Tag "kryzys"

Powrót na stronę główną
Świat

Kto opodatkuje miliarderów?

Francuski Senat wetuje projekt ustawy nakładający dwuprocentowy podatek na bogaczy

Korespondencja z Francji

W Polsce po 1989 r. poruszanie tematu opodatkowania najbogatszych powoduje, że ustawodawcy nabierają wody w usta. Podobnie źle kojarzone są próby wprowadzenia dodatkowych progów podatkowych. Jednocześnie rośnie popularność polityków promujących radykalnie liberalne poglądy gospodarcze, zgodnie z którymi „państwo nie ma własnych pieniędzy”. Tymczasem sprawiedliwe opodatkowanie najbogatszych to nie tylko kwestia ekonomiczna, lecz także etyczna. Przykład Francji, gdzie Senat zablokował ostatnio projekt ustawy wprowadzającej dwuprocentowy podatek dochodowy dla najbogatszych obywateli, pozwala przyjrzeć się standardom debaty podatkowej w krajach zachodnich.

W obliczu coraz bardziej liberalizującej się sceny politycznej w Europie oraz pogłębiających się nierówności społecznych kluczowe staje się uświadamianie społeczeństwom zagrożeń płynących z bezrefleksyjnego wspierania najbogatszych. W Polsce kontrowersje wywołują niedawne propozycje np. Władysława Kosiniaka-Kamysza, który chciałby uzależnić świadczenia socjalne od aktywności zawodowej rodziców. Określa on pomoc społeczną jako „zwieńczenie ambicji” – tym samym opowiada się za rozwiązaniami sprzyjającymi segregacji klasowej. Aby zrozumieć, do czego prowadzi neoliberalizm, warto spojrzeć na jego efekty na Zachodzie, chociażby we Francji, która zmaga się dziś z głębokim kryzysem gospodarczym.

Stopniowe obniżanie się poziomu życia Francuzów, niedofinansowane instytucje publiczne czy odpływ turystów to odbicie obecnej sytuacji gospodarczej. Deficyt kraju sięga niemalże 6% rocznie, a dług publiczny wynosi 110% majątku narodowego. Od lat postuluje się zwiększenie opodatkowania najbogatszych, którzy sięgają po różnorakie formy optymalizacji podatkowej, co pozwala im zmniejszyć udział w zasilaniu budżetu kraju do minimum – nierzadko przy tym czerpią korzyści ze środków publicznych.

Na początek warto się pochylić nad realnym problemem omijania prawa przez najbogatszych.

Jak Bernard Arnault obchodzi system podatkowy

W pierwszej kolejności warto się przyjrzeć różnym metodom optymalizacji fiskalnej, które miliarderzy stosują w celu maksymalizacji zysków. Przykładem funkcjonowania tych mechanizmów jest historia Bernarda Arnaulta – prezesa koncernu LVMH i przez lata najbogatszego człowieka na świecie (obecnie piąty w rankingu „Forbesa”). Bardzo skutecznie wykorzystuje on luki i przywileje oferowane przez systemy podatkowe, lokując np. swoje holdingi w krajach proponujących korzystniejsze warunki fiskalne (np. w Luksemburgu), co pozwala mu znacznie ograniczać obciążenia. Dodatkowo zakłada w rajach podatkowych spółki, które formalnie świadczą usługi dla firm zarejestrowanych we Francji. Pozwala to na transfer części zysków do państw o niskich lub zerowych podatkach i choć tego rodzaju działania są na granicy legalności, Arnault do tej pory skutecznie unikał odpowiedzialności prawnej.

We Francji działa również wyjątkowo korzystne dla najbogatszych prawo spadkowe. Na mocy tzw. paktu Dutreila (mechanizm, który pozwala na częściowe zwolnienie z podatku od spadków i darowizn przy przekazywaniu firmy rodzinnej – przyp. red.) przedsiębiorcy mogą obniżyć podatek

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Tylko uciążliwy czy jednak potworny?

Zarzekałem się: nie prognozować, nie przewidywać, nie wchodzić w buty autorów rutynowych tekstów po Nowym Roku. (Dlaczego właściwie piszemy to wielkimi literami? Nic mu przecież jeszcze się nie należy. Na nic sobie nie zasłużył).

Ale trudno, co poradzić. Będzie intensywnie, będzie inaczej, będzie jak zwykle, tylko bardziej, będzie się działo.

To, co nie podobało się w poprzednich latach, jeszcze bardziej zacznie doskwierać nam w tym roku.

Inni odczują to zresztą jeszcze intensywniej. Stanom Zjednoczonym, a tym samym całemu światu, „zwali się” na głowę Trump, a co gorsza – Musk i jego banda miliarderów. Wyznaczenie ich do roli osób zajmujących się państwem (państwami) jest nie tylko całkowitym nieporozumieniem, ale i tragedią niekompetencji, uzurpacji, przekonania o własnej wielkości, dbaniem o prywatne interesiki. W świecie zarządzanym technologicznie przez narcyzów, rzadko – jeśli coś w ogóle może pójść dobrze – cokolwiek wychodzi. Będzie zatem dużo gorzej. Projekt „człowiek” na tym zdecydowanie ucierpi.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Pieszo brzegiem Bałtyku

Życie przynosi wiele sytuacji, w których stajemy się „drobnymi punkcikami” pośrodku niczego

Maria Zbąska – (ur. w 1975 r.) reżyserka, operatorka i fotografka, absolwentka Wydziału Operatorskiego i Realizacji Telewizyjnej Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi oraz Szkoły Wajdy. Kręciła teledyski, reklamy i filmy krótkometrażowe. „To nie mój film” jest jej pełnometrażowym debiutem, za który otrzymała Złoty Pazur im. Andrzeja Żuławskiego w Gdyni i nagrodę konkursu Smart7 w Salonikach.

