Tag "Roman Wilhelmi"
Kariera Romana Wilhelmiego
Oglądana po latach „Kariera Nikodema Dyzmy” przynosi coraz to nowe, aktualne znaczenia.
Pomyśleć, że mógłby nie zagrać roli, która okaże się jedną z najważniejszych w jego artystycznym życiu. Kiedy reżyser Jan Rybkowski zwraca się do Wilhelmiego, ten się waha, zastanawia i hamletyzuje. W wywiadzie tłumaczył to następująco:
„Kiedy mi zaproponowano rolę Nikodema, dwukrotnie odmawiałem i przyjąłem dopiero za trzecią namową. Uważam, że aktor powinien dawać z siebie wszystko, co może, ale mnie strasznie przeraził już rozmiar serialu – 11 tys. m taśmy – oraz sam Dyzma – postać w powieści dość prymitywna – praktycznie nieschodzący z ekranu przez siedem godzinnych odcinków. Wątpliwości były duże. Jak rozdzielić wszystkie środki aktorskie, by się nie powtarzać, by uczynić tę postać niejednoznaczną, jak ukazać wnętrze człowieka obracającego się w środowisku dlań obcym? Chyba się udało…”.
Wilhelmi nie mówi o tym, że w dużym stopniu przyjął rolę Nikodema Dyzmy dzięki reżyserowi Maciejowi Domańskiemu.
„Powiedziałem, że zgodził się zagrać Jerzy Stuhr, choć było oczywiste, że rola jest dla Romana – opowiada Domański. – Ale bał się wchodzić w serial, co jest zrozumiałe. Po »Czterech pancernych«, którzy na lata włożyli go do szuflady, miał awersję do seriali. Nie chciał się zmierzyć z legendą postaci, którą zagrał przed nim Adolf Dymsza”.
Pierwsza ekranizacja powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza powstaje w 1956 r., reżyseruje także Jan Rybkowski, a oszusta Dyzmę gra wielki aktor i komik przedwojennego kina Adolf Dymsza. Dla Wilhelmiego to wyzwanie, które chyba mu się podoba. Przecież uwielbia udowadniać, że jest najlepszy, pierwszy, jedyny. Wchodzi też w już raz włożone buty, co dla aktora może okazać się ryzykowne. Uśmiecham się na myśl o tym, że Domański podszedł Wilhelmiego jak dziecko. Ale to ponownie dużo mówi o jego charakterze. Ktoś inny miałby zagrać taką rolę? Do tego dopuścić nie może.
Andrzej Haliński, który odpowiada na planie za scenografię, w książce „10 000 dni filmowej podróży” wspomina przygotowania do rozpoczęcia zdjęć:
„Reżyser Jan Rybkowski leżał w szpitalu, i to w nie najlepszym stanie, a tymczasem termin zdjęć zbliżał się nieuchronnie. Janek Szymański [kierownik produkcji – przyp. M.J.] zadzwonił do mnie, że wypada odwiedzić pana Jana, tym bardziej że ten chciał się podzielić z nami czymś naprawdę rewelacyjnym. Pojechaliśmy do rządowej lecznicy na Emilii Plater. Na początku wizyty chętniej nam pokazywał próbki jakiegoś żółtego i mętnego płynu z nerek, który wyciągnął spod łóżka w szklance do herbaty, niż rozmawiał o filmie. Przyciśnięty jednak przez Janka, mrugnął kilka razy (miał taki śmieszny tik) i rozglądając się konspiracyjnie po sali, wyszeptał:
– Mam Dyzmę! Będzie rewelacyjny! Widziałem go w jednym filmie, ale nie pamiętam, jak się nazywa. Trochę za młody, ale jaka zdolna bestia!
Spojrzeliśmy bezradnie po sobie, a ja się wyrwałem:
– W jakim filmie, panie Janie?
– Cholera wie, nie pamiętam tytułu. Był o kelnerach! I on grał główną rolę. Janek, jak mnie tylko wypuszczą, zaraz do niego dzwonimy.
Spojrzeliśmy po sobie bezradnie. Nie przesłyszeliśmy się, pan Rybkowski mówił o Marku Kondracie w »Zaklętych rewirach« Janusza Majewskiego. To rzeczywiście była wspaniała kreacja. Pracowałem z Markiem przy wielu filmach i mam dla jego aktorstwa ogromny szacunek, ale wtedy pomysł pana Rybkowskiego, żeby młodzieniec o twarzy cherubinka zagrał chamowatego karierowicza z przypadku, był tak absurdalny, że aż trudno było znaleźć jakieś racjonalne kontrargumenty. […]
Fragmenty książki Magdy Jaros Anioł i twardziel. Biografia Romana Wilhelmiego, Rebis, Poznań 2024