Tag "polska polityka"
Miasto Maryi walczy z szatanem
Wbrew pozorom nie jest to Częstochowa
Pamiętacie galijską wioskę, w której żyli Asteriks i Obeliks, a która tak dzielnie broniła się przed Rzymianami? W Polsce też mamy miejsce, które twardo się broni – przed siecią 5G i innymi wymysłami szatana.
Obroną tą od dziesięciu lat kieruje Maryja, matka Chrystusa. 8 grudnia 2015 r. prezydent Rafał Piech zawierzył jej Siemianowice Śląskie. „Ona otrzymała klucze do miasta, jest jego menedżerem i je prowadzi”, powiedział przy tej okazji.
5G, edukacja zdrowotna i egzorcyzmy
Pytania dotyczące walki z szatanem zadałem mu jakiś miesiąc temu. Chciałem wiedzieć, jak wygląda w tym mieście edukacja zdrowotna. Prosiłem również o informację, ile decyzji w sprawie „posadowienia urządzeń teletechnicznych działających w sieci 5G” wydano w ciągu ostatnich pięciu lat w Siemianowicach Śląskich. Na interesujące mnie dane czekałem ponad dwa tygodnie. Być może nie bez powodu – tyle czasu zajęły konieczne egzorcyzmy. Ale odpowiedzi nadeszły. Dzięki temu wiadomo, że Siemianowice Śląskie przynajmniej od 2021 r. bronią się przed takim wynalazkiem szatana jak sieć telefonii komórkowej. Odpowiadająca mi rzeczniczka prasowa Alina Kucharzewska poinformowała, że „pozwolenia na budowę stacji bazowej telefonii komórkowej wydawane są bez rozróżnienia stosowanego przez operatora standardu komunikacji (2G, 3G, 4G czy 5G). Wszystkie wydane decyzje w tym zakresie były odmowne”.
Dowiedziałem się również, ile dzieci chodzących do siemianowickich szkół zapisanych jest na zajęcia z edukacji zdrowotnej, ile zaś nie. Poznałem także liczbę uczniów uczęszczających na zajęcia z religii.
Na tym polu szatan wyraźnie przegrywa. Na zajęcia z edukacji zdrowotnej zapisanych jest bowiem 1,7 tys. uczniów, wypisanych – ponad 2,3 tys. W lekcjach religii uczestniczy 2,7 tys. młodych ludzi. Jest ich trochę więcej niż tych, którzy na katechezę nie chodzą (2,1 tys.).
Z odpowiedzi przesłanej przez siemianowicki magistrat wynika, że ten nie podejmował żadnych działań zachęcających bądź zniechęcających uczniów do udziału w zajęciach z edukacji zdrowotnej. Ta neutralność nie obejmuje jednak samego Rafała Piecha. Wkrótce po rozpoczęciu obecnego roku szkolnego wystąpił w mediach społecznościowych z apelem: „Naszym obowiązkiem jest promowanie tego, co naturalne!!! Prawdziwa rodzina to związek składający się z mężczyzny i kobiety. Do 25 września możesz wypisać dziecko z edukacji zdrowotnej. Kilka faktów, które kryją się pod tym przedmiotem”.
Tylko nie dwie panie
W kilkuminutowym monologu Piech ujawnił szatańskie plany – będę trzymał się ściśle tego, co powiedział. Edukacja zdrowotna ma drugie dno, które prezydent Siemianowic Śląskich odsłonił. Ministerstwo oraz pomysłodawcy tego przedmiotu kładą nacisk na to, aby zrównywać „związek mężczyzny i kobiety jako ten związek przecież naturalny, prawdziwy, ze związkiem homoseksualnym, składającym się z dwóch mężczyzn albo dwóch kobiet. To jest właśnie cel, aby tak naprawdę młodemu człowiekowi przedstawić, że tutaj nie ma żadnych różnic”.
Dalej Piech wywodził, że to oczywiście nieprawda, „bo wiemy doskonale, co jest naturalne i co jest prawdziwe, a co jest nienaturalne”. Jaka jest różnica pomiędzy „nienaturalnością” a „nienormalnością”, tego nie powiedział. Powiedział natomiast o „dużym zagrożeniu”.
Pod jego wystąpieniem w mediach społecznościowych został zamieszczony formularz adresowany przez rodziców do dyrektorów szkół: „Rezygnacja z udziału w zajęciach Edukacja Zdrowotna. Oświadczam, że moja córka/mój syn… uczennica/uczeń klasy… w roku szkolnym… nie będzie uczestniczyć w zajęciach Edukacja Zdrowotna”. I miejsce na datę oraz podpis rodzica czy opiekuna.
