Tag "Krzyżacy"

Powrót na stronę główną
Kultura

Teatr z historii

Czyli „Krzyżacy” w Olsztynie

Każdy twórca jest więźniem swojego sukcesu. Pamiętam początek 2007 r., gdy po raz pierwszy obejrzałem spektakl Jana Klaty. W berlińskim Hebbel am Ufer, jednym z najbardziej prestiżowych niemieckich teatrów, wystawił „Transfer!”. I tak zaczął się europejski sukces przedstawienia. Ten teatr – pisała francuska krytyczka – „piecze w oczy, wstrząsa, prowokuje”, „to jest fascynujące, to jest piękne, to jest przerażające”, „wraz z Klatą otwiera się nowa karta polskiego teatru”.

Przypomnijmy: rzecz dotyczyła dramatu przymusowych wysiedleń po II wojnie światowej. Tworząc wówczas Centrum Badań Historycznych w Berlinie i uczestnicząc w tamtejszych debatach, miałem dość polityzacji tematu. Sami zresztą i w Stowarzyszeniu Borussia, i potem w Niemieckim Instytucie Historycznym dawno ten temat przerobiliśmy. Sądziłem, że po „Hanemannie” Stefana Chwina już nic na temat wysiedleń nie może mnie poruszyć.

Nagle pojawił się Klata i jego próba zmierzenia się ze wspomnieniami Polaków i Niemców. Te dwie jakże osobiste, dramatyczne perspektywy opowiadania, grane przez autentycznych świadków historii, uzupełnione zostały o kontekst wyrażony postaciami Stalina, Roosevelta i Churchilla. „Klata chce mówić o bolesnej historii z dzisiejszej perspektywy, próbuje wniknąć i opisać współczesną świadomość Polaków i Niemców”, pisano. Powstało dzieło wybitne pod względem dramaturgicznym oraz historycznego przekazu, łamiące schematy myślenia.

Po co Janowi Klacie prawie 20 lat po tamtym doświadczeniu „Krzyżacy” Sienkiewicza, 125 lat po opublikowaniu książki, na jubileusz teatru w Olsztynie, dawnym Allenstein? Po raz kolejny reżyser wkroczył w sferę polsko-niemiecką, tym razem naznaczoną beletrystyką „ku pokrzepieniu serc” laureata Nobla oraz 100. rocznicą powstania Teatru Wdzięczności (Treudank) w ówczesnym Allenstein. Co chciał nam opowiedzieć? Z czym zerwać w polskiej narracji o Niemcach? Jaką narracją dopełnić Sienkiewicza w konfrontacji z teatrem – pomnikiem wdzięczności za wierność niemieckiej ojczyźnie? Czym chciał pobudzić nasze nowe myślenie w czasach, gdy wojna jest tuż-tuż?

Sienkiewicz jechał po bandzie

W spektaklu Klaty nie odnajduję żadnego przesłania, które byłoby zaczynem innego myślenia niż klasyka narodowej polityki historycznej, dominującej jeszcze kilka lat temu. A może to pastisz, co zapowiada reżyser? Zapewne, ale słabo wyczuwalny. Jeszcze przed spektaklem Klata przedstawił swoje priorytety, to, co chce pokazać, czyli jak „nasi byli skatowani niemiecką Hakatą”, że żyjemy ciągle kompleksem „wobec sąsiadów, nie ukrywajmy – przede wszystkim Krzyżaków”, ale „z satysfakcją obserwujemy upadek mitu o niezawodności Deutsche Bahn i potędze niemieckiej gospodarki”.

Podsumujmy: według Klaty Krzyżacy = Niemcy. Teza dla reżysera bezdyskusyjna niczym propagandowy plakat Tadeusza Trepkowskiego z 1945 r. „Grunwald 1410 – Berlin 1945”. Tym owocnie mógł w czasach wzmożenia akcji germanizacyjnej grać Sienkiewicz. Ale dziś takie banały? Tak przecież dalekie od rzeczywistych historycznych kontekstów! Nie powstydziłaby się ich czysta, żywa propaganda rozwijana z lubością w PRL i… w RFN, gdzie kanclerz Konrad Adenauer na zjeździe ziomkowskim włożył płaszcz krzyżacki.

