Tag "prokuratura"

Powrót na stronę główną
Kraj

Lenie Zbigniewa Ziobry

Czy się stoi, czy się leży, 46 tysięcy się należy

Zastępcy prokuratora generalnego Michał Ostrowski, Robert Hernand i Krzysztof Sierak podnieśli larum, ponieważ Adam Bodnar skierował ich do pracy (od lutego i marca 2025 r.) w wydziałach zamiejscowych (dolnośląskim, mazowieckim i śląskim) Departamentu ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej. Wielu prokuratorów marzy o tym, aby trafić do tej elitarnej jednostki zajmującej się najpoważniejszymi przestępstwami, ale nominatom Zbigniewa Ziobry jest to nie na rękę. Praca w tzw. pezecie, choć nobilitująca, nie należy do najłatwiejszych. Normą jest, że trzeba ślęczeć kilkanaście godzin dziennie nad tomami akt skomplikowanych spraw, uczestniczyć w przesłuchaniach podejrzanych i świadków, a panowie prokuratorzy ostatnio zanadto się nie przepracowywali.

Ziobryści zapowiedzieli, że nie podporządkują się decyzji prokuratora generalnego o przeniesieniu w teren i nie opuszczą wygodnych biur Prokuratury Krajowej w Warszawie przy ulicy Postępu 3, gdzie obecnie urzędują.

Nie ma z nimi żadnego kontaktu

Zgodnie z obowiązującym zarządzeniem prokuratora generalnego Robert Hernand w zakresie swoich obowiązków ma przypisane udzielanie odpowiedzi na interpelacje i zapytania poselskie oraz oświadczenia senatorskie, a także kierowanie do właściwego organu wniosków o wyrażenie zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej lub odpowiedzialności za wykroczenie osoby objętej immunitetem. Takimi samymi sprawami zajmuje się Michał Ostrowski, któremu przydzielono też analizę oświadczeń majątkowych najwyższych rangą prokuratorów. Natomiast Krzysztof Sierak oprócz spraw immunitetowych dostał sprawy ułaskawieniowe oraz „analizę spraw o szczególnym znaczeniu historycznym”.

Ponieważ Hernand, Ostrowski i Sierak mają większość obowiązków przypisanych w zastępstwie prokuratora generalnego, może być tak, że w ogóle nic nie robią. Panowie prokuratorzy solidarnie nie odpowiedzieli na pytania, które im przesłałem. A chciałem m.in. wiedzieć, jak wygląda ich dzień pracy i czym konkretnie się zajmują. Niewiele do powiedzenia ma też rzecznik Prokuratury Krajowej. „Nie mam takiej wiedzy, nie mam z nimi żadnego kontaktu. Nie uczestniczą w żadnych naradach i odprawach z udziałem kierownictwa Prokuratury Krajowej, w tym Dariusza Korneluka. Nie uczestniczą w naradach z prokuratorami

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Wielkie branie we Wrześni

Długa jest lista afer, które mają na głowie prokuratorzy. Ukradzione setki milionów złotych i setki złodziei, powtarzających za pisowskim ministrem Romanowskim: to nie moja ręka. Tak jest na górze. A na dole? Prokuratura Rejonowa w Lesznie prowadzi postępowanie w sprawie nagród, jakie sobie przyznawali urzędnicy w Starostwie Powiatowym we Wrześni. Śledztwo obejmuje lata 2019-2024. Powiat był i jest w tak tragicznym położeniu, że dla 78 tys. mieszkańców brakowało kasy na wszystko. Ale nie na nagrody dla urzędników: 101 tys., 60 tys.,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Nieznani zabójcy górników

Proces milicjantów oskarżonych o strzelanie do górników z kopalni Wujek to wieloletnia walka o prawdę czy polityczna inscenizacja?

Założę się, że nie wiecie, jakie przestępstwo zdaniem prokuratury i sądu popełnili funkcjonariusze plutonu specjalnego ZOMO, którzy 16 grudnia 1981 r. mieli strzelać do strajkujących ludzi. Funkcjonariuszy tych skazano za udział w bójce z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Nie bardzo wiadomo, jak funkcjonariusz wykonujący rozkazy i działający w ramach formacji mundurowej może uczestniczyć w bijatyce. Ale jasne jest przynajmniej, dlaczego przyjęto taką podstawę prawną – otóż nie udało się ustalić, którzy oskarżeni strzelali i którzy zabijali. Dokonano więc ekwilibrystyki prawnej, bo przecież ktoś za tę największą zbrodnię stanu wojennego musiał odpowiedzieć. I musiał pójść do paki.

