Tag "prokuratura"

Powrót na stronę główną
Kraj

Dyzma Kaczyńskiego i stracone miliardy złotych

PKN Orlen pod wodzą byłego wójta Pcimia stał się maszynką do wyprowadzania pieniędzy

Czegoś takiego jeszcze nie było w historii Orlenu. Prokuratury w Warszawie, Płocku i Łodzi prowadzą kilkanaście śledztw w sprawie nadużyć w największej polskiej spółce, popełnionych, gdy na jej czele stał Daniel Obajtek, którego namaścił Jarosław Kaczyński. „To jest przede wszystkim zupełnie niezwykły człowiek, jeżeli chodzi o talent organizacyjny, dynamikę, łatwość podejmowania decyzji, i to celnych decyzji, słusznych decyzji. Tutaj, można powiedzieć, w tym naszym zbiorze różnego rodzaju osób, które mają kwalifikacje do tego, żeby zrobić dla społeczeństwa w szerszym tego słowa znaczeniu coś dobrego, on jest taką bardzo wyróżniającą się postacią”, mówił o Obajtku prezes PiS, nazywając go „gwiazdą”.

Z pobieżnych szacunków wynika, że za sprawą niezwykłych przymiotów Obajtka narodowy czempion gospodarczy stracił co najmniej 25 mld zł.

Gwiazda spod ciemnej gwiazdy

Czym Obajtek zauroczył Jarosława Kaczyńskiego, trudno pojąć, ale były wójt Pcimia nigdy nie powinien zostać szefem naftowego giganta ani jakiejkolwiek innej państwowej spółki czy urzędu (zanim trafił do Orlenu, był prezesem Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa i prezesem spółki Energa). Obajtek nie miał do tego wykształcenia, doświadczenia ani kompetencji. A na dodatek był zamieszany w działalność przestępczą. Przyjęcie łapówki, oszustwo i współdziałanie z gangsterami ze zorganizowanej grupy przestępczej – takie zarzuty w 2013 r. postawiła prokuratura „niezwykłemu człowiekowi”. Sprawa trafiła nawet do sądu, ale nic się nie działo, bo oskarżeni nie pojawiali się na rozprawach. Gdy PiS doszło do władzy, rzucono Obajtkowi koło ratunkowe. Zmieniono przepisy Kodeksu postępowania karnego (kpk), tak by prokurator mógł na każdym etapie postępowania sądowego akt oskarżenia cofnąć, pod pretekstem uzupełnienia akt. Nowe prawo uchwalono błyskawicznie, akt oskarżenia w sprawie Obajtka został wycofany z sądu, a sprawę umorzono.

Szemrana mentalność Obajtka znalazła odbicie w słynnych taśmach potwierdzających, że jako wójt Pcimia wbrew prawu zarządzał z tylnego siedzenia prywatną spółką. A robił to w mało wyszukany sposób, używając wulgaryzmów. Jak policzył Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej” w dwugodzinnym nagraniu Obajtek wypowiedział 253 słowa na k, 55 słów na ch, 42 słowa na p i 36 słów na j. Pisowscy propagandziści tłumaczyli nieudolnie, że Obajtek cierpi na zespół Tourette’a – chorobę neurologiczną, której objawem może być niekontrolowane przeklinanie. Wywołało to oburzenie Polskiego Stowarzyszenia Syndrom Tourette’a. Lekarze i rodziny chorych potępili łączenie choroby z chamstwem i brakiem wychowania.

Obajtek, który już raz uniknął więzienia, teraz może mieć mniej szczęścia, chociaż chroni go immunitet europarlamentarzysty. Ale w Parlamencie Europejskim raczej nie znajdzie zbyt wielu naiwnych skłonnych uwierzyć w brednie o zemście przeciwników politycznych. Nadużycia, których się dopuścił i którym patronował, mogą ulubieńca prezesa zaprowadzić na wiele lat do więzienia.

Rozbiór Lotosu

Najpoważniejsze śledztwo prowadzone jest w Łódzkim Wydziale Zamiejscowym Departamentu ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej. Chodzi o fuzję Orlenu z Lotosem. W teorii połączenie dwóch spółek paliwowych miało podnieść wartość firmy, ułatwić pozyskanie nowych rynków zbytu i zapewnić zwiększenie przewagi konkurencyjnej. Zamiast tego rozprzedano majątek Lotosu poniżej rzeczywistej wartości, co było szaleństwem lub sabotażem. 30% udziałów w gdańskiej rafinerii przypadło saudyjskiemu koncernowi Saudi Aramco, ok. 400 stacji paliwowych węgierskiemu koncernowi MOL. Współpracująca z MOL węgierska firma Rossi Biofuel przejęła zakłady Lotosu produkujące biopaliwa, a polska spółka Unimot (kontrolowana przez zagraniczne podmioty) stała się właścicielem baz paliw. Zdaniem Najwyższej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Prokurator wyklęta

Ewa Wrzosek za czasów rządów PiS była represjonowana, bo walczyła o praworządność. Teraz też odsądza się ją od czci i wiary

„Nie ma w prokuraturze (…) prokuratora bardziej zawziętego, bardziej nienawistnego, bardziej upolitycznionego i upartyjnionego w sensie zachowania, pełnego jadu wobec środowiska, które reprezentuje i uosabia przede wszystkim Jarosław Kaczyński, niż właśnie pani Wrzosek”, stwierdził Zbigniew Ziobro. Były minister sprawiedliwości i prokurator generalny odniósł się w ten sposób do śmierci Barbary Skrzypek. Zaufana prezesa Prawa i Sprawiedliwości zmarła w swoim domu na zawał serca trzy dni po przesłuchaniu w prokuraturze przeprowadzonym przez Ewę Wrzosek w śledztwie dotyczącym tzw. dwóch wież.

