Tag "Konfederacja"

Powrót na stronę główną
Felietony Tomasz Jastrun

Piaskiem w oczy

Braun nagadał w Oświęcimiu w stylu Adolfa, stojąc obok zadrutowanego wielkiego dzieła tegoż Adolfa. Można sądzić, że Grzegorz Braun jest chory, ale Hitler też był chory. To tylko pogłębia siłę perswazji opętanego i uwodzi tych bez rozumu i bez sumienia. Dzięki Braunowi mamy w Polsce już faszyzm i ponad milion ludzi nim zarażonych. To nie są żarty. Powinien zareagować Kościół, szczególnie że braunowcy dziarsko powołują się na Pana Boga. Ale Kościół woli mówić, że in vitro jest dziełem szatana, a edukacja zdrowotna w szkołach to demoralizacja dzieci. Niech dzieci się kształcą w internecie, choćby oglądając wykłady uświadamiające w jakimś pornohubie. Zresztą księża pedofile też są dobrymi fachowcami.

PiS nie potępia Brauna, prezes jedynie się martwi, jak z tym świrem wchodzić w koalicję, to będzie wielka bieda. Prezydent milczy, bo jest kibolem i w gruncie rzeczy ma podobne poglądy, tylko na razie bardziej dyplomatycznie je wyraża. Antyunijna, antysemicka i antyukraińska propaganda Brauna ma wyznawców i jest zaraźliwa. Nie wiemy, czy Braun to rosyjski agent, ale zachowuje się, jakby nim był. Teraz z jednym okiem osłoniętym czarną opaską wygląda jak słynny izraelski polityk i generał Mosze Dajan. Biedny Braun.

A Nawrocki wyświetla na Pałacu Prezydenckim kibolskiego orła, którego zabroniono pokazywać na meczu piłkarskim Polska-Holandia. Udało się kibolom zmajstrować takiego orła – gratuluję talentu – że wygląda jak drapieżca nacjonalista, takim orłem myśli prezydent. I jaki to straszny kicz. Nacjonaliści już tradycyjnie nie mają smaku ani wyczucia, co jest w dobrym guście, a co w fatalnym. Żaden dyktator w czasach nowożytnych nie miał gustu, mieli go może niektórzy władcy ze starożytności.

Nawrocki już po raz drugi powtarza, że największe zagrożenie dla nas to Unia i Zachód, o Rosji nie wspomina. Stało się to jego ideologią. A jako że ma licznych wyznawców, spora część Polaków czuje się teraz osaczona. Jak niegdyś mamy znów wrogów za wschodnią i zachodnią granicą, co musi się skończyć tragicznie. Biedna ta Polska.

Jak się nie cieszyć, że PiS spada poparcie, a KO rośnie. Ale rośnie też Konfederacji i Braunowi. To oni wysysają partii Kaczyńskiego młodszych wyborców,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Solidarni z Joanną Dunikowską-Paź

Przemoc zaczyna się od słowa. Ta dość oczywista prawda niestety zbyt wolno trafia do głów. A do realnego życia jeszcze wolniej.

Wszystkie próby okiełzania mowy nienawiści spotykają się z bezpardonowym atakiem ze strony PiS i Konfederacji. Kolejne projekty wprowadzenia regulacji prawnych, które poprawiłyby sytuację, są traktowane jako atak na wolność słowa. Rzekomy atak. Na prawdziwe i rosnące zdziczenie. Na bezkarność kłamców i hejterów. Kto broni obecnego parszywego stanu rzeczy? Ci, którzy czerpią korzyści z budowania atmosfery wojny między Polakami. Dla nich wolność słowa to prawo do robienia, co się chce, z tymi, którzy mają inne zdanie. Czyli do bezkarnego robienia z przeciwnikami wszystkiego, co najgorsze. Takie mają paliwo. W partiach i na zapleczu medialnym. Będą go więc zaciekle bronić. Także dlatego, że nie mają innych, równie skutecznych narzędzi podgrzewania napięć i budowania negatywnych emocji u ludzi. U tych, którzy ich popierają z bardzo różnych powodów.

Symbolem tego, co w tych zachowaniach było najgorsze, jest Maciej Świrski, który sam siebie nazwał talibem PiS. Stanie przed Trybunałem Stanu, choć przecież za tak rażące naruszenie prawa to sankcja mocno symboliczna. Obsadzając go w roli strażnika wolności słowa, prezes Kaczyński zakpił sobie ze społeczeństwa. Świrski w tej roli to przykład tego, co w PiS i u Kaczyńskiego najgorsze. Tacy są. A wraz z pełną władzą, jaką mieli przez osiem lat, utracili poczucie wstydu. Dlatego są – i to się nie zmieni – partią żenady i obciachu. Tenże Świrski, który nigdy nie zareagował na skargi związane z mową nienawiści w mediach prawicowych, karał media krytykujące PiS. Takie miał dyspozycje.

