Tag "Jan Klata"

Powrót na stronę główną
Kultura

Na rozstaju czasu

W „Termopilach polskich” Jana Klaty musimy zderzać się z pytaniami ostatecznymi

Szalona gonitwa obrazów, myśli, konfliktów i gorączkowych poszukiwań dróg wyjścia z sytuacji krańcowych to w zamierzeniu autora „teatr mrącej głowy”, czyli świat oglądany/wspominany w gwałtownych zderzeniach przez księcia Józefa Poniatowskiego. Rodzaj kroniki życia i nadciągającej śmierci. To przez umierającą głowę przelatują te myśli ostatnie, wybrane, a więc istotne. Ale nawet jeśli ów porządek scenicznych zdarzeń nie zostanie przez widza dostrzeżony, pozostaje rytm wizyjnego widowiska, w którym absurd, ekscentryzm, realizm i poetycki skrót spotykają się z odczuwanym wyraźnie kontekstem tej opowieści.

Jan Klata nie pozwala o tym zapomnieć. Premierze „Termopil polskich” Tadeusza Micińskiego towarzyszy „Kraj(obraz) wojny” – wystawa Bartłomieja Kiełbowicza w murach Teatru Narodowego, interwencja artystyczna z czytelnymi hasłami odnoszącymi się do trwającej wojny w Ukrainie. A i plakat spektaklu, nawiązujący do plakatu Yoko Ono i Johna Lennona „War Is Over”, na którym „over” zastąpiono słówkiem „on”, jest dostatecznie wymowny. Znowu znaleźliśmy się na zakręcie czasu. Tak jak książę Józef ginący w Elsterze, kiedy Polska znikała z mapy Europy. Tak jak król Stanisław August przysięgający na Konstytucję 3 maja w poczuciu historycznego sukcesu, ale wkrótce przeżywający swoją największą klęskę.

Nie sposób więc uciec od poczucia, że zamieszkujemy w kraju rządzonym przez „króla Wyporka”, jak śpiewa słowami Micińskiego zespół Gruzja, i wciąż musimy się zderzać z pytaniami ostatecznymi: bić się czy nie bić, honoru bronić czy racjonalnego trwania, wchodzić w alianse z sąsiadami i z którymi? Jak powiada w dramacie książę Józef: „Zginąć zbyt łatwo, choć żyć bywa tak trudno”.

Powody, dla których Klata ponownie sięgnął po rzadko grywany dramat Micińskiego (wystawiał go 11 lat temu w Teatrze Polskim we Wrocławiu), są jasne. Zwłaszcza że chodzi też o wyrazistą inaugurację jego dyrekcji w 260. rocznicę powstania Teatru Narodowego. A swoją wagę ma samo miejsce, gdzie materializują się na scenie widma przeszłości i bitewne powidoki, wciąż zaludniające polską wyobraźnię. Znajdujemy się przecież o żabi skok od pałacu Pod Blachą i co jeszcze bardziej znaczące – od Zamku Królewskiego, gdzie w Sali Senatorskiej 3 maja 1791 r. uchwalono konstytucję. O rzut beretem stoi przed Pałacem Namiestnikowskim pomnik księcia Józefa Poniatowskiego.

Teatr Narodowy i jego okolice to miejsce naznaczone historią, często bolesną, czasem niecącą nadzieję. Starcie koryfeuszy niegdysiejszych (czy tylko niegdysiejszych?) walk o szansę dla Polski wybrzmiewa tu szczególnie dobitnie.

Powstał spektakl niełatwy, wymagający

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Teatr z historii

Czyli „Krzyżacy” w Olsztynie

Każdy twórca jest więźniem swojego sukcesu. Pamiętam początek 2007 r., gdy po raz pierwszy obejrzałem spektakl Jana Klaty. W berlińskim Hebbel am Ufer, jednym z najbardziej prestiżowych niemieckich teatrów, wystawił „Transfer!”. I tak zaczął się europejski sukces przedstawienia. Ten teatr – pisała francuska krytyczka – „piecze w oczy, wstrząsa, prowokuje”, „to jest fascynujące, to jest piękne, to jest przerażające”, „wraz z Klatą otwiera się nowa karta polskiego teatru”.

Przypomnijmy: rzecz dotyczyła dramatu przymusowych wysiedleń po II wojnie światowej. Tworząc wówczas Centrum Badań Historycznych w Berlinie i uczestnicząc w tamtejszych debatach, miałem dość polityzacji tematu. Sami zresztą i w Stowarzyszeniu Borussia, i potem w Niemieckim Instytucie Historycznym dawno ten temat przerobiliśmy. Sądziłem, że po „Hanemannie” Stefana Chwina już nic na temat wysiedleń nie może mnie poruszyć.

