa, wymuszało prowadzenie eksportu na granicy dumpingu. Koszty ponosili często krajowi konsumenci, płacący zawyżone ceny za te same produkty, które eksportowano po zaniżonych cenach. Podkreślić przy tym należy, że po podziale regionu po polskiej stronie znalazło się aż trzy czwarte wszystkich górnośląskich górników (144 tys.). Wszelkie problemy górnictwa od razu więc odbijały się na nich, a w związku z liczebnością tej grupy także na sytuacji panującej w całym regionie. Hutnictwo zatrudniało trzykrotnie mniej osób niż kopalnie węgla, a jeszcze mniej przemysł przetwórczy. W latach 20. w związku ze wzrostem wydajności pracy liczba górników zmniejszyła się jednak aż o jedną trzecią, do 100 tys. w 1929 r. Okres dobrej koniunktury trwał tylko kilka lat i został przerwany gwałtownie na przełomie lat 20. i 30., wraz z wybuchem globalnego kryzysu gospodarczego.

Fragmenty książki Dariusza Zalegi Chachary. Ludowa historia Górnego Śląska, Krytyka Polityczna, Warszawa 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Sztuka związkowego działania

Co wywalczyliśmy? Na pewno szybszy wzrost płacy minimalnej. Na pewno obniżenie podatków dla najsłabiej zarabiających Andrzej Radzikowski – przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Rozmawiamy przed Kongresem Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych. Kończy się trudna, czteroletnia kadencja. Zaczęła się tragicznie, od śmierci Jana Guza, później mieliśmy czas epidemii COVID-19 i wybuch wojny na Ukrainie. – Kadencja była trudna, nieoczekiwana zmiana lidera stworzyła wyrwę w ciągłości pracy związku. Ale wcześniej byłem wiceprzewodniczącym,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Mieć miedź i kłopoty

Odkryli największe w kraju złoża miedzi i utracili koncesję. Czyli jak to się robi nad Wisłą Poszukiwania złóż surowców mineralnych w Polsce nigdy nie były łatwe. Rzecz nie tylko w skomplikowanej procedurze, wymagającej przed rozpoczęciem konkretnych prac uzyskania wielu zezwoleń w różnych urzędach, czasem w braku środków, a czasem doświadczonych pracowników. Prawdziwym wyzwaniem są decyzje administracji państwowej, która – jak twierdzi – zawsze działa zgodnie z obowiązującym prawem. A jeśli mamy wątpliwości, możemy pójść do sądu. Co nie tylko kosztuje, ale też

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.