Czy bójka może być zbrodnią? Oczywiście. Gdy chodzi o pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Oskarżyciel twierdził, że milicjanci dopuścili się właśnie takiej zbrodni. Pobili górników ze skutkiem śmiertelnym przy użyciu broni palnej. Bili poprzez strzelanie. Przy czym tego pobicia mieli się dopuścić również ci milicjanci, których w Wujku nie było. A jeszcze inni funkcjonariusze plutonu specjalnego, którzy w pacyfikacji kopalni uczestniczyli, zdaniem prokuratury zbrodni nie popełnili, lecz byli jej świadkami.

To była bitwa

Jednego nikt nigdy nie kwestionował. W Wujku doszło do bitwy. Przed szturmem sił złożonych z Milicji Obywatelskiej i wojska górnicy się uzbroili. Mieli nie tylko kamienie i ciężkie śruby, lecz także łańcuchy czy wykonane z naostrzonych prętów piki. Toteż wśród milicjantów również było wielu rannych.

Bitwa została przerwana, gdy padły strzały. Początkowo górnicy myśleli, że strzelano tylko na postrach. Ale gdy się okazało, że kilku strajkujących zostało trafionych, zapadła decyzja o zakończeniu protestu. Bilans ofiar wśród okupujących kopalnię to 9 zabitych i 23 z ranami postrzałowymi. Wśród szturmujących było 41 rannych milicjantów i żołnierzy, w tym 11 ciężko.

Pierwsze dochodzenie dotyczące tych wydarzeń wszczęto natychmiast. Po miesiącu zostało umorzone. Milicjanci mieli działać w ramach obrony koniecznej. Po zmianie ustrojowej prokuratura ponownie wszczęła śledztwo. Jego prowadzenie powierzono młodemu i ambitnemu śledczemu. Ten wzywał milicjantów z plutonu specjalnego na przesłuchania, a następnie składał im propozycję nie do odrzucenia. Kto pójdzie na współpracę, będzie świadkiem, w przeciwnym razie stanie się oskarżonym.

Proces do powtórki

Proces oskarżonych milicjantów trzeba było kilka razy powtarzać. Pierwszy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Rzeźnik sprawiedliwości

Bogdan Święczkowski powinien zasiadać na ławie oskarżonych, a nie kierować pracami Trybunału Konstytucyjnego

Zgodnie z przewidywaniami nowym prezesem marionetkowego Trybunału Konstytucyjnego został Bogdan Święczkowski, ze względu na swoją posturę zwany „Godzillą”. Podczas uroczystości wręczenia powołania w Pałacu Prezydenckim Andrzej Duda nie mógł się nachwalić Święczkowskiego. Mówił, że nominat ma „wielkie doświadczenie w instytucjach, których działanie nie jest łatwe” i on „osobiście to doświadczenie obserwował”, gdy pracował w Ministerstwie Sprawiedliwości. A od 2016 do 2022 r. Święczkowski jako prokurator krajowy „niósł na swoich barkach odpowiedzialność za funkcjonowanie całej prokuratury, olbrzymiej instytucji odpowiedzialnej za porządek prawny i bezpieczeństwo państwa, ale i za praworządność obserwowaną od strony interesu publicznego”.

Powołanie Bogdana Święczkowskiego na prezesa TK i wystawienie mu laurki jest obrazą państwa i obywateli, prawa i przyzwoitości. Święczkowski nie gwarantuje apolityczności urzędu nie tylko jako były polityk i wiceminister w rządzie PiS. Świeżo powołany prezes TK był najważniejszym prokuratorem i szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ma wiedzę, którą może wykorzystywać, np. szantażując uczestników postępowań prowadzonych przed TK. Zapewne ma haki na polityków, urzędników państwowych i prokuratorów, a być może nawet na innych sędziów. Niedorzeczne twierdzenie? Każdy, kto tak uważa, powinien dokładnie prześledzić przeszłość Święczkowskiego.

