Tag "ubóstwo"
Czwarty świat, cztery ściany
Za bogaci dla systemu pomocy społecznej, za biedni na godne życie, ale wciąż jakoś sobie radzą
Ubóstwo wyklucza, wypycha poza ramy „zwykłego”, sytego społeczeństwa, wymusza trwanie w odrzucanym „czwartym świecie”. To sformułowanie zapożyczone od Międzynarodowego Ruchu ATD Czwarty Świat, aktywnego w Polsce od ponad dwóch dekad w sposób szczególny. To z ludzi najuboższych organizacja stara się uczynić najważniejszych partnerów w walce z nędzą, ułatwić im dzielenie się doświadczeniami w debacie publicznej, umożliwić współdecydowanie w sprawach, które ich dotyczą – w poczuciu godności i partnerstwa.
Stan ubóstwa w naszym kraju po raz kolejny zbadała zaś platforma European Anti-Poverty Network Polska, wnioski spisując w raporcie Poverty Watch 2025.
Zasiłek rodzinny nie zmienia się od 2016 r., kiedy wszedł w życie program „Rodzina 500+”. Wynosi 95 zł miesięcznie na dziecko do 5 lat, 124 zł na dziecko w wieku 5-18 lat i 135 zł na dziecko do ukończenia 24. roku życia. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej uważa, że nie trzeba go podwyższać, bo jest 800+ (tzw. świadczenie wychowawcze), 300+ (świadczenie „Dobry Start”), a ostatnio program „Aktywny Rodzic”. I wystarczy.
Skrajne ubóstwo oznacza wydatki poniżej minimum egzystencji – dla samotnej osoby to 913 zł, a dla czteroosobowej rodziny – 2465 zł miesięcznie. Życie poniżej tego poziomu może być niebezpieczne dla zdrowia fizycznego, jeśli taki stan trwa ponad dwa miesiące. Ubóstwo zaciska pętlę w różnych sferach życia, takich jak mieszkanie, transport, dochody, żywność. Niewidocznie dotyka ubóstwo energetyczne, nędzny dostęp do usług medycznych i leków, do kontaktów społecznych. Ubóstwo wyklucza na wielu przenikających się poziomach, ma płeć i wiek, nie tylko senioralny.
Wykluczenie transportowe wielkości Moskwy
Ubóstwo transportowe według raportu EAPN Polska to nie tylko brak infrastruktury, ale i „kluczowa bariera uniemożliwiająca pełną partycypację w życiu społecznym i gospodarczym”. Z jednej strony, gospodarstw domowych nie stać na ponoszenie kosztów transportu, z drugiej – nie ma dostępu do transportu publicznego. Kiedy niskie dochody nakładają się na słaby dostęp – ubóstwo transportowe dotyka prawie 2,5 mln osób (6,6% populacji). Jeśli zliczyć wszystkie obszary w Polsce o słabym dostępie do transportu – może to wykluczyć z pełni życia ponad 8 mln osób, czyli ok. 22% społeczeństwa! To tak, jakby odciąć Moskwę albo Szanghaj od reszty świata. Szczególnie źle jest „wzdłuż wschodniej granicy z Ukrainą, Białorusią i Rosją, na obszarach górskich (Karpaty i Sudety) oraz na »wewnętrznych peryferiach« województw”. Skutki to tzw. przymusowa motoryzacja, tanie samochody, techniczne „trupy” na drogach, przymus wyboru między wydatkami na paliwo, opłaty, naprawy a innymi istotnymi życiowo.
Wykluczenie transportowe to nieobecność na szerszym rynku pracy, oferującym lepsze zarobki – 38% mieszkańców obszarów dotkniętych wykluczeniem rezygnuje z możliwości zatrudnienia, 71% ogranicza wizyty u specjalistów medycznych, a 11% rezygnuje z nich – czyli choroby postępują, ludzie cierpią, umierają.
