Tag "korupcja"
Wielki sponsor z Pcimia
Za prezesury Daniela Obajtka z Orlenu w niejasnych okolicznościach wypływały setki milionów złotych
Przed Sądem Okręgowym w Łodzi toczą się procesy wytoczone przez Orlen Danielowi Obajtkowi i Michałowi Rogowi o zwrot ponad 700 tys. zł, wydanych przez tych menedżerów ze służbowych kart kredytowych na prywatne zachcianki. Ulubieniec Jarosława Kaczyńskiego miał przepuścić ok. 160 tys. zł m.in. na wizyty w luksusowych restauracjach, korektę uzębienia i zabiegi medycyny estetycznej z użyciem botoksu, który sprawia, że twarz nabiera młodego wyglądu. Czy Obajtek zapisał się też na lekcje dobrych manier, gdzie oduczyłby się posługiwania rynsztokowym językiem, tego nie udało mi się ustalić.
W sumie na tzw. koszty reprezentacji zarządu Orlenu w latach 2018-2023 wydano ok. 14,5 mln zł. Przeciętnie zarabiający Kowalski na takie pieniądze musiałby pracować jakieś 150 lat, ale gdy pisowscy nominaci już się dorwali do władzy, nie mieli żadnych hamulców w szastaniu nie swoją forsą, chociaż dostawali zawrotne wynagrodzenia. Tylko w 2023 r. Daniel Obajtek (absolwent technikum rolniczego i Prywatnej Wyższej Szkoły Ochrony Środowiska w Radomiu) zarobił ok. 1,7 mln zł, tj. o prawie 280 tys. zł więcej niż rok wcześniej.
Orlen to największy koncern energetyczny w Europie Środkowo-Wschodniej, zatrudniający kilkadziesiąt tysięcy osób. Przychody i zyski firmy liczone są w miliardach złotych. Spółka zawsze była łakomym kąskiem dla polityków, którzy obsadzali ją swoimi zaufanymi ludźmi, nie zawsze o najwyższych kompetencjach, ale takiego „wybitnego” menedżera jak były wójt Pcimia jeszcze w historii Orlenu nie było (o zasługach Daniela Obajtka pisaliśmy m.in. w tekście „Dyzma Kaczyńskiego i stracone miliardy złotych”, „Przegląd” nr 18/2025). Ani równie gigantycznych wydatków na marketing, sponsoring, darowizny, doradców i prawników. Jeszcze w 2017 r., zanim Obajtek zasiadł w fotelu prezesa Orlenu, wspomniane koszty kształtowały się na poziomie ok. 200 mln zł. Od 2018 r. zaczęły gwałtownie rosnąć – z 255 mln zł do ponad 765 mln zł w 2023 r. Przez sześć lat rządów Obajtka w Orlenie wydano ponad 2,8 mld zł.
Propagandziści i sportowcy
W 2023 r. Najwyższa Izba Kontroli chciała sprawdzić, kto i na jakich zasadach korzysta z hojności prezesa Orlenu. Jednak ten nie wpuścił kontrolerów, zasłaniając się tajemnicą spółki. Tak naprawdę chodziło o to, żeby na jaw nie wyszły liczne nadużycia i szwindle.
Pieniądze z Orlenu nie płynęły do przypadkowych osób. Kilkadziesiąt milionów złotych trafiało każdego roku do propisowskich mediów – głównie rządowej TVP oraz koncernów medialnych braci, Michała i Jacka Karnowskich oraz Tomasza Sakiewicza, zapewniających PiS wsparcie propagandowe. Naftowa spółka oprócz wykupywania reklam sponsorowała sztandarowe imprezy: „Sylwestera marzeń” TVP, galę Człowieka Wolności Tygodnika „Sieci” i galę Człowieka Roku „Gazety Polskiej”. Oczywiście honorowani przez wspierające PiS media byli wyłącznie politycy ówczesnej partii rządzącej, m.in. Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Mariusz Błaszczak, Andrzej Duda, Julia Przyłębska czy Piotr Gliński. W 2021 r. doszło do kuriozalnej sytuacji, gdy
„The Telegraph”: Zełenski traci kontakt z rzeczywistością
Kijów ugrzązł w skandalu korupcyjnym, który może obalić prezydenta Ukrainy
„Witamy w Ukrainie, najbardziej skorumpowanym kraju w Europie”, pisał 10 lat temu Oliver Bullough na łamach dziennika „The Guardian”. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Kijów ugrzązł w skandalu korupcyjnym, który może obalić prezydenta Zełenskiego.
7 grudnia 2022 r. amerykański magazyn „Time” ogłosił prezydenta Wołodymyra Zełenskiego Człowiekiem Roku. Redaktor naczelny Edward Felsenthal tak uzasadnił decyzję: „Za udowodnienie, że odwaga może być równie zaraźliwa jak strach, za inspirowanie ludzi i narodów do jednoczenia się w obronie wolności, za przypomnienie światu o kruchości demokracji i pokoju”.
Także dziennik „Financial Times” przyznał Zełenskiemu tytuł Człowieka Roku. W tamtym czasie na prezydenta spłynął deszcz nagród, wyróżnień i odznaczeń. 16 amerykańskich uniwersytetów przyznało mu tytuły doktora honoris causa. Parlament Europejski – Nagrodę Sacharowa. W Akwizgranie odebrał Międzynarodową Nagrodę Karola Wielkiego.
W czerwcu 2023 r. ceniony londyński think tank Chatham House uhonorował Zełenskiego swoją nagrodą „za wkład w stosunki międzynarodowe”. National Constitution Center w Filadelfii przyznał mu Liberty Medal i 100 tys. dol., a Ronald Reagan Presidential Foundation and Institute – Ronald Reagan Freedom Award.
Polska nie mogła być gorsza. 5 kwietnia 2023 r. prezydent Andrzej Duda, Wielki Mistrz Orderu Orła Białego oraz przewodniczący jego kapituły, „w uznaniu znamienitych zasług” uroczyście wręczył Zełenskiemu to najstarsze i najwyższe polskie odznaczenie.