Kolega Zbigniewa Ziobry

Święczkowski karierę zawdzięcza Zbigniewowi Ziobrze, z którym w latach 90. robił aplikację prokuratorską. Łączy ich też rok urodzenia, 1970. Gdy Ziobro był wiceministrem w resorcie sprawiedliwości kierowanym przez Lecha Kaczyńskiego, ściągnął w 2001 r. Święczkowskiego do Prokuratury Krajowej. Tam Święczkowski zajmował się m.in. tropieniem źródeł informacji dziennikarzy piszących niepochlebne teksty o wpływowych ludziach z rządu AWS-UW. Po odwołaniu Kaczyńskiego z funkcji ministra sprawiedliwości został szeregowym prokuratorem w Prokuraturze Okręgowej w Katowicach. Jesienią 2005 r., po wygranych przez PiS wyborach, Ziobro awansował go na dyrektora Biura ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej, gdzie Święczkowski nadzorował wszystkie najważniejsze śledztwa. Miał wtedy ledwie 36 lat i brakowało mu doświadczenia oraz kompetencji, aby zajmować tak ważne stanowisko.

Rządy PiS koncentrowały się wówczas na haśle walki z tzw. układem. Chodziło o nieformalne związki ludzi, którzy kariery zaczęli robić jeszcze w czasach PRL albo mieli rzekomo związki z politykami SLD. Partia Jarosława Kaczyńskiego wzięła na celownik różne grupy zawodowe, m.in. dyplomatów, urzędników państwowych, nauczycieli akademickich, działaczy związków sportowych i lekarzy. Święczkowskiemu przypadło zadanie rozprawienia się z „układem” w prokuraturze. Wytypowano grupę wysokich rangą śledczych, których zaczęto wikłać w absurdalne i wyimaginowane afery.

Dopaść prokuratora Kaucza

Sprawa wyszła przypadkiem. Były zastępca prokuratora generalnego Andrzej Kaucz został wezwany na przesłuchanie do Prokuratury Krajowej, która prowadziła śledztwo dotyczące nielegalnego obrotu ziemią z zasobu Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Jeden z podejrzanych po wielu latach przypomniał sobie, że Kaucz może być zamieszany w proceder przestępczy. Prokurator Kaucz zeznał: „Chcę wskazać na przyczyny, dla których niniejsze postępowanie zostało zainicjowane. Po objęciu funkcji Prokuratora Generalnego przez Zbigniewa Ziobrę, w kilka miesięcy później Dyrektorem Biura Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej został pan Święczkowski. W drodze kontaktów z Ministrem Sprawiedliwości Prokuratorem Generalnym ustalono listę osób z Prokuratury Krajowej, co do których założono, że za wszelką cenę należy wobec nich wszcząć postępowania dyscyplinarne, a nawet karne. Na czele tej listy znalazła się prokurator Małgorzata Wilkosz-Śliwa. Ja również figurowałem w składzie tej grupy. (…) Pan Święczkowski polecił pionowi PZ (przestępczości zorganizowanej – przyp. A.S.) dokonać kwerendy prowadzonych spraw karnych, gdziekolwiek pojawiały się nasze nazwiska. W przypadku mojej osoby na skutek informacji uzyskiwanych z prokuratur w Polsce, gdzie przewijało się moje nazwisko, byłem przesłuchiwany w charakterze świadka. Te przesłuchania miały miejsce m.in. w Prokuraturze Okręgowej w Rzeszowie, gdzie byłem przesłuchiwany w sprawie żądania przeze mnie korzyści majątkowej w kwocie 200 tys. zł w zamian za umorzenie postępowania dotyczącego firmy »1 Przemysłowa«. Nadto w tej samej prokuraturze byłem przesłuchiwany w sprawie Wiesława Huszczy na okoliczność udzielenia mu pomocy w załatwianiu transakcji, poprzez wskazanie skutecznego adwokata. W Prokuraturze Okręgowej w Gdańsku byłem przesłuchiwany w sprawie mafii paliwowej na okoliczność zawiązania przeze mnie agenturalnej siatki byłych funkcjonariuszy i rezydentów Stasi w Polsce po 1989 r. Następne postępowanie, w którym występowałem i byłem przesłuchiwany kilkakrotnie, najpierw w Prokuraturze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Minister przestępczości

Zbigniew Ziobro miał czuwać nad przestrzeganiem porządku i sprawiedliwości, a zamiast tego stał się symbolem złodziejstwa, tuszowania przestępstw i nadużywania władzy

