Tag "media"

Powrót na stronę główną
Aktualne Przebłyski

Wielbłądy w „Gazecie Wyborczej”

Są błędy i są wielbłądy. Tak o wypadkach piłkarzy zwykł mówić bramkarz Jan Tomaszewski. Ciekawe, co by powiedział o serii wpadek „Gazety Wyborczej”, która pracuje bez korekty. Skutki można zobaczyć choćby w tym tytule: „Ból brzucha i wzdęcia to mogą być objawy choroba uchyłkowej”. Można by machnąć ręką, gdyby nie fakt, że zarząd spółki zarabia krocie, „GW” puchnie od ogłoszeń, a na korektę zabrakło.

A czytelnicy? Muszą się domyślać, co Kali chce napisać. Taki test na inteligencję.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Bliźniacy Karnowscy już nie razem

Strzeż się bliźniaka swojego. A przynajmniej bądź czujny i patrz mu na ręce. Bo jak jesteś naiwną gapą, możesz skończyć jak Michał Karnowski z „Sieci”. Od konkurentów tego tygodnika, czyli z „Do Rzeczy”, dowiadujemy się, że Michał został zwolniony dyscyplinarnie przez brata, Jacka Karnowskiego. Nie zmartwiło to redaktorów Goćka i Gmyza, którzy piszą, że Jacek chciał Michała zagłodzić. Powołują się na słowa samego zainteresowanego, które padły w programie na kanale TAK (Tulicki, Adamczyk, Karnowski). Kanale założonym po odejściu z wPolsce24.

Na zagłodzonych to oni nie wyglądali. Na głodnych sukcesów tak. Oj, będzie tam się działo. Pierwsze paczki z żywnością już trafiły na Foksal.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Autor? Ćwierćinteligencja!

Skandal wokół książki Karoliny Opolskiej to niejedyna wpadka związana z AI w branży medialnej

Wśród rzeczy na ziemi i w niebie, o których nie śniło się filozofom, z pewnością jest to, że jednym z najgorętszych tematów dla opinii publicznej mogą się stać przypisy bibliograficzne. Wszystko przez dziennikarkę TVP Info, która wykorzystała sztuczną inteligencję przy pisaniu książki o teoriach spiskowych. Przedstawiciele tejże opinii publicznej szybko dostrzegli, że w książce są zmyślone źródła. Sytuacja jest szkodliwa dla wiarygodności całego środowiska dziennikarskiego, jak również naukowego, ze względu na poruszany temat. Miało być clickbaitowo, miało być amerykańsko. Wyszło jak zwykle – Bareja by się uśmiał.

Halucynacje sztucznej inteligencji

Pod koniec września 2025 r. nakładem wydawnictwa Harde ukazała się książka „Teoria spisku, czyli prawdziwa historia świata”. Autorką jest dziennikarka Karolina Opolska, która wszem wobec chwali się 20-letnim doświadczeniem pracy w mediach, ostatnio w TVP Info, wcześniej m.in. w radiu Tok FM i portalach internetowych.

Na początku listopada historyk Artur Wójcik prowadzący w mediach społecznościowych profil Sigillum Authenticum opublikował wpis o tym, że znalazł w bibliografii do książki Opolskiej trzy zmyślone pozycje: „Dawno nie czułem takiego zażenowania. Karolina Opolska, dziennikarka i wykładowczyni dziennikarstwa, nie miała cywilnej odwagi przyznać się, że w swojej książce »Teoria spisku, czyli prawdziwa historia świata«… po prostu zmyśliła część przypisów. Nie pomyliła się, wymyśliła nieistniejące książki albo nie zweryfikowała tego, co »wypluła« jej AI. W poniedziałek zapytałem ją publicznie na platformie X, dlaczego posunęła się do czegoś takiego. Trudno tu mówić o prowokacji czy o żarcie, te fikcyjne źródła są zbyt banalne, by mogły być zamierzonym pastiszem (casus Kpinomira). To nie jest kwestia błędu w nazwisku autora, pomyłki w tytule, roku wydania czy numerze strony. Mówimy o całkowicie zmyślonych publikacjach, rzekomo autorstwa znanych historyków”.