Perspektywy życiowe młodzieży a ubóstwo transportowe? Jest ono „kluczowym mechanizmem międzypokoleniowej transmisji niekorzystnej sytuacji życiowej”, czyli przekazujemy biedę kolejnym pokoleniom. Dla 44% uczniów szkół średnich dostępność była decydującym czynnikiem przy wyborze szkoły – często rezygnowali z marzeń, ograniczali się do wyboru szkoły w pobliżu. Prawie połowa młodych ludzi musi rezygnować z kina, koncertów, spotkań z przyjaciółmi, co dalej ogranicza rozwój, wymianę, niezależność. 29% młodych uważa, że te bariery negatywnie wpływają na ich relacje i liczbę przyjaciół. Dodatkowo wprowadzenie unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla dla transportu (EU ETS2) może pogłębić wykluczenie najuboższych. Nierówności się powiększą.
Alarmująca skala niedożywienia
Wprowadzenie wspomnianej opłaty klimatycznej EU ETS2 w 2027 r. oznacza wzrost kosztów ogrzewania węglem i gazem. Raport informuje, że krajowy wskaźnik ubóstwa energetycznego wzrośnie o 1,5 pkt proc. do 2032 r. i utrzyma się – nawet przy realizacji inwestycji w termomodernizację. Pomoże Społeczny Fundusz Klimatyczny, który przeznaczy ok. 45 mld zł w latach 2026-2032 na złagodzenie negatywnych skutków. Pomoc trafi na początek do ok. 2,5 mln gospodarstw domowych o niskich dochodach.
Większe wydatki na energię wpłyną m.in. na ubóstwo żywnościowe. Raport podkreśla zaniżoną skalę skrajnego ubóstwa żywnościowego, ta zaś jest niepokojąca. To kwestie metodologiczne, ale jeśli oprzeć się na badaniach precyzyjniej oddających wydatki niezbędne do przeżycia, zasięg skrajnego ubóstwa w Polsce podniósł się „z oficjalnych 6,6% do 12% w 2023 r.”.
Aż 88% osób uznanych
Lękowy pęd owczy
Rosja na Polskę gerbery nasłała? Czyli testuje już coraz bezczelniej, czy szeregowiec z Oklahomy w razie czego będzie gotów zginąć za Suwałki, czy jednak Trump w końcu oficjalnie ogłosi, że to nie jego sprawa. Nie po to żołnierze amerykańscy rozwijali czerwony dywan pod nogami szlachetnego gościa z Kremla, żeby mu wypowiadać wojnę, czyli Putin ma prawo domniemać, że cały ten art. 5 NATO to tylko blef.
Kiedy w pierwszej chwili, jeszcze ze sklejonymi snem oczami, na widok alarmujących nagłówków pomyślałem, że może u nas także zaczęła się wojna, przyszło mi do głowy najpierw to, że wszyscy nieuczciwi pracodawcy, którzy wykręcają się od wypłacenia należności, będą mieli nowe tłumaczenie dla swoich pracowników – „ruscy ojczyznę atakują, jak można się w takiej chwili upominać o wypłatę?!”. A zaraz potem znowu przypomniał mi się fragment „Sezonu na słoneczniki” Igora Miecika, wybitnego reportażu z wojny o Donbas, w którym jeden z cywilów przeczekujących w piwnicy bombardowanie odbiera telefon i okazuje się, że to bank upomina się o zaległą ratę.
Biednym wiatr w oczy wiać nie przestanie. I jeszcze tylko przemknęło mi przez myśl, czy warto w czwartek oddawać felieton, skoro w piątek zaczynają się manewry Zapad, a zatem prawdopodobieństwo wybuchu wojny pełnoskalowej, a nawet pozaskalowej, III światowej po prostu, wzrosło niepomiernie
Nadzieja na zmianę czy groźba chaosu?