Ciemne chmury zbierają się nad Zbigniewem Ziobrą, który prawdopodobnie zostanie przez policję doprowadzony siłą przed sejmową komisję śledczą ds. Pegasusa. Będzie to widowisko, jakiego Wiejska  jeszcze nie widziała. Najpierw jednak Sejm musi przegłosować wniosek o odebranie immunitetu byłemu ministrowi sprawiedliwości i prokuratorowi generalnemu, co wydaje się formalnością. Z drugiej strony Ziobro, skoro – jak twierdzi – nie ma nic do ukrycia, powinien się stawić dobrowolnie, ale cwani posłowie PiS skierowali do upolitycznionego Trybunału Konstytucyjnego wniosek o zbadanie zgodności z ustawą zasadniczą uchwały powołującej komisję śledczą. Trybunał Julii Przyłębskiej, z prokuratorem PRL i byłym posłem PiS Stanisławem Piotrowiczem w składzie, podzielił mętne wywody polityków partii Jarosława Kaczyńskiego, że zakres działania komisji śledczej został „skonstruowany niepoprawnie z punktu widzenia logiki”. Ziobro z kolei najpierw twierdził, że jest ciężko chory i nie może przybyć do Sejmu. Gdy się okazało, że jego stan zdrowia pozwala na udział w pracach komisji, zmienił front, argumentując, że wedle wyroku TK komisja nie istnieje, ale jak zostanie powołana zgodnie z prawem, chętnie się stawi, by złożyć zeznania, „bo pokażą one, jak wiele zrobiłem, by Polacy mogli czuć się bezpieczniej”.

Nielegalna inwigilacja

W sprawie Pegasusa działa też prokuratura. W lutym br. Adam Bodnar powołał zespół doświadczonych śledczych w Mazowieckim Wydziale Zamiejscowym Departamentu ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Warszawie. Już samo przydzielenie tej wyspecjalizowanej jednostce do zwalczania najpoważniejszej przestępczości kryminalnej prowadzenia śledztwa w sprawie zakupu i nielegalnego wykorzystywania cyberbroni świadczy o powadze sytuacji. A poszkodowanych może być nawet kilkaset osób. Są wśród nich m.in. europoseł Krzysztof Brejza, poseł i adwokat Roman Giertych, prokurator Ewa Wrzosek, były prezydent Sopotu, obecnie poseł, wiceminister funduszy i polityki regionalnej Jacek Karnowski, cieszący się powszechnym szacunkiem były dowódca Wojsk Lądowych gen. Waldemar Skrzypczak, posłanka Magdalena Łośko, lider Agrounii, a teraz wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak, jedna z liderek Strajku Kobiet Klementyna Suchanow, dziennikarz Tomasz Szwejgiert, który napisał książkę o Mariuszu Kamińskim.

Za pomocą Pegasusa szpiegowano również ludzi związanych z obozem PiS: byłego posła Mariusza Antoniego Kamińskiego, byłego wpływowego rzecznika partii Adama Hofmana, byłego ministra skarbu Dawida Jackiewicza oraz Katarzynę Kaczmarek, żonę słynnego „agenta Tomka”, który stał się wrogiem PiS.

Pegasus to zabójcza broń.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Biznesmeni i złodzieje

Afera w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych zatacza coraz szersze kręgi, ale nie dzięki zeznaniom twórcy marki Red is Bad

Sprowadzenie do Polski Pawła Szopy wywołało emocje wśród komentatorów wydarzeń politycznych, którzy przewidywali, że prawicowy biznesmen pójdzie na współpracę z prokuraturą i zacznie sypać swoich mocodawców. Oznaką tego miała być rezygnacja z usług adwokatów – Krzysztofa Wąsowskiego i Bartosza Lewandowskiego. Obrońcą Szopy został Jacek Dubois. Mecenas reprezentuje również Tomasza Mraza, byłego dyrektora Funduszu Sprawiedliwości. Urzędnik ten, licząc na łagodny wyrok, ujawnił nadużycia, w których brał udział.

Nie ma jednak co liczyć na to, że mec. Jacek Dubois namówi Szopę do zawarcia układu z prokuraturą. Prawnik u boku kontrowersyjnego biznesmena nie pojawił się nagle, według moich informacji Szopa korzystał z jego usług już wcześniej. Należy też pamiętać, że przebiegły Mraz, który był w centrum układu przestępczego, zawczasu wiedział, co się święci, i potajemnie nagrywał uczestników nielegalnego procederu. Sytuacja Szopy jest zgoła odmienna, gdyż był „tylko” dostawcą towarów dla Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Nie miał mocy decyzyjnej. To prezes RARS Michał Kuczmierowski rozdawał karty, tj. intratne zlecenia. I to on ponosi główną odpowiedzialność.

