Tag "praca"

Powrót na stronę główną
Aktualne Kraj

Ustawa stażowa

Rewolucja w okresach wliczanych do stażu pracy! Sprawdź, czy zmiany dotyczą ciebie!

Od 1 stycznia 2026 roku okresy przepracowane na jednoosobowej działalności gospodarczej oraz umowie zlecenie będą wliczały się do stażu pracy. Prezydent podpisał ustawę napisaną w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Nowe prawo zadziała wstecz i zmieni sytuację wielu osób.

Przepisy zaprojektowane przez Ministerstwo Pracy mają zapewnić większą równość na rynku pracy, umożliwiając wliczanie do stażu różnych form aktywności zawodowej. To koniec dzielenia uczciwie wykonanej pracy na bardziej lub mniej godną docenienia. Uczciwa i ciężka praca będzie doceniana.

„Mało kto tak naprawdę ma możliwość wyboru formy umowy, na podstawie której świadczona jest praca. Zlecenie to też praca. Jednoosobowa działalność gospodarcza to praca. I zasługują na docenienie. Dlatego konieczna jest zmiana Kodeksu pracy, aby wyrównać szanse w dostępie do niektórych uprawnień pracowniczych, jak i stanowisk wymagających potwierdzonego doświadczenia zawodowego” – mówiła we wrześniu br. Sejmie ministra pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.

Projekt ustawy, którą 16 października 2025 roku podpisał Prezydent RP, powstał w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

 

Zmiany nie tylko na przyszłość – do stażu wliczą się okresy sprzed lat

Ustawa zakłada, że do stażu pracy będą wliczały się okresy prowadzenia działalności gospodarczej oraz pracy na podstawie umów zleceń.

Co więcej, pracownicy, którzy w przeszłości pracowali na umowie zlecenie czy prowadzili działalność, również otrzymają nowe uprawnienia wynikające z zaliczenia tych okresów do stażu pracy. Dzięki wprowadzonym zmianom wielu pracowników zyska dostęp do podstawowych uprawnień pracowniczych, takich jak dłuższy urlop wypoczynkowy, nagrody jubileuszowe czy dodatki stażowe.

 

Co wliczy się do stażu pracy?

Zgodnie z ustawą do stażu pracy wliczać będą się:

  • okresy prowadzenia pozarolniczej działalności oraz współpracy z osobą prowadzącą działalność,
  • okres zawieszenia działalności gospodarczej przez osobę prowadzącą pozarolniczą działalność gospodarczą w celu sprawowania osobistej opieki nad dzieckiem,
  • okresy wykonywania umowy zlecenia,
  • świadczenia usług, umowy agencyjnej oraz okres pozostawania osobą współpracującą,
  • okres pozostawania członkiem rolniczej spółdzielni produkcyjnej i spółdzielni kółek rolniczych,
  • przebyty za granicą (udokumentowany) okres wykonywania innej niż zatrudnienie pracy zarobkowej.

 

Prosty proces z zaświadczeniem ZUS

Zaświadczenie potwierdzające okresy, które będą wliczać się do stażu pracy, wyda Zakład Ubezpieczeń Społecznych.

Jeżeli z jakiegoś powodu ZUS nie będzie w stanie wydać takiego zaświadczenia (np. ze względu na upływ czasu), pracownik będzie miał możliwość udowodnienia stażu własnymi dokumentami.

Nowe przepisy ustawy będą obowiązywały od 1 stycznia 2026 roku dla pracodawców z sektora finansów publicznych, pierwszego dnia miesiąca po upływie 6 miesięcy od dnia ogłoszenia ustawy dla pracodawców spoza sektora publicznego.

Aktualne

28% pracowników w Polsce obawia się zwolnień grupowych, a co trzeci nie ma oszczędności — wyniki badania

Zwolnienia grupowe to w 2025 roku gorący temat — nie tylko pod względem skali. Według nowego badania LiveCareer Polska aż 28% pracowników obawia się utraty pracy w wyniku redukcji etatów. 36% zatrudnionych nie posiada żadnych oszczędności na trudniejsze czasy, a 64% nie ma planu awaryjnego na wypadek zwolnienia.