Obóz prawicowy utwierdził się w przekonaniu o własnej bezkarności, co dotkliwie odczuła Joanna Dunikowska-Paź, dziennikarka TVP. Przypisano jej zadanie kompromitującego pytania na konferencji prasowej. Pytania nie zadała, bo na tej konferencji nie była. Nie przeszkadzało to hejterom. Kłamali Krzysztof Stanowski (Kanał Zero), Marzena Paczuska (KRRiT), Michał Gramatyka (wiceminister cyfryzacji z Polski 2050) i Danuta Holecka (Republika). Bezwstydnie kłamali nawet wtedy, gdy poznali fakty. Ich zachowanie to dowód, że nienawiść zaślepia. Musimy takie postawy pokazywać i piętnować.

Pani Joanno, solidaryzuję się z Panią, bo brzydzę się tymi, którzy tak kłamią. Cenię też to, co Pani robi.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Wielki fejk

Trudno o bardziej jaskrawy przykład dezinformacji niż to, co politycy PiS lub Konfederacji głoszą o Centrach Integracji Cudzoziemców

3 lipca w Hali Widowiskowo-Sportowej „Pod Dębowcem” w Bielsku-Białej zorganizowana została konferencja prasowa inaugurująca działalność Centrum Integracji Cudzoziemców. Ośrodek otwarto wcześniej, ale postanowiono zorganizować konferencję, by wyjaśnić lokalnej społeczności, czym jest ta instytucja.

Na spotkaniu pojawiły się miejska radna PiS Aleksandra Woźniak oraz lokalna działaczka Konfederacji Joanna Banaś z kilkudziesięcioma innymi osobami. Rozdawano ulotki z wizerunkami tych radnych Bielska-Białej, którzy rzekomo zgodzili się na budowę centrum, choć inicjatywa była niezależna od miasta i nie wymagała żadnej budowy. Bielskie Centrum to bowiem zaledwie cztery pokoje biurowe. Ale protestujący byli odporni na fakty, które próbowali przekazać Grzegorz Sikorski, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach, Bartłomiej Potocki, dyrektor Departamentu Integracji Społecznej w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, czy przedstawiciele Caritas Polska.

Protestujący wiedzieli swoje: że do centrum trafią migranci, których nie chcą u siebie Niemcy. Trzymali transparenty z hasłami: „Mieszkańcy mają głos” i „Nie chcemy żyć w strachu”. Bo też od jakiegoś czasu wielu mieszkańców Bielska-Białej w takim strachu żyje. Ten strach jest regularnie podsycany.

Na początku maja pod bielskim ratuszem Młodzież Wszechpolska zorganizowała demonstrację pod hasłem „Polak w Polsce gospodarzem”. „Będziemy domagać się społecznych konsultacji i wyrażać swój sprzeciw wobec postawy władz miasta”, głosili organizatorzy. A ponieważ Centrum Integracji Cudzoziemców nie jest inicjatywą władz miasta, chyba chodziło o to, że te władze nie protestują. Kolejny protest odbył się w czerwcu. Do marszu sprzeciwu organizatorzy zapraszali wszystkich bielszczan, którzy „nie zgadzają się na obowiązkową relokację migrantów w ramach nowego paktu migracyjnego”.

Narodziny strachu

Nic więc dziwnego, że ludzie się boją. – Mieszkam niedaleko, nie chcę przestępczości, a oni będą się tu kręcić – mówi Urszula, matka samotnie wychowująca syna. Co ciekawe, nigdy na PiS nie głosowała i powinna być ostatnią osobą obawiającą się imigrantów. Bywała w Egipcie, interesuje się ajurwedą, ćwiczy jogę. A jednak odczuwa strach i imigrancka retoryka bardzo do niej przemawia. Opowiada o biegających po Niemczech uzbrojonych w noże islamskich fanatykach, o tym, że muzułmanie napadają na spokojnych ludzi i gwałcą kobiety. – Czuję się zagrożona – dodaje Urszula.

Do tej sytuacji idealnie pasują słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego: „Nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne – czarne”. To był oczywiście lapsus, ale jakże znamienny. CIC nie są ośrodkami pobytu ludzi, którzy przebywają w Polsce nielegalnie. Kto więc z tych centrów korzysta? Jak podkreśla Arkadiusz Kaczor, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach: – Z usług naszych centrów integracji mogą skorzystać tylko osoby, które przebywają w Polsce legalnie.

Potwierdza to również Sabina Haczek, koordynatorka Centrum Pomocy Migrantom i Uchodźcom Caritas Archidiecezji Katowickiej.