Do zadań RARS należy zakup i magazynowanie rezerw strategicznych na wypadek wojny czy innego kryzysu. Chodzi m.in. o paliwa, wyroby medyczne i sprzęt techniczny. W tym celu agencja powinna organizować przetargi, zlecając dostarczenie towarów pośrednikom, lub zaopatrywać się bezpośrednio u producentów. Jednak za prezesury Michała Kuczmierowskiego dysponująca wielomiliardowym budżetem RARS stała się maszynką do wyprowadzania pieniędzy do ludzi powiązanych z politykami PiS.

Ustosunkowany biznesmen

Moi informatorzy twierdzą, że choć Szopa składa obszerne zeznania w katowickiej prokuraturze, nie przyznaje się do zarzutów. A chodzi o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, współdziałanie w przekroczeniu uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych reprezentujących RARS oraz pranie brudnych pieniędzy. Według ustaleń prokuratury dzięki układom politycznym Szopa dostawał lukratywne zlecenia z RARS, m.in. na zakup agregatów prądotwórczych, które miały trafić do ogarniętej wojną Ukrainy. Biznesmen dostał z RARS ok. 312 mln zł na agregaty, choć zapłacił za nie w Chinach niecałe 70 mln zł. Na czysto zarobił więc co najmniej 240 mln zł.

Szopa broni się w prokuraturze, twierdząc, że wszystko odbyło się legalnie, a zlecenie z RARS było uzasadnione tym, że miał rozległe kontakty biznesowe na całym świecie i już od kilku lat współpracował z rządową agencją, dostarczając m.in. środki ochrony osobistej, kołdry, poduszki, pościel. Sytuacja z agregatami była nadzwyczajna, bo po wybuchu wojny w Ukrainie trudno było kupić taki sprzęt w Europie. W umowie z RARS Szopa zobowiązał się do zapewnienia ewentualnych napraw gwarancyjnych na swój koszt. Ze swoich pieniędzy musiał też opłacić transport agregatów z Chin do Polski, co kosztowało go kilkadziesiąt milionów złotych. Poza tym nie można winić biznesmena za to, że agencja podległa premierowi Mateuszowi Morawieckiemu dawała mu zlecenia, z których sumiennie się wywiązywał. A że ceny towarów, które dostarczał do RARS, były powyżej rynkowych? To nie jest przestępstwem. Niech się tłumaczy Kuczmierowski… Ten jednak siedzi w londyńskim areszcie, czekając na ekstradycję do Polski.

Tak z grubsza wygląda linia obrony Pawła Szopy. Jednak śledczy dysponują m.in. zeznaniami Justyny G., byłej dyrektorki Biura Zakupów w RARS. Otóż prezes RARS wydawał podwładnej polecenia zamawiania towarów u Szopy „na karteczkach, w trakcie rozmów na osobności”. Podczas przesłuchania Justyna G. powiedziała: „To były małe, białe karteczki z kostki lub karteczki żółte, samoprzylepne. Jak zapis na karteczce odczytałam, to Kuczmierowski wkładał je do niszczarki, która stała w jego gabinecie. Kilka karteczek wzięłam do swojego notatnika, później je niszczyłam. Brałam je po to, że jak było więcej danych, bo nie byłam w stanie zapamiętać wszystkich szczegółów”.

Inna urzędniczka zeznała: „Było powiedziane, że zapytania muszą iść tylko do firm i osób wskazanych przez kierownictwo. Nie można wysyłać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Męczeństwo księdza Olszewskiego

Jak pisowscy propagandziści wykreowali aferzystę na świętego i ofiarę prześladowań politycznych

Gdyby ks. Michał Olszewski został oskarżony o pedofilię czy przemyt narkotyków, pewnie nie stawano by tak chętnie w jego obronie. Ale ma on to wyjątkowe szczęście, że uczestniczył w zakrojonym na szeroką skalę procederze przestępczym wyprowadzania pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości, nad którym patronat sprawowali wpływowi politycy: Zbigniew Ziobro i jego zastępca w Ministerstwie Sprawiedliwości Marcin Romanowski. Ten drugi ma postawione zarzuty i uchylony immunitet, ale na razie skutecznie unika aresztu. Dodajmy, że w tym rozkradaniu publicznych pieniędzy brało udział wielu polityków i działaczy Suwerennej Polski. Oni również są na celowniku prokuratury. Takie doborowe towarzystwo zapewnia Olszewskiemu medialny parasol ochronny.