Przypadek Opolskiej szybko przerodził się w ożywioną dyskusję o wiarygodności osób publicznych i o etyce dziennikarskiej. „Nie każdy musi i nie każdy powinien wydawać książki. Można się skupić na YouTube o teoriach spiskowych i programach publicystycznych w mediach państwowych. To łatwiej zapomnieć – a papier może na długo wizerunkowo zaszkodzić”, pisała o sprawie w mediach społecznościowych dziennikarka technologiczna Małgorzata Fraser.

Według specjalistów z Instytutu Monitorowania Mediów użytkownicy sieci oskarżają Opolską przede wszystkim o to, że nadużyła zaufania jako dziennikarka. Równolegle trwa dyskusja o wzroście nieufności do nowych technologii.

– W marketingu kluczowe są dwa elementy. Po pierwsze, dać się poznać, bo jeśli odbiorcy nie będą wiedzieli, że istnieją nasze produkty czy usługi, to jak mają po nie sięgnąć? Po drugie, wyróżnić się, wskazać, w czym jesteśmy lepsi od konkurencji. Przez dyskusję wokół przypisów opinia publiczna dowiedziała się, że Karolina Opolska napisała książkę. Ale czy na pewno w ten sposób dziennikarka chciała się wyróżnić? – zwraca uwagę dr Milena Drzewiecka, wykładowczyni Katedry Psychologii Ekonomicznej i Biznesu USWPS.

Wielu czytelników i czytelniczek zapewne zachodzi w głowę, jak to możliwe, że generatywna sztuczna inteligencja zmyśla tytuły książek. Odpowiedź jest bardziej banalna, niż mogłoby się wydawać. Nie jest to

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

TVP – wielkie rozczarowanie

Prezes Tomasz Sygut z bagażnika

Tomasz Sygut w 2015 r. był szefem TVP Info. Szeroko wtedy komentowany był jego pomysł, żeby za Bronisławem Komorowskim stale jeździła kamera. To miało pomóc prezydentowi. Jak wiemy, Komorowski wybory przegrał.

W sierpniu 2015 r. Sygut został dyrektorem Telewizyjnej Agencji Informacyjnej. W październiku odbyły się wybory parlamentarne. TVP wspierała Platformę, ale Platforma wybory przegrała.

Wtedy Sygut odszedł z TVP. Wrócił do niej w grudniu 2023 r., już jako prezes, a chwilę potem dyrektor generalny. W maju wybieraliśmy prezydenta. TVP w tych wyborach stawała na głowie, by pomóc Rafałowi Trzaskowskiemu, ale – jak wiemy – Trzaskowski też przegrał.

Jak państwo myślicie, jaki wynik osiągnie Koalicja Obywatelska w najbliższych wyborach?

Daleki jestem od wiązania wyniku wyborczego z tym, kto kieruje TVP. Choć koincydencja jest uderzająca. Ciekawszy od osoby kierującego jest mechanizm. Ten, który pokazuje, jakie Platforma ma pojęcie o mediach, jak je sobie wyobraża, na jakich ludzi stawia i jakie to przynosi efekty. Samej Platformie (dziś Koalicji Obywatelskiej) i TVP.

Dwa lata za chwilę miną, więc…

Zacznijmy od ludzi

Jest opowieść Janusza Daszczyńskiego, który został prezesem TVP w 2015 r., zastąpił Juliusza Brauna na przełomie lipca i sierpnia. To już był czas kampanii wyborczej, więc Daszczyńskiego ciągle atakowali ludzie ze sztabu PO, Marcin Kierwiński i Cezary Tomczyk, ciągle czegoś od niego chcieli, zawracali mu głowę. Daszczyński miał tego dość i powiedział, żeby do niego nie dzwonili, a jeżeli już mają coś ważnego, niech dzwonią do szefa TAI, Syguta. Dał im jego numer, więc zaczęli dzwonić do niego. A Sygut jakby złapał Pana Boga za nogi. Oni znaleźli swojego dziennikarza, a on swoich patronów.

Nie zawiódł się. Po odejściu z TVP Sygut organizował stację Nowa TV, której żywot skończył się smutną klapą. Wtedy Marcin Kierwiński, sekretarz generalny PO i szef mazowieckich struktur, ulokował go w Miejskich Zakładach Autobusowych w Warszawie, na stanowisku trzeciego zastępcy prezesa. To pokazuje kolejną patologię: jak w Warszawie Platforma robi, co chce, i jak aparatczycy tej partii żyją z miasta. Ale to inna sprawa.

