Tag "Jarosław Kaczyński"

Powrót na stronę główną
Felietony Jerzy Domański

Lem o nas

„Sytuacja, kiedy ludzie, którzy robili rzeczy podłe, wciąż zajmują się działalnością publiczną, jest rzeczą głęboko demoralizującą”. Jakże słowa Stanisława Lema z 2002 r. pasują do tego, co mamy w dzisiejszej Polsce. Wspominam o tym, bo nasza fundacja wyda niebawem kolejną książkę. Będzie to wybór felietonów Lema, które pisał dla „Przeglądu” w latach 2002-2006.

Ten gigant myśli był wizjonerem i jednocześnie realistą. Gdy w grudniu 2001 r. wręczaliśmy mu w krakowskim domu naszą redakcyjną Busolę, powiedział: „Regularnie czytam wasz tygodnik i go cenię. »Przegląd« jest pismem odważnym, wiarygodnym, pisze w nim wielu znakomitych autorów”. Z taką oceną, i to od mistrza Lema, można iść przez dziennikarskie życie z podniesioną głową. Pamiętając przy tym, że tygodnik jest tyle wart, co jego ostatnie numery. I dlatego trzeba zejść na ziemię. Niestety.

Na ziemię trudno zejść Karolowi Nawrockiemu. Od wyborów minęło kilka miesięcy, a do niego jeszcze nie dotarło, że w kraju są nie tylko jego wyborcy. Oszołomiony wygraną uwierzył, że stało się to za jakąś nadzwyczajną przyczyną i że jest w nim niezwykła moc. I może wszystko. Za tak infantylne złudzenia każdego polityka czeka twarde zderzenie z glebą. I choć dla Nawrockiego to nie pierwszyzna, nie będzie tak jak na kibolskich ustawkach. Polityka to zajęcie wielokrotnie złożone, skomplikowane i perfidne. A w funkcji, którą przyszło mu pełnić, czekają na niego konkurenci, głównie zresztą z jego własnego obozu. Szybko zbliża się też moment zderzenia z prezesem Kaczyńskim. Zobaczymy, co Nawrocki zrobi z ustawą o zakazie hodowli zwierząt futerkowych. Przeciw są przecież konfederaci i Radio Maryja. A Kaczyński jest bardzo za.

Większym problemem, i to takim, który niebawem się rozwinie, jest wojna, jaką Nawrocki wypowiedział tej Polsce, która głosowała na Trzaskowskiego. Nie dość, że nie ma dla niej nic poza połajankami, to jeszcze prowokuje kolejne konflikty. A kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Może Nawrocki pomyśli, jak kończy Daniel-wszystko-mogę-Obajtek. Albo poczyta jako historyk o ludziach wyciągniętych na ważne funkcje z kapelusza, którzy kończyli w niesławie lub w zapomnieniu.

Na koniec mam lepszą wiadomość. Szykujemy prenumeratę „Przeglądu” za pośrednictwem paczkomatów InPost. Proszę popatrzeć, gdzie jest najbliższy paczkomat, i pomyśleć, czy nie byłaby to najlepsza forma zakupu naszego tygodnika.

Dostawa gwarantowana w każdy poniedziałek. Szczegółowe informacje pod numerami telefonów: 22 635 84 10 wew. 118, 111 lub 101 i adresem e-mail: kolportaz@tygodnikprzeglad.pl.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Robert Walenciak

To nie są złe życiorysy

Włodzimierz Czarzasty został wybrany na urząd marszałka Sejmu, zastąpił Szymona Hołownię. Nie było tu zaskoczenia. Zaskoczeniem natomiast mogła być atmosfera, krzyki posłów PiS: „Precz z komuną!”.

To im powraca. Gdy usłyszeli, że szefem Kancelarii Sejmu będzie Marek Siwiec, wołali: „Komuch Siwiec! PZPR!”. Tę PZPR wypominają nawet w sytuacjach zupełnie niespodziewanych – gdy podczas posiedzenia sejmowej Komisji Kultury głos chciał zabrać Jan Ordyński, reprezentujący Towarzystwo Dziennikarskie, Piotr Gliński wołał do niego: „Czy był pan w PZPR?”. A potem, że to skandal, że komunista będzie mu mówił o wolności mediów.