Szatańska edukacja zdrowotna to nie tylko mącenie młodzieży w głowach sprzecznymi z naturą związkami międzyludzkimi. Są kolejne niebezpieczeństwa. Być może jeszcze bardziej szatańskie. Dotyczą już 15-latków oraz uczniów starszych. Piech bił na alarm: „Tam będzie się omawiać takie zagadnienia jak właśnie zagadnienie przyjemności seksualnej, tego, co wpływa na libido. Wymienia się formy aktywności seksualnej”. Aktywnościom seksualnym Rafał Piech poświęcił nieco więcej uwagi. Mówił: „Wymieniono różne formy
Zbigniew Ziobro: capo di tutti capi (z Jeruzala)
Prokuratura ma dowody, że były wszechwładny minister sprawiedliwości i prokurator generalny stał na czele „zorganizowanej grupy przestępczej”
Wydarzenia ostatnich dni wyjątkowo rozemocjonowały opinię publiczną i świat polityki. Najpierw Waldemar Żurek skierował do Sejmu wniosek o wyrażenie zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej Zbigniewa Ziobry oraz na jego zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie. Potem zebrała się sejmowa Komisja Regulaminowa, podczas której posłowie PiS w sposób histeryczny, a nawet groteskowy, bronili byłego delfina PiS przed zarzutami korupcyjnymi.
Ten niestety nie pojawił się w Sejmie, bo czmychnął na Węgry. W Budapeszcie spotkał się z premierem Viktorem Orbánem i zorganizował konferencję prasową. Ziobro mówił, że cała sprawa jest szyta grubymi nićmi, a tak naprawdę chodzi o zemstę Donalda Tuska. Wedle tej spiskowej narracji premier polskiego rządu chce wziąć odwet na byłym ministrze tylko za to, że prokuratura pod nadzorem Ziobry tropiła nadużycia wpływowych polityków PO.
I kto tu jest miękiszonem
Głos zabrał nawet Jarosław Kaczyński. „Umieszczenie w więzieniu bardzo ciężko chorej osoby, która wymaga stałej i poważnej opieki lekarskiej, jest jednoznaczne z wyrokiem śmierci”, powiedział prezes PiS. Z tą chorobą to różnie bywa… Są takie okresy, gdy Ziobro jest wręcz umierający, i takie, gdy tryska zdrowiem. Były minister podróżuje, udziela licznych wywiadów w prawicowych mediach, pojawił się nawet w Sejmie na wielogodzinnym przesłuchaniu, choć – jak wcześniej twierdził – złożenie zeznań przed komisją śledczą mogło zagrażać jego życiu.
Epatowanie chorobą i branie na litość jest wyjątkowo naciągane w przypadku Ziobry. Jakoś Kaczyńskiemu i jego kamratom nie przeszkadzało, gdy za pierwszych rządów PiS Ziobro na podstawie zmyślonych zarzutów chciał wsadzić do aresztu będącą w trakcie leczenia onkologicznego Barbarę Blidę. W tym celu wysłał do domu byłej posłanki i minister budownictwa komando funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i ekipę TVP, aby pokazała suwerenowi wyprowadzaną w kajdankach sponiewieraną i upokorzoną kobietę. Prowokacja zakończyła się tragicznie. Blida zginęła postrzelona z rewolweru w niewyjaśnionych okolicznościach – prawdopodobnie przez funkcjonariuszkę ABW.
Kilkanaście miesięcy przed tragicznymi wydarzeniami w Siemianowicach Śląskich do aresztu wydobywczego trafiła w zaawansowanej ciąży Maria S., księgowa lobbysty Marka Dochnala. Kobieta, choć mieszkała w Krakowie, została przewieziona 500 km do aresztu w Grudziądzu. Aby ją upokorzyć i złamać, odmówiono jej zmiany obuwia, dostarczenia środków higienicznych, widzenia z rodziną i adwokatem. Na salę porodową szpitala przewieziono ją z powodu zagrożenia życia dziecka. Wyczerpaną i zdezorientowaną Marię S. przesłuchiwano nawet w trakcie akcji porodowej, która trwała kilkanaście godzin. Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że wobec aresztowanej dopuszczono się „nieludzkiego traktowania oraz tortur”.
W 2017 r. do aresztu, pod bardzo wątpliwymi zarzutami, trafiła mecenas Alina Dłużewska. Prawie 80-letnią schorowaną prawniczkę umieszczono w celi dla szczególnie niebezpiecznych przestępców, co wiązało się z dodatkowymi represjami. Działo się to za wiedzą i akceptacją Patryka Jakiego, który jako wiceminister sprawiedliwości nadzorował Służbę Więzienną. Sąd uznał potem, że działania SW wymierzone w Dłużewską były bezprawne i nosiły zmamiona tortur.