Wszystko zmieniło się 10 listopada br., gdy Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy (NABU) i Specjalistyczna Prokuratura Antykorupcyjna (SAP) ujawniły szczegóły śledztwa prowadzonego od 15 miesięcy pod kryptonimem „Operacja Midas”. Okazało się, że w Kijowie na szczytach władzy działała zorganizowana grupa przestępcza, która zarządzała rozległym systemem korupcyjnym w strategicznym sektorze energetycznym Ukrainy. Jego epicentrum stanowił państwowy koncern Enerhoatom, operator tamtejszych elektrowni jądrowych i największy producent energii elektrycznej w kraju.
Skala i charakter tego procederu, a przede wszystkim personalne powiązania głównego podejrzanego Timura Mindycza z prezydentem Zełenskim nadały aferze wyjątkową rangę. Zachodnie media, które w 2022 r. ukochały ukraińskiego lidera, dziś są wobec niego nie mniej krytyczne niż kremlowscy propagandyści. Zełenski stał się osobą podejrzaną. I nie ma znaczenia fakt, że spotykają się z nim przedstawiciele państw europejskich. Oskarża się go o to, że w warunkach wojennych zbudował w Ukrainie niemal dyktatorski system, którego jego poprzednicy – Wiktor Janukowycz i Petro Poroszenko – mogą mu tylko pozazdrościć. A co najgorsze – tolerował gigantyczną korupcję, którą trudnili się ludzie z jego najbliższego otoczenia. Nie to obiecywał Ukraińcom, kandydując w wyborach prezydenckich w 2019 r.
Człowiek ze złotą toaletą
Od 10 listopada br. zachodnie media szczegółowo relacjonują wyniki śledztwa NABU. Portal Politico podał, że funkcjonariusze przeanalizowali ponad tysiąc godzin podsłuchów i ujawnili schemat wyłudzania łapówek w wysokości 10-15% wartości kontraktów zawieranych przez państwowego operatora ukraińskich elektrowni jądrowych – Enerhoatom. Łączna kwota pozyskanych „prowizji” szacowana jest na ok. 100 mln dol.
Pieniądze te były prane w firmie, której biuro mieściło się w centrum Kijowa, w budynku należącym do rodziny Andrija Derkacza, byłego ukraińskiego polityka. Ten w 2022 r. zbiegł do Rosji, a dziś jako senator zasiada w izbie wyższej rosyjskiego parlamentu – Radzie Federacji.
15 listopada br. „Financial Times” opublikował artykuł Fabrice’a Depreza, korespondenta w Kijowie, zatytułowany „Worki z pieniędzmi i złota toaleta” i opatrzony zdjęciem złotej toalety, która jakoby miała znajdować się w jednym z apartamentów Mindycza. To zdjęcie zamieściliśmy
Jak Trump testuje prawo łaski
Akt miłosierdzia w rękach amerykańskiego prezydenta zmienia się w kolejne narzędzie naboru i ochrony lojalistów
Korespondencja z USA
Przez stulecia amerykańscy przywódcy używali prawa prezydenckiej łaski jako symbolu, aktu pojednania albo korekty nazbyt surowego wyroku, jeśli przemawiały za tym okoliczności. Trump, jak to on, podeptał tę tradycję, zmieniając akt łaski w kolejne narzędzie szerzenia korupcji i ochrony lojalistów. Ale czy tylko?
„Ułaskawienie (…) to akt dobroczynności udzielany w dyskrecji przez władzę wykonawczą (…) i nie winien być traktowany jako wymierzanie kary, ale korekta ewentualnie zbyt rygorystycznych praw”, pisał w 1788 r. Alexander Hamilton, jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, uczestnicząc na łamach ówczesnej prasy w publicznej debacie na temat prac nad konstytucją. Konstytucja weszła oficjalnie w życie rok później, a prawo prezydenckiej łaski zostało w niej opisane w art. II jako „prawo do udzielania odroczeń i ułaskawień za przestępstwa przeciwko Stanom Zjednoczonym, z wyjątkiem przypadków impeachmentu”.
Pierwszego ułaskawienia dokonał już Jerzy Waszyngton, stwarzając ważny precedens, który nada prezydenckiemu miłosierdziu specyficzny charakter – w 1794 r. przebaczył winy liderom ruchu oporu przeciwko wyższym podatkom na whisky. Nowo powstałe, ale bardzo zadłużone po wojnie niepodległościowej państwo chciało w ten sposób podreperować swój budżet. Choć do stłumienia „rebelii o whisky” Waszyngton potrzebował aż 13 tys. żołnierzy i tym samym stał się jedynym w historii USA urzędującym prezydentem udzielającym się na polu bitwy, użył prawa łaski, by zasygnalizować, że w nowoczesnym państwie szanującym prawa człowieka każdy zasługuje na drugą szansę.
Ta sama myśl przyświecała 30 lat później Andrew Jacksonowi, gdy ułaskawił seryjnego rabusia pocztylionów skazanego na karę śmierci. Co ciekawe, złodziej nie przyjął jego aktu łaski, tworząc z kolei precedens, że prezydenckie ułaskawienie musi być zaakceptowane przez adresata, by nabrało mocy prawnej.
W myśl idei o drugiej szansie Andrew Johnson ułaskawił w 1865 r. wszystkich ocalałych z wojny żołnierzy armii konfederackich, a Barack Obama – setki przestępców, głównie kolorowych, odbywających wyroki za pomniejsze przewinienia związane z kradzieżą i posiadaniem narkotyków.
Łaska pod lupą
Przez większą część dziejów Amerykanie bardzo uważnie patrzyli jednak prezydentom na ręce i nie wahali się ich krytykować, gdy stwierdzali, że sprawy posunęły się za daleko. Tak było w przypadku łaski dla Richarda Nixona, skazanego za aferę Water-gate (nielegalne podsłuchiwanie opozycji), któremu pomógł jego
Big Brother Obajtek
Ulubieniec prezesa PiS ma szansę pobić rekord w liczbie zarzutów prokuratorskich
W środę 12 listopada były prezes Orlenu stawił się w Prokuraturze Regionalnej w Warszawie, gdzie usłyszał zarzut nadużycia uprawnień i wyrządzenia w nadzorowanej przez siebie spółce szkody majątkowej na prawie 400 tys. zł. Europosłowi PiS towarzyszył tłum fanów z biało-czerwonymi flagami i transparentami „Murem za Obajtkiem”, przybyły na wezwanie Jarosława Kaczyńskiego.