 

Serwis kariery LiveCareer.pl przeprowadził badanie „Zwolnienia grupowe pod lupą”, w którym zapytano 1258 Polaków o ich doświadczenia i opinie na temat masowych zwolnień. Uzyskane wyniki pokazały, że ten temat budzi wśród Polaków wiele obaw.

Okazało się m.in. że 26% pracowników w Polsce przynajmniej raz straciło pracę w wyniku zwolnień grupowych. Ich wrażenia nie są jednoznaczne — bo 37% pracowników firm, które przeprowadziły takie zwolnienia w ciągu ostatnich 5 lat, ocenia ten proces raczej dobrze, a kolejne 35% — raczej źle. W tym okresie najbardziej narażeni na zwolnienia grupowe byli pracownicy handlu oraz przemysłu i budownictwa (w tych grupach aż 30% respondentów straciło pracę w tym trybie).

Jednocześnie 21% pracujących Polaków deklaruje lekkie obawy przed zwolnieniem grupowym, a 7% bardzo się tego boi. Około 34% osób, które czują się zagrożone, potwierdziło, że ich pracodawca oficjalnie zapowiedział już takie zwolnienia. U pozostałych osób te obawy najczęściej są spowodowane przez zauważalne problemy finansowe firmy (44%) oraz zmiany w jej strukturze organizacyjnej (41%).

— Z naszego badania wynika, że gdy media poruszają temat zwolnień grupowych, aż 31% Polaków odczuwa głównie smutek. Kolejne 22% z nas czuje złość, a 21% nawet lęk. Te trudne emocje to nasza reakcja na niepewność na rynku pracy — komentuje Żaneta Spadło, ekspertka kariery LiveCareer.pl i autorka raportu. — Większość osób pracuje głównie po to, by zarobić pieniądze i w efekcie zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa. A wizja nagłej utraty pracy nas tego poczucia pozbawia, zwłaszcza gdy nie mamy na to żadnego wpływu — a tak jest w przypadku zwolnień grupowych. Dlatego tak ważne jest zgromadzenie oszczędności i opracowanie planu „B” na wypadek zwolnienia. To może nam pomóc przetrwać ten trudny okres na satysfakcjonującym poziomie.

 

Niestety — aż 36% pracujących Polaków nie ma żadnych oszczędności na wypadek zwolnienia. Niewielu zatrudnionych opracowało też szczegółowy (8%) lub ogólny (28%) plan awaryjny na wypadek utraty pracy. Jednocześnie 70% badanych Polaków liczy na dodatkową pomoc ze strony państwa dla osób, które stracą pracę w wyniku redukcji etatów.

Badanie wykazało również, że:

  • zdaniem 66% Polaków odprawy, które przysługują pracownikom zwalnianym grupowo, są za niskie
  • 45% badanych pracowników ocenia swoje szanse na znalezienie nowej pracy jako średnie, 23% uważa je za niskie lub bardzo niskie, a tylko 22% — za wysokie lub bardzo wysokie
  • 60% zatrudnionych po ewentualnym zwolnieniu grupowym rozważa zmianę branży, 57% chciałoby zarabiać na swojej pasji, a 38% planuje prowadzenie własnego biznesu.

Szczegółowe wyniki badania „Zwolnienia grupowe pod lupą” z 2025 roku można znaleźć tutaj.

***

O LiveCareer Polska:


LiveCareer Polska to serwis kariery, który od 2005 roku oferuje szybki i prosty w obsłudze kreator CV online z gotowymi treściami do CV dopasowanymi do każdej branży i stanowiska. Oprócz tego w serwisie można znaleźć artykuły ekspertów ds. HR z poradami, jak znaleźć pracę oraz praktyczne wskazówki, jak napisać profesjonalne CV i list motywacyjny. Na stronach LiveCareer użytkownicy ze 180 krajów stworzyli już ponad 10 milionów CV i innych dokumentów aplikacyjnych.

 

Promocja

Myślisz o pracy w szkole? Zapisz się na studia z przygotowania pedagogicznego – rekrutacja otwarta!