Szanowne panie i szanowni panowie z PiS – owszem, możecie mówić, co chcecie o PZPR, ale zważcie na Jarosława Kaczyńskiego. On także woła czasami: „Precz z komuną”, ale przecież jak się zastanowicie, to zauważycie, że

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Co Kaczyński zrobił Andrzejowi Lepperowi?

Chciał go wyeliminować z życia politycznego

– Według mnie Lepper został zamordowany. Ale został zamordowany przez ludzi ze swoich środowisk, dlatego że chciał powiedzieć prawdę o tym, jak to było przy końcu naszej władzy, przejść na drugą stronę – mówił niedawno w Kwidzynie Jarosław Kaczyński. – Ja Leppera znałem dosyć dobrze – dodawał – i mogę powiedzieć, że jeżeli on był skłonny do popełnienia samobójstwa, to jestem skoczkiem wzwyż.

Rozdrapywanie ran, a Kaczyński jest w tym arcymistrzem, spotkało się z odpowiedzią. – Kaczyński głupoty gada. Już powinien odejść na emeryturę, a nie takie farmazony wygadywać – zripostował syn Andrzeja Leppera, Tomasz. – Przecież to jego ludzie, Wąsik i Kamiński, zostali skazani prawomocnymi wyrokami sądu w aferze gruntowej.

W sprawie zabrał też głos Radosław Sikorski. „Jarosław Kaczyński teraz twierdzi, że wicepremier Andrzej Lepper został zamordowany. W pewnym sensie się zgadzam. Do politycznego i finansowego zniszczenia go i późniejszego samobójstwa przyczynili się dranie, którzy sfingowali aferę gruntową, za co zostali skazani”, napisał na platformie X, wskazując na Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. „Kaczyński zrobił ich ponownie ministrami, aby znowu mogli niszczyć ludziom życie, tym razem przy pomocy Pegasusa. Dwukrotnie ułaskawił ich pisowski prezydent, a dziś są pisowskimi europosłami. Hańba kanaliom i ich patronom”.

Oto bolesne rany polskiej polityki, nasza pamięć znów ma je przed oczami. I pytania, które się nasuwają: po co Kaczyński te rany rozdrapuje? Czego chce?

Andrzej Lepper zmarł 5 sierpnia 2011 r. Prokuratura szybko uznała, że popełnił samobójstwo. Śledczy nie stwierdzili, aby ktokolwiek nakłaniał go bądź udzielał mu pomocy w targnięciu się na własne życie. Jego pokój był zamknięty od środka. Na sznurze nie znaleziono śladów DNA innych osób. Nie jego ciele nie było zadrapań ani śladów walki, a w jego organizmie nie stwierdzono substancji odurzających. Przyjęto, że odebrał sobie życie, bo uznał, że jako polityk jest skończony, nigdy też nie zdoła spłacić długów, którymi był obciążony.

Ale wciąż żyje teoria, że Lepper został zamordowany. Sławomir Izdebski, jego bliski współpracownik, mówił mediom: „Andrzej nigdy nie otwierał okna, nie znosił bałaganu, był pedantem. Nagle w dniu jego śmierci okna są otwarte, wszędzie jest syf i brud. To jest niemożliwe! Rusztowanie obecne w dniu śmierci było postawione pod oknem Leppera. Nie miało to sensu, ponieważ remont był zakończony. W momencie jego śmierci wyłączony został monitoring, wydano komunikat, że nie było prądu, ale prąd był! Działała lodówka, programy na komputerze. Dlaczego sejf został otwarty?”.

Biuro było zamknięte od wewnątrz, ale ewentualny zabójca mógł wejść i wyjść oknem, po rusztowaniu. Dodajmy, że w biurze znaleziono ślady obuwia dwóch osób. Nie wiadomo, kim te osoby były i skąd się wzięły ślady.

Wiele też mówi się o dokumentach, które miał Lepper, a które zniknęły. Izdebski: „Andrzej Lepper miał wiele informacji, które wstrząsnęłyby wymiarem sprawiedliwości, miał ujawnić szokujące dokumenty Jarosławowi Kaczyńskiemu. Te dokumenty zostały skradzione. Następnie jego prawnik, który posiadał kopie, również został zamordowany”.

O jakie dokumenty mogło chodzić? Mówiono, że dotyczyły polsko-rosyjskich negocjacji gazowych.

Prokuratura dość łatwo poradziła sobie z tymi teoriami.