Fala hejtu i gróźb

Politycy PiS i wspierające ich media rozpętali nagonkę na panią prokurator, obwiniając ją o śmierć byłej sekretarki Jarosława Kaczyńskiego. Wrzosek została okrzyknięta „morderczynią” i „funkcjonariuszką partyjną”. A zbuntowany zastępca prokuratora generalnego Michał Ostrowski powiedział, że „ta sytuacja budzi poważne wątpliwości, czy pani Barbara Skrzypek zmarła z przyczyn naturalnych, czy wskutek tego przesłuchania”. Ostrowski nie rozwinął swojej myśli, ale dla wyznawców PiS przekaz był jednoznaczny: Wrzosek musiała znęcać się fizycznie i psychicznie nad przesłuchiwaną. Prawdopodobnie przystawiała jej pistolet do głowy, biła pałką, oblewała zimną wodą, świeciła lampą po oczach i groziła wieloletnią odsiadką, by wymusić zeznania obciążające Kaczyńskiego. Problem w tym, że Barbara Skrzypek nie wniosła żadnych uwag co do czynności przesłuchania, nie złożyła żadnych skarg na niewłaściwe traktowanie. Nic o jakichkolwiek torturach nie powiedziała prezesowi PiS, z którym rozmawiała po wyjściu z prokuratury.

Na Ewę Wrzosek wylała się fala hejtu, dostała też liczne groźby, w tym pozbawienia życia. W czasie manifestacji zorganizowanej przez PiS pod Prokuraturą Okręgową w Warszawie Jacek Ozdoba w rozmowie z kolegami partyjnymi powiedział, że pchnie Wrzosek „i niech sp…”, na co Marek Suski „przestrzegał”: „Ale delikatnie, żeby się nie przewróciła”. Natomiast pisowska lustratorka Dorota Kania opublikowała w mediach społecznościowych wyniesiony z Instytutu Pamięci Narodowej wniosek paszportowy Wrzosek z danymi osobowymi, m.in. numerem PESEL, ówczesnym nazwiskiem i adresem zamieszkania.

Z obawy o bezpieczeństwo pani prokurator przydzielono ochronę. W poniedziałek 24 marca chciałem umówić się z nią na rozmowę, ale stanowczo odmówiła. Dzień później w mediach społecznościowych poinformowała, że do czasu zakończenia śledztwa w sprawie „dwóch wież” zawiesza aktywność medialną i nie będzie rozmawiać z dziennikarzami.

Choć śmierć Barbary Skrzypek została wykorzystana przez Jarosława Kaczyńskiego i jego obóz w sposób perfidny, to w tzw. liberalnych, antypisowskich mediach pojawiły się głosy, że prokurator Wrzosek powinna zostać odsunięta od śledztwa dotyczącego „dwóch wież” i w ogóle od prowadzenia postępowań związanych z rozliczaniem PiS. Zarzucano jej zbytnią aktywność w mediach (i kontrowersyjne wypowiedzi, m.in. że Roman Giertych byłby lepszym ministrem sprawiedliwości niż Adam Bodnar), wybujałe ambicje (podobno chciała być szefową CBA i startowała w konkursie na szefa Prokuratury Krajowej), a nawet brak doświadczenia (dotychczas pracowała w prokuraturze rejonowej, gdzie nie prowadzi się zbyt skomplikowanych spraw). Jednak główny zarzut sprowadza się do tego, że Wrzosek w odbiorze społecznym nie jest postrzegana jako gwarant bezstronności i obiektywizmu, co PiS będzie wykorzystywało,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Sąd posprzątał sprzątaczkę

Czy Mała Emi została zmanipulowana przez ludzi, których podziwiała?

Czy Mała Emi, skazana właśnie za szkalowanie jednego z bardziej znanych polskich sędziów, była członkinią ekipy hejterskiej? Czy może jej ofiarą? I czy w ogóle istniało coś takiego jak farma hejterskich trolli w wymiarze sprawiedliwości?

Mała Emi, bo tak ją najczęściej nazywano, 19 marca została skazana przez sąd w Bochni za wpisy szkalujące sędziego Waldemara Żurka z Sądu Okręgowego w Krakowie. Ukarano ją grzywną w wysokości 6 tys. zł. Nie do końca wiadomo za co. Ale o tym za chwilę. Wyrok nie jest prawomocny, bo to dopiero pierwsza instancja. Obrońca Paweł Matyja powiedział mi, że Mała Emi na pewno będzie się odwoływać. Powiedział też dlaczego.

Każdy, kto śledzi polską politykę, wie doskonale, co oznaczają określenia: „afera hejterska” oraz „farma trolli w Ministerstwie Sprawiedliwości”. Tylko czy taka afera była? W przypadku jednej osoby, nawet jeśli osoba ta hejtowała jakiegoś sędziego, trudno jeszcze mówić o aferze. Takich hejterów polskie media społecznościowe są pełne. I oczywiście, gdyby ograniczyć się do Małej Emi, nie znajdzie się żadnej farmy trolli. Tym bardziej farmy trolli mającej siedzibę w resorcie, którym podówczas kierował Zbigniew Ziobro.