Szczytem indolencji jest fraza: „Jesteśmy w Allenstein i odpowiadamy na niemiecki Kulturkampf, czyli »Fausta«, naszym Kulturkampfem – »Krzyżakami«”. Staram się nadążyć za licentia poetica reżysera, ale chciałoby się wykrzyczeć: To nie pastisz! To absurd! Jesteśmy w Olsztynie w 2025 r. i od wielu lat prawica poddaje nas systematycznej antyniemieckiej propagandzie. To, co w wyabstrahowanej rzeczywistości mogłoby być śmieszne, tu i teraz straszy mitem politycznie kreowanego wiecznego wroga. Taki jest kontekst gry Krzyżakiem = Niemcem. I żadne artystyczne

Robert Traba jest profesorem w Instytucie Studiów Politycznych PAN w Warszawie, w latach 2006-2018 był dyrektorem Centrum Badań Historycznych w Berlinie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Pierwsze państwo protestanckie

Pięćset lat temu Polska powołała do życia pierwsze na świecie państwo protestanckie. Zrobiła tak już siedem lat po wystąpieniu Marcina Lutra.

Jak to było możliwe? Państwo Krzyżackie cieszyło się poparciem zarówno papieża, jak i cesarza. W roku 1501 Maksymilian I Habsburg (wówczas jeszcze król niemiecki) wręcz zakazał wielkiemu mistrzowi dalszego składania hołdu królowi Polski. Gdy Polska, dochodząc swych praw, rozpoczęła w 1519 r. wojnę z zakonem, była osamotniona. Gdy jednak u Krzyżaków zaczął się szerzyć luteranizm, gdy w 1524 r. nawet biskup sambijski odszedł od katolicyzmu, to z kolei wielki mistrz znalazł się w politycznej próżni.

Król Zygmunt I (wtedy jeszcze nienazywany Starym) był katolikiem i wrogiem protestantyzmu. Ale rządził się polską racją stanu. Owszem, mógł kontynuować wojnę z wielkim mistrzem, a jego państwo mógł wcielić do Polski. Ale zasoby skarbca koronnego były na wyczerpaniu, a nad Polską wisiała wojna znacznie poważniejsza – z Moskwą. Traktat krakowski z 8 kwietnia 1525 r., dokonujący sekularyzacji i protestantyzacji Państwa Zakonnego, zagwarantował mu dalsze istnienie, natomiast poparcie papieża i cesarza skończyło się jak nożem uciął. Odtąd Prusy Książęce były luterańskie i mogły liczyć już tylko na Polskę. W dodatku musiały słono się opłacić. Były wielki mistrz, a obecnie „książę w Prusiech” Albrecht Hohenzollern, zobowiązał się świadczyć Polsce wszelką pomoc, także zbrojną. Od jego wyroków poddani mogli się odwoływać do króla Polski. Za niesubordynację groziła księciu konfiskata lenna.

Albrecht był siostrzeńcem Zygmunta. A księstwo pruskie było w znacznej mierze… polskie. Lub – mówiąc ściślej – mazowieckie, bo większość Mazowsza stanowiła jeszcze wtedy odrębne od Polski, lenne księstwo. Krzyżacy ściągali osadników z Mazowsza już od XIV w., a w ciągu stuleci liczba tych Mazurów stale rosła: w XVII stuleciu będą stanowić już niemal połowę ludności pruskiej. Tymczasem Albrecht jako gorliwy luteranin starał się szerzyć nową wiarę w językach wszystkich poddanych: zarówno w niemieckim, jak i polskim. Choć najbardziej spektakularna była jego troska o języki litewski i staropruski. W roku 1547 wydano w Królewcu pierwszą książkę litewską: „Katechizmusa prasty szadei” (Proste słowa katechizmu) Marcina Mażwida. I tylko języka staropruskiego nie udało się już uratować.

Widownią większości tych poczynań był

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Odwieczny wróg?

Niemcy już nam zapłaciły reparacje w postaci 20% swojego przedwojennego terytorium. Upominajmy się nadal o te reparacje, to Niemcy wyciągną i ten argument

Rozmowa z prof. Andrzejem Romanowskim

Czy Niemcy przestali być odwiecznym wrogiem Polski?
– Niemcy nigdy nie byli odwiecznym wrogiem Polski. W ogóle nie ma takiego pojęcia jak „odwieczny wróg”.