CIC najłatwiej przyrównać do centrum informacji turystycznej. To biuro, w którym można uzyskać fachową poradę i pomoc. Nikt tam nie śpi ani się nie stołuje. Jeśli już mowa o pobycie cudzoziemców w takim centrum, to wtedy, gdy biorą oni udział w nauce języka polskiego lub w kursach, dzięki którym poznają obowiązujące w Polsce przepisy albo polską kulturę.

Kto z centrów korzysta? W przeważającej części obywatele Ukrainy (98%) i Białorusi, zazwyczaj kobiety z dziećmi. W Katowicach zarejestrowano prawie 1,5 tys. osób. W Częstochowie z pomocy CIC korzystają 144 osoby, natomiast w Bielsku-Białej, gdzie biuro uruchomiono najpóźniej, wsparcie otrzymuje prawie 130 osób. Wśród nich 32% to dzieci w wieku do 17 lat oraz kobiety: 30% w wieku ponad 60 lat, a 27,94% w wieku 18-59 lat. Inne narodowości pojawiają się sporadycznie: odnotowano 17 Białorusinów, po dwie osoby z Kirgistanu i Filipin oraz po jednej osobie z Algierii, Indii i Rwandy.

W Bielsku-Białej jak dotąd nie zarejestrowano osób spoza Ukrainy, choć Caritas współpracuje tam także z migrantami z Indii. To świadczy o tym, że obecne CIC w województwie śląskim odpowiadają przede wszystkim na potrzeby uchodźców wojennych z Ukrainy. I tak jest w całej Polsce.

Imigrancki matrix

Na konferencję w Bielsku-Białej przyszli protestować ludzie, których nie dawało się przekonać. Byli to po prostu zwolennicy innej, alternatywnej rzeczywistości.

CIC (w województwie śląskim, jak i w pozostałych województwach), wbrew pogłoskom rozsiewanym przez ich przeciwników, to typowe biura. Nie ma w nich ani łóżek, ani jadalń, nie pełnią żadnych funkcji hotelowych – nikt w nich na stałe nie mieszka. Służą jako punkty wsparcia i doradztwa dla osób potrzebujących pomocy w odnalezieniu się w nowym miejscu. Są efektem współpracy Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach oraz Caritas Archidiecezji Katowickiej.

Koncepcja CIC ma korzenie w inicjatywie poprzedniego rządu. To pilotaż uruchomiony w 2021 r., mający na celu przetestowanie i ujednolicenie form wsparcia dla legalnie przebywających w Polsce cudzoziemców. Jego pozytywne wyniki doprowadziły do decyzji o rozszerzeniu projektu na całą Polskę. Chodziło o usystematyzowanie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Szahaj Felietony

Dziecięca choroba prawicowości

Pytanie, które mnie prześladuje po wyborach prezydenckich, jest jedno: co się stało z młodymi ludźmi? Skąd taki gwałtowny skręt na prawo? Doskonale rozumiem, że młodość to bunt, sam byłem młody, choć dawno temu. Znam też analizy socjologów i psychologów społecznych. Z dotychczasowych badań wynika, że młodzi chcą radykalnych zmian. To także rozumiem. Dlaczego jednak ogromna ich część chce jeszcze słabszego państwa? Dlaczego chce więcej kapitalizmu w kapitalizmie? Tak bowiem interpretuję sukces Konfederacji.

Mam wrażenie, że na naszych oczach rodzi się ruch przypominający nieco zjawisko wysypu „pryszczatych” w dobie budowy socjalizmu w Polsce. Młodych ludzi, którzy domagali się przyśpieszenia, intensyfikacji i radykalizacji zmian (cierpiących na „dziecięcą chorobę lewicowości”, by użyć sławnej formuły Lenina). Dzisiejsi „pryszczaci” chcą urynkowienia wszystkiego, co urynkowić się da. Zwinięcia się państwa zamiast jego naprawy. Czytam, że marzą o założeniu własnej firmy i o tym, aby państwo niczego od nich nie chciało, zwłaszcza podatków, przy czym podobno przymykają oczy na całość haniebnej piątki Mentzena, interesują ich jedynie podatki i imigranci. Dane te odczytuję jako naszą wielką wspólną porażkę. Od czasów transformacji z początków lat 90. nie udało nam się zbudować w społeczeństwie przekonania, że państwo to dobro wspólne, jego utrzymanie zaś wymaga solidarnego dźwigania ciężarów, w tym podatkowych. Podobnie jak nie udało się zbudować samego państwa, które nie byłoby w pewnym sensie atrapą.