Wiem, że to są twierdzenia przekorne. Ale niestety nie do końca pozbawione sensu. Proponuję, by na całą tę sprawę spojrzeć nieco inaczej, niż to robią wszyscy.

Sąd oblężony

19 marca mały sąd w Bochni przeżywał takie oblężenie przez dziennikarzy, jakiego nigdy chyba tu nie było. A potem w tytułach relacji dominowało stwierdzenie, że zapadł tam pierwszy wyrok w „aferze hejterskiej”. Nikt się nie zastanawiał nad prawdopodobieństwem – a zapewniam, jest ono niemałe – że był to zarazem wyrok ostatni.

Na ławie oskarżonych posadzono tylko jedną osobę. To właśnie Mała Emi. Na sali sądowej nie pojawiła się jednak ani razu. Nawet nie dlatego, że nie chciała. Nie miała na to czasu ani pieniędzy, gdyż ciężko pracuje, sprzątając domy i mieszkania Anglików. Nie było jej stać na bilet ani na hotel. I całkiem możliwe, że nie będzie jej stać na zapłatę 6 tys. zł grzywny, jeśli sąd odwoławczy podtrzyma wyrok pierwszej instancji.

O statusie zawodowym i majątkowym Małej Emi wspominam tu nie dlatego, żeby wywołać jakieś ciepłe uczucia wobec niej. Kilka lat temu wyspowiadała się przecież przed dziennikarzami TVN. Wiemy więc, że postępowała nagannie. Inna sprawa, czy dopuściła się tych czynów, o które została oskarżona. Ale o tym zaraz.

Mała Emi była sądzona przez sąd w Bochni, ponieważ sprawę wniósł sędzia Waldemar Żurek. Poczuł się urażony kilkoma wpisami na swój temat, które pojawiły się w internecie. Rzeczywiście były dość obrzydliwe. Inna kwestia, czy opublikowała je oskarżona osoba. To przecież trzeba udowodnić.

Sędzia Żurek jak każdy obywatel ma konstytucyjne prawo do sądu. Toteż z niego skorzystał. Do sądu trafił tzw. prywatny akt oskarżenia. Sędzia wskazywał w nim jedną tylko osobę – wspomnianą Małą Emi. A gdzie słynna „farma trolli” z Ministerstwa Sprawiedliwości? Nie w tym procesie. Co więcej, w żadnym procesie.

A grupa hejterska gdzie?

W sprawie „afery hejterskiej” toczy się śledztwo we Wrocławiu. Tamtejsza prokuratura bada m.in. udział sędziów w owej aferze. Nie jest jednak powiedziane, że ci kiedykolwiek zasiądą na ławie oskarżonych. Warto się zapoznać z komunikatem Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu, dotyczącym tegoż postępowania. Wydano go 7 marca po doniesieniach stacji TVN 24.

Telewizja ta dwa dni wcześniej w publikacji poświęconej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Hejter za kratami

Początek końca obrzydliwej kariery politycznej Dariusza Mateckiego

Po 15 miesiącach od przejęcia władzy w Polsce przez Koalicję 15 Października Dariusz Matecki trafił wreszcie za kratki. Nie powinno to być dla nikogo zaskoczeniem, bo ciemne chmury nad współpracownikiem Zbigniewa Ziobry zbierały się od dawna, nawet zbyt dawna, niektórzy już narzekali na opieszałość prokuratury. Zatrzymanie posła PiS nie ma związku z tragiczną śmiercią syna posłanki Magdaleny Filiks, ale data jest symboliczna. Aresztowanie nastąpiło 8 marca, czyli w drugą rocznicę pogrzebu Mikołaja Filiksa i w dzień jego 18. urodzin, których nastolatek nie doczekał…

Jednak nawet kajdanki na rękach i obstawa funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie starły z twarzy Mateckiego bezczelnego uśmiechu. Co było do przewidzenia, spodziewający się zatrzymania Matecki odegrał martyrologiczny spektakl dla ciemnego ludu o niewinnym pośle opozycji, ojcu malutkiego dziecka, oraz brutalnym reżimie Donalda Tuska. Wkrótce pojawią się doniesienia z aresztu o torturach, takich jak brudny koc, duszna cela, utrudnianie modlitwy czy monotonne posiłki.

Pół miliona za fikcyjną pracę

To Magdalena Filiks nagłośniła sprawę fikcyjnego zatrudnienia Mateckiego w Lasach Państwowych i inne nadużycia, których mieli się dopuścić politycy Solidarnej/Suwerennej Polski. Współpracownik Zbigniewa Ziobry wpadł w szał. Posłanka miała w LP informatora, który ostrzegł ją, że odbyło się spotkanie, na którym padło stwierdzenie: „Musimy tę szmatę uciszyć”. Wkrótce pisowski redaktor naczelny Radia Szczecin Tomasz Duklanowski poinformował o aferze pedofilskiej w szeregach szczecińskiej Platformy Obywatelskiej. Ofiarą miało być „dziecko znanej parlamentarzystki”. Żadnej afery jednak nie było, pedofil bowiem siedział od roku w więzieniu. Powodu do nagłaśniania sprawy również zatem nie było. Tego samego dnia, gdy Duklanowski podał „newsa”, do boju ruszył Matecki. Zaczął atakować PO za rzekome tuszowanie afery. W mediach społecznościowych zamieścił zdjęcie Magdaleny Filiks ze skazanym, któremu zasłonił oczy ciemnymi okularami w różowych oprawkach, i podpisał bezczelnie: „Cześć Magdalena Filiks. Kolega stracił oczy, chociaż w rejestrze (pedofilów – przyp. A.S.) będzie bez okularów”.