W iluż to książkach, artykułach widziałem to pojęcie.
– Ale to świadczy tylko o naszej zideologizowanej historiografii. Proponuję na dzień dobry formułę inną: Niemcy nauczyli Polaków czytać i pisać.

Ostro jedziesz.
– Ale prawdziwie. To przecież Niemcy przynieśli do Polski Europę: Zachód i łacinę. To pośrednio dzięki nim zaczęto dziwne dźwięki słowiańskiej mowy zapisywać alfabetem używanym tysiąc lat wcześniej przez Cycerona. Przed tysiącem lat Niemcy nie przynieśli do Polski języka niemieckiego, bo go w piśmie nie używali – pisali wyłącznie po łacinie. No a chrzest przyjął Mieszko z Niemiec. To kłamstwo, że przyjął go z Czech, skoro księstwo czeskie nie miało wtedy swego biskupstwa. Nie mówiąc o tym, że Czechy były lennem Cesarstwa. A już absurdem do kwadratu jest fraza: „Mieszko przyjął chrzest z Czech, by nie przyjmować go z Niemiec”.

Historycy od wielu dziesięcioleci toczą spór, gdzie ten chrzest właściwie się odbył.
– Prof. Krzysztof Ożóg mówi o Poznaniu, prof. Tomasz Jurek o Magdeburgu lub Kwedlinburgu, nieżyjący już prof. Jerzy Dowiat obstawiał Ratyzbonę. Ale zawsze mogło chodzić tylko o biskupstwo niemieckie. Mieszko I czy za młodu Bolesław Chrobry przyjeżdżali do Kwedlinburga lub Merseburga, podziwiali murowane świątynie i zamki, bo czegoś takiego w ich krajach nie było. Oni nie wyjeżdżali do Francji czy Italii, bo to było za daleko – oni wyjeżdżali do krajów niemieckich. Mieszko nosił tytuł „przyjaciel cesarza” (amicus imperatoris), a w latach 985 i 986 ramię w ramię z rycerstwem niemieckim najeżdżał słowiańskich Wieletów. Potem synowa Chrobrego, Niemka Rycheza, wznosiła w Krakowie na Wawelu pierwszą katedrę: zaszczepiła w niej wzory z katedry w Kolonii. Ona musiała mieć ogromny wpływ na europeizację Polski – nigdy tego do końca nie poznamy, bo zniszczyła to w XI w. reakcja pogańska – taki ówczesny PiS.

Odwołujesz się do swojej broszury „Odwieczny PiS, czyli Historia Polski”.
– Tak. Dlatego nie uzasadnię tu tej tezy, pozwolę sobie nieskromnie odesłać do tej książeczki. Ale wyobraźnia podpowiada mi obraz, jak Rycheza z synem Chrobrego, księciem Mieszkiem, długo rozmawia w noc poślubną po łacinie. Bo oni oboje, Mieszko i Rycheza, znali łacinę, znali też grekę. Ich córka, wielka księżna kijowska Gertruda, jest pierwszą polską pisarką. Rzecz jasna, łacińskojęzyczną. Bo łacina to język ojczysty Polaków. Ich pierwszy język ojczysty, język ich piśmiennictwa.

No a potem, u schyłku XII w., pojawiła się w Polsce kolonizacja niemiecka. Zawdzięczamy jej powstanie miast – najpierw na Śląsku, potem także w reszcie Polski. Na przykład w Krakowie, w którym niemieckojęzyczni koloniści ze Śląska wytyczyli Rynek i odchodzące od niego ulice. Może więc o tym będziemy mówić, zamiast o odwiecznej wrogości?

Kup książkę Życie pełne historii

Jakoś dopiero ostatnio widzę u ciebie zainteresowanie pograniczem zachodnim. Zawsze byłeś cały zwrócony na Wschód.
– To prawda. Ale z wiekiem człowiek mądrzeje. Gdy wykładałem studentom literaturę pogranicza, zorientowałem się, że jest u mnie jakaś dysproporcja. Wszak pogranicze polsko-niemieckie jest pierwotne, a więc najważniejsze. No i istnieje dziś Polska w granicach poczdamskich. Polska, której ponad jedna trzecia terytorium należała jeszcze 80 lat temu do państwa niemieckiego. Czasy PRL bardzo skutecznie wbiły nam do głowy mit „Ziem Odzyskanych”. Tak skutecznie, że w dążeniu do prawdy trzeba było przyjąć, że są to po prostu ziemie poniemieckie i kropka.