Artykuł sponsorowany Zastanawiasz się nad pracą nauczyciela, jednak brakuje Ci wykształcenia pedagogicznego? A może ukończyłeś studia z innej dziedziny, ale chciałbyś dodatkowo uczyć w szkole? Podyplomowe przygotowanie pedagogiczne to oferta dla Ciebie! Czytaj dalej i dowiedz się, co to za kierunek,

Promocja

Jak zadbać o lepszą koncentrację? 5 porad

Artykuł sponsorowany Nie potrafisz się skupić? Masz wrażenie, że każda wiadomość, dźwięk powiadomienia czy przechodzący obok współpracownik potrafią rozproszyć Cię na dobre? Spokojnie – nie jesteś sam. Żyjemy w świecie pełnym bodźców, informacji i ciągłego pośpiechu, dlatego

Felietony Roman Kurkiewicz

O kołaczach poza pracą

Bez wątpienia jest więcej podejść do nadchodzących problemów cywilizacyjnych niż dwa podstawowe: szukanie w obliczu nowych wyzwań nowych rozwiązań i sięganie po stare sposoby na nowe czasy. Cóż, imponują mi poszukiwania nowych dróg, kiedy wyzwania są całkiem odmienne od minionych. Wśród nich mam jedno, które darzę niejaką estymą, i o nim będzie opowieść.

Najpierw problem. To praca. A raczej jej przyszłość. Pracy będzie coraz mniej. Czyli z jednej strony coraz mniej pracy, z drugiej np. praca krótsza, z trzeciej – dla mniej licznych. Rewolucja sztucznej inteligencji, choć pojawia się w każdej lodówce, wciąż jest wielką niewiadomą. Jej dynamika może jednak już dziś zadziwiać i zaskakiwać. Pytanie zatem, które staje przed nami jako ludźmi (jedno z tych kluczowych), brzmi: co dalej z taką pracą albo z jej brakiem czy ograniczeniem? Tak bardzo przywykliśmy do oczywistości ciężaru pracowania, że nawet w wyobraźni trudno sobie radzić z prognozami i wizjami.

Wśród tych, którzy mimo wszystko szukają odpowiedzi, pojawił się już lata temu pomysł gwarantowanego dochodu podstawowego. Pokrótce mówiąc, to pomysł przecięcia niewidzialnej, acz nierozerwalnej liny wiążącej od stuleci wynagrodzenie z wykonaną pracą i zapewnienia takiej czy innej, mniej lub bardziej licznej grupie płacy bez konieczności „zapracowania” na nią. Taki dochód bez warunków, w najśmielszej wizji dla wszystkich, którzy są ludźmi, za to, że są ludźmi właśnie.

Recz jasna, przeciwników jest mnóstwo, chociażby ci, którzy będą powtarzać jak mentzenowska katarynka: a skąd wziąć na to pieniądze? A to już zupełnie inna kwestia, na inną rozmowę. Wrócimy do niej, bo i tu narodziły się zajmujące pomysły. Inni zaczną się krzywić: jakaś praca i tak zostanie, a wszyscy pójdą na bezrobocie i wszystko przepiją. Tak jak wieszczono programowi 500+, co okazało się kompletnie chybioną krytyką.

Tymczasem ci, którzy za pomysłem optują, proponują wypróbowaną metodę weryfikacji – eksperymenty społeczne. Przetestujmy to modelowo. Tak jak sprawdzamy wszystko, co skonstruujemy i zbudujemy. Właśnie tak zrobiło społeczeństwo, gdzie praca otoczona jest szczególnym kultem, czyli Niemcy – zakończyli program pilotażowy, podczas którego przez trzy lata co miesiąc wylosowani uczestnicy (było ich 122) otrzymywali 1,2 tys. euro (ok. 5,3 tys. zł), a w zamian musieli jedynie regularnie brać udział w badaniu – ankietach i wywiadach z analitykami. Trzeba było mieć między 21 a 40 lat, prowadzić gospodarstwo domowe w pojedynkę i otrzymywać dochody od 1,1 tys. do 2,6 tys. euro miesięcznie (dla porównania – płaca minimalna w Niemczech na koniec minionego roku wynosiła 1,9 tys. euro). Zgłosiło się 2 mln chętnych. Kolejne 1,5 tys. osób było tylko badanych, świadczenia nie dostawało.

Jakie są wyniki eksperymentu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Kim pan jest, panie Brzoska?