Legenda o negocjacjach gazowych narodziła się w kręgach „Gazety Polskiej”, to jej naczelnemu Tomaszowi Sakiewiczowi Lepper miał rzekomo o tym mówić w wywiadzie udzielonym mniej więcej rok przed swoją śmiercią. Prokuratura przesłuchała nagranie – nic z niego nie wynikało.

Otwarte okno?

Mówił o tym w Sejmie, podczas posiedzenia

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Big Brother Obajtek

Ulubieniec prezesa PiS ma szansę pobić rekord w liczbie zarzutów prokuratorskich

W środę 12 listopada były prezes Orlenu stawił się w Prokuraturze Regionalnej w Warszawie, gdzie usłyszał zarzut nadużycia uprawnień i wyrządzenia w nadzorowanej przez siebie spółce szkody majątkowej na prawie 400 tys. zł. Europosłowi PiS towarzyszył tłum fanów z biało-czerwonymi flagami i transparentami „Murem za Obajtkiem”, przybyły na wezwanie Jarosława Kaczyńskiego.

„Każdy patriota w tym kraju musi ponieść konsekwencje robienia dobrych uczynków. Jestem przygotowany do tego emocjonalnie i duchowo i wy dajecie mi dużo siły, by być do tego przygotowanym. Ja osobiście się nie boję i poradzę sobie z tym. Poradziłem sobie z wieloma rzeczami, łącznie z chorobą, poradzę sobie z tą zarazą i wam też radzę być czujnym w tym wszystkim”, mówił do zgromadzonych Daniel Obajtek.

Pod czujnym okiem

400 tys. zł, za które ciąga go prokuratura, nie zostało przeznaczone na wsparcie domu dziecka, samotnych matek, bezdomnych ani nawet na kupno wozu transmisyjnego dla Telewizji Trwam. Za te pieniądze Obajtek wynajął prywatnego detektywa, a ten inwigilował polityków Platformy Obywatelskiej i ich bliskich: Bartłomieja Sienkiewicza, Marcina Kierwińskiego, Roberta Kropiwnickiego, Jana Grabca, Marka Sowę i Pawła Poncyljusza. Detektywem zaprzęgniętym do niewdzięcznej roboty był Wojciech Koszczyński, prezes firmy InvestProtect z Gdańska.

Prezes Koszczyński tak przedstawia się na stronie internetowej: „Były funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego oraz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wysokiej klasy specjalista w zakresie bezpieczeństwa korporacyjnego oraz wywiadu gospodarczego. Zdobył doświadczenie, świadcząc usługi m.in. dla międzynarodowych korporacji z sektora energetycznego, firm produkcyjnych, branży logistycznej i wielu innych. (…) Specjalizuje się w prowadzeniu dochodzeń gospodarczych w Polsce, Unii Europejskiej i poza nią, działając dyskretnie i skutecznie. (…) Ma duszę sportowca, nie poddaje się łatwo i zawsze walczy do końca. Pasjonat strzelectwa oraz górskich wypraw”.

Koszczyński śledził posłów opozycji w 2021 r. Był to gorący okres. „Gazeta Wyborcza” ujawniła tzw. taśmy Obajtka potwierdzające, że ówczesny prezes Orlenu jeszcze jako wójt Pcimia wbrew prawu zarządzał z tylnego siedzenia prywatną spółką TT Plast. Obajtek wydawał polecenia, zlecał rozmowy z klientami, a nawet decydował o urlopach. A robił to w mało wyszukany sposób, używając języka typowego dla kryminalistów, a nie biznesmenów. Taśmy były bardzo niewygodne dla obozu władzy i Obajtka nie tylko dlatego, że ten dopuścił się przestępstwa, zawiadując jako wójt spółką, ale też dlatego, że zeznając w sądzie jako świadek, zaprzeczył, że był cichym wspólnikiem TT Plast. A za fałszywe zeznania grozi odpowiedzialność karna.

Później pojawiły się kolejne artykuły. Dziennikarze opisywali powiązania rodzinne i towarzyskie Obajtka, a także jego związki ze środowiskiem przestępczym. Podawano w wątpliwość legalność pochodzenia jego majątku, opisywano nieformalne układy z deweloperami, których sponsorował Orlen.