„Każdy patriota w tym kraju musi ponieść konsekwencje robienia dobrych uczynków. Jestem przygotowany do tego emocjonalnie i duchowo i wy dajecie mi dużo siły, by być do tego przygotowanym. Ja osobiście się nie boję i poradzę sobie z tym. Poradziłem sobie z wieloma rzeczami, łącznie z chorobą, poradzę sobie z tą zarazą i wam też radzę być czujnym w tym wszystkim”, mówił do zgromadzonych Daniel Obajtek.
Pod czujnym okiem
400 tys. zł, za które ciąga go prokuratura, nie zostało przeznaczone na wsparcie domu dziecka, samotnych matek, bezdomnych ani nawet na kupno wozu transmisyjnego dla Telewizji Trwam. Za te pieniądze Obajtek wynajął prywatnego detektywa, a ten inwigilował polityków Platformy Obywatelskiej i ich bliskich: Bartłomieja Sienkiewicza, Marcina Kierwińskiego, Roberta Kropiwnickiego, Jana Grabca, Marka Sowę i Pawła Poncyljusza. Detektywem zaprzęgniętym do niewdzięcznej roboty był Wojciech Koszczyński, prezes firmy InvestProtect z Gdańska.
Prezes Koszczyński tak przedstawia się na stronie internetowej: „Były funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego oraz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wysokiej klasy specjalista w zakresie bezpieczeństwa korporacyjnego oraz wywiadu gospodarczego. Zdobył doświadczenie, świadcząc usługi m.in. dla międzynarodowych korporacji z sektora energetycznego, firm produkcyjnych, branży logistycznej i wielu innych. (…) Specjalizuje się w prowadzeniu dochodzeń gospodarczych w Polsce, Unii Europejskiej i poza nią, działając dyskretnie i skutecznie. (…) Ma duszę sportowca, nie poddaje się łatwo i zawsze walczy do końca. Pasjonat strzelectwa oraz górskich wypraw”.
Koszczyński śledził posłów opozycji w 2021 r. Był to gorący okres. „Gazeta Wyborcza” ujawniła tzw. taśmy Obajtka potwierdzające, że ówczesny prezes Orlenu jeszcze jako wójt Pcimia wbrew prawu zarządzał z tylnego siedzenia prywatną spółką TT Plast. Obajtek wydawał polecenia, zlecał rozmowy z klientami, a nawet decydował o urlopach. A robił to w mało wyszukany sposób, używając języka typowego dla kryminalistów, a nie biznesmenów. Taśmy były bardzo niewygodne dla obozu władzy i Obajtka nie tylko dlatego, że ten dopuścił się przestępstwa, zawiadując jako wójt spółką, ale też dlatego, że zeznając w sądzie jako świadek, zaprzeczył, że był cichym wspólnikiem TT Plast. A za fałszywe zeznania grozi odpowiedzialność karna.
Później pojawiły się kolejne artykuły. Dziennikarze opisywali powiązania rodzinne i towarzyskie Obajtka, a także jego związki ze środowiskiem przestępczym. Podawano w wątpliwość legalność pochodzenia jego majątku, opisywano nieformalne układy z deweloperami, których sponsorował Orlen.
Wszystko to wywołało polityczną burzę. Posłowie PO organizowali konferencje prasowe, pisali zawiadomienia do prokuratury i CBA. Według moich informacji Obajtek postanowił wziąć odwet. Wytypował najaktywniejszych polityków, a potem zlecił ich inwigilację Koszczyńskiemu – zebrane przez detektywa kompromaty miały zostać przekazane propisowskim mediom, by te zrobiły z nich użytek. Politycy opozycji byli śledzeni, filmowani ukrytymi kamerami i fotografowani. Sprawdzano ich stan majątkowy, powiązania rodzinne i towarzyskie. Szukano na nich czegokolwiek, co można by wykorzystać: kochanek, nieobyczajnych zachowań, nadużywania alkoholu, narkotyków, uzależnień od hazardu itp.
Daniel Obajtek zdawał sobie sprawę, że działania detektywa są nielegalne, i próbował się zabezpieczyć na ewentualność wpadki, zlecając podpisanie umów z Koszczyńskim Zbigniewowi Laskowi, dyrektorowi Biura Kontroli i Bezpieczeństwa w Orlenie. Lasek to były funkcjonariusz CBA
Pokolenie ciągłego protestu
Młodzi wyborcy obalają rządy, ale nie mają pomysłu na ich zastąpienie
Przy takim nagromadzeniu podobnych wydarzeń w krótkim czasie łatwo ulec pokusie generalizacji. W końcu od 8 września, kiedy rozpoczęły się protesty w Nepalu, zwieńczone podpaleniem budynku parlamentu i zmianą władzy, aż do 25 października, kiedy wprowadzono 30-dniowy stan wyjątkowy w stolicy Peru, Limie, minęło zaledwie siedem tygodni. Antyrządowe demonstracje zwoływane głównie przez najmłodszych wyborców – często za pomocą tych samych platform społecznościowych i utrzymane w tej samej symbolice, inspirowanej japońskimi komiksami – miały miejsce na Madagaskarze, w Paragwaju czy w Maroku.
Patrząc na nie z dystansu, można dostrzec podobieństwa. Zgadza się wiek demonstrantów oraz ich paliwo polityczne: sprzeciw wobec korupcji, frustracja wywołana brakiem szans rozwojowych i zablokowaniem kanałów rozwoju społecznego, a także przekonanie, że elity polityczne nie reprezentują już niczyich interesów poza własnymi. Wreszcie to, czego brakuje wielu ruchom społecznym, a nawet partiom politycznym, czyli spójna symbolika. Trupia czaszka w słomkowym kapeluszu (na zdjęciu) zaczerpnięta została z mangi i anime „One Piece”. W popularnej w latach 90. serii flagą z tym symbolem wymachiwali piraci, którzy sprzeciwiali się opresyjnej i skorumpowanej władzy.