Szef InPostu pojawia się w mediach. Jest wszędzie. Gdyby ludzie pamiętali poprzednią odsłonę Brzoski, byliby bardziej sceptyczni

Według samego Rafała Brzoski Donald Tusk powiedział mu kiedyś, że jest on człowiekiem niebezpiecznym. Dziś premier zaprosił szefa InPostu, aby stanął na czele zespołu ds. deregulacji. Odpowiedź na pytanie, skąd ta nagła zmiana podejścia u premiera, jest dość oczywista. Tuskowi Brzoska po prostu politycznie się opłaca. A co z tego ma Brzoska, wie najlepiej sam biznesmen. Szkoda czasu czytelników na dywagacje na ten temat, bo, jak to się mówi, przyszłość pokaże. Warto jednak przypomnieć, kim jest twórca InPostu i jakie ma poglądy. Człowiek, którego dziś widzimy w mediach, to nie tylko uśmiechnięty biznesmen ze społeczną misją.

Kult zapierdolu

Być może rola Brzoski jest tylko symboliczna i jego 300 pomysłów na deregulację nigdy się nie ziści. Wiadomo natomiast, że sprawa jest bardzo medialna, więc pomysły miliardera nadadzą pewien ton społecznej dyskusji o zmianach na rynku pracy czy w prowadzeniu firmy. Warto zatem przeanalizować, jakie poglądy Brzoska w ostatnich latach głosił publicznie.

Zacznijmy od tego, że twórca InPostu jako człowiek sukcesu ma pewne oczekiwania wobec swoich pracowników, o czym mówił w 2014 r. w portalu NaTemat: „Pracownik przychodzi pracować, wyznacza sobie cele i chce je osiągać, a nie idzie do roboty. Do roboty chodziło się w czasach komunizmu. I niestety, niektórym tak już zostało. Przychodzą do pracy o 8, wychodzą o 16 i nie odbierają telefonu służbowego albo wyłączają od razu za progiem. Po 16 całkiem wypisują się z życia firmy – i to właśnie jest przychodzenie do roboty. Natomiast człowiek, do którego mogę zadzwonić z pytaniem o 21 albo wysłać maila, a on odpisuje po pół godzinie – to dla mnie wartościowy pracownik, nowoczesnej organizacji”.

Dla Brzoski wartościowym pracownikiem jest więc pracoholik, a co najmniej desperat, który nawet czas wolny spędza nad pracą, aby zapunktować u szefa. Ale przecież wystarczy to ubrać w bardziej okrągłe zdania i widzimy rzecz inaczej. W tym samym wywiadzie Brzoska twierdzi, że niektórym naturalnie przychodzi to, że firma staje się częścią ich życia. Jeśli tak postawić sprawę, to kto by tam pytał o jakieś życie prywatne. Ważne, że biznes się kręci.

Brzoska nie jest również fanem umów o pracę. „Ja chcę móc podpisać z pracownikiem taką umowę o pracę, że on jest na pełnym etacie w poniedziałek, wtorek, środę. A w innym tygodniu poniedziałek, czwartek, piątek, żeby pracował, kiedy faktycznie jest praca. Bo gdy nie pracuje, a musimy mu płacić, to nasza konkurencyjność spada. I ta gorsza konkurencyjność powoduje, że cała nasza gospodarka jest niekonkurencyjna”, wyjaśniał „Gazecie Wyborczej” w 2015 r.

W innym wywiadzie, z początku lutego br., dla portalu Wyborcza.biz, szef InPostu mówił: „To nie jest czas na dywagacje o cztero- lub trzydniowym tygodniu pracy. Musimy mówić wprost, że to właśnie ciężka praca jest filarem wzrostu, jest kluczem sukcesu, zarówno osobistego, jak i państwowego”. Można więc spokojnie stwierdzić, że dla Brzoski praca jest cnotą. A to w języku podstawowych pojęć etycznych oznacza mniej więcej tyle, że cnotę się ugruntowuje poprzez nawyk i powtarzalność zachowań. W kalwinizmie, którego reminiscencje widać bardzo dobrze we współczesnym kapitalizmie, zakładano, że ludzie już w chwili urodzenia są przeznaczeni przez Boga do zbawienia. Nikt nie wiedział, czy będzie zbawiony, ale m.in. pomyślność w biznesie miała być dowodem na to, że ktoś należy do grona wybranych. Według Maksa Webera chęć udowodnienia przynależności do grupy zbawionych motywowała ludzi do wytężonej pracy, czym przyczyniła się do rozwoju kapitalizmu. Stąd zaś już prosta droga do tzw. kultu zapierdolu.