Oto mamy człowieka, który żyje na garnuszku partii politycznej, partia więc stawia go na czele kluczowej dla życia publicznego instytucji – i jest cisza. Autorytety zamilkły. W dawnych czasach mówiono o takich zawodnikach, że są przynoszeni w teczce. Tu mieliśmy inną sytuację. Ponieważ telewizja PiS spodziewała się wejścia ludzi PO, bramy obsadzono strażą przemysłową. Syguta wwiózł więc na teren TVP jeden z dyrektorów, w bagażniku swojego samochodu. I mamy dyrektora z bagażnika.

Mijają właśnie dwa lata tego eksperymentu i telewizja publiczna systematycznie traci pozycję. Nikt nie powie, że w tym czasie odniosła sukces misyjny, biznesowy czy dziennikarski. Ale każdy, kto powie, że coś tu nie gra, jest spychany do roli pisowca.

Wszystko więc zmierza do wiadomego końca.

To po prostu usycha

Te dane nie są przyjemne. Jak piszą branżowe portale, na czele rynku telewizyjnego w Polsce umacniają się Polsat i TVN, a TVP traci. W październiku liderem był Polsat, który zanotował 7,58% udziału w rynku. W porównaniu z październikiem 2024 r. stacja poprawiła wynik o 4,69%. Na drugiej pozycji znalazła się TVN z udziałem 6,56%, również ze wzrostem rok do roku (z 6,33% w październiku 2024 r.).

Trzecie miejsce zajęła TVP 1 – jej udział w rynku wyniósł 6,41%, notując spadek aż o 10,34%. Na czwartym miejscu jest TVP 2, która zanotowała 6,03% udziału, rosnąc z 5,95%. Ale goni ją Republika z 5,58% udziału.

Jeszcze gorzej dla TVP wyglądają dane dotyczące oglądalności w grupie tzw. komercyjnej, czyli widzów w wieku 16-59 lat. To istotna grupa, bo ona interesuje reklamodawców. Tu liderem pod względem udziału w rynku była TVN (7,5%). Drugi był Polsat (7,4%), TVP 1 miała udziały na poziomie 4,8%. TVP 2 na czwartej pozycji – 4,4%.

Efekt tego jest oczywisty – jeśli chodzi o emisję spotów reklamowych, ich liczba w TVP w okresie od stycznia do września 2025 r. znacząco zmalała. W TVN wyemitowano 332 662 spoty, o 16 288 więcej niż w tym samym okresie 2024 r. Natomiast w TVP 1 – 182 668 reklam, o 6413 mniej niż przed rokiem.

Te dane pokazują, że ostatnie 12 miesięcy, jeśli chodzi o rynkową rywalizację TVP, było czasem przegranym. I nie ma co zwalać na telewizję Kurskiego, na trudy przejęcia, bo to już odległa historia. Dane dowodzą też, że TVP staje się telewizją dla emerytów i tak naprawdę utrzymuje się na powierzchni dzięki starym, zasłużonym produkcjom – mającemu 25 lat serialowi „M jak miłość” i paru innym oraz teleturniejom, takim jak „Familiada” czy „Jeden z dziesięciu”.

TVP nic nowego na rynek nie wrzuca, a jeśli już, są to porażki. Seriale, które mało kto ogląda, czy programy szybko przesuwane na gorsze godziny.

Wielkim rozczarowaniem jest TVP Info. Na dobrą sprawę przejęcie telewizji było właśnie po to, by przejąć Info, bo przecież nie po to, by zarządzać serialami. Jedynka, Dwójka i inne kanały były do tej zdobyczy tylko dodatkiem. Tu chodziło o zatrzymanie rzeki hejtu lejącej

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Autor jest członkiem Rady Programowej TVP

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Media

Chaos i brak koncepcji

Sygut nie chce rozmawiać z Radą Programową, choć ma ustawowy obowiązek

To nie jest tylko burza w szklance wody. To ważny sygnał w sporze o kształt TVP – czy ma być publiczna, czy partyjna, czy ma się rozwijać, czy zwijać. Jestem w środku, jestem członkiem Rady Programowej TVP, więc widzę, co się dzieje.

Oto bowiem TVP ogłosiła w niepodpisanym (to też wiele mówi) oświadczeniu, że ogranicza współpracę z przewodniczącą Rady Programowej TVP Barbarą Bilińską. Tylko do formy pisemnej. Powodem tego kroku są, jak podała TVP, „wykraczające poza ustawowe kompetencje tego organu” działania przewodniczącej Rady Programowej.