Maria S. opuściła areszt po trzech miesiącach, Alina Dłużewska po 22 miesiącach, więc Jarosław Kaczyński nie powinien histeryzować nad losem Zbigniewa Ziobry. Taki twardziel na pewno da sobie radę za więziennymi murami, a placówki penitencjarne są przygotowane na przyjęcie nawet pacjenta onkologicznego.
Gdy Sejm decydował o immunitecie byłego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, niniejszy numer „Przeglądu” był już w drukarni, nie wiemy zatem, czy Ziobro pojawił się w Polsce, czy poszedł za przykładem swojego zastępcy Marcina Romanowskiego. Jeśli wybrał pierwszy wariant, to najpewniej został już zatrzymany i to niezawisły sąd zdecyduje o jego dalszym losie. Jeśli zdecydował się na węgierski „azyl”, stanie się ściganym „miękiszonem” i co najwyżej tylko odsunie w czasie konfrontację z wymiarem sprawiedliwości.
Dzięki wnioskowi o uchylenie immunitetu wiadomo, że Ziobro ma się czego obawiać. Zdaniem prokuratury były minister sprawiedliwości dopuścił się 26 przestępstw. W tym najpoważniejszego: miał założyć i kierować „zorganizowaną grupą przestępczą”. Za wszystkie popełnione przestępstwa Ziobrze może grozić nawet 25 lat więzienia. Śledczy dysponują mocnym materiałem dowodowym. Są to m.in. nagrania rozmów, dokumenty i nośniki pamięci zarekwirowane podejrzanym, zeznania świadków i współuczestników przestępczego procederu oraz ustalenia Najwyższej Izby Kontroli.
Jak kraść, to zgodnie z procedurami
Nie wiadomo dokładnie, kiedy Zbigniew Ziobro wpadł na pomysł założenia „zorganizowanej grupy przestępczej” okradającej Fundusz Sprawiedliwości, ale niecny proceder nie mógłby się odbyć bez zmiany prawa. Zgodnie z tzw. doktryną Horały (Marcina Horały, posła PiS i pełnomocnika rządu ds. budowy CPK) można kraść, jeśli się to robi zgodnie z procedurami. Tak więc w 2017 r. zmieniono przepisy regulujące działalność funduszu. Odtąd państwowa kasa, zamiast na pomoc pokrzywdzonym przestępstwami i na wsparcie więźniów opuszczających zakłady karne, mogła być wydawana na dowolny cel.
Jednak, jak zauważyła NIK, „brak precyzyjnego, normatywnego określenia zadań Funduszu Sprawiedliwości oraz stanowisko Dysponenta (Zbigniewa Ziobry – przyp. A.S.) dotyczące możliwości dowolnego kształtowania jego wydatków pozostawały w rażącej sprzeczności z nadrzędną zasadą
Duda do prokuratury
Minęło zaledwie kilkanaście dni, a wszystko, o czym pisaliśmy w okładkowym artykule „Wilcze doły Kaczyńskiego. Zostawili długi i pustą kasę”, potwierdziły pierwsze wykryte afery dwutygodniowego rządu Morawieckiego. Piszę o pierwszych, bo afer jest tam tyle, ile osób powołanych na funkcje.
Słabo ogarnięci politycy koalicji dali sobie wmówić, że w październiku minęły dwa lata ich rządu. Jakby wyparli z pamięci długi proces odrywania PiS od stanowisk. Trwało to całe dwa miesiące. Ten czas Kaczyński wykorzystał na to, by po klęsce ratować, co się da, i pozacierać ślady. By zabezpieczyć finansowo partię i swoje kadry.
Kto wymyślił tę przebiegłą operację opóźniającą przekazywanie władzy? Oczywiście Kaczyński z najbliższymi współpracownikami. Dodatkowe dwa miesiące rządów podarował im prezydent Duda. Bez jego podpisu hucpa z rządem „fachowców” Morawieckiego nie byłaby możliwa. Bez decyzji Dudy PiS
Napięcie będzie rosło
Zrobiło się gorączkowo na naszym podwóreczku politycznym, zupełnie jakby wybory nie miały być dopiero za dwa lata. W trybie show odbyły się tzw. konwencje dwóch największych partii trzymających władzę w Polsce od dekad: PiS i PO. Nic z nich nie wynika poza tym, że do listy wrogów Polski Jarosław Kaczyński dopisał jeszcze, obok odwiecznych Niemiec, Francję. Nie wchodził w szczegóły.