W rozmowie z red. Grzegorzem Sroczyńskim z 2019 r. okazało się, że aż 2 tys. pracowników InPostu ma umowę o pracę. Sęk w tym, że żaden z nich nie jest kurierem, których w InPoście było wtedy ok. 3 tys. Brzoska szybko wytłumaczył, że kurierzy nie są pracownikami InPostu, lecz jedynie podwykonawcami. Miliarder chwalił ten stan rzeczy, podkreślając, że taki kurier może sam decydować, kiedy i jak pracuje. Praktyka pokazała, że nie jest tak różowo. W grudniu 2024 r. media obiegły wpisy z portali społecznościowych o kurierach InPostu stojących na mrozie i rozdających paczki, które nie zmieściły się do paczkomatów. Aby było szybciej, w rozdawaniu przesyłek pomagały kurierom żony, narzeczone czy kuzyni. Brzoska tłumaczył to we wspomnianym wywiadzie: „Dostawca logistyczny może wziąć sobie brata, siostrę, ja nie nakazuję nikomu konkretnego dnia pracy. Kurier nie ma obowiązku pana paczki

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Cudzoziemiec w Polsce – na końcu łańcucha pokarmowego

Praca imigranta w dynamicznie rozwijającym się kraju jest towarem pierwszej potrzeby. Ale on sam to tylko żywa maszyna lub intruz

W gdańskich stoczniach i fabrykach rozbrzmiewa kilkadziesiąt języków, podobnie jak w turystycznych zaułkach Starego Miasta. Stolica Pomorza ze swoim chłonnym rynkiem pracy skupia jak w soczewce wszystkie problemy polskiej polityki migracyjnej. W warunkach ostrego kryzysu mieszkaniowego i niepewności zatrudnienia liberalne hasła o równości szans i tolerancji szybko mogą zostać zastąpione polowaniem na czarownice. Niechęć i uprzedzenia sprzedają się jak gofry na plaży.

Chów klatkowy

W 50-metrowym, trzypokojowym mieszkaniu na gdańskich Siedlcach gnieździ się ośmiu Ukraińców. Wojna za wschodnią granicą jeszcze bardziej zaostrzyła kryzys mieszkaniowy, więc takie warunki to i tak wyjątkowy luksus. Miejsca, w których lokatorzy śpią na zmiany na piętrowych łóżkach, ograniczając czas spędzony w wynajętym mieszkaniu do kilku godzin niespokojnego snu, w aglomeracji gdańskiej nie należą do wyjątku. W myśl przepisów Kodeksu karnego z września 2017 r. na jednego osadzonego w polskim więzieniu powinno przypadać 3 m kw. powierzchni mieszkalnej. Więźniów i pracowników łączy więc konieczność ograniczania ekspresji ciała do minimum. Dnie spędzane w dusznych pomieszczeniach są jak krople spadające na czoło podczas chińskiej tortury wodnej.

Zagęszczeniu w wynajętych mieszkaniach i hotelach robotniczych towarzyszy całkowity brak ochrony przed nadużyciami na prywatnym rynku wynajmu. W gdańskim Nowym Porcie młodą Białorusinkę, która uciekła do Polski przed reżimem Łukaszenki, czekało starcie z realiami dzikiego rynku. Jej rzeczy osobiste zostały wyrzucone na ulicę, a kaucję przejęli nieuczciwi właściciele. W wyniku zastraszenia przez osiłków wynajętych przez właścicielkę lokalu dziewczyna dostała ataku padaczki. Cała sytuacja przypomniała jej pobicie przez białoruską milicję. Aktywiści lokatorscy donoszą o wielu tego typu sprawach z całego kraju.