W klęsce tej wielką rolę odegrali polscy politycy, którzy bez względu na orientację ideową solidarnie popychali społeczeństwo na prawo w kwestiach gospodarczych. Kibicowali im liczni dziennikarze i komentatorzy z mediów głównego nurtu. Hegemonem w sferze ideowej stał się neoliberalizm z jego kultem rynku i niechęcią do państwa jako ponoć zbędnego regulatora relacji rynkowych. Powstał kult „wyczynowego kapitalizmu”, jak go określił prof. Marek Belka. Mnożyły się podejścia zgodne ze sławną formułą Tadeusza Syryjczyka, ministra przemysłu w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, że „najlepsza polityka przemysłowa to brak polityki przemysłowej”. Tak było np. w mieszkalnictwie, gdzie brak polityki mieszkaniowej uznawany był za najlepszą politykę mieszkaniową. Rynek miał wszystko załatwić sam. W ten sposób wychowaliśmy sobie całe pokolenia kapitalistycznych hunwejbinów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

To bój o wszystko

Wyniki zależą od tego, jakie emocje zostaną wzbudzone

Dr Mirosław Oczkoś – specjalista od marketingu politycznego i wizerunku z Zakładu Marketingu Wartości SGH

Czego możemy się spodziewać w ostatnim tygodniu kampanii?
– Rozmawiamy przed weekendem, czyli przed marszem i debatą kandydatów. Ona może być game changerem. Do tej pory wszystkie debaty, po pierwsze, były różne, a po drugie, i tak nie miały jednego zwycięzcy, choć miały przegranych.

Jak wypadli w nich Trzaskowski i Nawrocki?
– Trzaskowski żadnej nie wygrał, ale też nie przegrał. Podobnie Nawrocki – nie wygrał żadnej debaty, ale wszystkie przeżył. Taki zresztą był jego cel. Jeżeli więc staje do boju dwóch finalistów, ludzie na to patrzą.

Patrzą, który z nich bardziej się nadaje na prezydenta?
– Wyborcy w Polsce, jeżeli patrzą na prezydenturę, to chcieliby kogoś, kto jest zdecydowany, mocny, w tym przypadku męski, bo tylko tak to w Polsce funkcjonuje, przystojny, dobrze mówiący, dający poczucie bezpieczeństwa, nie tylko militarnego. Jeszcze żeby był miły, to w ogóle byłoby fajnie.

Czyli chcą Kwaśniewskiego.
– Trochę tak. Jego prezydentura pokazuje, czym się różni polityk od przypadkowych ludzi.

O tyle to ciekawe, że był lewicowym politykiem w kraju prawicowym. Czyli można.
– Był też, i wciąż jest, bardzo zręcznym politykiem. Był lewicowy, ale również czuł ludzi. Potrafił wsiąść do papamobilu i pojechać. W związku z tym ja bym go słuchał, ponieważ Aleksander Kwaśniewski ma dobre ucho polityczne, dobrego czuja, a przede wszystkim jest jedynym politykiem w Polsce, który wygrał drugą prezydenturę w pierwszej turze.

Jeżeli uznamy weekend za kluczowy dla wyniku wyborów – zadecydują debaty, marsze – i tak zostanie jeszcze pięć dni. To będzie czas na finisz. Na przekonanie wyborców.
– Wszystko zależy od tego, jakie emocje zostaną wzbudzone. Jeżeli sztab Trzaskowskiego wzbudzi taką emocję, że to jest wybór ostateczny… Bo do tej pory nie brzmiało to tak jednoznacznie. Mówiono, że te wybory, owszem, są ważne. I tyle. A teraz, jeżeli wzbudzi się emocję, że to wybór między byciem na Zachodzie, w rodzinie europejskiej, albo zwrotem na Wschód… Że po jednej stronie są ci, którzy chcą Polski w Unii, a po drugiej ci, którzy uważają, że Unia to zło, że Polskę rozkradła i wszystko nam nakazuje: krzywiznę banana, kolor skórki pomarańczy…

Rolnikom wciska pieniądze.
– I na dodatek na siłę uzbraja ich w fergusony, jakieś klimatyzowane traktory. No, obrzydlistwo!

Te emocje mają działać przede wszystkim na tych, którzy głosowali na innych kandydatów lub nie głosowali w ogóle.
– I zapyta pan, ile kto z tej grupy wyciągnie? Wbrew pozorom więcej może wyciągnąć Trzaskowski niż Nawrocki. Bo np. elektorat Zandberga, czy to się Zandbergowi podoba, czy nie, jest, jak on sam określił, elektoratem ludzi mądrych i myślących. Tam są młodzi ludzie, kobiety, które uczestniczyły w strajkach kobiet, w czarnych marszach. Oni doskonale wiedzą, że jeśli prezydentem zostanie Karol Nawrocki, wrócą wszystkie demony, tyle że razy trzy albo cztery.