Donald Tusk brunatnieje na potęgę, usiłując zatrzymać pochód do władzy Konfederacji: po zawieszeniu prawa do azylu, po usilnych zabiegach o wyłączenie Polski z europejskiego Paktu o migracji i azylu zapowiedział, że Polska (jego, Tuskowa) skłania się do wypowiedzenia Europejskiej konwencji praw człowieka. Liberalnemu premierowi może się wydawać, że jeśli przejmie poglądy, postulaty i mokre sny faszystów z Konfederacji, uda mu się przejąć młode pokolenie zafascynowane Mentzenem, Bosakiem itd. Nie uda się. Udaje się za to wpędzać Polskę w brunatniejący paradygmat polityczny. Zwieńczeniem takiej polityki będzie Polska Rzeczpospolita Faszystowska. Krótkoterminowe kalkulacyjki partyjnych, warcabowych rozgrywek politycznych zmieniają ideowo konstytucyjny pejzaż Polski. Rozwiązania praktyczne wprowadzą już PiS z Konfą.
Zarazem rozpoczyna się ewidentne przyśpieszenie rozliczeń rządów PiS, pardon, pardon, „Zjednoczonej Prawicy”, za konkretne, liczone w setkach milionów złotych afery o charakterze korupcji, kradzieży, zawłaszczenia, nielegalnego przejęcia środków takich instytucji jak Fundusz Sprawiedliwości przy Ministerstwie Sprawiedliwości czy RARS, za zakup i używanie inwigilacyjnego oprogramowania Pegasus, za sprzedaż działki pod CPK.
Najbardziej spektakularne jest niewątpliwie wystąpienie prokuratury o zdjęcie immunitetu poselskiego Zbigniewowi Ziobrze, oskarżanemu o kierowanie „zorganizowaną grupą przestępczą”, w skład której mieli wchodzić wiceministrowie Woś i Romanowski (uciekł na Węgry, gdzie od rządu Orbána
Żurek – koszmar PiS
Nie ma bardziej znienawidzonego przez PiS ministra niż Waldemar Żurek
Gdy słucha się polityków PiS, czyta propisowskie gazety i portale internetowe, można odnieść wrażenie, że minister sprawiedliwości i prokurator generalny jest niespełna rozumu typem spod ciemnej gwiazdy, pospolitym bandytą, a nawet zbrodniarzem. I tak Waldemar Żurek to „uzurpator”, „kodziarski fanatyk”, „małpa z brzytwą”, „wariat”, „szaleniec”, który „nie szanuje ani polskiego prawa, ani konstytucji, ani zasad elementarnej przyzwoitości”, a jego działania „mają charakter kryminalny”.
Swoje zdanie o ministrze sprawiedliwości i prokuratorze generalnym wraził też prezes PiS Jarosław Kaczyński: „Waldemar Żurek jest człowiekiem, który powinien się znaleźć, i to na bardzo długie lata, w państwowych zakładach karnych, i wierzę w to, że się znajdzie. Bo łamie prawo w sposób tak bezczelny, jak jeszcze dotąd nie łamano”.
PiS nienawidzi Żurka z kilku powodów. Minister sprawiedliwości jest jak mało kto zdeterminowany, by przywrócić praworządność i rozliczyć złodziejskie rządy poprzedników. Żurek jeszcze jako sędzia i rzecznik legalnej Krajowej Rady Sądownictwa (którą PiS wbrew konstytucji rozwiązało w trakcie kadencji) recenzował nadużycia władzy. Z czasem stał się jedną z twarzy protestu środowisk sędziowskich, za co był szykanowany. Jako ofiara represji zaś ma rozległą wiedzę o przestępczej działalności resortu sprawiedliwości pod kierownictwem Zbigniewa Ziobry. To powoduje dodatkowy strach w szeregach PiS.
Po pierwsze, praworządność
„Czeka nas bardzo trudna i pracowita droga. Bardzo wiele instytucji w Polsce zostało zniszczonych, instytucji, które dają obywatelom wolność. To jest dla mnie bardzo ważne, żeby te instytucje przywrócić”, powiedział Waldemar Żurek podczas pierwszego wystąpienia po objęciu teki ministerialnej.