Przywileje do przesady
Teoretycznie więc wszystko się zgadza. Tak bardzo, że niektórzy publicyści robią porównania z arabską wiosną z 2011 r. Taka analogia ma się bronić właśnie dzięki nośnikom antyautorytarnego sprzeciwu społecznego. Wtedy – choć tamte rewolucje były ograniczone geograficznie – ludzie mobilizowali się przeciwko tyranom za pomocą Twittera i Facebooka. Dziś robią to na Discordzie, Reddicie, Twitchu czy TikToku. Wówczas była to nie tylko innowacja polityczna, ale też znak czasów. Wprawdzie sam Mark Zuckerberg zaprzeczał, że Facebook w jakikolwiek sposób przyczynił się do zmian ustrojowych i politycznych w Maghrebie czy na Bliskim Wschodzie, ale nie dało się ukryć, że coś się wtedy zmieniło. Być może coś cywilizacyjnego. Świat odkrywał nowe metody komunikacji, a tłamszenie tradycyjnych mediów nie przynosiło efektu. Bo to, czego nie dawało się wyemitować w telewizji, można było pokazać milionom osób w internecie. Bez cenzury, bez redakcji, bez sprzętu za miliony.
Dzisiaj sytuacja może wyglądać analogicznie. Znów młodzi, znów w internecie, znów w miejscach, które oni rozumieją znacznie lepiej od starszych pokoleń. Znów podobne postulaty i zmiany o charakterze transgranicznym, rozlewające się na kolejne państwa. Istnieje jednak zasadnicza różnica pomiędzy tym, co się działo w 2011 r., a tegoroczną falą protestów. I nie chodzi nawet o rezultat, bo wiemy, że arabska wiosna nie przyniosła upragnionej demokratyzacji, wręcz przeciwnie – umożliwiła wejście na scenę podmiotom i stworzyła struktury, które skonsolidowały władzę mającą niewiele wspólnego z demokracją.
Czym się skończą protesty pokolenia Z, oczywiście nie wiadomo. Różnica jest jednak fundamentalna i dotyczy tego, co zrobić ze swoim państwem, kiedy już przejmie się nad nim kontrolę.
W Nepalu zaczęło się od sprzeciwu wobec ostentacyjnego przywileju. Podczas gdy – jak wynika z danych Banku Światowego – jedna piąta młodych Nepalczyków pozostaje bez pracy, dziewięciu na dziesięciu zatrudnionych pracuje na czarno albo w szarej strefie, a co roku pół miliona osób do 24. roku życia zasila rynek pracy bez specjalnych szans na trwałe zatrudnienie i awans społeczny, dzieci polityków bez cienia wstydu publikowały na Instagramie zdjęcia na tle choinek zbudowanych z pudełek z logo Louis Vuitton.
Kilku internetowych aktywistów niezależnie od siebie zaczęło wzywać ludzi do wyjścia na ulicę, choć robili to bez żadnej strategii. Nie podawano dat, godzin, adresów. Można nawet stwierdzić, że obalenie rządu udało się, bo Nepal jest kompaktowym państwem, całość życia politycznego toczy się w Katmandu, które ma nieco ponad 850 tys. mieszkańców. Łatwo się tam znaleźć, zmobilizować i zorganizować. Okazało się, że frustracja społeczna jest potężna, bo na ulicach szybko pojawiły się dziesiątki tysięcy osób. Początkowo
Koniec łapówkarskiej passy?
W Moskwie trwa czystka. Za kraty trafiają generałowie, wysocy urzędnicy i biznesmeni
19 września br. w pobliżu osiedla Kokoszkino w Moskwie zastrzelił się Aleksander Tiunin, prezes rosyjskiej firmy Umatex należącej do koncernu Rosatom. Oficjalnie z powodu depresji, mniej oficjalnie – Tiunin znalazł się w kręgu zainteresowania organów ścigania z powodu sprzedajności.
23 września agenci Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) zatrzymali biznesmena i miliardera Aleksandra Bobrowa. Postawiono mu zarzuty dotyczące przestępstw gospodarczych i korupcyjnych na wielką skalę, wyprowadzania funduszy za granicę oraz prania brudnych pieniędzy.
25 września w Lesie Tichorieckim w Krasnodarskim Kraju powiesił się Witalij Kapustin, deputowany z partii Jedna Rosja. Oficjalnie z powodu depresji.
27 września z okna moskiewskiego hotelu wyskoczył Aleksander Fiedotow, wysoko postawiony rosyjski menedżer i biznesmen. Oczywiście z powodu depresji.
29 września pod zarzutem korupcji za kraty trafił zastępca gubernatora obwodu swierdłowskiego Oleg Czemizow. Miał brać łapówki w związku z realizacją kontraktów publicznych oraz wyprowadzać pieniądze na rzecz prywatnych podmiotów.
Tego samego dnia aresztowano generała majora Walerija Gołotę, szefa Zarządu Rosgwardii w Osetii Północnej. Zarzucono mu przyjmowanie łapówek w zamian za udzielanie kontraktów na dostawy sprzętu i usługi dla formacji, którą dowodził. Aresztowano też kilku jego współpracowników.
Czystka w szeregach administracji i wśród rosyjskich generałów zaczęła się w maju 2024 r., po dymisji ministra obrony Siergieja Szojgu, powszechnie krytykowanego za fatalnie prowadzone działania wojenne w Ukrainie oraz skandale korupcyjne w kierowanym przez niego resorcie. Za kraty trafił jego zastępca – generał major Timur Iwanow, od lat znany z luksusowego stylu życia. W 2019 r. magazyn „Forbes” umieścił go w pierwszej setce najbogatszych przedstawicieli rosyjskich służb bezpieczeństwa. Nikogo nie dziwiło, że wraz z drugą żoną Swietłaną Maniowicz wynajmował mieszkanie o powierzchni 300 m kw. w centrum Moskwy, a w 2012 r. kupił w stolicy dworek szlachecki z XIX w. Miał też posiadłość liczącą ponad 10 tys. m kw. z domem o powierzchni 1,6 tys. m kw. w elitarnej wiosce Uspienskoje pod Moskwą. Jego proces przed sądem w Moskwie ruszył w styczniu 2025 r. Wraz z nim na ławie oskarżonych zasiadł były dyrektor państwowej korporacji zbrojeniowej Oboronlogistika – Anton Fiłatow.