Wszystko to wywołało polityczną burzę. Posłowie PO organizowali konferencje prasowe, pisali zawiadomienia do prokuratury i CBA. Według moich informacji Obajtek postanowił wziąć odwet. Wytypował najaktywniejszych polityków, a potem zlecił ich inwigilację Koszczyńskiemu – zebrane przez detektywa kompromaty miały zostać przekazane propisowskim mediom, by te zrobiły z nich użytek. Politycy opozycji byli śledzeni, filmowani ukrytymi kamerami i fotografowani. Sprawdzano ich stan majątkowy, powiązania rodzinne i towarzyskie. Szukano na nich czegokolwiek, co można by wykorzystać: kochanek, nieobyczajnych zachowań, nadużywania alkoholu, narkotyków, uzależnień od hazardu itp.

Daniel Obajtek zdawał sobie sprawę, że działania detektywa są nielegalne, i próbował się zabezpieczyć na ewentualność wpadki, zlecając podpisanie umów z Koszczyńskim Zbigniewowi Laskowi, dyrektorowi Biura Kontroli i Bezpieczeństwa w Orlenie. Lasek to były funkcjonariusz CBA

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Tusk broni Polski

Tylko premier jest w stanie pokonać nacjonalistów

Tusk od dłuższego czasu broni Polski przed nacjonalistycznym zagrożeniem, a rocznica wygranych przez obóz wolności i demokracji wyborów parlamentarnych jest dobrą okazją do analizy sytuacji i podsumowania tego, co się dzieje w Polsce i wokół Polski.

W mediach mamy do czynienia z wielką liczbą analiz i komentarzy, w znakomitej większości uderzająco podobnych, często banalnych, zawsze bardzo krytycznych. Przede wszystkim krytykujących Koalicję 15 Października i personalnie jej przywódcę, premiera Donalda Tuska. W ostatnich dniach mieliśmy zaś do czynienia z fałszowaniem rzeczywistości. Otwarte spotkanie w Piotrkowie, które było wielką owacją na cześć Donalda Tuska, próbowały zakłócić trzy agresywne osoby tendencyjnie nastawione – nawet nie wysłuchały odpowiedzi premiera. Spotkanie to przedstawiano tak, jakby ten najpewniej pisowski desant był jego najważniejszym uczestnikiem i nic bardziej istotnego się nie wydarzyło. Zabrakło komentarza, że na spotkania z Kaczyńskim takich osób się nie wpuszcza, są wyrzucane, znieważane lub bite.

Z jakąś niepojętą zajadłością i satysfakcją dziennikarze komentatorzy, a także poważni politolodzy zajmują się atakowaniem obozu politycznego, który wygrał wybory z nacjonalistami i odsunął od władzy Kaczyńskiego oraz PiS – partię populistyczną, skorumpowaną, skrajnie zdemoralizowaną i niszczącą nasz kraj. Szczególnie zajadle atakowany jest premier, i to nie tylko przez nacjonalistyczną szczujnię.

Na skutek wielu mniej lub bardziej przypadkowych okoliczności przez osiem lat PiS sprawowało samodzielne rządy i doskonale pamiętam przeważające opinie, że teraz, po tych ośmiu latach samodzielnych rządów Kaczyńskiego, nastąpi „domknięcie” systemu, czyli utrwalenie monopartyjnego reżimu na wzór węgierski. System Kaczyńskiego sprowadzał się do władzy jednej partii, uzależnionej od prezesa grupy lizusów, którzy rozmontowali system demokracji parlamentarnej i uczynili z Sejmu maszynkę do głosowania. Cała władza zaś znalazła się w rękach czegoś w rodzaju dawnego Biura Politycznego, w którym to tworze istotne decyzje podejmował coraz bardziej zniedołężniały, a przy tym zdumiewająco mściwy i małostkowy wódz narodu, nazywany ironicznie „Jarozbawem”. System ten opierał się na mechanizmie korupcyjnym, w którym Kaczyński zezwalał swoim zwolennikom kraść w zależności od hierarchii – im wyżej stojący i bardziej użyteczni, tym więcej. A poprzez dyspozycyjne prokuratury, policję polityczną, czyli CBA, i częściowo sądy zapewniał im całkowitą bezkarność. W zamian żądał posłuszeństwa i służalczości.