Kilka zdań i kilka kłamstw.

Po pierwsze, fakty są takie, że dyrektor generalny TVP Tomasz Sygut nigdy nie był na posiedzeniu rady, mimo że zawsze dostaje zaproszenia, a likwidator Daniel Gorgosz był raz – bo musiał, gdy działalność rady inaugurował. Panowie z TVP wycofują się z czegoś, czego i tak nie realizowali.

Po drugie, Rada Programowa od miesięcy regularnie na ręce dyrektora generalnego i likwidatora kieruje pytania dotyczące spraw programowych – i odpowiada jej milczenie. A dodajmy, że Zarząd TVP ma ustawowy obowiązek współpracy z Radą Programową.

Po trzecie, jeśli coś się komuś zarzuca, to trzeba przedstawić konkrety, a tych brak. Liczba zarzutów wynosi zero. Są za to tanie sugestie o ambicjach przewodniczącej… Na co ona odpowiada: „legendy o moich osobistych ambicjach w większym stopniu świadczą o tych, którzy je formułują, o ich strachach, niż o mnie”.

Bo i to oświadczenie TVP to bardziej lepki donos niż poważne pismo. I to jest raczej kolejny etap zimnej wojny, którą z Radą Programową prowadzą Daniel Gorgosz i Tomasz Sygut. A dlaczego prowadzą?

Sądzę, że cztery powody odgrywają tu rolę.

W ich oczekiwaniach rada miała być powolnym narzędziem, chwalącym ich działania. I tyle. Jak więc rada nie jest ich, to z nią walczą.

Po drugie, pytania rady, tematy, o których rozmawiamy, obnażają ich błędy. Więc, z ich punktu widzenia, lepiej na pytania rady nie odpowiadać, niż stawiać się w kłopotliwej sytuacji. Wyobraźmy sobie Tomasza Syguta, który w telewizji przepracował 5 lat, odpowiadającego na pytania Barbary Bilińskiej, która w telewizji przepracowała 30 lat…

Po trzecie, rada pokazuje chaos w TVP. „Rada zwraca uwagę na nieuzasadnione duplikowanie treści na kanałach tematycznych, brak koncepcji wykorzystania bogatych archiwów TVP czy nieprzemyślane plany likwidacji kanałów takich jak TVP Historia czy TVP Dokument”, mówi Bilińska. „I co? Zamiast argumentów, słyszę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Kibole romantyczni

Antek po treningach zagląda do swojej ulubionej pizzerii prowadzonej przez fanów piłkarskich, bo tam zawsze wieczorem leci jakiś mecz; w domu telewizora nie ma, więc chłopak ma rytualną atrakcję przy pepperoni na cienkim. W zeszłym tygodniu zdumiał się, bo zamiast meczu wyświetlano konkurs. Kibice przy browarach zajadle się spierali o to, kto zagrał lepiej i komu jaka nagroda winna być przyznana. Gdybym tego na własne oczy nie zobaczył, nie uwierzyłbym. Pasaże zamiast passów, kantyleny w miejsce tiki-taki, a emocje jak na stadionie.

Lud pragnie chleba i igrzysk, nieważne, czy to tandetna Eurowizja, czy wirtuozowska chopiniada. Konkurs Chopinowski z każdą kolejną edycją coraz powszechniej jest śledzony jak zmagania olimpijczyków, ludzie na co dzień skąpani w disco polo, gangsta rapie czy stadionowych fistularzach à la Dawid Podsiadło nagle zmieniają się w pilnych melomanów i zastygają w zasłuchaniu.

No a teraz jeszcze naczelny kibol Rzeczypospolitej wbił się w garnitur, aby wygłosić swoje kocopoły w imieniu narodu polskiego i gratulować „kaloriom intelektualnym” podczas wręczania nagród.