W lipcu br. Iwanowa skazano na 13 lat więzienia w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze, grzywnę w wysokości 100 mln rubli (ok. 4,6 mln zł) oraz przepadek mienia – gruntów, mieszkań, pieniędzy na rachunkach bankowych, a także floty pojazdów – o łącznej wartości 2,5 mld rubli (ok. 115 mln zł). Jego współpracownik Anton Fiłatow dostał wyrok 12,5 roku więzienia.
Na swoją kolejkę czekają w aresztach też generałowie. Dmitrij Bułgakow, wiceminister obrony ds. logistyki w latach 2008-2022, uhonorowany tytułem Bohatera Federacji Rosyjskiej, został zatrzymany przez FSB 25 lipca 2024 r. pod zarzutem korupcji. Miał zbudować system zaopatrzenia wojsk w żywność niskiej jakości po zawyżonych cenach oraz przyjmować łapówki od firm komercyjnych w zamian za kontrakty z Ministerstwem Obrony.
Jurij Kuzniecow, szef Głównego Zarządu Kadr Ministerstwa Obrony, został aresztowany 13 maja 2024 r. pod zarzutem przyjmowania łapówek w latach 2021-2023. Podczas rewizji w jego domu skonfiskowano ponad 100 mln rubli w gotówce, złote monety oraz luksusowe zegarki.
Wadim Szamarin, generał, zastępca szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Rosji oraz naczelnik Głównego Zarządu Łączności, aresztowany 22 maja 2024 r. otrzymał zarzut przyjęcia korzyści majątkowej o szczególnie dużej wartości. Grozi mu do 15 lat więzienia.
Gen. Walerij Mumindżanow, zastępca dowódcy Leningradzkiego Okręgu Wojskowego, został aresztowany we wrześniu 2024 r. pod zarzutem przyjęcia łapówek o wartości ponad 20 mln rubli. Pełniąc wcześniej funkcję szefa departamentu zabezpieczenia materiałowego w Ministerstwie Obrony, sprzyjał firmom dostarczającym umundurowanie dla uczestników wojny w Ukrainie – kontrakty były warte 1,5 mld rubli. Mumindżanow i jego rodzina posiadają nieruchomości w Moskwie i Woroneżu o wartości przekraczającej 120 mln rubli
Władimir Szesterow, były zastępca naczelnika Głównego Zarządu Rozwoju Innowacyjnego Ministerstwa Obrony Rosji, już siedzi. Aresztowano go w sierpniu 2024 r. w związku z defraudacją, której dopuścił się podczas budowy Parku Patriotycznego. W lipcu br. roku skazano go na sześć lat w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze, pozbawiono stopnia generała majora i medali oraz obciążono 24 mln rubli grzywny.
Okazało się, że ludzie
Francuski dług wobec Trypolisu
Jak libijskie miliony zasiliły kampanię Sarkozy’ego
Korespondencja z Francji
Były prezydent Nicolas Sarkozy, jedna z ciekawszych postaci V Republiki, został niedawno skazany na pięć lat więzienia w procesie dotyczącym afery korupcyjnej powiązanej z byłym przywódcą libijskim Muammarem Kaddafim i nielegalnego finansowania kampanii wyborczej w 2007 r.
Po raz pierwszy w sprawie libijskiego finansowania Nicolas Sarkozy został zatrzymany 20 marca 2018 r. Wyrok zapadł jednak dopiero w tym roku i został opatrzony klauzulą natychmiastowej wykonalności, co oznacza, że będzie obowiązywał, nawet jeśli były prezydent odwoła się od decyzji sądu. W toku śledztwa i procesu Sarkozy’emu zarzucono m.in. nielegalne finansowanie kampanii wyborczej, bierną korupcję i tuszowanie przywłaszczenia środków publicznych. Aby jednak zrozumieć złożoność malwersacji finansowych, które zaważyły na przyszłości byłego prezydenta, należy w pierwszej kolejności odnieść się do zawiłych powiązań w jego najbliższym otoczeniu.
Kamuflowanie pieniędzy po francusku
W paryskim światku elit pierwszej dekady XXI w. roiło się od nazwisk, które później miały się pojawiać na salach sądowych. Jedną z takich postaci był Ahmed Djouhri, biznesmen i znajomy wielu francuskich polityków. W 2006 r. poznał on Nicolasa Sarkozy’ego, wówczas ambitnego polityka, który już rok później miał objąć urząd prezydenta Francji.
Francuski wymiar sprawiedliwości interesował się Djouhrim od dawna. W 2018 r. Djouhri został zatrzymany w Londynie w związku z podejrzeniem udziału w tajemniczych transakcjach finansowych. Jedna z nich dotyczyła przelewu na kwotę 500 tys. euro dla Claude’a Guéanta, który współpracował z Sarkozym jako szef gabinetu od 2002 r., gdy późniejszy prezydent był jeszcze ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Jeana-Pierre’a Raffarina. Według śledczych po wyborach prezydenckich Guéant miał otrzymać przelew z zagranicznego konta. Wkrótce potem, w 2008 r., nabył luksusowe mieszkanie w prestiżowej XVI dzielnicy Paryża, o wartości 717 500 euro. Oficjalnie środki miały pochodzić ze sprzedaży dwóch obrazów flamandzkiego malarza Andriesa van Eertvelta malezyjskiemu prawnikowi Sivie Rajendramowi. Remont mieszkania miał być w całości opłacony w gotówce, co sugeruje, że część łapówki została przekazana poza wspomnianym przelewem.
W opinii niezależnych ekspertów wspomniane dzieła sztuki, choć opatrzone certyfikatem wyceniającym je na 500 tys. euro, w rzeczywistości były warte najwyżej kilkadziesiąt tysięcy (na dokumencie widnieje podpis Georges’a de Jonckheere’a, lecz marszand specjalizujący się w malarstwie flamandzkim zaprzeczył, jakoby kiedykolwiek potwierdzał tak wysoką wycenę dzieł). Zespół dziennikarski programu „Cash Investigation” podczas konsultacji ze znawcą sztuki i rynku antyków Peterem de Boerem ustalił, że w latach 90. prace van Eertvelta sprzedawano za dzisiejszą równowartość ok. 22 tys. euro, obecnie zaś ich wartość rynkowa nie przekraczałaby 40 tys. euro.