Od premiery krótkometrażowego filmu „Psubrat”, za który dostałaś wiele nagród, minęło 11 lat. Dlaczego tak długo musieliśmy czekać na twój pełnometrażowy debiut?
– Po realizacji „Psubrata” rozwijałam zupełnie inny projekt w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej. Niestety, nie dostałam dofinansowania, a w przypadku pełnometrażowego debiutu to oznacza koniec pracy. Początkujący reżyser lub reżyserka nie ma wielu innych możliwości. Nikt też później nie rozmawia z twórcami, którym się nie powiodło, a tych jest wielu. Długa przerwa między realizacją „Psubrata” i „To nie mój film” nie wynikała zatem ze złej woli, lenistwa czy realizacji innych planów zawodowych. Zawsze chciałam zrobić dłuższy film – dopiero teraz to się udało.

Tytuł brzmi prowokacyjnie i żartobliwie. Ma on związek z twoim stosunkiem do tego dzieła?
– Nie wiem, dlaczego jest czytany z klucza osobistego. Tytuł często przecież nie odnosi się do myśli, które gnębią autora. Dotyczy dzieła, a nie twórcy. Bohaterka filmu, Wanda, mówi: „To nie mój film”. Mogę ewentualnie podpisać się pod jej słowami. Wyjaśnienie może też być takie, że tytuł rzeczywiście jest prowokacyjny. I ta prowokacja się udała, bo widzowie masowo odnajdują się w historii Wandy i Janka. Sprawdziłam to na tysiącach osób, nie na pięciu bliskich znajomych. Po seansie ludzie mówią, że to ich film, że opowiada o nich. Tytuł nawiązuje również do obserwacji, że nie chcemy trwać w związkach i relacjach podobnych do tych, w których tkwią bohaterowie. Będąc w nich, odnosimy wrażenie, że to nie jest nasze życie, że gramy w jakimś kiepskim filmie.

Widzieliśmy już dziesiątki produkcji o kryzysie w związku. Sama chciałaś uciec od schematów i klisz?
– Mój proces twórczy nie jest aż tak bardzo intelektualny, czym chyba wszystkich rozczarowuję. U podstaw projektu leżała moja niezgoda na mit romantycznej miłości, w którym jesteśmy wychowywani. Uważam, że krzywdzi nas jako ludzi. Myślimy, że spotkanie księcia lub księżniczki z bajki jest sensem lub celem naszego życia, ukoronowaniem wszystkiego, do czego dążymy. A jeśli nie poznamy tej idealnej osoby, to znaczy, że coś nam nie wyszło. Tymczasem sam akt zakochania się jest dopiero początkiem drogi do relacji i o tym chciałam opowiedzieć.

Wanda i Janek decydują się na nietypowy krok – chcą przejść 400 km brzegiem Bałtyku. Na dodatek zimą. Czy takie ekstremalne wyprawy we dwoje mogą być faktycznie sprawdzianem relacji? A może to tylko iluzja i sytuacja atrakcyjna dla kina?
– Nie wiem. Mój film też nie daje konkretnych odpowiedzi, wypełniają go tylko pytania. Nigdy nie poszłam z partnerem na podobną wyprawę. Wydaje mi się jednak, że każde wytrącenie z zastanej rzeczywistości, każda podróż, każde wyzwanie, któremu musimy podołać, wyzwala mechanizm, który działa przeciw gnuśności. Czy jednak dzięki takim ekstremalnym doświadczeniom można na powrót się zakochać? Trudno przewidzieć. Jeśli miałabym coś mądrego powiedzieć o miłości, to myślę, że każde wspólne przezwyciężanie trudności jest dobre dla relacji. Zaczynają wtedy działać endorfiny, co zostało udowodnione naukowo. Nuda i gnuśność nie robią niczego dobrego.

Co masz na myśli, mówiąc o gnuśności?
– To słowo jest nieprzetłumaczalne na inne języki. Bardzo je lubię, bo w czasach gloryfikowania przesytu, życia w dramacie wiecznego niezaspokojenia ono świetnie definiuje nasz stan. Chodzi o jakąś niemoc, która wynika nie z przyczyn zewnętrznych, tylko wewnętrznych. Głównym powodem jest właśnie „przedobrzenie” wszystkiego wokół nas. Mamy wszystkiego za dużo, jest nam za ciepło, za miło, jesteśmy zbyt syci. Z tego bierze się codzienna apatia. Kumulacja opisanego stanu zaczyna się w listopadzie, a szczyt następuje w okolicach walentynek – wszyscy wówczas nienawidzą swojej pracy, swojego „starego”, własnej kanapy. I natychmiast chcieliby wyjechać do Marsylii.

A może trochę mitologizujemy dalekie podróże i górskie wyprawy?
– Masz na myśli to, że w górach układa się dobrze, a potem, kiedy wracamy do rzeczywistości, nagle wszystko się komplikuje?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.