Tag "Pew Research Center"

Powrót na stronę główną
Świat

Ateiści i niktosie, czyli zmierzch chrześcijaństwa w Ameryce

Ameryka dokonała religijnej ewolucji w trakcie ledwie jednego pokolenia Korespondencja z USA O jednym w Ameryce nie zapominaj, oni są tam szaleńczo religijni! – przestrzegała mnie wiele lat temu brytyjska znajoma, która spędziła w USA trochę czasu na uniwersytecie. Wiedziała, co mówi. Jej amerykańską Alma Mater był niewielki, ledwie kilkutysięczny college, ukryty gdzieś w środku Kansas czy Kentucky, jeden z wielu, jakimi amerykańska prowincja jest usiana. I choć kulturowy szok wypchnął ją z powrotem do rodzinnego Londynu szybciej, niż planowała, specyficzne doświadczenia pozostały i lubiła się nimi dzielić ku przestrodze innych. Przez pierwsze lata emigracji temat religijności szczęśliwie nie zaprzątał mojej uwagi wcale. Mieszkałam w Dolinie Krzemowej, która od dziesięcioleci dzierży berło jednego z najbardziej zróżnicowanych etnicznie i kulturowo przyczółków Ameryki. Nawiązywać tam z kimś rozmowę na tematy religijne i duchowe, to jak pytać o wysokość zarobków czy wyniki w nauce czyichś dzieci – faux pas największe z możliwych. Wszystko jednak się zmieniło, kiedy los rzucił mnie w głąb kraju. Z pierwszych odwiedzin w Fort Collins w Kolorado, wówczas 90-tysięcznym mieście, do którego miałam kilka miesięcy później się przeprowadzić, zapamiętałam przede wszystkim aleję kościołów, w którą przeistaczała się na pewnym odcinku druga co do wielkości

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Nienawiść i pożądanie. Opowieść o imigrancie

W USA brak wykwalifikowanych pracowników mierzy się dziś już w milionach Korespondencja ze Stanów Zjednoczonych Podczas gdy Amerykanie zdrowie swojej gospodarki wciąż oceniają po wskaźnikach inflacji oraz cenach benzyny, pod nosem wyrasta im inny problem. Brak wykwalifikowanych pracowników mierzy się dziś już nie w dziesiątkach tysięcy, ale w milionach. Pomogliby imigranci, lecz nie ma jak ich wpuszczać. W czasach przed pandemią mieliśmy zwyczaj obchodzić Święto Dziękczynienia w dużym gronie znajomych. Byli wśród nas zwolennicy różnych opcji politycznych, ale trzymaliśmy się zasady, że tego wieczoru żadnej polityki przy stole nie ma. Pewnie dlatego doskonale zapamiętałam moment, gdy para znana z zauroczenia Donaldem Trumpem mimo wszystko wątek polityczny podjęła. Chodziło o budowę muru na granicy z Meksykiem, sztandarową obietnicę wyborczą Trumpa, która w tamtym momencie, pod koniec trzeciego roku jego prezydentury, nadal się nie zmaterializowała, co więcej, sprawa ta zaczynała śmierdzieć. Z obiecanych ponad 400 mil nowej konstrukcji Biały Dom mógł się pochwalić jedynie renowacją ok. 100 mil zapory, która już istniała (niecały rok później mieliśmy się dowiedzieć, że miliony dolarów z publicznych funduszy przeznaczonych na budowę zostały zdefraudowane przez grono najbliższych współpracowników Trumpa, a jego strateg Steve Bannon poszedł nawet