– Do Komitetu Obrony Praw Lokatorów co kilka dni napływają zgłoszenia od przebywających w Polsce Ukraińców, Czeczenów, Pakistańczyków czy obywateli Arabii Saudyjskiej. Zgłaszający zazwyczaj nie mogą liczyć na równe traktowanie ich spraw przez policję. Mundurowi z cudzoziemcami obchodzą się zdecydowanie gorzej niż z Polakami – a przy tym nie zaobserwowałam, by nasi rodacy też mogli liczyć na profesjonalizm i zrozumienie funkcjonariuszy. Policjanci, gdy tylko słyszą obcy akcent, okazują całkowite lekceważenie. Pogarda wyczuwalna jest nawet wówczas, gdy zgłaszający płynnie mówi po polsku – stwierdza Zenobia Żaczek z Komitetu Obrony Praw Lokatorów.

Kontakt cudzoziemca z polskimi służbami porządkowymi jest jeszcze bardziej dramatyczny, jeśli sprawa dotyczy nielegalnego pobytu w pustostanie. Jeżeli w opuszczonym budynku chroni się polska rodzina, policjanci zazwyczaj przymykają oko. Znajdujące się w takiej samej sytuacji np. rodziny czeczeńskie są błyskawicznie wysyłane do ośrodka Straży Granicznej i traktowane jak przestępcy.

Do biura Komitetu Obrony Praw Lokatorów równie często trafiają sprawy Ukrainek i Białorusinek. Właściciele, którzy znaleźli bardziej dochodowych lokatorów, wyrzucają je na bruk z dnia na dzień. Policji nie obchodzi los ofiar brutalnego mechanizmu rynkowego. Funkcjonariusze z reguły nie chcą przyjmować tego typu doniesień ani nawet rozmawiać z pokrzywdzonymi.

Dziki Wschód i cywilizowany Zachód?

Tymczasem nie ma w Polsce takiego miejsca, w którym nie słychać o ukraińskich dzieciach przyjmowanych do przedszkoli bez kolejki kosztem polskich maluchów czy o dobrze płatnych etatach z pełnym ubezpieczeniem społecznym, czekających na pracowników zza wschodniej granicy.

– Ukraińcy i wiele innych grup pracowników cudzoziemskich są zatrudniani na czarno. „Pracodawcy” nierzadko okradają ich z pensji, a oni w efekcie stają się niewypłacalni, co skutkuje natychmiastowym wyrzuceniem z mieszkania. Nie wiedzą, do kogo się zwrócić – w sytuacji nadużyć pozbawieni są sieci wsparcia. Są także ofiarami propagandy, z którą zetknęli się jeszcze w ojczyźnie. Mówiono im, że Polska jako członek Unii Europejskiej i państwo cywilizowane przestrzega zasad humanitaryzmu i praworządności. Roszczeniowość Ukraińców może zatem brać się z ich wiary w propagandę uprawianą przez państwo polskie – ocenia aktywistka lokatorska.

Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zadeklarował chęć niesienia pomocy

Kultura Wywiady

W aktorstwie nic nie jest czarno-białe

To piękny, ale wyniszczający od środka zawód, ma stres wpisany w DNA

Gabriela Muskała – aktorka, scenarzystka, dramatopisarka i reżyserka

Absolwentka i wykładowczyni łódzkiej Filmówki. Grała w teatrach łódzkich i warszawskich. Od 2019 r. związana z Teatrem Narodowym w Warszawie. Laureatka wielu prestiżowych nagród i wyróżnień, w tym czterech teatralnych Złotych Masek, filmowego Orła, głównej nagrody na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni czy Srebrnego Medalu Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Uznanie i popularność przyniosły jej m.in. role w filmach: „Fuga” w reżyserii Agnieszki Smoczyńskiej (Muskała jest też autorką scenariusza) „7 uczuć” Marka Koterskiego czy „Moje córki krowy” Kingi Dębskiej.

Aktorka, która reżyseruje. Ktoś powie, że ten mariaż niekoniecznie musi się udać. Słyszałaś komentarze w tym stylu? Jak na nie reagujesz?
– Na szczęście takie komentarze mnie ominęły. Nie słyszałam żadnych zarzutów, nikt też nie wyrażał wątpliwości pod moim adresem, choć w teorii każdy miałby do tego prawo, nigdy bowiem nie ukończyłam studiów reżyserskich. W dodatku od razu robię film pełnometrażowy, a przecież droga takiego „prawdziwego” twórcy filmu to są studia, asystowanie, krótki metraż, potem ewentualnie 30-minutowy film w Studiu Munka i dopiero pełna fabuła. Mówi się, że na prawdziwy debiut trzeba sobie zasłużyć. A ja, do tej pory aktorka, wypuszczam właśnie do kin mój pierwszy pełnometrażowy film! Pewnie rozumiałabym głosy krytyczne. Kiedy jednak przystępowałam do „Błaznów”, nie miałam w sobie lęku, że nie podołam. Doskonale wiedziałam, o czym chcę opowiedzieć i w jaki sposób.