Francja stoi w obliczu bezprecedensowego kryzysu politycznego
Korespondencja z Francji
Pogłębianie się niestabilności politycznej nad Sekwaną budzi niepokój. Prezydent Emmanuel Macron w czerwcu ub.r. rozwiązał Zgromadzenie Narodowe, licząc na silniejszą większość, ale efekt tego ruchu był zupełnie inny – decyzja zapoczątkowała sekwencję działań, które przyczyniły się do zdestabilizowania sytuacji na niespotykaną skalę. Po długo wyczekiwanym zaprzysiężeniu premiera rządu mniejszościowego okazało się, że był to najbardziej efemeryczny rząd V Republiki – przetrwał nieco ponad trzy miesiące. Później nastąpiło zaprzysiężenie premiera Bayrou, którego mimo kilku wcześniejszych sukcesów politycznych często określano mianem „wójta z aspiracjami”.
Dziś na skutek liberalnej polityki byłego już rządu obywatele Francji borykają się z ogromnymi problemami, przede wszystkim natury egzystencjalnej. Ubóstwo osiągnęło najwyższy poziom od 30 lat, instytucje publiczne są niewydolne, kadra nauczycielska traci pracę, a nad systemem zdrowia zawisła groźba prywatyzacji. 10 września Francuzi zamanifestowali swoje niezadowolenie. Były to prawdopodobnie największe od czasu żółtych kamizelek protesty społeczne.
Mocny podział w Zgromadzeniu Narodowym od miesięcy destabilizuje kraj. W obliczu pogarszającej się sytuacji geopolitycznej, pogłębiających się konfliktów w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie oraz nadużyć ze strony Stanów Zjednoczonych kapitulacja strategiczna Francji, jej militarne wycofanie się wynikające z potrzeby koncentracji na problemach wewnętrznych, może zwiastować kolejne osłabienie zjednoczonej Europy i odbić się także na Polsce. Aby jednak zrozumieć ten proces, należy odnieść się do wydarzeń, które do kryzysu doprowadziły.
Droga do upadku
W grudniu 2024 r. prezydent Macron powołał François Bayrou na premiera rządu mniejszościowego, który od początku miał kłopoty z uzyskaniem trwałej większości. Przy każdej niewygodnej ustawie premier może uruchomić konstytucyjną procedurę opisaną w art. 49 par. 3, pozwalającą na pominięcie parlamentu. Bayrou uniknął dzięki niej kryzysu na zaledwie kilka miesięcy, narzucając drastyczne cięcia budżetowe, ale sprzeciwiając się opodatkowaniu najbogatszych. Były już premier podczas dyskusji na temat projektu ustawy Zucmana, przewidującej nałożenie na najbogatszych 2% podatku od fortuny, oburzał się, podkreślając, że preferuje inne sposoby redukcji deficytu, np. zamrożenie świadczeń socjalnych czy optymalizację wydatków publicznych zamiast „nakładania ciężaru wyłącznie na najbogatszych”.
Latem tego roku Bayrou przedstawił plan oszczędnościowy na rok 2026, przewidujący ok. 44 mld euro cięć i blokadę wydatków, w tym zamrożenie płac w sektorze publicznym, ograniczenie świadczeń socjalnych i, co może było najbardziej kontrowersyjne, likwidację dwóch dni świątecznych: Poniedziałku Wielkanocnego i Dnia Zwycięstwa. Według obozu rządzącego taka decyzja miała przynieść budżetowi państwa 4,2 mld euro dodatkowych wpływów. Te dwa dni, których likwidacja zmniejszyłaby liczbę dni świątecznych we Francji do dziewięciu, dołączyłyby do już
Chleba i… czego jeszcze?