Było to wyjątkowo obrzydliwe. Ludzie szybko ustalili, kim byli pedofili i jego ofiara, 15-letni Mikołaj. W internecie rozpętano nagonkę. Podjudzeni m.in. przez Mateckiego hejterzy zaczęli obrzucać Filiks błotem, oskarżając ją, że ułatwiła pedofilowi wykorzystanie syna. Te same brednie powtarzali politycy PiS. Chłopak nie wytrzymał psychicznie. Wkrótce po upublicznieniu sprawy, kilkanaście dni przed 16. urodzinami, popełnił samobójstwo.

Matecki prawdopodobnie nigdy nie odpowie za przyczynienie się do śmierci Mikołaja (prokuratura umorzyła śledztwo), ale za inne przestępstwa być może trafi do więzienia na długie lata. Z sześciu zarzutów, jakie usłyszał w prokuraturze, dwa dotyczą fikcyjnego zatrudnienia w Lasach Państwowych. Ziobrysta ukradł w ten sposób prawie pół miliona złotych (o szczegółach pisaliśmy w artykule „Złodziejskie trofea”, „Przegląd” nr 10/2025). Pozostałe zarzuty też dotyczą złodziejstwa. Matecki z kumplami kradli pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Fundusz Meganiesprawiedliwości

Ofiara brutalnego gwałtu bez pomocy Ziobry i Wójcika

Daria nie jest księdzem O. i nie wypędzała demonów salcesonem. Została jedynie zgwałcona. Dla niej Fundusz Sprawiedliwości był funduszem niesprawiedliwości i krzywdy.

Od dłuższego czasu jednym z najgorętszych tematów w Polsce jest Fundusz Sprawiedliwości. Media opisują kolejne sensacyjne wątki dotyczące wyprowadzania milionów złotych. Prokuratura prowadzi rozmaite działania, a do opinii publicznej docierają nowe rewelacje. W tym zgiełku zapomnieliśmy o głównym celu istnienia Funduszu Sprawiedliwości – powstał on po to, by wspierać ofiary przestępstw.

W 2016 r. Daria miała zaledwie 23 lata. Była wesoła, ufna, pełna energii i planów na przyszłość – dopiero wkraczała w dorosłość. Dziś jest zupełnie inną osobą. I wcale nie dlatego, że minęło osiem lat. Wydarzenia z tamtego roku odcisnęły niezatarte piętno na jej ciele i umyśle. Jej codzienność wypełniają problemy zdrowotne: uszkodzony kręgosłup, pęknięta miednica, poważny uraz nogi, który utrudnia chodzenie, a także nawracające napady padaczkowe – skutek uderzenia głową o betonowe płyty chodnika. Do tego konieczność noszenia ortopedycznych pasów stabilizujących i perspektywa kolejnej, trudnej operacji kręgosłupa. Ta suma urazów sprawiła, że Daria nie jest w stanie normalnie pracować, żyje w ciągłym bólu i potrzebuje stałej rehabilitacji oraz specjalistycznej opieki medycznej.

Spotkanie z potworem

Cofamy się do 2016 r. Daria jechała pociągiem. Jak to w pociągu – pasażerowie ze sobą rozmawiali. Wśród nich był Robert K. Wydawał się bardzo życzliwy. Oboje wysiadali w Zabrzu. Ona nie znała miasta, on tak. Powiedział, że ją odprowadzi. Daria nie podejrzewała niczego złego, gdy Robert K. zaproponował, że wskaże jej drogę. W pewnym momencie znaleźli się obok jego mieszkania. Przy bramie wejściowej mocno chwycił Darię, zaciągnął do siebie i zaryglował drzwi. Kiedy protestowała, uderzył. Rzucił na łóżko, zdarł z niej ubranie i brutalnie zgwałcił. Na jednym gwałcie nie poprzestał. Daria została przez niego zgwałcona wielokrotnie. Jej koszmar trwał wiele godzin.

W pewnym momencie oprawca pozostawił ją samą. Daria podbiegła do okna, otworzyła je i całkiem naga wyskoczyła na zewnątrz. Było styczniowe popołudnie. Spadła na betonowe płyty chodnika. Leżącą kobietę ktoś znalazł, okrył kocem i wezwał pogotowie. Uderzając o chodnik, Daria odniosła potworne obrażenia. Złamała miednicę, w tym kość łonową i krzyżową. Doznała poważnych urazów kręgosłupa. Połamała nogę, co do dziś uniemożliwia jej normalne poruszanie się. Cierpi na padaczkę, będącą następstwem urazów głowy i kręgosłupa.

Bandzior w galerii

Roberta K. zatrzymano na terenie galerii handlowej w Katowicach. Był agresywny. Stawiał opór, za co później usłyszał dodatkowe zarzuty.

Do gwałtu się nie przyznawał. Twierdził, że Daria uprawiała z nim seks dobrowolnie. „Nie rozumiem, dlaczego ta pani nago wyskoczyła z okna. Chyba jej coś odbiło”, tłumaczył.

Sąd nie dał wiary opowieści, że Darii coś „odbiło”. Skazał Roberta K. na 17 lat więzienia. Sąd odwoławczy zmniejszył tę karę do 13 lat odsiadki. Daria uważa, że potworowi jest dziś lepiej niż jej. Ma wikt i opierunek. Państwo łoży na jego utrzymanie. A na jej utrzymanie? Nie bardzo.