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Głębszy oddech wolności

Lula wygrał wybory prezydenckie. Ale to była ta łatwiejsza część jego zadania Milczał przez 36 godzin, nawet jego najbliżsi współpracownicy nie wiedzieli, na co ostatecznie się zdecyduje. Wiarygodnych przecieków nie było – podobno zaszył się w pałacu prezydenckim. Najpewniej kalkulował, czy ma jeszcze realne szanse na odwrócenie niekorzystnej dla siebie sytuacji. Ostatecznie półtora dnia po tym, jak różnicą nieco ponad 1,5 pkt proc. przegrał walkę o reelekcję, Jair Bolsonaro opublikował lakoniczny komunikat. Podziękował swoim wyborcom za poparcie i zaangażowanie w kampanię, ale przede wszystkim zapewnił, że doprowadzi do pokojowego przekazania władzy. Co jednak ważne, słowa o uznaniu zwycięstwa Luli nie padły. Mimo to demokraci w kraju i na świecie mogli wreszcie odetchnąć. Brazylijskiej wersji szturmu na Kapitol nie będzie, przynajmniej na razie. Taktyka Bolsonara Uznanie przez Jaira Bolsonara wyników procesu wyborczego nie oznacza końca niepewności, jaka towarzyszyła walce o brazylijską prezydenturę. Owszem, nie zrealizował się najczarniejszy scenariusz, którym media na całym świecie przerzucały się od kilkunastu miesięcy. Mniej więcej wtedy ustępujący prezydent, prawicowy autokrata zapatrzony zarówno w pomysły, jak i metody polityczne Donalda Trumpa, po raz pierwszy dał do zrozumienia, że we własną porażkę nie uwierzy. Już wtedy był wyraźnie z tyłu w sondażach, za Ináciem Lulą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Media

Po co lewicy wolność słowa?

Wiara, że elity zawsze wiedzą lepiej, to szczególnie niebezpieczny przesąd Niedawne badania pluralizmu i postaw dziennikarzy przeprowadzone przez Pew Research Center przynoszą uderzający wniosek: właśnie wśród dziennikarzy przekonanie, że obowiązkiem mediów jest uczciwie i po równo przedstawiać różne strony sporów i problemów, jest rzadsze niż w całym społeczeństwie. Trzy czwarte badanych w USA mówi, że ich zdaniem media „powinny dążyć do równego przedstawienia wszystkich stron sporu”. Wśród dziennikarzy przekonanie to podziela połowa respondentów, a najrzadziej z takim rozumieniem wizji dziennikarstwa zgadzają się osoby związane z tytułami lewicowymi, najmłodsze i pracujące online. Gdy podzieliłem się wynikami tego badania na Twitterze, odpowiedzią były liczne głosy krytyki. Albo odwrotnie – liczne głosy równie mocno przekonane, że zadaniem dziennikarstwa NIE JEST (podkreślenie moje) przedstawianie spraw jak najszerzej, z różnych pespektyw i z dopuszczeniem każdej strony sporu. Właściwie wszystkie te krytyczne wypowiedzi pochodziły z kont sympatyków i sympatyczek lewicy, nierzadko bardzo młodych – co potwierdzało zarówno intuicję, jak i demograficzną prawidłowość pokazaną przez badania Pew Research Center. Polemika ta była na tyle żywiołowa, że warto ją pociągnąć. Bo wolność słowa i pluralizm stały się – jak widać – głęboko kontrowersyjne, choć jeszcze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Nauka

Testosteron a skłonność do dominacji

Jedni z najbliższych krewnych ludzi tworzą społeczności matriarchalne Żadna wymówka nie usprawiedliwia cierpienia kobiet, a ludzie mimo to jej szukają. Usprawiedliwienie potężnej nierówności wymaga wymyślenia równie potężnego mitu, więc jej apologeci przypisują ją naszej zwierzęcej naturze lub obyczajom z zamierzchłej przeszłości. Twierdzą, że dominacja mężczyzn jest naturalna i konieczna, a ludzkie matki winny zostać w domu, jak czynią to matki zwierząt; że mężczyźni powinni się troszczyć o byt, że są lepsi od kobiet, bo wykonywane przez nich prace są trudniejsze, ważniejsze i bardziej niebezpieczne. Autorzy tych argumentów powołują się na naukę, religię i podania ludowe – cokolwiek pada na podatny grunt – i kończą ostrzeżeniem, że wszelkie próby zmiany równowagi sił doprowadzą do zagłady gatunku. Męska dominacja, obwieszczają, jest czymś niezmiennym. Jeśli działasz na rzecz gospodarczej równości kobiet, wcześniej czy później zderzysz się z tymi bredniami. (…) Kiedy konserwatywny publicysta Erick Erickson usłyszał, że zgodnie ze statystykami Pew Research Center z 2013 r. 40% Amerykanek jest głównymi żywicielkami rodziny, wybuchnął: „[…] Wystarczy przyjrzeć się naturze, męskim i kobiecym rolom w społeczeństwie i wśród zwierząt, tam zwykle dominuje samiec. Kobieta nie jest jego przeciwieństwem, nie konkuruje z nim, ma rolę komplementarną. Straciliśmy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.