Późny wieczór po upalnym „defiladowym” dniu, kiedy odosobnieni protestowaliśmy przeciw militaryzacji polityki, życia i wydatków. Poszedłem po wodę mineralną do najbliższej Żabki. Przed wejściem niemłody, choć młodszy ode mnie mężczyzna, schludny, trzeźwy (znam się na tym), zapytał: „Czy może mi pan kupić bochenek chleba, taki pokrojony?”. Mogłem. Kupiłem. O nic nie zapytałem. Odebrał, podziękował. A ja byłem jednak jak ogłuszony. Oglądałem kilka godzin wcześniej pokaz mocy i bogactwa w postaci najbardziej śmiercionośnych narzędzi, urządzeń i pojazdów, jakie buduje człowiek, a polskie państwo kupuje. Wysłuchiwałem licytowania się na bezpieczeństwo: nowy prezydent kontra minister obrony narodowej (lekarz z wykształcenia).
Czy człowiek, który zmuszony jest prosić obcą, przypadkową osobę o kupno bochenka chleba, czuje się bezpieczny? A może mógłby obejść się bez tego chleba z poczuciem, że choć jest głodny, to Putin nie zrzuca mu bomb na głowę? Powie ktoś: to inne sprawy, inne bezpieczeństwo, to nieuprawnione zestawienie. A ja jestem przekonany, że uprawnione jak najbardziej, że symbolizm tego nieznaczącego epizodu pod Żabką wart jest zastanowienia i zatrzymania się nad nim.
Wielkie ludzkie bunty, te rewolucyjne, wcześniejsze i inne, przeważnie miały na transparentach i w wykrzyczanych hasłach chleb. Nie boga (jak to dopisano protestującym w 1956 r. robotnikom w Poznaniu na późniejszym pomniku). Chleb. To może jednak chleb jest pierwszy? To może powinniśmy oceniać kondycję państwa nie po wojennym potencjale i miliardowych zakupach, ale po tym, dlaczego człowieka nie stać na bochenek chleba?
I wtedy moje myśli cofnęły się o 45 lat. Ostatni tydzień sierpnia 1980 r. był jednym z najgorętszych momentów politycznych w najnowszej historii Polski. W kumulujących się strajkach, zapoczątkowanych tymi w gdańskiej Stoczni im. Lenina (dzisiaj śladu po tej nazwie…), wykluwał się nowy ruch związkowy, powstawała Solidarność. Potrzeba, głód zmiany były przepotężne, choć oczywiście nie powszechne. Kiedy wraca się do tych pierwszych tygodni, miesięcy, nie sposób nie pytać, jakiej Polski chciała ta nowa siła. Siła, która po dekadzie w wyniku globalnych przetasowań i zmian w ZSRR doprowadziła Solidarność do przejęcia władzy w Polsce.
W klinczach postsolidarnościowych podziałów i hegemonii żyjemy dzisiaj. Banałem jest mówienie
Jak socjal wygrał z politykami
Polska ma jeden z najhojniejszych systemów wsparcia dla rodzin na świecie
Prof. Ryszard Szarfenberg – politolog, wykłada na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Członek Zarządu Polskiego Towarzystwa Polityki Społecznej. Przewodniczący Rady Wykonawczej Polskiego Komitetu European Anti-Poverty Network (EAPN Polska), prezes zarządu ATD Czwarty Świat.
Jego książka „Krytyka i afirmacja polityki społecznej” uznana została przez Komitet Nauk o Pracy i Polityce Społecznej PAN za najlepszą pracę naukową roku 2008.
Przerzucam dane… Raporty Poverty Watch 2024 i Szlachetnej Paczki wskazują, że w Polsce rośnie skala ubóstwa. W 2022 r. poniżej minimum egzystencji żyło 1,9 mln osób, a w 2023 r. już 2,5 mln. To najgorszy wynik od 2015 r. Dlaczego tak się dzieje? Jako państwo jesteśmy coraz bogatsi, a liczba żyjących w ubóstwie rośnie.