Ze względu na brutalność czynu sprawa stała się głośna. Nie co dzień zdarza się, by kobieta skakała z okna, ratując się przed gwałcicielem. W dodatku okazało się, że jej oprawcą był człowiek, który powinien przebywać za kratami. Robert K. już wcześniej został skazany za gwałt, również bardzo brutalny. Sąd udzielił mu trzymiesięcznej przerwy w odbywaniu kary, aby mógł poddać się operacji oka. Na zabieg leczenia jaskry K. nigdy jednak nie dotarł.

Ziobro reaguje

Ministrem sprawiedliwości był wtedy Zbigniew Ziobro. Zorganizował konferencję prasową. Powiedział, że kazał przeprowadzić kontrolę, która stwierdziła poważne nieprawidłowości w działaniu dyrekcji Zakładu Karnego w Kluczborku, gdzie Robert K. był osadzony, i w działaniu sądu penitencjarnego, który udzielił przestępcy przerwy w odbywaniu kary. Dyrektor więzienia oraz jego zastępca zostali zdymisjonowani. Ziobro zapowiedział, że wszczęte zostanie postępowanie dyscyplinarne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Morawiecki i tajemnice kościelnych działek

Podejrzany interes z nieprzypadkowymi osobami

Prokuratorzy ponownie zajmą się sprawą słynnej działki, którą Mateusz i Iwona Morawieccy kupili od ks. Sławomira Ż., proboszcza parafii św. Elżbiety we Wrocławiu. W 2002 r. za 15 ha gruntów Morawieccy zapłacili 700 tys. zł, choć realna wartość ziemi wynosiła co najmniej 4 mln zł. W 2015 r., tuż przed wejściem do polityki, Mateusz Morawiecki przepisał na żonę ziemię i większość majątku, dzięki czemu nie musiał wykazywać działki w oświadczeniach majątkowych. W 2021 r. Iwona Morawiecka sprzedała ją za ok. 15 mln zł, czyli z przeszło 20-krotną przebitką.

Jeszcze za rządów PiS po zawiadomieniu złożonym przez oburzonego obywatela Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu wszczęła postępowanie w sprawie wyrządzenia znacznej szkody majątkowej parafii w związku ze sprzedażą nieruchomości po zaniżonej cenie. Ostatecznie jednak odmówiono wszczęcia śledztwa „wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa”. Z raportu Prokuratury Krajowej na temat śledztw prowadzonych pod presją polityczną za czasów władzy PiS wiemy, że sprawie ukręcono łeb i nie wyjaśniono wszystkich wątków. Teraz usłużni prokuratorzy być może będą musieli odpowiedzieć karnie za zaniechania.

Ksiądz, generał, kapuś

Ksiądz Sławomir Ż. to bardzo ciekawa postać. Nie możemy podać jego nazwiska, bo niedawno został zatrzymany przez agentów CBA i usłyszał w prokuraturze zarzuty korupcyjne. Chodzi o obietnicę załatwienia kontraktu na dostawę samochodów dla Wojsk Obrony Terytorialnej w zamian za kilkusettysięczną darowiznę na rzecz jednej z parafii. Razem z księdzem zatrzymano Ryszarda W., wpływowego działacza PiS i protegowanego Antoniego Macierewicza, który także miał brać udział w przestępczym procederze.

Duchowny od lat 90. związany jest z duszpasterstwem wojskowym. Oprócz pełnienia posługi w parafii wrocławskiej był też proboszczem parafii wojskowych w Bydgoszczy, Legionowie i Warszawie, dziekanem Pomorskiego Okręgu Wojskowego oraz wikariuszem generalnym Ordynariatu Polowego WP. Po śmierci biskupa polowego Tadeusza Płoskiego, który zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, ks. Sławomir Ż. został administratorem diecezji polowej i był pewniakiem do objęcia funkcji biskupa polowego Wojska Polskiego.

Jego kariera legła jednak w gruzach po homilii wygłoszonej 11 listopada 2010 r. w obecności członków rządu, generalicji i prezydenta Bronisława Komorowskiego w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie.

„U podstaw III Rzeczypospolitej miejsce patriotyzmu zajęło stwierdzenie jednego z pierwszych premierów nowej Polski, który powiedział, że »aby zostać bogaczem, to pierwszy milion trzeba ukraść«. Propagowanie podobnych haseł zaowocowało tym, że wartość została zastąpiona »antywartością«. Patriotyzm zastąpiono promowanym kosmopolityzmem; miejsce uczciwości zajęła nieuczciwość; prawdę zastąpiono kłamstwem i pomówieniem; ofiarność i poświęcenie – chciwością i pazernością; miłość – nienawiścią. Natomiast z dziejowego doświadczenia Kościoła i narodu wiemy, że prawdziwym bogactwem jest stan ducha i umysłu ludzkiego, a nie grubość portfela”, prawił wtedy ks. Sławomir Ż., pijąc do Jana Krzysztofa Bieleckiego odznaczonego Orderem Orła Białego.