I wtedy z kłamstwa PRL-owskiego wpadamy w kłamstwo III RP. Bo Śląsk, który odpadł od Polski w pierwszej połowie XIV w., należał najpierw do Korony św. Wacława, czyli do Czech, potem do monarchii habsburskiej, a dopiero od połowy XVIII w. do połowy XX w. do Prus. Inna rzecz, że z Prusami zrósł się szczególnie silnie. No ale dla nas, to znaczy dla polskiej kultury, nigdy nie przestał być ważny.

Szczególnie ten Śląsk ludowy.
– Lud na Śląsku posługiwał się różnymi gwarami. Na północ od Wrocławia, blisko Wielkopolski, dominowała gwara polska, na południu Śląska – mieszane języki polsko-czeskie. Natomiast środek… zwłaszcza miasta były niemieckie. Z tym że nie był to żaden wyjątek, bo taka sama sytuacja panowała przed wiekami również w Poznaniu czy Krakowie. Mówię bowiem nie o polskości Śląska, lecz o stałej więzi regionu z Polską. A ta jest chwilami zaskakująca, nawet wzruszająca, bo np. pierwszy druk polski… jak sądzisz, gdzie się ukazał?

W Krakowie?
– Właśnie nie, bo we Wrocławiu. W łacińskim druku Kaspra Elyana z roku 1475 pomieszczono trzy modlitwy w języku polskim: „Otcze nasz”, „Zdrawa Maryja” i „Wierzę”. Na pierwsze polskie druki w Polsce – rzeczywiście w Krakowie – trzeba było poczekać ponad 30 lat. Wydali je oczywiście przybysze z Niemiec, bo tylko oni posiedli umiejętność druku.

Po drugie, na Śląsku panowała dynastia piastowska. Ona dość szybko się zgermanizowała, ale dla tamtejszych niemieckich Ślązaków nie przestała być dynastią własną, rodzimą. Jej poddani pisali nawet utwory – po łacinie bądź po niemiecku – by ta dynastia objęła tron Polski. I ta śląska świadomość przetrwała do XX w. NRD-owska pisarka Ursula Höntsch pisała o swej rodzinnej Legnicy i wspominała swego władcę, poległego w roku 1241 w bitwie z Tatarami, Henryka Pobożnego. Zresztą niemieckojęzyczni Ślązacy nie zawsze uważali się za Niemców – uważali się za Ślązaków. Ich język niemiecki też był odrębny – widać go w wielu dramatach Gerharta Hauptmanna.

Czym tłumaczysz przywiązanie Ślązaków, nawet tych niemieckich, do książąt piastowskich?

Fragmenty wywiadu rzeki Pawła Dybicza z prof. Andrzejem Romanowskim Życie pełne historii, wydrukowanego przez „Przegląd”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Po co nam Niemcy?

W sprawach Niemiec i w sprawach Europy efektowne oskarżenia stały się ważniejsze niż realne interesy Po co nam Niemcy? Odpowiedź na to pytanie jest dwojaka, bo co innego powiedzą ludzie od gospodarki, a co innego politycy, publicyści, cała sfera od gadania. Poniekąd to bardzo polskie, bo to nasza narodowa specjalność – jedno robić, drugie mówić. Po co więc nam Niemcy? Ludzie biznesu odpowiedzą krótko: po to, żeby żyć. Niemcy są naszym głównym partnerem gospodarczym, a my dla nich jednym z najważniejszych. Wyprzedziliśmy już Włochy i Wielką

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Reportaż

Malbork – jeden dzień to mało

Jak wiele miast turystycznych Malbork zmaga się z sezonowością Niedzielny grudniowy poranek nie zachęca do wyjścia. Wicher przeszywa do szpiku kości. Mimo to na zamku w Malborku, który od 1309 r. stał się stolicą państwa krzyżackiego, zebrało się już kilka grup. Między nimi krążą turyści indywidualni z przewodnikami audio. Język angielski miesza się z niemieckim i rosyjskim. Moim przewodnikiem po największym na świecie zamku, obejmującym powierzchnię 16 ha, a w średniowieczu 21 ha, wpisanym w 1997 r. na listę obiektów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.