Karolowi Nawrockiemu wysokokaloryczna dieta intelektualna nie jest potrzebna, albowiem on kocha lud kibolski, kibolskim emocjom i obyczajom w polityce hołduje, kibolska Polska jest jego ojczyzną, a ona nie w filharmonii, lecz na siłowni ducha hartuje. Gdy kibol Chopina słucha, to ucha wytężać nie musi, bo wiadomo, że cokolwiek się tam z odbiornika sączy, jest to polskość w najczystszej postaci, swojski smrodek Utraty pod Żelazową Wolą, mazurkowe synkopy pod strzechami chat mazowieckich, polonezowy patriotyzm w tonacji As-dur i żałobny marsz w kondukcie b-moll. Kibol w Polskę się wsłuchuje; za sprawą Chopina wchodzi z tą Polską raz na pięć lat w kilkutygodniową relację romantyczną, ale coraz mniej mu się podoba, że Polacy i tu nie wygrywają, coraz bardziej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Media Wywiady

Zabija nas logika polaryzacji

Nie ma w Polsce mediów publicznych. Za PiS były media partyjne, a teraz są rządowe

Jacek Żakowski – (ur. w 1957 r.) kierownik Katedry Dziennikarstwa Uniwersytetu Civitas, wieloletni komentator „Polityki” i „Gazety Wyborczej”, szef Ambasady Concilium Civitas i redaktor jej „Almanachu”, autor piątkowych „Poranków Radia Tok FM”, a wcześniej kilkunastu formatów radiowych i telewizyjnych. Wydał kilkanaście książek, ostatnio rozmowy „Wirus 2020”. Dziennikarz Roku 1997, laureat m.in. Superwiktora, dwóch Wiktorów, nagrody PEN Clubu, Nagrody im. Eugeniusza Kwiatkowskiego, Neonu Festiwalu Malta. Członek Towarzystwa Dziennikarskiego.

Co widzisz, oglądając telewizję w obecnych czasach?
– Straszne pytanie…

– Widzę sporo fajnych kolegów – kompetentnych, zdolnych, inteligentnych – uwięzionych w polaryzacyjnym podziale. To oznacza jakieś ograniczenia zewnętrzne i wewnętrzne oraz poczucie obowiązku, przed którym zawsze przestrzegaliśmy – także siebie samych – żeby przysłużyć się dobrej sprawie.

Warto się przysłużyć dobrej sprawie.
– W moim odczuciu, gdy się jest dziennikarzem, warto przysłużyć się raczej odbiorcom: słuchaczom, widzom, czytelnikom, niż jakiejkolwiek sprawie. A w dzisiejszych czasach sprawa jest zdecydowanie górą! Kolega redaktor parę lat temu zapytał mnie, czy się nie boję, że zaszkodzę.

Po pisowsku zapytał.
– Szczerze, ale nie po pisowsku. Po stronie pisowskiej to podejście jest oczywiste, prostackie. To są wulgarne kłamstwa. Kłamiemy w dobrej sprawie – to według nich rozgrzesza. Po naszej stronie jest inaczej. Tu jest raczej zasada: nie szkodzimy dobrej sprawie. My nie musimy kłamać.

Daliśmy się wmanewrować jako środowisko w grę, że albo oni, albo my?
– Krótki horyzont zwyciężył z długim horyzontem. Świadomość wojny światów, którą mamy wygrać w tym sezonie. Co sprawia, że przegrywamy ją strategicznie.

Z drugiej strony, gdy Jacek Kurski wziął telewizję, kilkaset osób wyrzucił na bruk. Wiele z nich nie miało za co żyć. W takiej sytuacji cóż po strategii?
– To było straszne. Ale pamiętasz, jak ogłosiłem apel, żeby ci z nas, którzy mają jeszcze pracę, oddali po 10% zarobków na pomoc tym potrzebującym? Nie było wielu chętnych. To też pokazuje ograniczenia empatii czy zaangażowania.

Tak było.
– Były setki kolegów, często wybitnych albo przynajmniej sprawnych zawodowo, którzy zostali skrzywdzeni przez pisowską władzę w sposób brutalny. Złamane kariery! Stracone talenty. Przecież wiele osób nie wróciło już do zawodu. To jedno. A drugie – upadła wiara, że ten zawód dobrze wykonywany może dawać nie tylko poczucie satysfakcji, ale też bezpieczne źródło utrzymania. Dziś nie ma takiego poczucia, więc trudniej przyciągać talenty.

Weszli w walonkach do salonu

To dlaczego się nie udało? PiS nagle dla jednych stało się katem, a dla drugich Bogiem, bo dało im pieniądze i stanowiska?
– Zapytaj, dlaczego teraz się nie udało. Dlaczego z PiS się nie udało – to jasne, oni chcieli robić rewolucję. Uważam, że to był wyjątkowo prymitywny i głupi sposób robienia rewolucji. Takiej rewolucji nikomu nie potrzeba. Ale ubrali się w te buty rewolucjonistów, którzy zbawią świat.