Proceder przestępczy

Zarzuty postawione duchownemu przez prokuraturę są poważne. Chodzi o przywłaszczenie mienia, pranie pieniędzy i udział w zorganizowanej grupie mającej popełniać przestępstwa przeciw mieniu, szczególnie poprzez przekraczanie uprawnień i niedopełnianie obowiązków oraz poświadczanie nieprawdy w dokumentach i wyrządzanie szkody w wielkich rozmiarach, aby osiągnąć korzyści.

Podobne zarzuty usłyszały Urszula Dubejko i Karolina Kucharska, urzędniczki ministerstwa, które też trafiły na siedem miesięcy do aresztu, a więzienne mury tak jak ks. Olszewski opuściły po wpłaceniu 350 tys. zł kaucji.

Przypomnijmy: przekręt polegał na tym, że Fundacja Profeto, której szefem jest ks. Olszewski, miała dostać ok. 100 mln zł (z czego 68 mln zł wypłacono) na budowę ośrodka dla ofiar przemocy. Tyle że wielebny nigdy nie zajmował się działalnością pomocową ani dobroczynną, aktywny był na polu biznesowo-medialnym. Rzekomy ośrodek dla ofiar przestępstw szykowany był zaś jako profesjonalne centrum multimedialne, składające się m.in. z sali widowiskowej na 350 osób, sal konferencyjnych i studiów nagraniowych.

Z ujawnionych taśm Tomasza Mraza, byłego dyrektora Funduszu Sprawiedliwości, który poszedł na współpracę z prokuraturą i potajemnie nagrywał kierownictwo resortu z czasów Ziobry, wiemy, że konkurs z ministerialną dotacją dla Profeto był ustawiony. Prokuratura dysponuje dowodami, że Urszula Dubejko, Karolina Kucharska i Marcin Romanowski doskonale wiedzieli, iż uczestniczą w procederze przestępczym, i podejmowali działania, aby się zabezpieczyć w razie ewentualnej wpadki. Spodziewając się postawienia zarzutów, „na bieżąco starali się monitorować działania podejmowane przez organy ścigania, ustalali treść składanych wyjaśnień i wersje obrony, a także podejmowali kroki, takie jak niszczenie danych na nośnikach pamięci, w celu usunięcia dowodów przestępstwa”.

Według doniesień „Gazety Wyborczej” ks. Olszewski wyprowadził kilkanaście milionów złotych na cele niezwiązane z budową ośrodka. Prawie 680 tys. zł trafiło do spółki, w której udziały ma jego obrońca, mec. Krzysztof Wąsowski. Ponad 150 tys. zł wielebny przekazał swojej matce, a 100 tys. zł ojcu. Około 5 mln zł Olszewski przekazał spółce, która zajmuje się wyposażaniem w profesjonalny sprzęt studyjny pomieszczeń do nagrywania audycji radiowych i telewizyjnych, a prawie 3,5 mln zł firmie produkującej i sprzedającej skarpetki. Dodajmy do tego, że Olszewski w sklepach, restauracjach, hotelach i na bilety (kolejowe, lotnicze) wydał ponad milion złotych, z bankomatu wypłacił ponad pół miliona złotych, a z banku ponad 50 tys. euro.

Zemsta Tuska i Putina

Politycy PiS i wspierające partię Jarosława Kaczyńskiego media nie tylko stanęli murem za ks. Olszewskim, ale jeszcze wykreowali go na męczennika za wiarę i ofiarę reżimu Donalda Tuska. Wszystko wskazuje, że operacja ta była starannie przemyślana i realizowana wedle opracowanego scenariusza. (Podobny zabieg zastosowano w przypadku Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, choć nie udało się uzyskać zamierzonego efektu). Zaczęło się już w marcu br., wkrótce po zatrzymaniu duchownego przez funkcjonariuszy ABW.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Wolność wyboru

Znowu widowiskowe zatrzymanie, tym razem Janusza Palikota. Poznałem go już dosyć dawno temu, kilka godzin rozmawialiśmy w jego mieszkaniu, bodaj w alei Przyjaciół. Robił dobre wrażenie, interesuje się filozofią, poezją, w ogóle sztuką, co zawsze mnie ujmuje. I ma sporo wdzięku. Dlatego ludzie, szczególnie z naszego środowiska, chętnie inwestowali w jego interesy. Ma być w sumie 5 tys. pokrzywdzonych, to się w głowie nie mieści. Jeżeli finansowo nadużył zaufania tylu osób, to okropne. Ale czy konieczny był

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Źle się dzieje w państwie polskim