Ten system utrwalał się poprzez dyspozycyjne media uprawiające prymitywną propagandę oraz stopniowe podporządkowanie PiS, czyli praktycznie Kaczyńskiemu, bardzo wielu instytucji państwowych. Reżim cieszył się bezwarunkowym poparciem Kościoła, a episkopat zajmował się umacnianiem reżimu i korzystaniem z gigantycznych przywilejów, głównie materialnych. Symboliczne stało się uczynienie z Jasnej Góry, kiedyś duchowej stolicy Polski, tzw. Brunatnej Góry goszczącej kryptonazistów, nacjonalistów i wrogów wolności.

Polska stawała się oligarchią bardzo podobną do Węgier Orbána i wydawało się, że nie leży w możliwości społeczeństwa przywrócenie w drodze wyborów demokracji parlamentarnej.

Dlatego to, co się stało 15 października 2023 r., było bardzo ważnym, radosnym wydarzeniem w najnowszej historii. Nacjonaliści zostali pokonani, Polska odetchnęła, przywrócono podstawy demokracji, wróciła radosna atmosfera początku lat 90. – wolności i nadziei.

Mimo pisowskiej błazenady w wydaniu Andrzeja Dudy, który powołał dwutygodniowy „rząd” Morawieckiego, zajmujący się głównie zabezpieczaniem pisowskich łupów oraz obroną złodziei i betonowaniem pisowskich struktur, władzę objęła, po upadku wyżej wymienionego

Stefan Niesiołowski jest profesorem biologii, politykiem, byłym posłem na Sejm, w latach 2005-2007 senatorem, w latach 2007-2011 wicemarszałkiem Sejmu. Był więźniem politycznym w PRL

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Już dawno powinien siedzieć

O Zbigniewie Ziobrze pisałem już w 2009 r., gdy został powołany przez PiS na urząd ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Tylko prezes Kaczyński mógł postawić na niechlubnego bohatera wielu skandali, procesów i dochodzeń prokuratorskich. Postawił i osobiście odpowiada za to, co się później stało. Za zdewastowane sądownictwa i prokuratury.

Proces pełnej sanacji państwa, jeśli ma być ostrzeżeniem na przyszłość, musi objąć przed wszystkim głównego architekta tej zdegenerowanej konstrukcji, czyli Jarosława Kaczyńskiego. To on był i jest faktycznym ojcem chrzestnym wielu pomniejszych, choć bardzo groźnych mafii. Politycy PiS nieustanie tropili układy i spiski. Tak byli tym zajęci, że nie zauważyli układu najgorszego w skutkach. Tego, który sami stworzyli i przez lata rozbudowywali. Aż do monstrualnych rozmiarów. Gdyby mieli jeszcze więcej czasu, to pozamykaliby w aresztach wszystkich przeciwników.

Ofiarą Ziobry, za którą jeszcze nie został rozliczony, jest Barbara Blida. Chorą na nowotwór kazał aresztować i pokazać w telewizyjnej szczujni. Ciągle wierzę, że Ziobro odpowie za jej tragiczną śmierć. Znani są przecież ci, którzy uczestniczyli w tej haniebnej akcji.

Wszyscy, którzy Ziobrze mościli drogę do kariery, zostali przez niego oszukani. Nie pierwszy raz stanęła sprawa odebrania mu immunitetu. Wiemy więc, jakie cyrki odstawiał ten polityczny kameleon. Był już płaczliwą bidulą żalącą się w mediach, że zbankrutuje i straci mieszkanie, gdy z wyroku sądu musiał przeprosić dr. Garlickiego. Już wtedy brał ludzi na litość. I tę samą rolę znowu odgrywa teraz. Nadęty balon znowu pękł.

Ziobro najbardziej lubił rolę szeryfa. Kogoś, kto jest ponad prawem. I tak się pokazywał. Z typową dla niego mieszanką tchórzostwa i bezczelności. Żył w świecie, który sam zbudował. Inwigilacja, podsłuchy, kreowanie afer, szukanie haków i widowiskowe aresztowania. Premiera Morawieckiego miał za nic. A z prezesa Kaczyńskiego śmiał się w zaufanym gronie grupy przestępczej. PiS go dziś broni, ale zapału w tej obronie nie ma. Zbyt wielu polityków prawicy pamięta, co robił także im.