Bronisław Komorowski nie mógł zdzierżyć takiej zniewagi i w rozmowie z ministrem obrony narodowej Bogdanem Klichem zapowiedział, że nie dopuści do tego, by arogancki ksiądz otrzymał generalską gwiazdkę i został ordynariuszem polowym. Wkrótce ks. Sławomirowi Ż

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Harcownicy Ziobry

Połowa prokuratury krajowej bruździ Adamowi Bodnarowi

Zawiadomienie o zamachu stanu sprokurowane przez Bogdana Święczkowskiego wywołało powszechną ekscytację. Były prokurator krajowy i szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w rządach PiS oskarżył kilkaset osób – na czele z premierem, ministrami, marszałkami Sejmu i Senatu, parlamentarzystami wspierającymi rząd, niektórymi prokuratorami i sędziami – że działając w zorganizowanej grupie przestępczej, dopuścili się zbrodni. Zbrodnia polega na tym, że nie uznają utworzonej przez PiS i obsadzonej przez nominatów tej partii nielegalnej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, nielegalnej i upolitycznionej Krajowej Rady Sądownictwa oraz działającej pod dyktando PiS atrapy sądu konstytucyjnego. „Puczyści” podważają też status neosędziów, ludzi często bez kompetencji i kręgosłupa moralnego, którzy zawdzięczają kariery układom politycznym.

A już największą zbrodnią Donalda Tuska i jego szajki jest to, że uchwalili budżet państwa, pozbawiając sutych pensji Święczkowskiego i innych tzw. sędziów TK.

Nie trzeba być wytrawnym prawnikiem, by dojść do wniosku, że mamy do czynienia z hucpą w wykonaniu Święczkowskiego. Jego metody działania polegają na fałszywym oskarżaniu i wrabianiu ludzi w przestępstwa. Tak było w przypadku Barbary Blidy. Wobec niewinnej kobiety uknuto zakończoną tragicznie intrygę, a okoliczności śmierci popularnej polityczki lewicy nigdy nie udało się wyjaśnić. Między innymi dlatego, że ślady na miejscu tragedii zostały dokładnie zatarte przez podległych Święczkowskiemu funkcjonariuszy.

W podobny sposób jak Barbarę Blidę, tj. wrabiając w przestępstwa, Święczkowski chciał załatwić również byłego zastępcę prokuratora generalnego Andrzeja Kaucza, Romana Giertycha czy Jolantę i Aleksandra Kwaśniewskich. Nie ma więc co się dziwić, że wierny żołnierz PiS udający sędziego poszedł po bandzie i wykrył zamach stanu.

„Ostry” w natarciu

Donos o zamachu Święczkowski przekazał swojemu koledze i byłemu podwładnemu Michałowi Ostrowskiemu, zwanemu „Ostrym”. To jeden z sześciu zastępców prokuratora generalnego, których Adam Bodnar dostał w spadku po Zbigniewie Ziobrze (Ostrowski został powołany w listopadzie 2023 r., już po przegranych przez PiS wyborach). Oprócz Ostrowskiego są to: Robert Hernand, Tomasz Janeczek, Krzysztof Sierak, Andrzej Pozorski i Beata Marczak. Ta ostatnia jednak w przeciwieństwie do pozostałych uznaje Dariusza Korneluka za prokuratora krajowego i nie sabotuje decyzji przełożonego. Ziobrowych buntowników nie można odwołać bez zgody Andrzeja Dudy, bo spodziewając się utraty władzy, PiS skutecznie zabetonowało prokuraturę, dając prezydentowi nadzwyczajne kompetencje.

Ostrowski szybko zabrał się do pracy. W ciągu kilku dni przesłuchał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Jawne tajemnice i niebezpieczne związki

Prokuratura bierze się za ludzi Antoniego Macierewicza

Pułkownik rezerwy Krzysztof G., zaufany człowiek i współpracownik Antoniego Macierewicza oraz Michała Dworczyka, usłyszał zarzuty prokuratorskie. Sprawa jest odpryskiem tzw. afery mejlowej. Chodzi o mejle wykradzione z prywatnej poczty Michała Dworczyka, wówczas szefa KPRM, które potem publikowano w serwisie Poufna Rozmowa na komunikatorze Telegram. Była to korespondencja m.in. z Mateuszem Morawieckim oraz politykami i nieformalnymi doradcami premiera. Oprócz plotek, zakulisowych działań, knowań i intryg w wykonaniu polityków PiS opinia publiczna poznała także informacje, które ze względu na bezpieczeństwo Polski nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego.

Wojskowe plany w prywatnej skrzynce

Choć Krzysztof G. był oficjalnym doradcą w KPRM, do celów służbowych używał (podobnie jak Dworczyk) prywatnej poczty elektronicznej. W przesyłanych wiadomościach pisał o kulisach przetargów dla wojska, uzbrojeniu, przemyśle obronnym. Do mejli dołączał zdjęcia, plany, schematy, notatki. Takie postępowanie było po prostu głupie. Wojskowy współpracownik szefa kancelarii premiera powinien wiedzieć, jak się obchodzić z dokumentami.