Na tym jednak historia się nie kończy. Trop prowadzi dalej, do dwóch biznesmenów: Wahiba Nacera i Khaleda Bugshana, którzy mieli przelać 500 tys. euro na konto malezyjskiego prawnika. A ten miał przekazać środki Guéantowi. Cały łańcuch operacji finansowych to klasyczny przykład tego, co francuscy śledczy nazywają déguisement d’argent, czyli kamuflowaniem pieniędzy, by nadać legalną formę środkom wątpliwego pochodzenia.
Wokół Djouhriego również narastały kontrowersje. W 2009 r. sprzedał swoją willę na Lazurowym Wybrzeżu, wartą według szacunków ok. 1,8 mln euro, za niemal pięciokrotnie wyższą kwotę (9,5 mln euro). Nabywcą był pośrednik, który odsprzedał nieruchomość funduszowi inwestycyjnemu LAP, powiązanemu z libijskim kapitałem. Za kulisami tych operacji, jak podają liczne źródła, miał stać Wahib Nacer – człowiek, który pojawia się w tle niemal każdej podejrzanej transakcji. Sieć powiązań między francuskimi elitami politycznymi, biznesmenami z Bliskiego Wschodu i zagranicznymi pośrednikami pokazuje, jak skomplikowane potrafią być mechanizmy prania pieniędzy w najwyższych kręgach władzy. I jak precyzyjnie działa system mający na celu ukrycie źródeł nielegalnych środków.
Pensje z szafy
Pierwsza podróż Nicolasa Sarkozy’ego do Trypolisu nie była przypadkowa. Każdy szczegół tej wizyty został starannie zaplanowany przez jego najbliższego współpracownika, Claude’a Guéanta, oraz wpływowego pośrednika Ziada Takieddine’a, francusko-libańskiego przedsiębiorcę. Właśnie ta podróż miała otworzyć nowy rozdział w relacjach Paryża z reżimem Muammara Kaddafiego, co przerodziło się w jedną z największych we współczesnej Francji afer korupcyjnych, której dowodów nie da się podważyć.
Aby zrozumieć całą historię, warto przytoczyć świadectwo Moftaha Missouriego, bliskiego współpracownika Kaddafiego, który po latach zgodził się udzielić wywiadu francuskim dziennikarzom. W jego relacji pojawia się scena, która wygląda jak fragment politycznego kabaretu. Missouri twierdzi, że po poufnym spotkaniu Kaddafiego z Sarkozym w 2005 r. (czyli, gdy ten był jeszcze ministrem spraw wewnętrznych) otrzymał od libijskiego przywódcy nagranie ich rozmowy. Słychać rozmowę prowadzoną po angielsku, podczas której Sarkozy wyjawia Kaddafiemu
Zbigniew Derdziuk – tajemniczy prezes ZUS
Kompetencje niejasne, zadania rozmyte, pozycja niepodważalna
Big Brother
ZUS to instytucja nieprzejrzysta. Nad wszystkim wisi fasadowa rada nadzorcza, ciało bez realnych kompetencji i wpływu(1). Sam ZUS dysponuje uprawnieniami quasi-śledczymi, sądowymi i egzekucyjnymi. Co to znaczy w praktyce? Na przykład to, że pozew przeciwko ZUS trzeba złożyć… za jego pośrednictwem(2). Jakby ofiara policyjnej przemocy musiała się skarżyć poprzez swojego oprawcę.
ZUS to także cichy terrorysta. Jedno naciśnięcie klawisza i człowiek albo część jego historii znika z systemu. Pozostaje się bez środków do życia, bez informacji i możliwości obrony(3). O prawdziwym obliczu ZUS mówi się szeptem. Publiczna krytyka? Zawsze wiąże się z ryzykiem.
Cyfrowa fikcja
Kto to stworzył? Kto za to odpowiada? Odpowiedzialność się rozmywa, ale jedno nazwisko pozostaje centralne: Zbigniew Derdziuk, obecny prezes ZUS.
System obowiązkowych ubezpieczeń nie powstał z dnia na dzień. Kształtował się latami, a Derdziuk w ostatnich latach był jednym z jego architektów. Już za swojej pierwszej kadencji (2009-2015) wdrażał fundamenty obecnego „nowoczesnego ZUS”: e-ZLA, PUE, automatyzację wypłat. Na papierze wyglądało to jak postęp, w praktyce – cyfrowa wersja kafkowskiego koszmaru: formularze, których nie da się wysłać, decyzje korygowane po trzech latach, algorytmy bez empatii i sprawności (bo system ZUS nie potrafi liczyć).
W 1985 r. ZUS zatrudniał 15 tys. urzędników i obsługiwał 15 mln osób. Dziś zatrudnia ok. 45 tys. i obsługuje… tyle samo. Różnica? Miliardy złotych wydane na informatyzację, która miała „pomóc”.
Derdziuk wcześniej brał udział w reformie emerytalnej w 1999 r., która rozmontowała system repartycyjny i wprowadziła fikcyjny kapitał. Skutki były tak poważne, że jako prezes musiał je potem rozbrajać jak miny. Teraz, po dziewięciu latach, wrócił na stanowisko. I choć podkreśla, że nie odpowiada za obecny stan ZUS, prawda jest inna: to on ten system współtworzył, wdrażał i utrwalał. ZUS nie da się zepsuć w rok. Ale jeśli ktoś miałby psuć go konsekwentnie przez ćwierć wieku, Derdziuk był przy tym niemal zawsze.
Kim jest Zbigniew Derdziuk?
Oficjalna narracja brzmi jak z folderu promocyjnego: wulkan energii, człowiek orkiestra, niezatapialny technokrata, który odnajduje się w każdej politycznej konfiguracji: od AWS i Balcerowicza, przez PiS i PO, po mBank i… rekomendację Lewicy. Nie „człowiek bez właściwości”, lecz człowiek wszystkich właściwości, pasujących do każdej epoki. Można by nim obsadzić całą Radę Ministrów i jeszcze starczyłoby na kilku wojewodów.