Jak się czułaś z tym, że to ty jesteś teraz tą osobą, która ma pełnię władzy? Że to od ciebie zależą losy początkujących aktorów i aktorek?
– Jedyne, co czułam w związku z tym, to odpowiedzialność. Mam taką osobowość, że nie grozi mi zachłyśnięcie się władzą, a zwłaszcza związane z tym ewentualne niestosowne zachowania. Aczkolwiek „niedostatek” cech przywódczych spowodował, że czasami musiałam budzić do walki moją słabą asertywność, by przekonująco i skutecznie powiedzieć: „Stop! To ja jestem reżyserką i mam tu ostatnie zdanie”. Stawianie zdrowych granic również musiałam na planie wypracowywać. Ogromnie sobie cenię to, że nieustannie mogę się uczyć, rozwijać, a „Błazny” okazały się dla mnie kolejnym poligonem. Niemniej jednak moje wieloletnie doświadczenie filmowe bardzo mi pomogło i dało poczucie pewności po tej drugiej stronie kamery. Na planie nie miałam wrażenia, że się gubię czy że nie podołam. Moja siła to też umiejętność współpracy z aktorami. Sama jestem przede wszystkim aktorką i umiem odczytać, czego inny aktor potrzebuje, by w pełni się otworzyć, aby jego emocje były autentyczne, a przy okazji nie skrzywdziły go prywatnie.

Nie każdy reżyser to potrafi. A jaki jest twój sposób na to, aby dotrzeć do swoich aktorów na planie?
– Zawsze staram się być otwarta i uważna, słuchać i odczytywać ich potrzeby. Reżyser powinien interesować się drugim człowiekiem, jego historią. A tym bardziej aktorami, którzy będą za chwilę przekaźnikiem jego intencji; materiałem, z którego ulepi swoje dzieło. Kiedy rozpoznamy noszony przez aktorów bagaż doświadczeń, będziemy wiedzieć, w jaki sposób pracować na ich emocjach, tak by jednocześnie dbać o ich dobrostan psychiczny. Gdy na planie dochodzi do manipulacji lub nadużyć względem aktorów, zawsze wynika to z pójścia na skróty, z osobistych frustracji reżysera lub braku empatii – albo z wszystkiego naraz, bo to najczęściej idzie w pakiecie.

Czyli całość sprowadza się do sztuki empatii.
– Istnieją wybitni reżyserzy, którym nie brakuje wyobraźni, geniuszu twórczego ani wiedzy technicznej, ale ci ludzie wciąż mają kłopot z rozgryzieniem tego nieszablonowego zjawiska, jakim są aktorzy. Frustracja wynikająca z nieumiejętności dotarcia do ich emocji i wydobycia z aktorów tego, co zakłada reżyser, to najprostsza droga do wykorzystania pozycji w hierarchii; reżyserzy wszak mają pełnię władzy nad aktorami. O tym także opowiada mój debiut. Scenariusz pisałam jeszcze przed rewolucją w łódzkiej Filmówce i innych instytucjach artystycznych w Polsce, ale już wtedy wiedziałam, że opowiem m.in. o nadużyciach w tej branży.

Od dekady wykładałam improwizację w szkole aktorskiej w Łodzi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Nie ma lewicy. Jest zysk