A przynajmniej Polskę.
– Teraz już świat! Z Trumpem wszystko zbawiają. I jak większość rewolucjonistów chcieli mieć pełnię władzy. Także nad umysłami. To się nie udaje, co wiemy z historii. Chcieli też wziąć rewanż, zemścić się na nas. Mówili o nas: salon, beneficjenci, różne takie epitety. Chcieli wejść do tego salonu w walonkach i nanieść gnoju. To im się udało. Zgnoili coś, co, owszem, było kiepskie, ale było jakimś zaczynem. Mieliśmy jednak jakiś system medialny, który trzymał się kupy.

Miał wady, ale był do naprawienia.
– Można było go poprawiać, uszlachetniać. A oni to wszystko zdewastowali. Potem, jak stracili władzę, po naszej stronie górę wzięła żądza rewanżu. Nie wizja czy idea budowania. Chodziło bardziej o to, żeby przestali kłamać i miotać pomówienia, niż o to, żeby zbudować coś fajnego. Wiem, że to trudne! Nie mam złudzeń, że cokolwiek łatwo można odbudować po rządach dzikich populistów. W każdej dziedzinie jest trudno. Patrząc wstecz, to samo było przecież z populizmem neoliberalnym. Że jak się zniszczy zasób kulturowy, gdziekolwiek…

…to niewiele zostaje.
– W służbie zdrowia lekarze mniej myślą o pacjentach, a więcej o wycenach. W nauce ludzie mniej myślą o poszerzaniu wiedzy, a więcej o zdobywaniu punktów. Jak się zniszczy zasób kulturowy, trzeba długich lat, żeby go odbudować. To spotkało media. Pisowcy zdewastowali tkankę kulturową, coś, co było etosem służby – my, dziennikarze, służymy naszym odbiorcom. Nie reklamodawcom, właścicielom, szefom ani nie partii politycznej, tylko odbiorcom. To najpierw zostało nadgryzione przez neoliberalizm. Że ekonomia, pieniądze, z czegoś ta redakcja musi żyć. Z czegoś ci płacimy te twoje honoraria – ciągle było słychać. A potem przyszła ta straszna polaryzacja.

I jej logika.
– Najpierw trzeba odsunąć PiS! To było po naszej stronie. A po ich stronie wołano

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Wszystko dla demokracji

Nalot dronów na Polskę nie tylko przypomniał o tym, że wojna na wschodzie nas dotyczy. Ujawnił też, jak wiele jest zakutych łbów. Ale przecież powiedziały nam o tym już wybory, głosy na Brauna i Nawrockiego. Teraz to niemal w 100% ich wyznawcy snują teorie spiskowe: te drony to ukraińska robota, chcą nas wciągnąć w wojnę. Ale przecież nawet moi znajomi, którzy mają sporo oleju w głowie, po „dronowym deszczu” zachowują się niemądrze. Znajoma kazała mężowi kupować nasiona, przede wszystkim grochu, by sadzić na balkonie na czarną godzinę, poza tym postanowiła kupić we Włoszech mieszkanie, by być dalej od wschodniej granicy. W sklepie słyszę, jak klientka rozmawia z ekspedientką, gdzie najlepiej uciekać, uzgadniają, że poza Europę.

Gigantyczny wir fałszywych informacji w sieci, kłamstw i nonsensów ukazuje, jak powszechny jest brak rozumu. Więcej tego niż kiedyś? Nie, teraz po prostu głupota i zła wola mają potężne narzędzia, by się upubliczniać. Gdyby dawne pokolenia dysponowały internetem, strach pomyśleć, co by pisano. Teraz głos wybitnego intelektualisty waży w sieci tyle samo, ile głos durnia. Dureń i szaleniec zalewany jest milionem informacji, ale wybiera te, które współgrają z jego głupotą lub ją karmią.