W jednej z wiadomości pułkownik informował Dworczyka o programie „Pirat”. Jest to system lekkich przeciwpancernych pocisków kierowanych, opracowany przez Zakłady Metalowe Mesko – jedną z firm strategicznych, produkującą amunicję dla wojska. Do ujawnionych mejli dołączone były takie dokumenty jak opis przeznaczenia zestawu rakietowego, dokładne parametry taktyczno-techniczne wyrzutni oraz samego pocisku, a także szczegółowe informacje na temat stanu realizacji całego projektu. Z załączonej anonimowej notatki można było się dowiedzieć, że Mesko ma trudności w realizacji kontraktów dla armii, za co na spółkę nakładane są wielomilionowe kary. Mesko miało też produkować wadliwe uzbrojenie. Dotyczyło to przenośnych przeciwlotniczych zestawów rakietowych Piorun czy granatów moździerzowych 98 mm, które miały problem z celnością. Natomiast produkowany przez Mesko na licencji izraelskiej przeciwpancerny pocisk kierowany Spike „nie miał potwierdzonej przebijalności przez płytę pancerną chronioną pancerzem reaktywnym ERAWA”. W notatce wspomniano też o brakach w zabezpieczeniu surowcowym do produkcji amunicji i braku wsparcia ze strony rządu. Sytuacja przedsiębiorstwa miała być tak trudna, że pojawiły

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Śledztwa pod presją PiS

Zbigniew Ziobro przekształcił prokuraturę w zorganizowaną grupę przestępczą

Opublikowany przez Prokuraturę Krajową i obejmujący 200 spraw pierwszy raport dotyczący postępowań prokuratorskich z lat 2016-2023, w stosunku do których wystąpiło podejrzenie politycznego wpływu na ich przebieg i podejmowane decyzje, jest wstrząsający. Pokazuje mafijny układ, który niczym nowotwór rozrósł się w jednym z najważniejszych urzędów państwowych, powołanym do ścigania przestępstw i stania na straży praworządności.

Biorąc w 2016 r. pod but prokuraturę, Zbigniew Ziobro działał w sposób przemyślany i metodyczny. Przeprowadził niespotykaną wcześniej czystkę kadrową. Usunął doświadczonych prokuratorów ze stanowisk funkcyjnych, a na ich miejsce powołał młodych z krótkim stażem, którzy dali się skorumpować. „W zamian za władzę i pieniądze gotowi byli świadczyć przysługi władzy politycznej i budować nowy, podległy jej ustrój (…). Nowe prawo stworzyło mechanizmy pozwalające na instytucjonalne »przekupstwo« prokuratorów, którzy za stanowiska, apanaże i szereg innych korzyści mieli dbać o oczekiwane funkcjonowanie politycznej prokuratury. Zamiarem było stworzenie nowej elity prokuratorskiej kosztem doświadczonych i przyzwoitych prokuratorów. Wprowadzono cały szereg instrumentów, które miały wzmocnić władzę Prokuratora Generalnego, wyposażając go w cały wachlarz uprawnień pozwalających stosować metodę »kija i marchewki«. To proste rozwiązanie okazało się skuteczne, a wielu prokuratorów w sposób cyniczny stawało po stronie nowej władzy, pilnując na różnych szczeblach organizacyjnych jej interesów”, napisano w raporcie.

Oczywiście Ziobro nie działał sam. W podporządkowywaniu prokuratury pomagali mu starzy druhowie z czasów pierwszego rządu PiS, m.in. Bogdan Święczkowski, Krzysztof Sierak, Robert Hernand, Michał Ostrowski, Przemysław Funiok czy Tomasz Janeczek. Panowie ci objęli kluczowe stanowiska w prokuraturze.

Niewielka grupa prokuratorów, która głośno protestowała przeciwko upolitycznieniu, została spacyfikowana. Osoby te poddano represjom, delegując je do oddalonych od ich miejsca zamieszkania jednostek prokuratury, wszczynano wobec nich postępowania dyscyplinarne i karne.

Polityczny parasol ochronny

Naczelna zasada działania prokuratury była taka: chronić za wszelką cenę osoby związane z PiS, które dopuściły się przestępstw. Z kolei wobec osób, które uznawano za wrogów politycznych, wszczynano bezpodstawne i trwające latami śledztwa bez kierowania aktów oskarżenia do sądu lub kierowano akty oskarżenia w celu „udręczenia osób stawiennictwem w sądach i oczekiwaniem przez wiele lat na ostateczne rozstrzygnięcie”.

Wiele wskazuje na to, że wszystkie te działania były koordynowane na najwyższym szczeblu partyjnym, z Jarosławem Kaczyńskim. Bogdan Święczkowski, który był prokuratorem krajowym, często pojawiał się w warszawskiej siedzibie Prawa i Sprawiedliwości przy ulicy Nowogrodzkiej, gdzie m.in. informował prezesa PiS o przebiegu interesujących go śledztw.

O ścisłej współpracy partii rządzącej i prokuratury świadczą szokujące działania niczym z filmów o mafii. W 2016 r. PiS wprowadziło do Kodeksu postępowania karnego przepis, na mocy którego prokuratura wycofała z sądu akt oskarżenia wobec ulubieńca prezesa Kaczyńskiego, Daniela Obajtka, oskarżonego o korupcję i oszustwo. Po wycofaniu aktu oskarżenia śledztwo zostało umorzone, a były wójt Pcimia oczyszczony z zarzutów. Mając nad sobą polityczny parasol ochronny, Obajtek, zamiast odpowiedzieć za popełnione przestępstwa, robił karierę jako prezes Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, prezes grupy Energa i PKN Orlen. Teraz bryluje w Parlamencie Europejskim, kreując się na ofiarę zbrodniczego reżimu Donalda Tuska.