Miał być delfinem, chciał być rekinem, a został leszczem. Taki był obraz Ziobry w otoczeniu prezesa PiS. Postawione mu przez prokuraturę 26 zarzutów to i tak tylko wierzchołek wielkiej góry lodowej. Ma taki bilans, że już dawno powinien siedzieć.

Wreszcie zaczął się bać. To, co robi, jest medialnym cyrkiem. Wrócił do starej roli biduli prześladowanej przez wrogów politycznych. Znowu jest o nim głośno. I znowu ta miernota i cwaniak chce się wywinąć. Bo z prawem i sprawiedliwością ma zero wspólnego.

Kończmy ten żenujący etap dewastowania państwa.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Zbigniew Ziobro: capo di tutti capi (z Jeruzala)

Prokuratura ma dowody, że były wszechwładny minister sprawiedliwości i prokurator generalny stał na czele „zorganizowanej grupy przestępczej”

Wydarzenia ostatnich dni wyjątkowo rozemocjonowały opinię publiczną i świat polityki. Najpierw Waldemar Żurek skierował do Sejmu wniosek o wyrażenie zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej Zbigniewa Ziobry oraz na jego zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie. Potem zebrała się sejmowa Komisja Regulaminowa, podczas której posłowie PiS w sposób histeryczny, a nawet groteskowy, bronili byłego delfina PiS przed zarzutami korupcyjnymi.

Ten niestety nie pojawił się w Sejmie, bo czmychnął na Węgry. W Budapeszcie spotkał się z premierem Viktorem Orbánem i zorganizował konferencję prasową. Ziobro mówił, że cała sprawa jest szyta grubymi nićmi, a tak naprawdę chodzi o zemstę Donalda Tuska. Wedle tej spiskowej narracji premier polskiego rządu chce wziąć odwet na byłym ministrze tylko za to, że prokuratura pod nadzorem Ziobry tropiła nadużycia wpływowych polityków PO.

I kto tu jest miękiszonem

Głos zabrał nawet Jarosław Kaczyński. „Umieszczenie w więzieniu bardzo ciężko chorej osoby, która wymaga stałej i poważnej opieki lekarskiej, jest jednoznaczne z wyrokiem śmierci”, powiedział prezes PiS. Z tą chorobą to różnie bywa… Są takie okresy, gdy Ziobro jest wręcz umierający, i takie, gdy tryska zdrowiem. Były minister podróżuje, udziela licznych wywiadów w prawicowych mediach, pojawił się nawet w Sejmie na wielogodzinnym przesłuchaniu, choć – jak wcześniej twierdził – złożenie zeznań przed komisją śledczą mogło zagrażać jego życiu.

Epatowanie chorobą i branie na litość jest wyjątkowo naciągane w przypadku Ziobry. Jakoś Kaczyńskiemu i jego kamratom nie przeszkadzało, gdy za pierwszych rządów PiS Ziobro na podstawie zmyślonych zarzutów chciał wsadzić do aresztu będącą w trakcie leczenia onkologicznego Barbarę Blidę. W tym celu wysłał do domu byłej posłanki i minister budownictwa komando funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i ekipę TVP, aby pokazała suwerenowi wyprowadzaną w kajdankach sponiewieraną i upokorzoną kobietę. Prowokacja zakończyła się tragicznie. Blida zginęła postrzelona z rewolweru w niewyjaśnionych okolicznościach – prawdopodobnie przez funkcjonariuszkę ABW.

Kilkanaście miesięcy przed tragicznymi wydarzeniami w Siemianowicach Śląskich do aresztu wydobywczego trafiła w zaawansowanej ciąży Maria S., księgowa lobbysty Marka Dochnala. Kobieta, choć mieszkała w Krakowie, została przewieziona 500 km do aresztu w Grudziądzu. Aby ją upokorzyć i złamać, odmówiono jej zmiany obuwia, dostarczenia środków higienicznych, widzenia z rodziną i adwokatem. Na salę porodową szpitala przewieziono ją z powodu zagrożenia życia dziecka. Wyczerpaną i zdezorientowaną Marię S. przesłuchiwano nawet w trakcie akcji porodowej, która trwała kilkanaście godzin. Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że wobec aresztowanej dopuszczono się „nieludzkiego traktowania oraz tortur”.