Te instytucje to przede wszystkim Trybunał Konstytucyjny, Krajowa Rada Sądownictwa, Sąd Najwyższy, Naczelny Sąd Administracyjny oraz sądy apelacyjne, okręgowe i rejonowe. Marionetkowy Trybunał Konstytucyjny, obsadzony przez dublerów, byłych polityków PiS oraz osoby niegodne tego urzędu, de facto nie funkcjonuje, zajmując się głównie ochroną funkcjonariuszy poprzedniej władzy. Podobnie jak skompromitowana i upolityczniona KRS. W Sądzie Najwyższym i Naczelnym Sądzie Administracyjnym trwa przepychanka między „starymi”, legalnymi sędziami a tymi powołanymi przez neo-KRS i prezydenta Andrzeja Dudę. Tragiczna jest sytuacja w sądach niższej instancji, które działają na wariackich papierach. Spraw do rozpatrzenia przybywa, sędziowie, którzy osiągnęli stosowny wiek, przechodzą w stan spoczynku, a ich następcy nie są powoływani. W najbardziej „oblężonych” sądach czeka się nawet dwa lata na rozpoczęcie procesu, a potem rozprawy odbywają się co pół roku. W sprawach, w których trzeba przesłuchać kilkunastu świadków, proces w pierwszej instancji może potrwać nawet 10 lat.
Wymiar sprawiedliwości jest fundamentem demokratycznego państwa prawa. Gdy dochodzi do jego paraliżu, a tak jest teraz, demokracja staje się fikcją. Zamiast tego mamy chaos, poczucie niepewności i narastający konflikt, który w końcu wybuchnie. Przedsmak tego, co może się wydarzyć, mieliśmy przy okazji awantur z zatwierdzeniem wyników wyborów prezydenckich, a wcześniej żenującej epopei ułaskawienia przez prezydenta Dudę Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego. Politycy PiS nie uznali prawomocnego wyroku sądu o zakazie pełnienia funkcji publicznych i pojawili się na głosowaniach w Sejmie, dopuszczając się tym samym kolejnego przestępstwa, za co grozi nawet pięć lat więzienia.
To właśnie neosędziowie (jest ich ok. 3 tys.), którzy otrzymali nominacje od nielegalnej KRS, są najbardziej palącym wyzwaniem dla ministra sprawiedliwości. Przypomnijmy, w 2017 r. PiS uchwaliło ustawę wygaszającą kadencje wszystkich członków „starej” KRS, a wyborem 15 nowych członków i jednocześnie sędziów miał się zająć Sejm, co było sprzeczne z zapisami konstytucji i łamało trójpodział władzy (przedtem to środowiska sędziowskie wybierały swoich przedstawicieli do KRS). Nowa KRS została obsadzona przez prawników sfraternizowanych z PiS. W ten sposób ówczesna partia władzy przejęła całkowitą kontrolę nad organem konstytucyjnym mającym stać na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów.
Droga kasta PiS
Do konkursów organizowanych przez upolitycznioną KRS przystępowali (i otrzymywali nominacje sędziowskie lub nominacje do sądów wyższych instancji) prawnicy często bez wymaganych kwalifikacji, zdarzało się, że byli to krewni, konkubenci oraz członkowie rodzin polityków PiS i sędziów, którzy poszli na współpracę z resortem Zbigniewa Ziobry, osoby przypadkowe lub zwykli karierowicze. Na urzędy sędziowskie zostały powołane żony Mariusza Kamińskiego i Karola Karskiego. Sędzią został, choć nie spełniał wymagań formalnych, były steward linii lotniczych Emirates. Wymowny jest przypadek Anny Dziergawki, która w konkursie na wolne stanowisko w Sądzie Najwyższym organizowanym przez neo-KRS dołączyła do swoich akt pismo od biskupa bydgoskiego Krzysztofa Włodarczyka, zaświadczające o jej kwalifikacjach moralnych. Jesienią 2023 r. prezydent Andrzej Duda wręczył oddanej córce Kościoła nominację do SN.
Takich wadliwie powołanych przez upolitycznioną KRS sędziów w sądach rejonowych, okręgowych i apelacyjnych jest już prawie 30%. W Naczelnym Sądzie Administracyjnym neosędziowie stanowią 34%, a w Sądzie Najwyższym 60%. Jak mówił Waldemar Żurek, „te osoby wychodzą na salę rozpraw i za to wszyscy płacimy – w wyniku wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej”. Zgodnie z orzecznictwem trybunałów powołani przez uzależnioną politycznie neo-KRS sędziowie nie dają gwarancji bezstronności, a składy orzekające z ich udziałem nie są sądem w rozumieniu prawa UE. Wydawanie wyroków przez neosędziów kosztowało już Polskę ponad 5,5 mln zł w wypłaconych odszkodowaniach zasądzonych przez ETPC i dodatkowo 3 mld zł w ramach kary nałożonej przez TSUE za naruszenia praworządności, w tym orzekanie przez neosędziów Izby Dyscyplinarnej SN.