Nie kojarzycie? To zrozumiałe. W przestrzeni publicznej tak naprawdę istnieje tylko jeden artykuł o Zbigniewie Derdziuku – na Wikipedii. I to ten tekst media powielają od lat. Refren? „Bezpartyjny fachowiec”. Brzmi ładnie i niczego nie wyjaśnia. Problem w tym, że przez trzy dekady Derdziuk pobierał wynagrodzenie u co najmniej 30 pracodawców, nie dorywczo, lecz na stanowiskach kierowniczych, nadzorczych i zarządczych. Żeby nie być gołosłownym…
Człowiek renesansu administracji
Kariera Zbigniewa Derdziuka to gotycka Księga rekordów Guinnessa. Zaczynał jako dyrektor w TVP i TV Puls, potem był konsultantem międzynarodowym, członkiem rady nadzorczej OBOP, sekretarzem stanu, szefem Kancelarii Premiera, ministrem w rządzie Tuska, sekretarzem miasta Warszawy, dwukrotnym prezesem ZUS (2009-2015 i od 2024), a także doradcą zarządu mBanku.
W sektorze finansowym pełnił funkcje w PKO BP, PBI i Banku Pocztowym. Zasiadał w radach nadzorczych BGK, Totalizatora Sportowego, Amiki, PZU, Postdaty, Scanmedu, Winuela i Metra Warszawskiego. Od 2020 r. kierował Roma Office Center, spółką archidiecezji warszawskiej.
Na arenie międzynarodowej przewodniczył komisjom ISSA (International Social Security Association – Międzynarodowe Stowarzyszenie Zabezpieczenia Społecznego) i współpracował z Polskim Stowarzyszeniem Ubezpieczenia Społecznego. Udzielał się w projektach doradczych przy prezydencie Kaczyńskim, Polskiej Agencji Informacyjnej i w strukturach
PRZYPISY
- Rada Nadzorcza ZUS to 10-osobowy organ mający reprezentować rząd, pracodawców i związki zawodowe. W praktyce instytucjonalna fikcja, powoływana przez premiera, bez realnych kompetencji. Nie może powołać ani odwołać prezesa, nie ma wpływu na strategię, decyzje ani wewnętrzne zarządzenia. Jej opinie są doradcze, czyli ignorowane, a posiedzenia niejawne.
- Odwołanie od decyzji ZUS trzeba złożyć przez ten oddział, który ją wydał. Podstawa prawna: art. 477 par. 2 kpc i art. 83 Ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych.
- Z danych Rzecznika Praw Obywatelskich z lat 2020-2024 wynika, że ZUS co roku generuje ponad 4 tys. skarg, dotyczących m.in. przewlekłości postępowań, absurdalnych uzasadnień odmów oraz konsekwentnego ignorowania zaleceń RPO. Sam rzecznik mówi już nie o przypadkach, lecz o systemowej oporności instytucji. Według danych sądów co roku toczy się 120-160 tys. spraw z zakresu ubezpieczeń społecznych, z czego niemal 100 tys. kończy się wyrokiem. Większość tych spraw to spory z ZUS. Przy ok. 45 tys. pracowników ZUS łatwo policzyć, że statystycznie każdy urzędnik tej instytucji wydaje rocznie trzy-cztery decyzje, które kończą się w sądzie. A przecież mówimy tylko o sprawach, które obywatelom udało się zaskarżyć. Przeciętny pracownik ZUS ma co najmniej kilka sądowych „dzieci” rocznie, a dodatkowo całą gromadkę „niewidzialnych” decyzji – błędnych, ale skutecznych, bo nikt się nie odwołał. Wszystko w ramach instytucji, która ma służyć obywatelowi.
Rządowy bankomat
Wiceprezes Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych umówił się z sąsiadem. Stosunki sąsiedzkie zbadała NIK
Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych znów znalazła się na czołówkach mediów. 1 września Onet opublikował artykuł o kolejnych wątkach badanych przez prokuraturę. Na ile się one potwierdzą, dopiero zobaczymy. Jednak te nowe doniesienia każą powrócić do wątku dobrze już zbadanego. Ustalenia Najwyższej Izby Kontroli nie pozostawiają cienia wątpliwości: RARS za rządów PiS była niczym bankomat do wypłaty ogromnych pieniędzy. Gdzie te pieniądze trafiały? Na przykład do znajomych.
Łapówki za umowy
Zanim przejdziemy do ustaleń, krótko o tym, czego Onet nie napisał. W artykule portal informuje, że trwa dochodzenie w sprawie łapówek wręczanych za intratne umowy z RARS. Prowadzi je Śląski Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej z siedzibą w Katowicach. To śląskie śledztwo ma też kilka wątków. Jeden dotyczy węgla importowanego przez RARS z Kazachstanu, Australii i Kolumbii. Śledczy przypuszczają, że w istocie mógł on być sprowadzany z innych krajów (dajmy na to z Rosji). Ale kolejnym wątkiem są kontrakty na dostawy materiałów ochronnych dla szpitali. Według Onetu istnieje podejrzenie, że za tymi dostawami kryły się łapówki. Śledztwo najpierw miało się toczyć w Szczecinie, potem zostało przeniesione do Katowic.
Zatrzymajmy się przy tej drugiej sprawie. Jest ona niezmiernie ciekawa. Nazwy firmy nie podamy, gdyż nie wiadomo, jakie ostatecznie będą ustalenia śledczych ani jakie dowody zostaną zgromadzone. Nie przesądzając zatem, czy doszło do wręczania łapówek, czy nie, przypomnieć trzeba jeden ważny fakt. W pierwszych miesiącach pandemii substancje do dezynfekcji oraz środki ochrony osobistej były na wagę złota. Brakowało ich wszędzie, nie tylko w naszym kraju. Największy ich producent to oczywiście Chiny, zarówno wtedy, jak i teraz. Na sprzedaży maseczek ochronnych zarabiało się więc krocie. Taka maseczka przed pandemią kosztowała kilkadziesiąt groszy, a w jej trakcie cena potrafiła sięgnąć nawet 20 zł.