– Samo bogactwo kraju nie gwarantuje, że wszyscy będą w nim żyli na wysokim poziomie. Są dużo bogatsze i dużo potężniejsze kraje niż Polska, a ubóstwo jest tam bardzo mocno obecne. Bezdomność w Stanach Zjednoczonych… W krajach tak bogatych jak Belgia, Holandia także nie brakuje bezdomnych. A Paryż i Francja?
A Polska?
– Jeśli chodzi o Polskę i wskaźniki ubóstwa, to właściwie od roku 2014 sytuacja się poprawiła, szczególnie w przypadku dzieci, i była w miarę stabilna. I nagle przyszło załamanie w 2023 r. Tłumaczę to przede wszystkim brakiem waloryzacji 500+ i zasiłków rodzinnych przy wysokiej inflacji w latach 2022-2023. Z kolei w 2024 r. sprawdziły się nasze optymistyczne prognozy, że ubóstwo spadnie do poziomu sprzed roku 2023. Tak się stało! Czyli skok w roku 2023 był czymś jednorazowym.
Dlaczego rok 2024 okazał się tak dobry?
– Po pierwsze, poprawiła się sytuacja gospodarcza, spadła inflacja i realnie wzrosły dochody. Po drugie, podniesiono świadczenie 500+ o 300 zł, co zrekompensowało spadek jego wartości realnej.
To uściślijmy jeszcze jedno: od jakich dochodów zaczyna się granica ubóstwa?
– Tutaj mamy do czynienia z wieloma granicami. Najniższą jest ubóstwo skrajne – to granica minimum egzystencji – i w 2024 r. dla gospodarstwa jednoosobowego było to 972 zł miesięcznie. Czyli jeśli osoba miała wydatki niższe niż ta kwota miesięcznie, była uznawana przez GUS za skrajnie ubogą.
Za te pieniądze musiała kupić jedzenie, leki, zapłacić za mieszkanie, ubranie…
– Zapłacić za wszystko. Za podstawowe potrzeby. Druga kategoria, która także służy GUS do określenia sfery niedostatku, to minimum socjalne. W 2024 r. w IV kwartale wynosiło ono 1863 zł dla jednej osoby. To dwa razy więcej niż minimum egzystencji. Ale na jedną osobę miesięcznie, na wszystko, to też dość skromna suma. Zwłaszcza gdy popatrzymy na Warszawę czy duże miasta.
Kogo dotyczy ubóstwo? Ludzi schorowanych, seniorów? Bo trudno uwierzyć, że młodych rodzin – bywa, że oficjalne dochody wykazują niskie, ale pracują na czarno.
– GUS bada ubóstwo na wydatkach, nie na dochodach, więc to, czy ktoś ma dochody z pracy na czarno, nie ma większego znaczenia. Dane o wydatkach uznawane są za mniej obciążone problemami, co nie znaczy, że problemów z nimi nie ma. Dochody czy wydatki to tylko część obrazu. Są jeszcze długi, które trzeba spłacać.
W ubóstwo rodziny są wpychane poprzez długi?
– Może tak się zdarzyć nawet w przypadku rodzin, które mają dochody powyżej minimum socjalnego. Wydatki na spłaty kredytów wyraźnie wzrosły podczas inflacji, bo wtedy wzrosły również stopy procentowe. I to był problem dla młodych rodzin z klasy średniej, które mają pracę, ale nie zarabiają dużo ponad średnią. Jeśli wzięlibyśmy pod uwagę ubóstwo pracujących z tych gospodarstw domowych, w których głównym źródłem dochodu jest praca, to nawet w tym przypadku mamy 4,7% ubóstwa skrajnego.
To dużo.
– Jak przeliczyłem, w 2024 r. było to ok. 718 tys. osób. Czyli wszyscy dorośli pracują, a gospodarstwo jest poniżej granicy ubóstwa skrajnego. W latach 90. powtarzano, że bezrobocie równa się ubóstwo. Że trzeba walczyć z bezrobociem, żeby zwalczyć ubóstwo. Dzisiaj bezrobocie mamy jedno z najniższych w Unii Europejskiej, a nadal mamy ubóstwo skrajne i niedostatek wśród pracujących.