Dlatego Waldemar Żurek przygotował tzw. ustawę praworządnościową. „Ustawa ureguluje status neosędziów i wyeliminuje na przyszłość roszczenia odszkodowawcze z tytułu ich udziału w sprawach. Kluczowym celem jest także otwarcie drogi do oczyszczenia składu przyszłej, legalnej
Jestem po stronie tych, których się krzywdzi
JEDNA:
AGNIESZKA HOLLAND
TROJE:
PATRYCJA DOŁOWY
DOMINIKA RAFALSKA
PAWEŁ SĘKOWSKI
Fragmenty rozmowy, która ukazała się w najnowszym numerze „Zdania” (3/2025) – w wersji papierowej do nabycia w Empikach, w wersji elektronicznej na sklep.tygodnikprzeglad.pl.
(…) PAWEŁ SĘKOWSKI: Czy wspomniany przez panią „gen sprawiedliwości” uwidaczniał się również w późniejszym okresie w pani twórczości artystycznej, w pracy zawodowej?
AGNIESZKA HOLLAND: Myślę, że można go zauważyć w wyborze tematów, które mnie interesowały, inspirowały, które mi się wydawały ważne, szczególnie te dotyczące zdarzeń z historii ludzkości, jak Holokaust czy Hołodomor. Także filmy z nurtu kina moralnego niepokoju z drugiej połowy lat 70. miały taki społeczny i tak naprawdę polityczny wymiar, tyle że zaszyfrowany. Widzę ten gen także w mojej walce o obronę niezależności jako reżysera, jako twórcy oraz obronę innych, których system traktuje niesprawiedliwie.
Oczywiście zawód reżysera filmowego nie pozwala na pełną bezkompromisowość, ponieważ polega na nieustannym zawieraniu kompromisów. To jest współpraca zespołowa, z jakąś ekipą. Jest to praca, gdzie wchodzą w grę duże pieniądze, więc również naciski tych, którzy finansują. Czy to jest publiczne finansowanie, czy prywatne, zawsze te naciski są. Więc w pewnym sensie szło to wbrew mojej naturze, mojej potrzebie wolności decyzji. Ale myślę, że w sumie udało mi się wygrać większość tych potyczek, bo to trudno nawet nazwać bitwami. Ale ze świadomością, że zawsze płaci się jakąś cenę. Zawód reżysera nie jest – a w dzisiejszych czasach to już w ogóle – dla ludzi nieznoszących jakiegokolwiek spętania. (…)
SĘKOWSKI: Aż do jesieni 2023 po jednej stronie był „zły” PiS, a po drugiej była „dobra” opozycja demokratyczna, która broniła pani i „Zielonej granicy” przed atakami ówczesnego obozu rządzącego, ale także broniła humanitarnego podejścia do uchodźców na granicy. Nadchodzi październik, a potem grudzień 2023 – zmiana władzy i okazuje się, że narracja Donalda Tuska i nowej władzy kompletnie się zmienia i właściwie jest taka sama jak wcześniej PiS. Pani stała się symbolem wierności postawie humanitarnej, wierności „genowi sprawiedliwości”. Czy zdziwiła panią ta zmiana? Bo ja przyznam, że mnie to trochę zszokowało. Poza wszystkim: nie wierzyłem, że elektorat demokratyczny tak łatwo to przełknie. A niestety, w większości przełknął. Dziś właściwie w mainstreamie mamy tę obrzydliwą narrację o „inżynierach”, która ogarnia znacznie szersze kręgi niż tylko zwolenników PiS i Konfederacji… Bo co mówi od jesieni 2023 Donald Tusk? Nie mówi, że PiS robiło coś złego, tylko że nieudolnie robiło to, co powinno było robić skutecznie.
HOLLAND: Tak, wszystko się zmieniło. Narracja się zmieniła. Ja nie miałam wielkich złudzeń, ale miałam nadzieję, że pewien język już nie będzie używany i że pewne niehumanitarne zachowania, łamiące w sposób ewidentny prawa człowieka i narażające ludzi na cierpienie i tortury, zostaną wstrzymane, a przynajmniej złagodzone. Nie miałam złudzeń i nie wierzyłam, że nastąpi całkowita zmiana polityki, natomiast liczyłam na zmianę narracji i modyfikację działań. Tak zresztą początkowo było, przez kilka miesięcy. Potem Tusk prawdopodobnie doszedł do wniosku, że ponieważ żadnych innych rzeczy nie może zrealizować, to przejmując agendę i narrację prawicy w sprawie imigracji, niejako rozbroi przeciwników politycznych. Co oczywiście było ogromną głupotą. Ta zmiana narracji Tuska nastąpiła w sposób widoczny przy okazji wyborów do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2024. Wtedy miała też miejsca historia z zabitym żołnierzem na granicy. Tusk rozkręcił wtedy ten temat w nowej narracji i wypuścił z siebie dwie ustawy, których PiS nie miało odwagi w swoich czasach puścić: „ustawę strzelankową”, tzw. licence to kill, że można strzelać bezkarnie do uchodźcy, oraz ustawę o zawieszeniu prawa do azylu.