Mogą nie lubić duopolu PO-PiS, mogą nie lubić liberałów, ale jeszcze bardziej nie będą chcieli powrotu do represji wobec kobiet.
– Ścigania ich w gabinetach ginekologicznych itd. Myślę więc, że Zandberg po pierwszej turze też znalazł się w kłopotliwej sytuacji. Nie chciał poprzeć oficjalnie nikogo, bo walczy z duopolem. Ale jeżeli zacznie odradzać głosowanie na Trzaskowskiego, to jego własny elektorat może go wystawić do wiatru. Tym bardziej że ludzie pytają teraz, czy według niego większym zagrożeniem jest duopol, czy recydywa PiS.

W podobnej sytuacji jest Mentzen.
– Mentzen chce ograć i PiS, i Koalicję Obywatelską. I trochę parodią jest, że narzucił Trzaskowskiemu i Nawrockiemu swoje debaty – bo to parodia, żeby kandydat, który nie przeszedł do drugiej tury, przepytywał publicznie kandydatów, którzy do niej przeszli. A teraz, po pierwszej takiej „debacie”, już wiadomo, że Nawrocki z Mentzenem pracują nad projektem własnym, a nie dla Kaczyńskiego. Zresztą Karolowi Nawrockiemu bliżej do Konfederacji

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Szahaj Felietony

Darwinizm społeczny

Gdy czytam liczne wypowiedzi na temat tzw. socjalu, w tym szczególnie osławionego 800+, studiuję programy niektórych partii, z Konfederacją na czele, przysłuchuję się wypowiedziom polityków ze wszystkich partii, czytam felietony niektórych gwiazd felietonistyki polskiej, dochodzę do wniosku, że darwinizm społeczny trzyma się w Polsce mocno. Na naszej scenie pojawił się zaraz na początku transformacji i ujawnił w narzekaniach na brak stosownych kompetencji cywilizacyjnych ludzi poddanych brutalnej transformacji, na ich przywiązanie do starych, złych nawyków, na nieumiejętność dostosowania się do wymogów kapitalistycznej organizacji pracy, na ich mentalność żywcem wyjętą z czasów „komuny” („homo sovieticus”). A także w osławionej formule „rynek zdecyduje”, która zamykała dyskusję na temat losów całych grup społecznych, z klasą robotniczą i pracownikami PGR-ów na czele.

Dyskurs darwinizmu społecznego wzięty był z XIX w. To wszak wtedy, za sprawą angielskiego filozofa Herberta Spencera, stał się istotnym elementem zachodniego pejzażu intelektualnego. Był skutkiem typowego dla XIX w. zafascynowania rodzącą się nauką biologii i uznaniem, że jej ustalenia powinny stanowić podstawę wszelkich dociekań naukowych, także odnoszących się do społeczeństwa. Istotnym elementem owego biologizmu stała się teoria ewolucji Karola Darwina, która pokazywała świat przyrody jako obszar permanentnej walki o przetrwanie, w której wygrywają gatunki lepiej dostosowane do środowiska, a giną te nieradzące sobie w konkurencji. Darwinizm społeczny był przeniesieniem zasad ewolucji darwinowskiej do sfery społecznej. Przy czym zakładano wtedy, jak i dziś, że kapitalizm jest niejako naturalnym środowiskiem człowieka, a zatem dostosowanie się do jego wymogów uznano automatycznie za znak zwycięstwa w wyścigu o przetrwanie i rozwój, brak zaś owego dostosowania za wyraz zawinionego przez siebie braku intelektualnego czy moralnego, prowadzącego do zasłużonego upadku (szczególnie popularne było oskarżenie o lenistwo). W tej perspektywie zwycięzca tylko sobie zawdzięcza sukces, a przegrany jedynie siebie może winić za porażkę. Przy czym darwinowskiego mechanizmu selekcji nie można oskarżać o niemoralność, jego okrucieństwo wynika bowiem z samej natury ewolucji. Silniejsi wygrywają, słabsi muszą ulec, taki jest świat. Tym ostatnim można pomóc co najwyżej przez łaskę filantropii, a nie systemowo, kara, jaka ich spotyka jest bowiem przez nich samych zawiniona i ma wymiar wychowawczy. Ewentualna litość zatem, a nie solidarność, oto przesłanie darwinizmu społecznego.