W 2017 r. do aresztu, pod bardzo wątpliwymi zarzutami, trafiła mecenas Alina Dłużewska. Prawie 80-letnią schorowaną prawniczkę umieszczono w celi dla szczególnie niebezpiecznych przestępców, co wiązało się z dodatkowymi represjami. Działo się to za wiedzą i akceptacją Patryka Jakiego, który jako wiceminister sprawiedliwości nadzorował Służbę Więzienną. Sąd uznał potem, że działania SW wymierzone w Dłużewską były bezprawne i nosiły zmamiona tortur.

Maria S. opuściła areszt po trzech miesiącach, Alina Dłużewska po 22 miesiącach, więc Jarosław Kaczyński nie powinien histeryzować nad losem Zbigniewa Ziobry. Taki twardziel na pewno da sobie radę za więziennymi murami, a placówki penitencjarne są przygotowane na przyjęcie nawet pacjenta onkologicznego.

Gdy Sejm decydował o immunitecie byłego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, niniejszy numer „Przeglądu” był już w drukarni, nie wiemy zatem, czy Ziobro pojawił się w Polsce, czy poszedł za przykładem swojego zastępcy Marcina Romanowskiego. Jeśli wybrał pierwszy wariant, to najpewniej został już zatrzymany i to niezawisły sąd zdecyduje o jego dalszym losie. Jeśli zdecydował się na węgierski „azyl”, stanie się ściganym „miękiszonem” i co najwyżej tylko odsunie w czasie konfrontację z wymiarem sprawiedliwości.

Dzięki wnioskowi o uchylenie immunitetu wiadomo, że Ziobro ma się czego obawiać. Zdaniem prokuratury były minister sprawiedliwości dopuścił się 26 przestępstw. W tym najpoważniejszego: miał założyć i kierować „zorganizowaną grupą przestępczą”. Za wszystkie popełnione przestępstwa Ziobrze może grozić nawet 25 lat więzienia. Śledczy dysponują mocnym materiałem dowodowym. Są to m.in. nagrania rozmów, dokumenty i nośniki pamięci zarekwirowane podejrzanym, zeznania świadków i współuczestników przestępczego procederu oraz ustalenia Najwyższej Izby Kontroli.

Jak kraść, to zgodnie z procedurami

Nie wiadomo dokładnie, kiedy Zbigniew Ziobro wpadł na pomysł założenia „zorganizowanej grupy przestępczej” okradającej Fundusz Sprawiedliwości, ale niecny proceder nie mógłby się odbyć bez zmiany prawa. Zgodnie z tzw. doktryną Horały (Marcina Horały, posła PiS i pełnomocnika rządu ds. budowy CPK) można kraść, jeśli się to robi zgodnie z procedurami. Tak więc w 2017 r. zmieniono przepisy regulujące działalność funduszu. Odtąd państwowa kasa, zamiast na pomoc pokrzywdzonym przestępstwami i na wsparcie więźniów opuszczających zakłady karne, mogła być wydawana na dowolny cel.

Jednak, jak zauważyła NIK, „brak precyzyjnego, normatywnego określenia zadań Funduszu Sprawiedliwości oraz stanowisko Dysponenta (Zbigniewa Ziobry – przyp. A.S.) dotyczące możliwości dowolnego kształtowania jego wydatków pozostawały w rażącej sprzeczności z nadrzędną zasadą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Duda do prokuratury

Minęło zaledwie kilkanaście dni, a wszystko, o czym pisaliśmy w okładkowym artykule „Wilcze doły Kaczyńskiego. Zostawili długi i pustą kasę”, potwierdziły pierwsze wykryte afery dwutygodniowego rządu Morawieckiego. Piszę o pierwszych, bo afer jest tam tyle, ile osób powołanych na funkcje.

Słabo ogarnięci politycy koalicji dali sobie wmówić, że w październiku minęły dwa lata ich rządu. Jakby wyparli z pamięci długi proces odrywania PiS od stanowisk. Trwało to całe dwa miesiące. Ten czas Kaczyński wykorzystał na to, by po klęsce ratować, co się da, i pozacierać ślady. By zabezpieczyć finansowo partię i swoje kadry.