Tusk i Nawrocki zostali wyciągnięci w środku nocy z łóżek i zaraz się spotkali, by radzić, co robić, aby ratować naród. To było bliskie i ciepłe spotkanie, jak bywa w środku nocy, gdy mroźny podmuch ze wschodu, a ma się jeszcze pamięć kołdry. Wielki niepokój prezesa, co z tego wyniknie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Lecą, lecą drony, warcz jak i one

Wojna czy jeszcze nie? Wlot, przelot, wtargnięcie, atak, symulacja, prowokacja, testy, crash testy, błędy czy świadome działanie udające przypadkowe? Krzywdy realne i urojone. Nie ma dachu, kartofle zaatakowane. Operacja czy aberracja, koordynacja czy fiksacja, a strach polskich myszy polnych, których dobytek, nieruchomości na kartoflisku zostały naruszone?

Tyle pytań, obaw i lęków, a odpowiedzi nie ma. NATO wie, do Trumpa zadzwonił Karol, najjaśniej nam prezydentujący. Generałowie strzelali, czyli wydali rozkaz strzelania do dronów nieznanego pochodzenia, acz niedrogich, drogimi rakietami wiadomego pochodzenia. Gdyby tego droniarskiego nalotu nie było, trzeba by go wymyślić. Panny sznurem za dronów pogromem. Odparliśmy. Państwo, które nie działa, zadziałało, działa dały czadu. Działa czy inne bojowe latające potwory, jeden z Włoch, drugi z Holandii. Ważną rolę odegrały radary znajdujących się w Polsce niemieckich patriotów. Co za międzynarodówka, jak ze snów o wygranej III wojnie światowej. Jak blisko wymarzona wojna, adekwatna reakcja, zdecydowana odpowiedź w języku siły, bo tylko ten język rozumie agresor.

Wicenaczelny „Wyborczej” bije w mediowy dzwon Zygmunt: „Data 10 września zapisze się w historii Europy”. Doprawdy? I mocniej: „Czy mamy wyznaczone cele, w które uderzymy w odwecie?”. Uderzyć w pola kukurydzy czy od razu w kremlowskie kuranty? Może należy przeprowadzić ankietę i zapytać Polaków, w jakie cele w Rosji uderzyć w retorsyjnym geście? Wybierz trzy z 15 propozycji. Cena SMS-a 2,99 + VAT. I kupi Polska kolejne ponaddźwiękowe widły na to paskudztwo nadlatujące ze wschodu. Najlepiej u Jankesów – od lat robią takie widły, żeby prowadzić swoje wojny, lecz pamiętaj, że to wojny dobre i sprawiedliwe w obronie „wolnego świata i cywilizacji”. Wolny świat to taki, gdzie USA sprzedają za setki miliardów swoją broń (45% światowego handlu bronią to USA), a wydatki na edukację, zdrowie, opiekę społeczną lecą na łeb na szyję. To nasz świat. Po co mącić? Przynależność do tego „projektu” musi kosztować, to chyba jasne, takie są święte prawa ekonomii, których de facto nie ma. Ale o tym cicho sza. Na co ci to wiedzieć?

A może wszyscy w Polsce powinniśmy założyć mundury? To ich (jego) przestraszy i zreflektuje. Ale czy mamy wybrany krój i wykonawcę, który nie jest z Bangladeszu, tylko jakiegoś polskiego przedsiębiorcę, który wykorzystuje siłę roboczą tu, na miejscu, w ojczyźnie? Niech szyją: na

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Strach jako metoda rządzenia

Żeby kłamstwo było skuteczne, musi zawierać trzy czwarte prawdy

Dr hab. Michał Wenzel – socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS. Zajmuje się metodami badań społecznych i postawami politycznymi, a także socjologicznymi aspektami mediów. Autor m.in. pracy „Dezinformacja w czasach kryzysu”.

Po tym jak kilkanaście rosyjskich dronów wleciało do Polski, premier Donald Tusk, wzywając do jedności, mówił, że Polacy są jak jedna pięść. Poczucie zagrożenia sprawia, że się jednoczymy?
– Najpierw powiedzmy, że nie wiemy, jakie jest to zagrożenie, do jakiego stopnia rzeczywiste, a do jakiego wyobrażone.

Brak tej wiedzy politykom jednak nie przeszkadza. Bardzo ochoczo nas straszą. Wzywają do jedności i skupienia się pod flagą. Widzę w tym przesadę, ale tłumaczę to też tym, że zorientowali się, jak łatwo grać w taką grę, że to przynosi efekty.
– W socjologii jest takie pojęcie jak panika moralna. To reakcja na zagrożenie egzystencjalne dla społeczności. Powoduje ona, że pojawia się przyzwolenie na zawieszenie codziennych zasad i codziennych wolności w życiu społecznym. Określenie panika moralna zawiera w sobie przeświadczenie, że jest to nadmierna reakcja, większa niż rzeczywiste zagrożenie. Pytanie tylko, kiedy się kończy uprawniona reakcja na zagrożenie, a kiedy zaczyna się ta przesadzona, nieuprawniona.