Podejście to niejako automatycznie zdjęło odpowiedzialność za przegranych z barków zwycięzców, uwolniło ich od wyrzutów sumienia, wszak gra była ich zdaniem czysta, a przegrany sam sobie był winien. Jeśli w wyniku klęski umrze z głodu, trudno. Niech to będzie lekcja dla innych, aby bardziej się starali, a przede wszystkim pokornie skłonili głowę przed urodzonymi zwycięzcami. Systematyczne okrucieństwo i całkowita bezduszność ukrywają się pod

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Talibowie by go pokochali

Wielu widziało go już w Pałacu Prezydenckim. Pakujący walizki prezydent Duda zaczął nawet montować pakt na rzecz przyszłej koalicji PiS z Konfederacją. Zbyt szybko uwierzyli, że Sławomir Mentzen może być mężem opatrznościowym prawicy. Szło mu dobrze, dopóki jeździł po kraju na spotkania z wyznawcami Konfederacji. Przemyślana i sprawnie prowadzona kampania prezydencka przykrywała słabe punkty kandydata. Mentzen wygłaszał wyuczone teksty, robił sobie selfie. I jechał do kolejnego miasteczka, na rynek, gdzie już na niego czekali potencjalni wyborcy znający go dotąd z mediów społecznościowych. Taka kampania mogła się udać. Ale tylko wtedy, gdyby wokół Mentzena zbudowano mur jak na granicy. Szczelnie chroniący przed mediami. I nim samym. Bo największym problemem Mentzena są jego poglądy. Gdyby zmienił eleganckie ubranko na strój fanatycznych islamistów, talibowie by go pokochali. I to bardziej niż on zgwałcone dziewczynki i kobiety. Jego słowa o gwałcie jako „nieprzyjemności” są dowodem wyjątkowego zwyrodnienia człowieka, który ubiega się o najwyższy urząd w państwie. Słowa haniebne. Wykluczające ze wspólnoty obywatelskiej.

Są i pewno będą wokół nas podobni do niego. Równie bezwzględni i cyniczni. Zabiegający o władzę wszelkimi metodami.

Jaką mają ofertę dla Polaków? Całkowity zakaz aborcji. Płatne studia. Leczenie u felczerów i szeptuchy. Prawny zakaz rozwiązywania małżeństw sakramentalnych. Tyle Mentzen proponuje w pierwszym etapie szczerości. Sądzę, że to nie jest ostatnie słowo tego konfederaty. Ma tak silną pozycję, że żadna kobieta z jego obozu nie odpowiedziała publicznie na pytanie, co zrobić, gdy zgwałcona zostanie 14-, 15-latka. Kariera ponad dylematy moralne. I krzywdę ofiar. Mentzen jako kandydat do drugiej rundy wyborów i rywal Rafała Trzaskowskiego odpadł właśnie z wyścigu. Oby.

Z polskiej polityki jednak nie zniknie. Jest gwarancją, że będzie jeszcze gorzej. I brutalniej. Łajdactwo w nowoczesnym opakowaniu jest groźne. Tacy politycy jak Mentzen są szczególnie niebezpieczni dla otoczenia, bo lepiej od innych potrafią manipulować zachowaniami ludzi. Łowią zwolenników wśród najmłodszych. Najbardziej podatnych na demagogię i populizm. Zostawienie im młodych fatalnie wróży nam wszystkim. Brunatna przyszłość to koszmar, który nie może się powtórzyć. Trzeba ich zatrzymać, póki jeszcze są słabi. I póki mówią coś szczerze. To jest pole konfrontacji dla lewicy. Cywilizacja kontra polski taliban.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Czy dla Mentzena jest jeszcze miejsce w życiu publicznym?

Prof. Monika Płatek,
Wydział Prawa i Administracji UW

Sławomir Mentzen, sprowadzając zgwałcenie do „nieprzyjemnego” zdarzenia, okazał nie tylko pogardę kobietom, wykazał się lekceważeniem dla praw człowieka. Nie znaczy to jednak, że nie ma dla niego miejsca w debacie publicznej. Nie jest jedynym, który tak perwersyjnie myśli. Taki głos sprawia, że jemu podobni zyskują poczucie, że tak można. Tyle że bez względu na to, jak okropny jest Mentzen, my nie jesteśmy lepsi. Nasze oburzenie jego wypowiedzią w świetle przyjęcia ustawy, która, jawnie łamiąc najważniejsze prawo – konstytucję, odbiera prawo składania wniosku o azyl, cuchnie hipokryzją. Tą ustawą ślemy sygnał przyzwolenia na poniewieranie podstawowymi wartościami. Nie dziwmy się, że skutkuje to bagatelizowaniem przemocy i losu zgwałconych kobiet.

 

Anna Dryjańska,
socjolożka, dziennikarka

Ewidentnie tak, skoro on i jego partia lądują obecnie na trzecim miejscu w sondażach. To znaczy, że jego wyborcy przyklaskują nieludzkim wypowiedziom tego pana na temat kobiet albo odczłowieczanie połowy ludzkości jest im obojętne.

Bo trzeba nie postrzegać kobiet jako ludzi, by twierdzić, że niechciana ciąża, zwłaszcza jeśli jest się zgwałconym dzieckiem, jest „nieprzyjemnością”. To kolejny, tym razem dziewięciomiesięczny gwałt. Istnieje też grupa wyborców tak omamiona hasłem niskich podatków, że nie potrzebuje wiedzieć o polityku nic więcej. „Nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej”, powiedział Mentzen już w 2019 r. Część społeczeństwa jest gotowa – z przekonania lub przez przypadek – za tym zagłosować.