Brak środków ochrony osobistej odczuwały również same Chiny. Na wiele tygodni zablokowały więc możliwość ich wysyłki poza granice kraju. Ten zakaz obowiązywał i rodzimych producentów, i przedsiębiorstwa zagraniczne mające fabryki w Chinach. Jedna z takich firm to właśnie bohaterka śledztwa opisanego przez Onet.
14 kwietnia 2020 r. rząd PiS otrąbił wielki sukces. Polska ma wreszcie maseczki i inne środki ochrony osobistej dla szpitali. O tym sukcesie informował osobiście premier Mateusz Morawiecki podczas briefingu zorganizowanego na pasie startowym Lotniska Chopina na warszawskim Okęciu, a za jego plecami stał największy samolot transportowy świata, słynna Mrija.
7 mln maseczek
Ten samolot już nie istnieje. An-225 Mrija powstał tylko w jednym egzemplarzu, który został zniszczony przez wojska rosyjskie podczas ataku na lotnisko w Hostomelu koło Kijowa, na początku inwazji na Ukrainę w lutym 2022 r. Wtedy jednak przyleciał do Warszawy wyczarterowany przez wspomnianą firmę. Za plecami premiera ustawiono palety z maseczkami i skafandrami jednorazowego użytku.
Polska Agencja Prasowa pisała na ten temat: „Premier Mateusz Morawiecki poinformował we wtorek, że do Polski trafiło ok. 80 ton towarów do walki z koronawirusem. To bezprecedensowy transport. (…) Na warszawskim Lotnisku Chopina wylądował we wtorek rano największy transportowy samolot świata, który przywiózł z Chin do Polski ładunek z niezbędnymi środkami do walki z koronawirusem. Na pokładzie samolotu znajdowało się m.in. 7 mln maseczek i kilkaset tysięcy kombinezonów ochronnych. Transport na zlecenie KPRM przygotowały spółki KGHM Polska Miedź i Lotos. (…) Premier na briefingu na warszawskim lotnisku podkreślił, że środki ochrony medycznej mają zabezpieczyć przede wszystkim polskich lekarzy i pracowników medycznych”.
Ta informacja nie była całkiem prawdziwa. KGHM Polska Miedź i Lotos sprowadziły znikomą część towaru znajdującego się na pokładzie gigantycznego samolotu. Dwie trzecie ładunku, który przywiozła Mrija, należało właśnie do firmy przewijającej się w śledztwie Prokuratury Krajowej, a na pakunkach ułożonych
Skazaniec polityczny
Senator Stanisław Gawłowski został skazany na pięć lat więzienia za przestępstwa korupcyjne
Wyrok jest niezwykle surowy, biorąc pod uwagę kontekst, jaki sprawie nadał wpływowy polityk Koalicji Obywatelskiej. A zdaniem Stanisława Gawłowskiego była to intryga uknuta przez ludzi PiS na zlecenie Tadeusza Rydzyka!
W rozmowie z „Rzeczpospolitą” (30 lipca 2018 r.) Gawłowski mówił: „Wiele lat temu, jako przewodniczący rady nadzorczej w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska i jednocześnie sekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska, interesowałem się dotacją przeznaczoną dla ojca Rydzyka na tzw. geotermię toruńską, wyjaśniałem wszystkie procedury, które zostały złamane w tamtym czasie, i po tych już wszystkich dyskusjach zarząd NFOŚ zdecydował o cofnięciu dotacji. Rydzyk, a później Jan Szyszko i obecny prezes Narodowego Funduszu Kazimierz Kujda zgłosili mnie do prokuratury, że złamałem prawo, cofając dotację dla Rydzyka… (…) Rzeczywiście to jest praprzyczyna. Bo wtedy usłyszałem od jednego z ważnych biskupów, dzisiaj kardynała, że będę tego żałował, że Rydzyk mi nie odpuści, że muszę działać zgodnie z prawem, on to rozumie, ale że będę tego żałował, bo on będzie się mścił na mnie. Dzisiaj… Jak słyszałem potem od dziennikarzy, jak PiS wygrał w 2015 r., w 2016, że PiS szuka haków na mnie, to naprawdę, proszę mi wierzyć, myślałem, że to jest żart. Od wielu dziennikarzy to słyszałem, że zabierają się za mnie, myślałem, że to jest żart. Dzisiaj już wiem, że nie”.
Proceder przestępczy
Jeśli wierzyć tej narracji, PiS musiało bardzo się postarać, aby uszyć tak grubą sprawę, która miała początek w 2013 r. Rządziła wtedy koalicja PO-PSL, a Gawłowski był posłem i sekretarzem stanu w Ministerstwie Środowiska. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego drogą operacyjną zdobyła informację, że coś podejrzanego dzieje się w Zachodniopomorskim Zarządzie Melioracji i Urządzeń Wodnych. W gabinecie dyrektora Tomasza P., działacza PO i znajomego Gawłowskiego, założono podsłuch.
Nagrane rozmowy były wstrząsające. Okazało się, że przetargi na prace melioracyjne warte ok. 150 mln zł ustawiano za łapówki. Aresztowany dyrektor pękł i zaczął sypać układ korupcyjny. Przyznał, że przyjął 200 tys. zł (za ustawienie wartego 20 mln zł przetargu na budowę wrót sztormowych w Mielnie) od przedsiębiorcy z Darłowa, Krzysztofa B., jednocześnie lokalnego działacza PiS i dobrego znajomego Gawłowskiego.
Układ korupcyjny był ze wszech miar demokratyczny. Krzysztof B., mimo że stał po drugiej stronie politycznej barykady, spotykał się towarzysko z Gawłowskim. Podejmował go w swoim plażowym barze, a nawet zabierał na przejażdżki motorówką i skuterem wodnym (miał wypożyczalnie sprzętu nad morzem). Panowie byli niemal nierozłączni, do czasu aż biznesmen trafił do aresztu. Początkowo Krzysztof B. przyjął postawę honorową, licząc, że Gawłowski wyciągnie go z kłopotów. Zmienił zdanie w 2016 r., gdy PiS doszło do władzy. Wtedy zeznał, że Gawłowski przyjął od niego co najmniej 400 tys. zł łapówki w zamian za przychylność i poparcie oraz pomoc w zdobywaniu wielomilionowych kontraktów od Zachodniopomorskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych









