Tag "PiS"

Powrót na stronę główną
Felietony Jan Widacki

Nie bronię Romanowskiego, bronię ABW

Media obiegła wiadomość, że po uchyleniu przez Sejm immunitetu i wydaniu zgody na ewentualne zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie posła Suwerennej Polski, byłego wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego, ABW zatrzymała go na polecenie prokuratury. Postawiono mu łącznie 11 zarzutów, w tym udziału w zorganizowanej grupie przestępczej. Chodzi o niezgodne z prawem wydawanie milionów z Funduszu Sprawiedliwości. Pieniądze publiczne, które miały być przeznaczane na pomoc dla ofiar przestępstw, jak powszechnie wiadomo, były wykorzystywane na kampanie wyborcze posłów Suwerennej Polski. Ale prokuratura zarzuca Romanowskiemu inne jeszcze przestępstwa, w tym przekroczenie uprawnień i poświadczenie nieprawdy. Postawienie zarzutu działania w zorganizowanej grupie przestępczej jednoznacznie wskazuje, że zarzuty w tych sprawach stawiane będą także innym osobom. Łatwo się domyślić, że może chodzić o osoby związane z Ministerstwem Sprawiedliwości z czasów Zbigniewa Ziobry i z Suwerenną Polską. Poczekajmy spokojnie, co jeszcze w tej sprawie się wydarzy. Na razie okazało się, że prokuratura zapomniała postarać się o uchylenie Romanowskiemu drugiego immunitetu, przysługującego mu z racji członkostwa w delegacji do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, i sąd z tego powodu wypuścił go na wolność.

Zatrzymanie i postawienie zarzutów Romanowskiemu, bez względu na ich zasadność, okazało się tym samym działaniem bezprawnym. To kolejna kompromitacja prokuratury, tym razem pod nowym, „słusznym” kierownictwem. W dodatku kompromitacja na skalę międzynarodową. PiS dostało prezent, o jakim nawet nie marzyło. Co dalej? Prokuratura wystąpi zapewne do Zgromadzenia Parlamentarnego o uchylenie immunitetu, wniosek przygotuje starannie i wesprze dowodami, musi mieć bowiem świadomość, że w tym przypadku będzie on analizowany bardzo wnikliwie, z dużą dozą podejrzliwości i ostrożności. Mam nadzieję, że i ten immunitet będzie uchylony, więc co się Romanowskiemu odwlecze, to nie uciecze. Do tego czasu czekają nas burzliwe wydarzenia. PiS będzie sprawę wykorzystywało propagandowo, będzie też awantura nie tylko wewnątrz koalicji, ale nawet wewnątrz rządu. Jak to wszystko się skończy, trudno dziś przewidzieć.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Pogłębiać dno i trzymać się koryta

Przekop, czyli męczeństwo Marka Gróbarczyka.

17 września 2022 r., w 83. rocznicę napaści Związku Radzieckiego na Polskę, otwarto kanał żeglugowy przez Mierzeję Wiślaną. W uroczystości wzięło udział krzepiąco liczne grono pisowskich prominentów. Było to ukoronowanie życzenia prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który wielokrotnie przekonywał, by kopać, i to głęboko. TVP i Polskie Radio otrąbiły historyczny sukces, a życzliwi władzy komentatorzy dowodzili, że tym przekopem nasz kraj dokopał Putinowi. O kosztach nie wspominał nikt. Kanał o długości 1536 m kosztował zaś podatników 1,984 mld zł, co oznacza, że każdy metr tej inwestycji wart był ok. 1,292 mln zł!

Wszystko zaczęło się w maju 2016 r., gdy Rada Ministrów przyjęła uchwałę o „Budowie drogi wodnej łączącej Zalew Wiślany z Zatoką Gdańską”. Przekop miał być finansowany z budżetu państwa. Pierwotnie zakładano, że będzie kosztował 880 mln zł. Dysponentem środków miał być ówczesny minister gospodarki i żeglugi śródlądowej Marek Gróbarczyk.

Cztery lata później, w listopadzie 2020 r., gdy okazało się, że kanał nadal jest w budowie, a jej koszty dramatycznie wzrosły, rząd Mateusza Morawieckiego podjął uchwałę o zwiększeniu środków do niemal 2 mld zł i wydłużył termin realizacji do I kwartału 2023 r. Marek Gróbarczyk był wtedy sekretarzem stanu w resorcie infrastruktury. W tym czasie sprawą przekopu Mierzei Wiślanej zajmowała się Najwyższa Izba Kontroli. W kręgu zainteresowań jej pracowników znalazł się też Gróbarczyk.

Bareizmy ciągle żywe.

Kolejne rządy PiS przypomniały Polakom, czym są inwestycje w stylu kultowego filmu Stanisława Barei „Miś”. Świetnym przykładem może być budowa elektrowni węglowej w Ostrołęce. Gdy pochłonęła 1,5 mld zł, zapadła decyzja o wstrzymaniu prac i wyburzeniu tego, co powstało, m.in. wysokich na ponad 100 m słynnych „wież Kaczyńskiego”. Po czym podjęto decyzję o budowie, w tym samym miejscu, elektrowni gazowej, której koszt ma sięgnąć prawie 3 mld zł. A co, stać nas!

Inna sztandarowa inwestycja, Centralny Port Komunikacyjny nad rzeką Pisią Tuczną, będzie kosztowała od 155 do 250 mld zł. Realizacja tego przedsięwzięcia jest daleko w polu, za to zarządzający nią nominaci PiS nieźle już się wzbogacili.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Prezes Piesiewicz – złoty i „skromny”

Po pisowcach został model olimpizmu oparty na dojeniu spółek skarbu państwa.

W igrzyskach olimpijskich w Paryżu weźmie udział 10,5 tys. sportowców płci obojga z 206 państw. Czeka na nich 329 kompletów medali, z czego płynie oczywisty wniosek: dla wszystkich nie starczy. Radosław Piesiewicz, prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego, twierdzi, że biało-czerwoni mają szansę na 16 krążków. Jednak z powodu wrodzonej skromności nie dodaje, że sam zasłużył na medal. I to z najszlachetniejszego kruszcu, bo choć na stolcu szefa PKOl zasiada raptem od kwietnia zeszłego roku, udało mu się skłonić do zdumiewającej ofiarności spółki skarbu państwa. To dzięki niemu polityka godnościowa Zjednoczonej Prawicy objęła sport i po raz pierwszy w historii sportowcy z orłem na piersi mogą liczyć na zapłatę godną osiągnięć, czyli wysokie premie finansowe oraz – to absolutne novum – nagrody rzeczowe. I to nie puchary z plastiku, ale diamenty, dzieła sztuki, bony na wakacje i – uwaga! – mieszkania.

Wredne pytanie: co będzie, jeśli silnie zmotywowani sportowcy zamiast planowanych kilku złotych krążków zdobędą ich setkę? Czy sukcesy naszych olimpijczyków doprowadzą do rozchwiania rynku mieszkaniowego? Odpowiedź: to scenariusz mało prawdopodobny. Ale po kolei.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Hipokryzja pod ramię z bezczelnością

Polaków wiele różni. Nawet stosunek do złodziejstwa. Miliony naszych rodaków to wyznawcy poglądu, który tak opisuje polityków PiS: kradną, ale się dzielą. I takie podejście do złodziei zeszło na dół. Do struktur lokalnych. Dobry, a przynajmniej akceptowalny jest ten, od którego coś skapnie do stojących niżej w hierarchii. Godzenie się na takie postawy rujnuje elementarne zasady współżycia społecznego. Dwie kadencje rządów Kaczyńskiego spustoszyły relacje między ludźmi. I rozchybotały fundamenty instytucji państwa. Białe zrobiło się czarne i odwrotnie. Takie pojęcia jak prawo i sprawiedliwość zostały ośmieszone, odarte z powagi.

Nic dziwnego, że przyszedł czas na rozliczenie winnych dewastacji państwa. Oczywiste jest wśród wyborców nowej władzy oczekiwanie na skuteczne działania ze strony tych, którzy mają postawić to, co leży, na nogi. I rozliczyć winnych zrobienia z prawa pośmiewiska.

Łatwo się to pisze. Ale w realnym życiu zrobienie tak gigantycznych porządków jest bardzo trudne. Na pograniczu możliwości. Raz, że rząd jest koalicyjny i w związku z tym wiele stanowisk przypadło partiom z parytetu, a nie kompetencji. A dwa, stara władza miała osiem lat na to, by się okopać i pozabezpieczać swoje interesy partyjne i towarzyskie. W strukturach państwa ciągle są tysiące nominatów Zjednoczonej Prawicy. W większości mają dwie lewe rączki do roboty. I lewe interesy do zrobienia, póki nie zostaną wyrzuceni.

Politycznych reprezentantów tej armii maruderów widzimy w stacjach telewizyjnych i innych mediach. Od dziesiątków lat nie było w Polsce aż tylu ludzi, którzy zawsze kłamią. Nawet powieka im nie zadrga, gdy robią to, czego ich uczyli fachowcy od manipulacji. Pamiętamy z nagrań zrobionych przez Mraza, że nawet gdy cię złapią za rękę, mów, że to nie jest twoja ręka. Afera z aresztowaniem byłego wiceministra Romanowskiego jest potwierdzeniem determinacji, z jaką te środowiska opóźniają rozliczenie. Przez lata miotali pod adresem instytucji europejskich najgorsze i najgłupsze zarzuty. A gdy im się zrobiło gorąco, schowali się pod europejskim parasolem. Hipokryzja wraz z bezczelnością to znak firmowy polityków Suwerennej Polski. Wiedzą, że choć machina rozliczeń dopiero wystartowała, zarzuty wobec nich są bardzo poważne. A na horyzoncie, który szybko się przybliża, widać już więzienne kraty. Winni muszą za nie trafić, by politycy zapamiętali tę nauczkę na długo.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Jak trwoga, to do praw człowieka

W tygodniu rozpalonych ekscytacji i wzmożeń ważnym epizodem było pozbawienie immunitetu poselskiego byłego wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego, nadzorującego funkcjonowanie Funduszu Sprawiedliwości za czasów Zbigniewa Ziobry. Prokuratura po zatrzymaniu posła (były kajdanki) postawiła mu 11 zarzutów, w tym zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, i wystąpiła o areszt tymczasowy. Sąd nie wyraził na niego zgody, motywując to członkostwem Romanowskiego w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy i przysługującym mu w związku z tym immunitetem. Co do jego mocy prawnicy nie mają jednoznacznej interpretacji.

Poseł PiS, opakowany w immunitety, na razie przebywa na wolności. Jak zapewne ogromna większość o istnieniu takiej ochrony dowiedziałem się przy okazji zarzutów wobec Romanowskiego. Oczywiście jest szyderstwem losu, że polityk formacji jawnie wrogiej filozofii praw człowieka korzysta z parasola instytucji, która zajmuje się przede wszystkim kwestiami z obszaru praw człowieka, demokracji i rządów prawa oraz wspieraniem współpracy pomiędzy państwami członkowskimi. W komentarzach politycy PiS odgrażają się, że będą skarżyć fakt zatrzymania posła do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, tego samego, którego orzeczenia i wyroki ostentacyjnie lekceważyli, kiedy sami byli u władzy. Nic nowego pod słońcem, jak trwoga, to jednak nie do boga, tylko do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. I dobrze, to przywraca porządek rzeczy i zasad. Ale kilka słów chciałbym poświęcić ciemnej karcie polskiego wymiaru sprawiedliwości – aresztowi tymczasowemu. Otóż Polska od lat nadużywa tej formy przedprocesowego zabezpieczenia, niekiedy w sposób drastyczny. Ileś postępowań przed ETPC przegrała z kretesem i musiała płacić odszkodowania.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Dziwne przypadki Glapińskiego

Grzechy prezesa Narodowego Banku Polskiego.

Wyobraźmy sobie prezesa gminnego banku spółdzielczego, który: a) nabył w podejrzanych okolicznościach nieruchomość należącą do biznesmena powiązanego z mafią rosyjską, b) jako minister działał w interesie swojej partii, która uwłaszczyła się na majątku państwowym, c) w raportach służb specjalnych przedstawiany był jako gangster, d) obracał się w szemranym towarzystwie, e) wykorzystywał bank do wspierania swojego środowiska politycznego i jako narzędzie do wzbogacenia się.

A teraz wyobraźmy sobie, że mówimy nie o kierowniku prowincjonalnego banku, lecz o prezesie Narodowego Banku Polskiego, od którego zależy los państwa i milionów Polaków…

Niebezpieczne związki.

Na początku 2022 r. mieszkańcy Zalesia Górnego pod Warszawą zauważyli, że do miejscowej rzeki Czarna odprowadzane są nieczystości. Spieniona ciecz wypływała z jednej z trzech rur idących od działki, na której – na terenie Chojnowskiego Parku Krajobrazowego – stoi okazały pałac prezesa NBP Adama Glapińskiego. Suweren zaalarmował dziennikarzy, a po nagłośnieniu sprawy do akcji wkroczyli podlegli rządowi urzędnicy Wód Polskich, którzy orzekli, że Glapiński odprowadzał nie ścieki, a jedynie wody opadowe, i w ekspresowym tempie zalegalizowali samowolę. Choć wszystko zakończyło się dla szefa banku centralnego szczęśliwie, i tak uznał on, że opłata legalizacyjna w kwocie 14 272,56 zł jest zbyt wygórowana jak na jego dochody (tylko w 2022 r. zarobił ponad 1,3 mln zł), i złożył odwołanie, które jednak nie zostało uwzględnione.

Posiadłość w Zalesiu Górnym Adam Glapiński nabył w 2009 r. (był wówczas doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego) w bardzo nietypowych okolicznościach, bo stał się jej właścicielem w drodze wymiany za dom położony w Wilanowie. Zdaniem ekspertów takie transakcje zdarzają się niezwykle rzadko. Tym bardziej że obie strony zadeklarowały, że nieruchomości mają identyczną wartość 2,2 mln zł, co wedle wyliczeń Grzegorza Rzeczkowskiego (który opisał sprawę w „Gazecie Wyborczej”) było mało prawdopodobne. Posiadłość w Zalesiu Górnym mogła być bowiem warta nawet dwukrotnie więcej niż dom w Wilanowie. Wszystko wyglądało tak, jak gdyby Glapiński wzbogacił się na tej transakcji. Ale to nie koniec dziwnych zbiegów okoliczności.

W 2018 r., będąc już prezesem NBP, Glapiński przejął przez tzw. zasiedzenie ponadhektarową działkę graniczącą z podwarszawską posiadłością. Pytany, kiedy i od kogo się dowiedział, że może zasiedzieć działkę, powiedział lakonicznie, że „w urzędzie gminy”, ale jest wielce prawdopodobne, że od poprzedniego właściciela.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Zrozumieć nie znaczy zaakceptować

Coraz częściej ostatnio konfrontuję się z postawą, którą nazwałbym buddyjską. Jest to pakiet przekonań, które w największym skrócie można by określić słowami: „tak po prostu jest”, w domyśle: „tak jest dobrze, nic nie należy z tym robić”. Jeśli chodziłoby o tzw. życiową mądrość – żaden problem, powiedziałbym nawet: zdrowy dystans jeszcze nikomu nie zaszkodził. Mój opór jednak budzi przenoszenie takiej postawy w wymiar polityczny, historyczny, ideowy. Postaram się to zilustrować konkretnymi przykładami. Polityczne na początek.

Dobrze rozumiem, dlaczego Jarosław Kaczyński, nie zważając nawet na ewentualną odpowiedzialność sądową, każdego 10. dnia miesiąca walczy jak lew z wieńcem, na którym jest napis: „Pamięci 95 ofiar Lecha Kaczyńskiego, który, ignorując wszelkie procedury, nakazał pilotom lądować w Smoleńsku w skrajnie trudnych warunkach. Spoczywajcie w pokoju”. Ta treść wymierzona jest w sedno mitu „zamachu” smoleńskiego, ściąga go na ziemię jak pasmo błędnych decyzji, które doprowadziły do katastrofy. Rozumiem także, że w zbudowanym przez Kaczyńskiego kulcie brata – „najwybitniejszego Prezydenta RP” nie ma miejsca na jakąkolwiek krytykę, a co dopiero zarzut bezpośredniej odpowiedzialności. To moje zrozumienie ma podłoże psychologiczne, na tym poziomie „rozumiem”.

Ale już krok dalej rozpoczyna się polityczna batalia, na kłamstwie smoleńskim PiS poszybowało do władzy, doprowadziło do skrajnej polaryzacji politycznej polskiego społeczeństwa, mając za sobą aparat władzy, pieniądze i wpływy. Partia nie zdołała nawet uprawdopodobnić tezy o zamachu na prezydencki samolot, a dokonania komisji Macierewicza czekają raczej na twarde rozliczenie marnotrawstwa publicznych środków niż na jakiekolwiek oklaski.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Złe wiadomości

Prezydent Biden fatalnie wypadł w debacie z Trumpem, mówił bez energii, czasami mamrotał, dreptał jak staruszek. Jest mądry, uczciwy, co z tego? Prezydent mocarstwa musi mieć moc, by dźwigać glob na grzbiecie. Demokraci powinni go wymienić na innego kandydata, nie zważając na koszta, gdyż cena zostawienia Bidena w wyścigu wyborczym będzie jeszcze wyższa. Trump, nałogowy kłamca, pajac i populista, może znowu zostać prezydentem. Jego triumf po wygranej debacie był niezwykłym pokazem chamstwa. I pomyśleć, że 30% Amerykanów to nie przeszkadza. A PiS z nim sympatyzuje, jakże inaczej. I na pewno nasz prezes zadowolony, że we Francji wygrywa faszyzująca prawica.

Patrzyłem na twarze piłkarskiej reprezentacji Francji, która grała z Polską – niemal wszystkie ciemne. Imigracja to problem we Francji, ale niejedyny. Jest kilka innych, może większych. Sytuacja robotników i klasy średniej pogarszała się w ostatnich latach z powodu polityki wewnętrznej Francji, a nie przez migrantów. Ale to lęk przed imigrantami spowodował, że Francuzi masowo głosowali na narodową prawicę. Na Onecie przeczytałem piękny esej Olgi Stanisławskiej, która mieszka w podparyskiej dzielnicy Saint-Denis, uważanej za piekielną. Autorka świetnie się tam czuje, kolorowo i ciepło. Pisze: „Wywoływać obawy i niechęć wobec osób, które pracują i mieszkają z nami i bez których nie możemy się obejść, to cyniczna socjotechnika. Wielu polityków robi to jednak z pełną świadomością. Jednym tchem, jak Marine Le Pen, mówią o »imigracji« i o »bezpieczeństwie«. Wzmacniają strach u wyborców, aby móc przedstawiać się jako jedyni, którzy ich obronią. Rezultat może być tylko jeden. Wzrost autorytaryzmu, czyli spadek demokracji, który dotknie wszystkich”.

Ten esej otwiera nagle drzwi i okna, które są zamknięte dla nas, patrzących na problem imigracji z daleka. Widać, jak to wszystko jest skomplikowane i nie tak demoniczne, jak się zdaje na odległość. Odkrywam, że ja sam, chociaż uważam, że mam społeczną empatię i jestem liberalnym demokratą, ulegam stereotypom opartym na braku wiedzy. A reprezentacja Francji jest przecież taka silna dzięki Francuzom, którzy mają orientalne korzenie. Śpiewali hymn bardzo przejęci. Ta mieszanka ras i kultur za jakiś czas będzie kapitałem krajów zachodniej Europy. A że wojujący islam może być problemem, to ten niepokój rozumiem.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Układ zamknięty

Czego prokuratura nie wyjaśniła w aferze korupcyjnej przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego.

Dopiero po czterech latach od przesłania przez prokuraturę do sądu aktu oskarżenia rozpoczął się proces byłego szefa Komisji Nadzoru Finansowego Marka Chrzanowskiego, który żądał łapówki od Leszka Czarneckiego w zamian „za ochronę” jego banku.

Sprawa jest dla PiS niewygodna, dlatego Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, którego prezeską jest nominatka Zbigniewa Ziobry sędzia Aleksandra Smyk (wcześniej prezesami byli Joanna Przanowska-Tomaszek i rzecznik nielegalnej KRS Maciej Mitera), wyznaczył termin pierwszej rozprawy na listopad 2023 r., czyli już po wyborach parlamentarnych. Co niepokojące, proces został utajniony, a dziennikarze dostali jedynie dostęp do aktu oskarżenia. Opinia publiczna nie dowie się więc, co zawierają akta sprawy, m.in. jaki był plan śledztwa prokuratury, jakie czynności zostały wykonane, a jakie nie, co zeznali świadkowie w trakcie śledztwa i jakie zeznania złożą podczas procesu.

Zadziwiające jest, że Chrzanowski, który żądał łapówki, oskarżony został z art. 231 par. 2 Kodeksu karnego. Dopowiada on do par. 1, stanowiącego, iż „funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”, że jeśli robił to „w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”. Czyli prokuratura założyła, że szef KNF działał sam, choć taka wersja zdarzeń jest mało prawdopodobna.

Afera wybuchła jesienią 2018 r., gdy „Gazeta Wyborcza” ujawniła nagranie, na którym Marek Chrzanowski podczas spotkania w siedzibie KNF złożył propozycję korupcyjną jednemu z najbogatszych Polaków, Leszkowi Czarneckiemu, właścicielowi Getin Noble Banku i Idea Banku. Chrzanowski chciał, by Czarnecki zatrudnił w swoim banku podstawionego człowieka, radcę prawnego Grzegorza Kowalczyka, który nie miał wprawdzie doświadczenia zawodowego koniecznego do nadzorowania restrukturyzacji banku, ale był znajomym żony szefa KNF. Chciał również, aby Kowalczyk otrzymywał wysokie wynagrodzenie prowizyjne, ok. 40 mln zł. W zamian za to będący w kłopotach finansowych Getin Noble Bank miał zostać uratowany.

Chrzanowski nie tylko obiecywał za łapówkę ocalić bank Czarneckiego. Twierdził, że Zdzisław Sokal, przedstawiciel prezydenta Andrzeja Dudy w KNF i jednocześnie prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, ma plan doprowadzenia do upadłości banku, a potem przejęcia go za symboliczną złotówkę. „Między nami, to Zdzisław (Sokal) ma swój plan, który wygląda w ten sposób, że on uważa, że Getin powinien upaść, za złotówkę zostać przejęty przez jeden z tych dużych banków i on chciałby dokapitalizować to kwotą 2 mld zł. Czyli już ten bank, który to przejmie. I to jest jego wizja rozwiązania sprawy. I nas (czyli resztę składu KNF) atakuje za każdą decyzję, którą podejmujemy, pozytywną w stosunku do banku (Getinu), u prezydenta, u premiera…”, mówił przewodniczący KNF, proponując Czarneckiemu pomoc w usunięciu Sokala z komisji.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Umysły zniewolone

Omawiając recepcję swego „Zniewolonego umysłu”, Czesław Miłosz wspominał, jak został kiedyś „bohaterem Indonezyjczyków”: „Zapytałem, dlaczego, przecież ich gnębi dyktatura prawicowa. Odpowiedzieli: »Nic nie szkodzi, wszystko poza tym się zgadza«”.

Dyktatura prawicowa! Jakże niedawno ją przeżywaliśmy i jak wciąż może do nas powrócić! Przypomniałem sobie tę rozmowę, czytając „Fenomen pisizmu” Jerzego Czecha. Autor, znakomity tłumacz literatury rosyjskiej (ostatnio już tylko ukraińskiej), wypróbował swe siły do ukazania umysłowego zaczadzenia. Jego zbiorku nie sposób porównywać z analizami Miłosza, jest on jednak świadectwem podobnym: kapitulacji rozumu przed wiarą. „Sam wyniosłem z domu religijność… – pisze autor – tyle że w odniesieniu do Boga… Ale do dziada z Nowogrodzkiej czy jego nieszczęsnego brata? Tego zgłębić nie potrafię”. Takich dylematów Miłosz jednak nie miał.

Bowiem analizowane przez niego zaczadzenie stalinizmem można było mimo wszystko zrozumieć. Po załamaniu się dawnego świata, po najokrutniejszej wojnie w ludzkich dziejach przychodziła oto Nowa Wiara, oferująca likwidację „wyzysku człowieka przez człowieka” oraz zapanowanie – już na zawsze! – „ustroju sprawiedliwości społecznej”. Tak, wiara ta była naiwna i prostacka, ale właśnie dlatego możliwa do przyjęcia przez masy. A przez intelektualistów mogła być zawsze wyprowadzona z poważnych nurtów europejskiej filozofii. Z obecną Nową Wiarą jest inaczej: jest ona od początku wyjałowiona z myśli. Jeżeli do czegoś sięga, to do nauki Kościoła, a tu, po eliminacji przez Jana Pawła II niepokornych teologów, wznosi się już tylko gmach pusty: zaskorupiały i zmurszały. Dzisiejsza Nowa Wiara musi więc zadowalać się klepaniem zasłyszanych w Kościele formułek. A wytresowana w ten sposób, musi mechanicznie powtarzać kolejne polityczne „przekazy dnia”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.