To jest dla mnie bardzo smutne: nastąpiło przejęcie języka skrajnej prawicy przez liberalno-demokratyczne centrum. W ten sposób demokratyczne centrum legitymizowało ten język i te treści, w gruncie rzeczy ścieląc czerwony dywan dla skrajnej prawicy. To właśnie się stało – w ostatnich wyborach prezydenckich prawica konserwatywna i skrajna, w obu przypadkach wroga imigrantom, zdobyła ponad 50% głosów, wielki sukces Mentzena i Brauna. To jest potworny błąd, który popełnił Tusk i Koalicja Obywatelska. Taki sam błąd popełniła Republika
Szukając wyjścia w sytuacji bez wyjścia
Chaos w wymiarze sprawiedliwości pogłębia się, procesy destrukcyjne zachodzą w postępie nieomal geometrycznym. Część Polaków nie uznaje Trybunału Konstytucyjnego złożonego z sędziów dublerów, niespełniających w dodatku w dużej mierze kryteriów wyznaczonych przez ustawę. Część jak najbardziej uznaje, szczególnie on sam siebie uznaje. Ale to mało.
W tej części, która Trybunału Konstytucyjnego w obecnym składzie nie uznaje, są rząd i sejmowa większość. W konsekwencji orzeczenia tego trybunału też nie są przez rządzących uznawane. Trybunał w tym składzie uznaje za to prezydent Nawrocki. W efekcie TK – de facto pozbawiony jakiegokolwiek znaczenia – czekając na wnioski prezydenta, który może kierować do niego ustawy w celu sprawdzenia ich konstytucyjności, nie bardzo ma co robić. Od czasu do czasu zatem sam sobie wymyśla zadania, nie przejmując się tym, że nie mieszczą się one w zakresie jego kompetencji. Faktycznie Polska jest państwem bez Trybunału Konstytucyjnego.
W Sądzie Najwyższym nie dość, że są dwie stworzone za rządów PiS izby wadliwe strukturalnie i ustrojowo (Izba Odpowiedzialności Zawodowej oraz Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych), to w świetle orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, a także pozostałych Izb Sądu Najwyższego nie spełniają standardów unijnych i nie są sądami. To jednak im nie przeszkadza i orzekają sobie w najlepsze. Ale nawet w „starych” izbach Sądu Najwyższego mocą nominacji prezydenckich poprzedzonych rekomendacją neo-Krajowej Rady Sądownictwa – powołanej wedle zdania większości środowisk prawniczych z naruszeniem konstytucji – zasiada już sporo neosędziów, nieuznawanych za sędziów Sądu Najwyższego przez starych sędziów. Na czele Sądu Najwyższego stoi pierwsza prezes, z nominacji prezydenckiej neosędzia, a kiedyś wice-Ziobro, pani Małgorzata Manowska. Stoi na czele, lecz nie jest uznawana przez „starych” sędziów.
Na niższych szczeblach wyroki sądów wydane przez neosędziów
Kosy na sztorc
Zmarł Mirek Chojecki, jeden z twórców drugiego obiegu. Mój bliski kolega, gdy konspiracyjnie pracowałem dla Nowej, którą Mirek stworzył. W moim mieszkaniu magazynowano książki, jeździłem samochodem, zaopatrując magazyny w bibułę. Omijając cenzurę i kontrolę państwa, powielaliśmy prawdę, a w świecie kłamstwa prawda ma wielką moc. Młodzi dzisiaj nie wiedzą, czym była kontrola słowa i myśli. Nawet zaproszenia ślubne i nekrologi kontrolował Wielki Urząd. Liczne książki były na indeksie, np. Miłosza czy „Rok 1984” Orwella.
Mirek mówił cicho, ważąc słowa. Ale miał niewyczerpaną ilość energii, pomysłów i wielkie zasługi w krzewieniu wolnego słowa. Od stanu wojennego przebywał w Paryżu, gdzie prowadził już zdalnie działalność. Inna sprawa, że za bardzo nie znał się na literaturze, na ogół jednak słuchał się tych, którzy się znali.