Kto wymyślił tę przebiegłą operację opóźniającą przekazywanie władzy? Oczywiście Kaczyński z najbliższymi współpracownikami. Dodatkowe dwa miesiące rządów podarował im prezydent Duda. Bez jego podpisu hucpa z rządem „fachowców” Morawieckiego nie byłaby możliwa. Bez decyzji Dudy PiS

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Jarosław Polskę zbaw

Nasza miła sąsiadka, od roku niestety bez męża, którego tak lubiliśmy, odszedł w nicość, zorganizowała u siebie w domu spotkanie dla kilku sąsiadów, znaliśmy ich tylko z widzenia. Mieliśmy do niektórych żale, małe, duże, tak jest z sąsiadami. Spotkanie było serdeczne, zabawne. Okazało się nawet, że mamy takie same poglądy polityczne, podobne emocje i lęki. Nawet ci sąsiedzi z zachodu, którzy zdawali się nam mało rozumni, okazali się bardzo rozumni. Wszystkie pretensje sąsiedzkie znikły. Nawet mnie już nie boli, że najbliżsi, ci z domku na północy, podwyższają się o jedno piętro, co zabierze mi widok na drzewa; teraz ich dom wygląda jak po uderzeniu rosyjskiej rakiety i nawet im wybaczam, że ścięli piękny, stary świerk, który wypełniał okno mojej pracowni. Poznanie ludzi w warunkach wspólnej biesiady niweluje pretensje i żale.

Jednym z tematów były dziki. Rozmnożyły nam się w Międzylesiu i Aninie, wszędzie ciągną się ich watahy, na przedzie kroczy odyniec, za nim małe, a na końcu lochy. Mnie to wzrusza, ale wielu znajomych się boi. Też moja żona, chociaż o wiele bardziej boi się myszy niż odyńca. Kilka dni temu o świcie dziki dostały się do naszego ogrodu i go zdemolowały. Nie można teraz wystawiać śmieci na noc przed dom, bo tylko na to czekają. Podobno jest zgoda na odstrzał 120 sztuk, a potem w Warszawie ma polec 300. Okropne. Jakby nie można było ich wywieźć do prawdziwego lasu.

A po sąsiedzkim spotkaniu od razu cieplej się zrobiło w naszej okolicy, mimo że jesień już się ponurzy, sypie żółtymi liśćmi i tnie deszczem.

Co tydzień jestem w restauracjokawiarni wydawnictwa Czytelnik. Tam Krysia Kofta ma stolik. Krysia ma szeroki gest, więc stolik rośnie i rośnie i trzeba już zestawiać kilka stolików, a i tak wszyscy, którzy przybywają, nie mieszczą się. Można powiedzieć, że to stolik

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Ten mechanizm działa zawsze

Ku utrapieniu tych, co uwierzyli, że Hamas jest szlachetną organizacją narodowowyzwoleńczą, terroryści zaczynają rozstrzeliwać niechętnych sobie Palestyńczyków i robią z tego spektakl. Skwapliwie filmują egzekucje, więc możemy je oglądać. Hamas uważa, że w ten sposób powinno się załatwić Żydów, wszystkich, jak robił to Hitler. Izrael jednak nie ma takiej doktryny wobec Palestyńczyków. Powstanie państwa palestyńskiego wolnego od przemocy i demokratycznego jest mrzonką, żadne państwo arabskie nie jest demokracją. A na marginesie: Izraelczycy nigdy nikogo nie rozstrzeliwali, nawet zbrodniczych terrorystów skazywali w jawnych procesach co najwyżej na dożywocie. I teraz to towarzystwo wyszło na wolność. Ale wiara w zbrodniczość Izraela ma już charakter religijny, argumenty nie mają znaczenia.

A przecież Izrael został skazany na to, by zaatakować Gazę. Liberalny premier też wydałby taki rozkaz po 7 października 2023 r., tylko nie brnąłby w to dalej, widząc, że nie da się zlikwidować Hamasu bez burzenia Gazy. Zrzucane ulotki ostrzegające mieszkańców przed bombardowaniami to było za mało. Rozkaz kontynuowania niszczenia Gazy wydał faszyzujący premier. Niemal połowa mieszkańców Izraela uważa Netanjahu i jego bandę za paranoików i nie boi się słowa faszyści. O tym też zapominają krytycy Izraela, tam podział jest taki jak w Polsce i w Stanach. W Izraelu to tylko bardziej skomplikowane, gdyż istotny procent ludności to religijni Żydzi, to skamielina. Są jak przybysze z Marsa. Liberalny Izrael ich nienawidzi. Wielu z nich nie uznaje zresztą istnienia Państwa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.