Mija rok od wygranych przez koalicję wyborów, niedługo rząd Donalda Tuska będzie obchodził pierwszą rocznicę powołania. Jakkolwiek by na to patrzeć, upłynęła jedna czwarta kadencji! Nie udało się w tym czasie uchwalić żadnej w zasadzie ustawy ustrojowej, bo wszystkie wetuje prezydent, co więcej, będzie wetował następne – tak zapowiedział i realizuje to niezwykle konsekwentnie. Państwo polskie wciąż funkcjonuje bez Trybunału Konstytucyjnego, który albo nie działa, albo wydaje humorystyczne wyroki, których nikt nie szanuje, a organy państwa nie realizują. Na jego czele wciąż stoi pani Przyłębska, której prezesury nie uznaje nawet połowa sędziów i sędziów dublerów tegoż trybunału. Sąd Najwyższy też nie działa. W większości izb przewagę mają neosędziowie, których za sędziów nie uznaje reszta i znaczna część świata prawniczego. Na czele SN stoi neosędzia pani Manowska, funkcjonują także dwie izby, które wedle orzeczenia trzech innych połączonych izb oraz wedle orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej nie są sądami w rozumieniu polskiej konstytucji. Mimo to sędziowie (w większości neosędziowie), którzy w tych izbach zasiadają, ubierają się od czasu do czasu w togi i birety i, korzystając z pomieszczeń Sądu Najwyższego, udają, że przeprowadzają rozprawy. Wydają również od czasu do czasu jakieś orzeczenia, których nikt w państwie nie uznaje. W dodatku ci sędziowie nie sędziowie pobierają wysokie jak na polskie warunki wynagrodzenia i, zdaje się, są z siebie dość zadowoleni.

Jacyś neosędziowie SN uznali,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Prokurator do tuszowania przestępstw

Europoseł PiS, pierwsza prezes Sądu Najwyższego, wiceszef więziennictwa, brat komendanta głównego policji – oto kogo chronił prokurator Jerzy Ziarkiewicz

Prokuratura Krajowa poinformowała o wszczęciu śledztwa i postępowania dyscyplinarnego w sprawie „niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień przez byłego prokuratora regionalnego w Lublinie”. Chodzi o zaufanego człowieka Zbigniewa Ziobry, Jerzego Ziarkiewicza, który chronił związane z PiS osoby podejrzane o popełnianie przestępstw, a jednocześnie nadzorował śledztwa wymierzone w tych, których PiS uważało za swoich przeciwników.

Ta sprawa jest bezprecedensowa. W historii polskiej prokuratury zdarzali się nieuczciwi prokuratorzy, ale nie było jeszcze śledczego, który, wykonując dyspozycje polityczne, na tak masową skalę sprzeniewierzyłby się prokuratorskiemu ślubowaniu. Według moich informacji Ziarkiewicz może usłyszeć nawet kilkadziesiąt zarzutów. A jeśli podpadnięty prokurator „pęknie” w czasie śledztwa i zacznie mówić, być może pociągnie za sobą Zbigniewa Ziobrę. Jest bowiem mało prawdopodobne, by działał bez wiedzy i akceptacji przełożonego.

Prokurator o słusznych poglądach

Jerzy Ziarkiewicz pewnie nie zrobiłby tak spektakularnej kariery, gdyby PiS nie doszło do władzy. To dzięki Zbigniewowi Ziobrze został prokuratorem regionalnym w Lublinie, choć według plotek swój udział miał w tym również kościelny biznesmen o politycznych zapędach – o. Tadeusz Rydzyk. Ziarkiewicz nigdy nie krył się z poglądami. W swoim gabinecie na ścianie miał portret Marii i Lecha Kaczyńskich, bywał też często na miesięcznicach smoleńskich w Warszawie, choć nie afiszował się z tym. Gdy pod koniec listopada 2023 r. po przegranych przez PiS wyborach powstał marionetkowy rząd Mateusza Morawieckiego, dwutygodniowy minister sprawiedliwości i prokurator generalny Marcin Warchoł wręczył Ziarkiewiczowi odznakę Za Zasługi dla Wymiaru Sprawiedliwości, co w środowisku prawniczym odebrano jako ponury żart. Odznaka przyznawana jest bowiem „za zasługi na rzecz umacniania zasad demokratycznego państwa prawnego, kształtowania kultury prawnej oraz właściwego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości”.