 

Marta Lempart,
Ogólnopolski Strajk Kobiet

Po wypowiedziach o gwałcie jako „nieprzyjemności” tego miejsca nie powinno dla niego być. Bo mowa o zbrodni, która zabija bez zadawania śmierci. Chodzi przy tym nie tylko o słowa – to też groźna zapowiedź wyborcza w imieniu Konfederacji. Oznacza, że przy odpowiedniej decyzyjności partii Mentzena jej członkowie będą dążyli do odwrócenia zmiany, która w tym roku nastąpiła dzięki redefinicji gwałtu, odejściu od ponadstuletniej, okrutnej definicji. Teraz każdy stosunek bez zgody jest gwałtem, teraz prokurator udowadnia, że oskarżony nie miał zgody. A nie – że kobieta na pewno nie powiedziała „tak”. Wrócą więc czasy, kiedy oskarżonymi w procesach o zgwałcenie będą kobiety, a nie gwałciciele. Na poziomie ludzkim współczuję wszystkim kobietom w życiu pana Mentzena. Jest dla mnie jasne, że jeśli spotka je coś tak potwornego, to wiedzą, że nie mogą liczyć na jego pomoc. Mało tego, będą umierać ze strachu, że on się dowie. Taką męskość promują pan Mentzen i cała Konfederacja.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Wszyscy chcą być populistami

Dlaczego lewicy spada, a Konfederacji rośnie?

Prof. UW, dr hab. Przemysław Sadura – szef Katedry Socjologii Polityki na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, socjolog, kurator instytutu badawczego Krytyki Politycznej. Współautor (ze Sławomirem Sierakowskim) książki „Społeczeństwo populistów”.

Co się stało, że młodzi odwrócili się od lewicy? Mam wyniki late poll z października 2023 r. W grupie 18-29 lat na lewicę głosowało 17,5% Polaków, a na Konfederację 16,9%. Dzisiaj jest zupełnie inaczej. Co się zdarzyło przez te kilkanaście miesięcy, że mamy takie przesunięcie?
– To nie jest do końca przesunięcie w sensie przepływu, bo nie jest tak, że osoby, które głosowały na lewicę, teraz przerzucają poparcie na Konfederację. Na rocznicę wyborów robiliśmy ze Sławkiem Sierakowskim w Instytucie Krytyki Politycznej badanie. Pokazywało, że lewica nie traci tak naprawdę młodych wyborczyń, bo to głównie o młode kobiety chodziło. Nie traci ich nawet na rzecz Koalicji Obywatelskiej. One po prostu planują zostać w domu.

Dlaczego? To ważna dla lewicy grupa.
– Wśród młodych kobiet odsetek głosujących na lewicę był, jeśli pamiętam, ponadtrzykrotnie wyższy niż ogólnopolski wynik lewicy. To był ten hardcorowy lewicowy elektorat. Mówiło się wtedy, że lewica jest kobietą, tylko problem był z męskimi liderami.

Rozczarowane

I co się zmieniło?
– Kobiety są rozczarowane postawą koalicji rządowej. Liczyłem, że Magda Biejat będzie je mobilizować, ale sztab poprowadził tę kampanię tak, jak poprowadził, przynajmniej na razie. Zamiast eksponować, że to kobieta, i mocno wybić agendę kobiecą, Biejat była niemal przebierana za faceta, a o tym, że jest kobietą, przypomniała dopiero w okolicach 8 marca. Teraz trochę to wróciło do równowagi. Ale tylko trochę. A przecież jest jedyną kobietą w tych wyborach!

I powinna to wykorzystywać?
– Nawet jeśli uważamy, że mamy czas wojny i społeczeństwo ogląda się na silnego lidera, i tak sprawę płci śmiało można przekuć w atut. A tego jej sztab nie zrobił. Przyznam, liczyłem, że to ona zmobilizuje kobiety, dla siebie, a później, w II turze, dla Trzaskowskiego. Ale wygląda na to, że Trzaskowski sam będzie je mobilizował.

Uda mu się?
– Wydaje mi się, że jeszcze w tych wyborach prezydenckich, trochę na zasadzie starej logiki polaryzacji – dokończenia odsuwania PiS od władzy, uda się odświeżyć emocje z października 2023 r. I część tych osób pójdzie i zagłosuje. Gorzej, że na tym się kończy pewna epoka. Wszystkie sondaże wskazują, że po następnych wyborach parlamentarnych nie da się stworzyć rządu większościowego bez Konfederacji. To ona będzie głównym beneficjentem demokracji, będzie mogła rozważać, czy chce wejść w koalicję z PiS, czy może z KO, bo i taki scenariusz nie jest wykluczony.