Nagle pojawił się Klata i jego próba zmierzenia się ze wspomnieniami Polaków i Niemców. Te dwie jakże osobiste, dramatyczne perspektywy opowiadania, grane przez autentycznych świadków historii, uzupełnione zostały o kontekst wyrażony postaciami Stalina, Roosevelta i Churchilla. „Klata chce mówić o bolesnej historii z dzisiejszej perspektywy, próbuje wniknąć i opisać współczesną świadomość Polaków i Niemców”, pisano. Powstało dzieło wybitne pod względem dramaturgicznym oraz historycznego przekazu, łamiące schematy myślenia.

Po co Janowi Klacie prawie 20 lat po tamtym doświadczeniu „Krzyżacy” Sienkiewicza, 125 lat po opublikowaniu książki, na jubileusz teatru w Olsztynie, dawnym Allenstein? Po raz kolejny reżyser wkroczył w sferę polsko-niemiecką, tym razem naznaczoną beletrystyką „ku pokrzepieniu serc” laureata Nobla oraz 100. rocznicą powstania Teatru Wdzięczności (Treudank) w ówczesnym Allenstein. Co chciał nam opowiedzieć? Z czym zerwać w polskiej narracji o Niemcach? Jaką narracją dopełnić Sienkiewicza w konfrontacji z teatrem – pomnikiem wdzięczności za wierność niemieckiej ojczyźnie? Czym chciał pobudzić nasze nowe myślenie w czasach, gdy wojna jest tuż-tuż?

Sienkiewicz jechał po bandzie

W spektaklu Klaty nie odnajduję żadnego przesłania, które byłoby zaczynem innego myślenia niż klasyka narodowej polityki historycznej, dominującej jeszcze kilka lat temu. A może to pastisz, co zapowiada reżyser? Zapewne, ale słabo wyczuwalny. Jeszcze przed spektaklem Klata przedstawił swoje priorytety, to, co chce pokazać, czyli jak „nasi byli skatowani niemiecką Hakatą”, że żyjemy ciągle kompleksem „wobec sąsiadów, nie ukrywajmy – przede wszystkim Krzyżaków”, ale „z satysfakcją obserwujemy upadek mitu o niezawodności Deutsche Bahn i potędze niemieckiej gospodarki”.

Podsumujmy: według Klaty Krzyżacy = Niemcy. Teza dla reżysera bezdyskusyjna niczym propagandowy plakat Tadeusza Trepkowskiego z 1945 r. „Grunwald 1410 – Berlin 1945”. Tym owocnie mógł w czasach wzmożenia akcji germanizacyjnej grać Sienkiewicz. Ale dziś takie banały? Tak przecież dalekie od rzeczywistych historycznych kontekstów! Nie powstydziłaby się ich czysta, żywa propaganda rozwijana z lubością w PRL i… w RFN, gdzie kanclerz Konrad Adenauer na zjeździe ziomkowskim włożył płaszcz krzyżacki.

Szczytem indolencji jest fraza: „Jesteśmy w Allenstein i odpowiadamy na niemiecki Kulturkampf, czyli »Fausta«, naszym Kulturkampfem – »Krzyżakami«”. Staram się nadążyć za licentia poetica reżysera, ale chciałoby się wykrzyczeć: To nie pastisz! To absurd! Jesteśmy w Olsztynie w 2025 r. i od wielu lat prawica poddaje nas systematycznej antyniemieckiej propagandzie. To, co w wyabstrahowanej rzeczywistości mogłoby być śmieszne, tu i teraz straszy mitem politycznie kreowanego wiecznego wroga. Taki jest kontekst gry Krzyżakiem = Niemcem. I żadne artystyczne

Robert Traba jest profesorem w Instytucie Studiów Politycznych PAN w Warszawie, w latach 2006-2018 był dyrektorem Centrum Badań Historycznych w Berlinie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Zgniły nam sumienia

Mamy wiele przykładów idealistów, którzy kilkanaście lat temu robili wspaniałe rzeczy, a teraz stali się łajdakami Jan Klata – reżyser, dramaturg Przez telefon mówił pan, że ledwo władza się zmieniła, a już pociągi zaczęły kursować według rozkładu. Zniknęły opóźnienia. – Dzisiaj też przyjechał punktualnie! Piąta rano z Wrocławia. Może coś jest na rzeczy? Może państwo, żeby trzymać się tej kolejowej alegorii, wraca na swoje tory? – Są takie małe sygnały, oczywiście,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.