Pod specjalną ochroną

Do nadzorowanej przez Ziarkiewicza prokuratury (i prokuratur podległych) kierowane były „najgorętsze” politycznie śledztwa. W zależności od zapotrzebowania część była prowadzona z przesadnym zaangażowaniem, inne zaś trafiały do tzw. zamrażarki, a właściwie do garażu prokuratury, gdzie ukrywano akta, co było niezgodne z prawem. W śledztwach, które rzekomo miały być prowadzone, nic się nie działo, a Ziarkiewicz tylko przedłużał ich bieg. Wyszło to na jaw przypadkiem, gdy jeden z kierowców prokuratury zaczał psioczyć na przełożonych, że musi parkować służbowy samochód pod chmurką, a w zimie dodatkowo odśnieżać pojazd i zdrapywać z niego lód, bo służbowy garaż zawalony jest pod sam sufit aktami.

Do tzw. zamrażarki trafiła np. sprawa ks. Mariusza W., wykładowcy akademickiego i dyrektora Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r., który zgwałcił kilka kobiet. Choć śledczy mieli zeznania pokrzywdzonych, duchowny przez kilka lat cieszył się wolnością. Został aresztowany dopiero w lipcu br., po tym jak nowe kierownictwo prokuratury nadało bieg „zamrożonym” śledztwom.

To Ziarkiewicz chronił przez lata europosła PiS Ryszarda Czarneckiego. Już w 2019 r. prokuratura dysponowała dokumentami z kontroli tzw. kilometrówek, którą przeprowadził Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF). Wynikało z nich, że polityk wyłudzał na gigantyczną skalę pieniądze z Parlamentu Europejskiego. Sprawa trafiła do podległej Ziarkiewiczowi Prokuratury Okręgowej w Zamościu i kisiła się tam przez pięć lat. Pewnie zakończyłaby się umorzeniem, ale PiS straciło władzę i nie dało się już dłużej tuszować nadużyć.

Prokurator Ziarkiewicz rozpiął także parasol ochronny nad bratem komendanta głównego policji Jarosława Szymczyka, Łukaszem S., który działał w zorganizowanej grupie przestępczej wyłudzającej miliony złotych ze skarbu państwa na tzw. karuzeli vatowskiej. Łukasz S. został zatrzymany wraz z dwoma innymi przestępcami. Oprócz zarzutu udziału w zorganizowanej grupie przestępczej usłyszał kolejne: prania brudnych pieniędzy, fałszowania faktur i oszustwa dotyczącego mienia znacznej wartości. Prowadzący śledztwo prokurator domagał się aresztu dla wszystkich podejrzanych, ale sąd rejonowy na to się nie zgodził, więc śledczy postanowił odwołać się od tej decyzji do sądu okręgowego. Wtedy interweniował Ziarkiewicz, który polecił wycofać wniosek o aresztowanie, ale tylko wobec Łukasza S. Prowadzący śledztwo prokurator nie zgodził się i zażądał polecenia na piśmie. Ziarkiewicz mu je wydał, dzięki czemu brat komendanta głównego policji uniknął aresztu, za to dwaj jego kompani trafili za kratki.

Już dawno powinien zostać osądzony płk Artur Dziadosz, były zastępca dyrektora generalnego Służby Więziennej, który w listopadzie 2019 r. w Kozienicach na przejściu dla pieszych śmiertelnie potrącił samochodem kobietę. W ciągu pół roku miejscowa prokuratura zebrała kompletny materiał dowodowy, dzięki któremu można było postawić Dziadoszowi zarzuty i skierować akt oskarżenia do sądu (oficerowi grozi kara od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia). Jednak śledztwo zostało najpierw przejęte przez Prokuraturę Okręgową w Radomiu, a następnie przekazane do Prokuratury Okręgowej w Lublinie. Zdecydował o tym prokurator Ziarkiewicz, który objął je „zwierzchnim nadzorem”. Postępowanie ugrzęzło, bo prokuratorzy zaczęli na nowo analizować zebrany materiał dowodowy i zamawiać dodatkowe opinie biegłych. Płk Dziadosz nie tylko nie został osądzony, ale nadal był wiceszefem polskiego więziennictwa, a gdy sprawa stała się głośna, uciekł na emeryturę, by wkrótce znaleźć – dzięki Zbigniewowi Ziobrze – zatrudnienie na dyrektorskim stanowisku w Mazowieckiej Instytucji Gospodarki Budżetowej Mazovia w Warszawie, która podlega Ministerstwu Sprawiedliwości (o płk. Arturze Dziadoszu pisaliśmy w tekście „Ponad prawem” w PRZEGLĄDZIE nr 50/2023).

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.