Dlaczego młode kobiety, które głosowały w październiku 2023 r. na lewicę, odsunęły się na bok? Co je zniechęciło? Powodem było odrzucenie projektu ustawy depenalizującej aborcję?
– To nie był chyba jeden moment. One w zasadzie od razu po październiku 2023 r. były w pewnym sensie zdemobilizowane. W badaniu, które prowadziłem tuż po wyborach, już deklarowały, że nie zamierzają wziąć udziału w wyborach europejskich. Widać było, że zmobilizowały się raz, żeby pokazać PiS czerwoną kartkę.

Cudu nie było. Planu nie było

Liczyły, że to wystarczy i że po wygranych wyborach wszystko się stanie…
– Chyba uwierzyły, że wydarzy się jakiś cud. A potem się okazało, że koalicja rządowa nie jest w stanie dogadać się co do tego, w jaki sposób, kolokwialnie mówiąc, dowieźć prawa kobiet. Nie potrafi się zachować w sytuacji, w której wiadomo, że prezydent jest wielkim hamulcowym i wetuje. Koalicja mogłaby w takiej sytuacji przynajmniej tymczasowo zabezpieczyć część praw kobiet rozporządzeniami, a także wykonać symboliczny gest, wysyłając prezydentowi do podpisu jakąś prokobiecą ustawę. Ani jednego, ani drugiego Polki nie dostały. Sposób, w jaki marszałek Hołownia przesuwał debatę na temat zmiany przepisów aborcyjnych, był fatalny. Przegłosowanie ramię w ramię z Konfederacją partnerów z koalicji rządowej to był skandal. W efekcie za grzechy Hołowni płaci lewica, bo to jej elektorat zostaje w domach.

Czyli lewicy zabrakło zwykłych politycznych umiejętności, żeby coś załatwić, utargować. Zadziałać tak, żeby te młode kobiety przy sobie przytrzymać.
– Tak. A przecież wiadomo było, że po wyborach przyjdzie rządzić rozporządzeniami, bo raczej nie ustawami. Lewica i Koalicja Obywatelska powinny zatem mieć przygotowany jakiś plan na taką sytuację. Ale go nie było. Przez to mamy ogólne poczucie rozczarowania i zniechęcenia.

Dochodzi do tego tzw. kwestia sprawczości.
– To Tusk jest postrzegany

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Szaleństwo i nadzieja

Trzęsienie ziemi w Europie i wielkie emocje – „tata” nas zostawił, musimy sobie radzić sami. Jesteśmy przecież dorośli i mamy bogatą historię, która przypomina, jak byliśmy wojowniczy – często za bardzo. A Polska zbroi się na potęgę. Okropne, ale chyba nie ma rady. Przychodzi czas, że zaczynamy się bać o naszych chłopców. Tusk zapowiada powszechne szkolenia wojskowe. Premier jak bóg wojny przemawiał w Sejmie. Kaczyński i jego banda w kłopocie. Nie mogą nie zgodzić się z Tuskiem, a to przecież zdrajca. Kaczyński więc burczy do mikrofonów, że musi się zmienić „cała pedagogika społeczna”, trzeba skończyć z „pedagogiką tchórzostwa”, musi być „powrót do etosu rycerskiego”. Mówi to ktoś, kto do złudzenia przypomina giermka Don Kichota, Sancho Pansę.

Janusz Waluś, polski emigrant mieszkający w RPA, jest mordercą, dostał karę śmierci, zamienioną na dożywocie. Zamordował ciemnoskórego działacza antyapartheidowego Chrisa Haniego. Wyszedł po 30 latach i wrócił do Polski. I, jak się okazuje, nie zmienił poglądów. Witał go na lotnisku Grzegorz Braun, a Dariusz Matecki, poseł PiS, którego właśnie zapuszkowano, witał go na Facebooku. Generalnie dla naszych narodowców Waluś to ostatni „żołnierz wyklęty”. Od Walusia odcina się mieszkająca w Polsce córka, która ma liberalne poglądy: „Przez wiele lat walczyłam, żeby ojciec miał prawo wrócić do swojej rodziny. Teraz okazało się, że ten człowiek może być niebezpieczny dla kraju, który ja kocham. Chce przyłożyć rękę do faszyzmu i rasizmu”. Warto wiedzieć, jakich idoli ma nasza narodowa prawica – po idolach ich poznasz.

Żyjąc w stanie ciągłego obrzydzenia do PiS, nie zauważyliśmy, że rośnie w siłę Konfederacja. I nagle Mentzen goni Nawrockiego. Obaj odrażający i siebie warci. Najlepiej, gdyby te dwa drapieżniki pożarły się nawzajem w walce o prezydenturę. Któryś jednak przeżyje, a wtedy istnieje

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.