A ja nie potrafię wybaczyć Mirkowi, że stał się pisowcem i wszedł do Komitetu Poparcia Karola Nawrockiego. To jednak hańba. Hańbą też jest, że zawędrował tam mój kolega Włodzimierz Bolecki, profesor polonista. A romans z PiS Antoniego Libery? Nie rozumiem, po prostu nie rozumiem. Bolecki jest specjalistą od Herlinga-Grudzińskiego. Pisarza poznałem w Maisons-Laffitte, był admiratorem moich tekstów w paryskiej „Kulturze”, pisał tam swój „Dziennik pisany nocą”, a ja swój „Dziennik zewnętrzny”. Herling potem poróżnił się z Giedroyciem (a przecież mieszkał z nim latami w Maisons-Laffitte), gdyż zaczął dryfować w prawą stronę, co Redaktora doprowadzało do szewskiej pasji. Giedroyc nie znosił polskiej prawicy i endecji, nieraz z nim o tym rozmawiałem. Uważał, podobnie jak jego patron Piłsudski, że to jest rak, który toczy Polaków.
Nie powinienem jednak za bardzo się dziwić zdumiewającym wyborom mądrych ludzi. W końcu napisałem obszerną książkę o stalinizmie „Dom pisarzy w czasach zarazy”. To był oczywiście inny czas, ale niezwykłe, że niemal wszyscy wybitni artyści i intelektualiści uwierzyli w geniusz i dobroć Stalina, największego obok Hitlera zbrodniarza XX w. Czemu Chojecki, Bolecki i Libera nie mieli uwierzyć w Nawrockiego i w prezesa?
Wracając do drugiego obiegu, jego skala
Dlaczego PiS nieustannie prowadzi politykę antyniemiecką?
Prof. Adam Rotfeld,
dyplomata, badacz stosunków międzynarodowych
Na płaszczyźnie intelektualnej krótka odpowiedź na postawione pytanie brzmi: jest to myślenie zgodne z filozofią Carla Schmitta, który wniósł wielki wkład do nazistowskiej koncepcji „polityczności”. Twierdził, że w rozumieniu tego, co „polityczne”, sprawą najważniejszą jest właściwe określenie wroga.
Prof. Marzena Cichosz,
politolog, UWr
Nie jestem pewna, czy PiS prowadzi politykę antyniemiecką, ale z pewnością prowadzi narrację antyniemiecką. Powodów jest kilka, i to dość oczywistych. Z jednej strony, jest to „kreowanie negatywnego wizerunku rywala”, w tym przypadku Koalicji Obywatelskiej i jej lidera Donalda Tuska. Stale uderzając w alarmistyczne, antyniemieckie tony, PiS może popularyzować i utrwalać wizerunek „proniemieckiej” KO, a jednocześnie na zasadzie kontrastu budować własne pozycje partii „prawdziwie patriotycznej” i antyniemieckiej właśnie. Z drugiej strony – i to w moim przekonaniu ważniejszy powód – narracja antyniemiecka jest stosowana na użytek elektoratu prawicowego, także tego skrajnie prawicowego, w którym PiS rywalizuje z Konfederacją i Konfederacją Korony Polskiej. Stosunkowo duże (według sondaży w sumie ok. 20%) poparcie dla tych dwóch formacji jest dla PiS zagrożeniem, więc walka o pozycję na prawicy trwa. Elektorat prawicowy jest podatny na antyniemieckie hasła i dzięki cyklicznemu ich przywoływaniu utrzymywany w stanie mobilizacji.
Prof. Radosław Markowski,
socjolog, politolog
Odpowiedź jest w gruncie rzeczy prosta. Elektorat PiS to w większości osoby starsze, słabiej wykształcone, często zagubione we współczesnej rzeczywistości. Nie rozumieją mechanizmów Unii Europejskiej i tego, że przez ostatnie 20 lat gigantyczne środki płynęły do Polski właśnie z Niemiec. Jest więcej powodów, żeby być antyrosyjskim, tymczasem antyniemiecka retoryka jest dziś łatwa, bo Niemcy faktycznie popełnili istotne błędy w polityce wobec Rosji, naiwnie zakładając, że powiązania gospodarcze uczynią ją bardziej przewidywalną. Tak się jednak nie stało. Dodatkowo niemiecka gospodarka spowolniła, nieefektywność z kolei stała się tematem żartów, więc klimat sprzyja krytyce. Paradoksem jest, że PiS atakuje Niemcy, a jednocześnie jego politycy współpracują z AfD, partią, której dojście do władzy byłoby dla Polski katastrofalne. To konglomerat czynników wewnętrznych i zewnętrznych, który sprzyja takiej narracji. Niemcy w ostatnim 30-leciu byli naszym największym sojusznikiem. Nie traktowali nas na tak specjalnych zasadach, na jakich traktują Izrael, ale byli wobec nas bardzo ostrożni i uważni ze względu na zaszłości historyczne.