Raczej nie da się tego jednoznacznie określić.
– To jest, po pierwsze, kwestia podatności na ryzyko czy akceptację ryzyka. Niektóre jednostki czy społeczeństwa akceptują większy poziom ryzyka, inne mniejszy. Po drugie, chodzi o to, do jakiego stopnia zagrożenie jest realne. A dzisiaj tego nie wiemy. Bo nie wiemy tak naprawdę, co Rosjanie planują. Może więc reagujemy właściwie, ale możliwe, że przesadzamy i – jak to się mówi – robimy z igły widły. Tak zresztą uważa część komentatorów po prawej stronie, dodając, że mamy w ogóle do czynienia z jakąś zagrywką władz ukraińskich, które chcą nas wciągnąć w wojnę.

Jednocześnie często ci sami komentatorzy wołają, że Niemcy podrzucają nam imigrantów, przerzucają ich przez granicę i to jest prawdziwe zagrożenie dla Polski. Czyli straszenie staje się niejako sposobem na bycie w przestrzeni publicznej. Kto nie straszy, ten nie istnieje.
– Cofnijmy się półtora roku, do protestów rolników. Tam również pojawił się wątek paniki moralnej i rosyjskiego zagrożenia. Otóż, przypomnijmy, rolnicy wyszli na drogi i przejścia graniczne blokować import ukraińskich towarów rolnych, choć pojawiły się też inne żądania. Jeden z rolników, słownie jeden, umieścił na traktorze wezwanie do Putina, żeby się rozprawił z polskimi władzami i Unią Europejską. I ten jeden rolnik stał się chyba najczęściej prezentowanym rolnikiem w historii polskiego rolnictwa, pomijając osoby publiczne. Stał się tematem materiałów prasowych, w których generalizowano, że to dowód na wpływy rosyjskie w Polsce. Budowano z tego piętrowe konstrukcje, że protesty rolników są formą rosyjskiej prowokacji. Są oni zatem pionkami Rosji, ergo trzeba przyjmować rację brukselską i pomagać Ukraińcom za wszelką cenę. Straszenie, pokazywanie wroga to narzędzie zarządzania opinią publiczną i prowadzenia polityki.

Ale dlaczego to narzędzie jest tak skuteczne? Wcześniej chyba tak powszechnie nie funkcjonowało. Teraz to się nasila i przynosi rezultaty.
– Dlatego jest skuteczne, że jest rzeczywiste. Wojna jest rzeczywistym zagrożeniem, a drony rzeczywiście wleciały. Opinia publiczna reaguje więc adekwatnie. Tylko pojawia się moment zarządzania tym zagrożeniem. To znaczy, po pierwsze, komu przypiszemy winę, a po drugie, jakie wyciągniemy wnioski.

Proszę zwrócić uwagę, w jaki sposób reagują na to zagrożenie władze Polski czy Unii Europejskiej. Tworzą blokadę informacyjną wobec mediów rosyjskich. W dyskursie mediów głównego nurtu widzimy więc taką reakcję, że gdy ktoś przytacza argumenty zbliżone do podawanych np. przez władze Rosji, Węgier czy Słowacji, to mówi się o nim, że prawdopodobnie jest świadomym lub nieświadomym agentem wpływu rosyjskiego.

Słusznie?
– W Polsce i w Unii Europejskiej w ogóle toczy się dyskusja, do jakiego stopnia walka z dezinformacją może oznaczać ograniczenie wolności słowa. Bo są dwie wartości, czyli prawo do wypowiadania niezależnych sądów oraz to, że informacja musi być prawdziwa, sprawdzona itd.

I?
– Naukowo zajmuję się walką z dezinformacją. Badamy ją głównie w odniesieniu do wpływów rosyjskich. I oczywiście jest wiele dowodów wpływów rosyjskich na infosferę. Prawdę mówiąc,  nie tylko rosyjskich. W ostatnich wyborach w Polsce również stwierdzono wpływy z zewnątrz, np. organizacji powiązanych ze

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.