A może to rzecz nieunikniona? I zawsze jakaś niewielka grupa będzie w sferze ubóstwa?
– 1,9 mln to wcale nie jest niewielka grupa.
Zapytam więc inaczej: ubóstwo to stały element w społeczeństwie kapitalistycznym?
– To zależy od systemu ochrony socjalnej. Możemy być bogatym społeczeństwem, a być skąpi dla naszych najuboższych. Politycy myślą: powinni iść do pracy i trzeba ich do tego motywować niskimi świadczeniami. Jednym z problemów, nad którymi
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Biedni czy bogaci?
Łączny majątek setki najbogatszych Polaków to 315 mld zł. 438 tys. osób pobiera tzw. groszowe emerytury, czyli przeciętnie 1200 zł miesięcznie
Łączny majątek setki najbogatszych Polaków to 315 mld zł. W ostatnich latach rośnie on szybciej niż PKB – średnio o 10% rocznie. Z drugiej strony minimalna emerytura wynosi 1878,91 zł. Jednocześnie 438 tys. osób pobiera tzw. groszowe emerytury, czyli przeciętnie 1200 zł miesięcznie. Dwójka rekordzistów otrzymuje „świadczenia” w wysokości… 2 groszy! Pytanie „Jak żyć, panie premierze?” jest w ich sytuacji jak najbardziej zasadne. Nic dziwnego, że wielu rodaków jest przekonanych, że jesteśmy biedni. Istnieje jednak wiele przesłanek świadczących o tym, że nigdy w przeszłości nie byliśmy tak bogaci jak dziś. Czy w tej kwestii prawda leży pośrodku? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
Wielki skok
Mało kto wie, że nasz PKB w latach 1990-2020 zwiększył się o 857% i był to drugi w tym okresie najwyższy wzrost na świecie – zaraz po Chinach! Mogło być jeszcze lepiej, gdyby konsekwentnie realizowano „Strategię dla Polski” autorstwa prof. Grzegorza Kołodki, ministra finansów w latach 1994-1997. Wzrost PKB wyniósł w tych latach: 5,2% w 1994 r., 7,0% w 1995 r., 6,0% w 1996 r. oraz 6,8% w 1997 r. Łącznie – 24,8%. Nikomu nie udało się powtórzyć tego wyniku.
Po przegranych przez SLD wyborach w roku 1997, przejęciu władzy przez AWS i Unię Wolności, ministrem finansów został prof. Leszek Balcerowicz, który tak skutecznie schłodził gospodarkę, że cztery lata później nasz PKB wzrósł o nikczemne 1,1%, za to bezrobocie zbliżyło się do 16%. Na szczęście żaden późniejszy rząd nie powtórzył tych szaleństw.
W latach 2001-2024 rozwijaliśmy się średnio w tempie 4% PKB rocznie. Rekordowo wysokie bezrobocie – 20,7% osiągnęliśmy w 2003 r., potem zaczął się spadek i w roku 2024 było to 5%. Według Eurostatu w kwietniu br. bezrobocie w Polsce wyniosło 2,7%, co okazało się drugim najniższym wynikiem w UE.
Jakie były przyczyny tak spektakularnych wyników? Przede wszystkim wejście Polski do NATO i Unii Europejskiej – oznaczało stabilność tak polityczną, jak i gospodarczą. Przyjęcie naszego kraju do Unii otworzyło rynki bogatszych od nas państw na towary i usługi „made in Poland”. Przyciągnęło też inwestorów skuszonych niskimi podatkami oraz wykwalifikowaną i zdyscyplinowaną siłą roboczą. Polska stała się poważnym producentem telewizorów, sprzętu AGD i części dla przemysłu motoryzacyjnego. Dziś jesteśmy dla Niemiec większym partnerem handlowym niż Chiny. Polskie firmy transportowe zdominowały rynek unijny. Eksport produktów rolnych rósł rocznie w tempie ok. 10%, a spółdzielnie mleczarskie, takie jak Mlekpol czy Mlekovita, przetwarzają rocznie więcej mleka niż Grecja i Bułgaria.