Im więcej pięknych słów o wartościach i prawach człowieka, tym cięższe jest życie wielu grup pracowników. Paradoks? Niekoniecznie. Powtarza się odwieczny cykl. Wygrywają bogatsi i sprytniejsi. Spójrzmy, jak rozbudowane i jak merytorycznie sprawne jest zaplecze pracujące na rzecz kapitału. By właścicielom żyło się lepiej, a załoga pracowała jak najwydajniej. Za najskromniejsze wynagrodzenie, jakie może zaakceptować. Myślę tu o filozofii postępowania w relacjach kapitał-praca, a nie o wysokości zarobków. Bo tam, gdzie stanowisko wymaga bardzo wysokich kwalifikacji, a konkurencja między firmami jest duża, te zarobki mogą być duże. A nawet bardzo duże. Tyle że wtedy dochody właścicieli są ogromne. Nieporównywalne z płacami tych, którzy te zyski wypracowują. W ostatnich dziesięcioleciach mało co tak się rozwinęło jak te dziedziny, których celem jest pomnażanie zysków najbogatszych ludzi globu. Dotyczy to nie tylko gospodarki i bezwzględnej konkurencji między koncernami, które za wszelką cenę chcą zająć pozycję monopolistyczną. I dyktować ceny na własne towary i usługi. Nie dlatego, że są one wyższej jakości i funkcjonują dłużej. Jest wręcz odwrotnie. Wie o tym każdy konsument towarów, które kończą swój żywot wraz z upływem gwarancji. I każdy, kto po reakcji swojego organizmu widzi, jak szkodliwe jest badziewie, które kupuje, by coś jeść.

Na globalnym rynku obowiązuje tylko jedna zasada. Zysk za wszelką cenę. Jedni zarabiają, bo trują ludzi. A drudzy, bo ich prywatnie leczą.

Na kogo mogą więc liczyć poszkodowani? Państwa są coraz bardziej bezradne wobec potęgi globalnych koncernów. W wielu krajach, nawet tych największych, partie i politycy nie są już realną władzą. Bo nie potrafią, a często już nawet nie mogą, wystąpić w interesie społeczeństwa. Minęły czasy, gdy taką funkcję pełniła lewica. Gdy lewicowi politycy orientowali się na grupy dotknięte ubóstwem i wyzyskiem. Czy polska lewica dociera dziś do tych 2,5 mln ludzi, którzy żyją w skrajnej biedzie? Nawet nie próbuje. A skoro nie jest im potrzebna, skoro miliony pracowników ze swoimi codziennymi problemami nie mogą na nią liczyć, to szukają pomocy gdzie indziej. Partyjna lewica w Polsce, i to bez wyjątków, kompletnie zawiodła. By ją zastąpić, trzeba się organizować, budować struktury, szukać liderów. Praca u podstaw.

Zacząć, gdzie biednie i problem goni problem.

Kto tam zedrze zelówki, wróci kiedyś na Wiejską.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Inteligencja może sztuczna, zwolnienia prawdziwe

Od czasu udostępnienia usługi ChatGPT i kolejnych wcieleń zabawkowej „sztucznej inteligencji dla początkujących” dyskusja o rozwoju tej technologii, tego instrumentu czy narzędzia jest jedną z najczęściej podejmowanych publicznie. Czy AI jest groźna, czy zapanuje nad światem, kiedy zacznie zagrażać ludziom, jak szybko osiągnie samoświadomość, do czego jest zdolna, czy jest błogosławieństwem, czy przekleństwem. Ta debata musi się toczyć, na wiele pytań już znamy odpowiedzi. Wiemy, że Izrael w Gazie wykorzystał narzędzie AI o nazwie Gospel (Ewangelia). Wyznaczało ono cele bombardowań, szacując liczbę potencjalnych zabitych i – jak to sztuczna inteligencja – nie przejmując się tym w ogóle. Wszak spust czy enter naciskał już oficer albo żołnierz IDF.

Bez tej dyskusji możemy utknąć w dawnym złudzeniu o dobrodziejstwie internetu jako takiego. Nauczka z tamtej przygody: stworzenie zmonopolizowanego potwora władzy i mnożenia majątku przez nielicznych, poddanego absolutnej kontroli i mocy wykluczania, wygenerowanie systemu globalnego uzależnienia, zarówno na poziomie ogólnym, jak i osobistym – wszystko to powinno nam świecić na alarm w kwestiach AI. Bajki o szansach powszechnej edukacji i rozwoju medycyny to cyfrowo-algorytmowa zasłona dymna.

Tymczasem mamy kamyczek, polski, do globalnego koszyczka tej dyskusji. Otóż istnieje w Krakowie OFF Radio Kraków, które jest odgałęzieniem publicznego Radia Kraków

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.