Upiekło się też Justynie Helcyk z Obozu Narodowo-Radykalnego. Kobieta miała odpowiedzieć za nawoływanie do nienawiści rasowej. Jednak po interwencji posła PiS Adama Andruszkiewicza prokuratura

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Publicystyka

Hukiem i groźbą

PiS zakrzykuje koalicję. A ta się cofa

Czy PiS kompletnie zakrzyczy koalicję? Jeśli będzie się działo tak jak do tej pory, uda mu się. Jeżeli będzie wygrywać opinia, że to tylko gadanie, że oni, pisowcy, tak mają, więc nie ma co zwracać na to uwagi – też im się uda.

Mamy bowiem sytuację niesłychaną, choć akurat dla dziennikarzy „Przeglądu” nie jest ona zaskakująca. PiS swoim krzykiem zaczyna zagłuszać resztę polskiej sceny politycznej – za chwilę nie tylko ją stłumi, ale wręcz zacznie nadawać jej ton. I to będzie koniec. Zerkam na informacje z ostatnich dni. Prokuratura zaprezentowała częściowy raport z audytu postępowań prowadzonych przez ten organ za czasów Zbigniewa Ziobry. 200 spośród 600 spraw. To m.in. postępowania dotyczące „dwóch wież”, wypadku Beaty Szydło, syna Jacka Kurskiego czy kilometrówek Ryszarda Czarneckiego. Prokuratura Krajowa wspomina o licznych nadużyciach i naciskach, o tym, że co do 112 spraw są poważne zastrzeżenia (tak to delikatnie nazwano), które powinny skutkować odpowiedzialnością karną i dyscyplinarną. – Tak naprawdę trzech prokuratorów stawiło opór swoim przełożonym i starali się postępować zgodnie z literą prawa i orzecznictwem – mówiła prokurator Katarzyna Kwiatkowska, szefowa zespołu, który przeprowadzał audyt. – Po drugiej stronie jest cała reszta prokuratorów, niektórzy się powtarzają. Dlatego te sprawy karne czy dyscyplinarne będą dotyczyły ok. 50-60 prokuratorów – dodała.

Na raport odpowiada Zbigniew Ziobro, który pisze: „Wielokrotny przestępca Bodnar, który regularnie łamie prawo i dopuszcza się licznych nadużyć, chce dziś udawać sprawiedliwego. (…) Dziś Bodnar oskarża z pozycji siły i przemocy. Wymyślił 200 politycznych spraw, ale jutro sam stanie przed sądem”.

Całe dziennikarskie życie przypominano mi, że przestępcą można nazwać tylko kogoś, kto jest skazany prawomocnym wyrokiem sądu. Do momentu uprawomocnienia się wyroku jest osobą niewinną. A Ziobro opowiada o Bodnarze rzeczy niestworzone, za które w normalnych czasach trafiłby pod sąd. I co? Cisza.

Czyli w Polsce tak można? Bo Ziobrę chroni immunitet poselski? Może zatem trzeba go uchylić? Bo immunitet nie może być tarczą, zza której rzuca się pomówienia. A milczenie rozzuchwala. Nie dziwmy się więc, że pisowcy poczynają sobie coraz bezczelniej. Regularnie, niemal w każdej audycji, w której biorą udział, grożą i zapowiadają odwet.

„Będziemy pamiętali o tych, którzy złamali porządek prawny. Odpowiedzą w wolnej Polsce karnie i majątkowo”, straszy Michał Wójcik, poseł PiS, oddany ziobrysta. Nawet wypowiadająca się zwykle w sposób wyważony Małgorzata Wassermann mówi o rządzących: „Kryminał. Rozliczymy karnie, cywilnie i finansowo”. A Mariusz Błaszczak, też przecież nie pistolet, biada: „Polska pod rządami koalicji 13 grudnia nie jest krajem demokratycznym. Polska jest krajem, w którym siłą zmieniany jest ustrój”.

Te wypowiedzi można mnożyć, politycy PiS wręcz ścigają się na groźby. I to jest ton, który oczywiście nadaje Jarosław Kaczyński. Prezes do wcześniejszych opinii, że Polska jest kondominium niemiecko-rosyjskim i w zasadzie znajduje się pod okupacją (stąd te opowieści Wójcika o „wolnej Polsce”, bo wolna jest tylko wtedy, kiedy jest rządzona przez PiS), dodaje nowe. Że prawo w Polsce nie istnieje, że sędziowie nie są sędziami, „w sądownictwie dochodzi do nowych zjawisk”. „Dokonuje się zmiany polegającej na tym, że grupę (…) tzw. neosędziów przesuwa się do wydziału, w którym nie podejmuje się żadnych istotnych decyzji, a w szczególności nie wydaje się wyroków”. A celem tego jest „przeprowadzenie procesów politycznych przeciwko PiS”. Faktycznie więc Kaczyński ogłasza stan okupacji. I wzywa do oporu przeciwko obecnej władzy, do nieposłuszeństwa.

To są niebezpieczne zabawy ludzi, którzy dla władzy zrobią wszystko. Kaczyński – bo musi rządzić. Ekipa skupiona wokół niego, ci wszyscy pożal się Boże politycy, dziennikarze, urzędnicy, różnej maści funkcjonariusze – bo nigdy w życiu tak dobrze nie mieli, bo opływali w miliony, a teraz mają mniej. Niektórzy boją się śledztw, co jeszcze bardziej ich radykalizuje. Wołają, że to koniec Polski, a to tylko koniec ich osobistej prosperity. Krzyczą zatem, rozkręcają emocje. Biorą na swoich zakładników miliony Polaków, którzy im kiedyś zaufali i którzy nie chcą się pogodzić z myślą, że zostali oszukani. I żeby sprawa była jasna –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.