Setki tysięcy rodaków wyjechało w poszukiwaniu pracy oraz lepszych warunków życia do Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji, Norwegii czy Islandii. Rocznie przekazują do kraju od 18 do 20 mld zł. Pieniądze te przekładają się na wzrost dochodów gospodarstw domowych, zwiększając ich konsumpcję i poziom życia. W sferze makroekonomicznej transfery te ograniczają deficyt na rachunku bieżącym i znacząco poprawiają bilans płatniczy kraju.
Ogromne znaczenie
Elektrowstrząsy
Obserwuję, jak histerycznie reagujemy na narastające napięcie pomiędzy zwolennikami obozów politycznych. Zdumiewa łatwość, z jaką liberałowie wołają, że zawiedli się na własnym rządzie, śmiertelnie obrażeni grożą, że nie pójdą na wybory, rezygnują z prenumeraty „Gazety Wyborczej”. A przecież wiemy, że Duda przeszkadza, a wymiar sprawiedliwości zatruty. Rząd koalicyjny to nieuniknione tarcia, potknięcia i opóźnienia. Nigdzie nie ma partii politycznej bez wad. Nasza bliska znajoma nie będzie głosować na Trzaskowskiego, bo na jej osiedlu w złym miejscu postawili słupki, zabierając część parkingu. Gdzie indziej zdarzył się nepotyzm, nie uwzględniono wyników konkursu na dyrektora placówki kulturalnej. Jasne, trzeba przeciw temu protestować, ale nie wylewać koalicji z kąpielą.
Spotykam B. Ceniona pisarka, a nikt nie chce wydać jej nowej powieści. To też znak czasu. Między słowami nieśmiało ujawnia, że jest pisówką. Zwierza się szeptem, jak z żenującej choroby. Mówię później o tym komuś na ucho, jak stara plotkara: poparz, jaka sensacja, ma wstydliwą chorobę.
Ludzie, którzy nie radzą sobie ekonomicznie, widzą świat z innej perspektywy. Przytoczę komentarz z internetu, jeden z wielu w tym stylu: „Drożyzna straszliwa, obszary nędzy się powiększają, obcy nas zalewają, czynsze w górę, prąd, gaz, paliwa w górę, daniny, podatki, opłaty, haracze, podwyżki, państwo niewydolne, bo służba zdrowia leży, bezpiecznie to było za PRL
Nie ma lewicy. Jest zysk
Im więcej pięknych słów o wartościach i prawach człowieka, tym cięższe jest życie wielu grup pracowników. Paradoks? Niekoniecznie. Powtarza się odwieczny cykl. Wygrywają bogatsi i sprytniejsi. Spójrzmy, jak rozbudowane i jak merytorycznie sprawne jest zaplecze pracujące na rzecz kapitału. By właścicielom żyło się lepiej, a załoga pracowała jak najwydajniej. Za najskromniejsze wynagrodzenie, jakie może zaakceptować. Myślę tu o filozofii postępowania w relacjach kapitał-praca, a nie o wysokości zarobków. Bo tam, gdzie stanowisko wymaga bardzo wysokich kwalifikacji, a konkurencja między firmami jest duża, te zarobki mogą być duże. A nawet bardzo duże. Tyle że wtedy dochody właścicieli są ogromne. Nieporównywalne z płacami tych, którzy te zyski wypracowują. W ostatnich dziesięcioleciach mało co tak się rozwinęło jak te dziedziny, których celem jest pomnażanie zysków najbogatszych ludzi globu. Dotyczy to nie tylko gospodarki i bezwzględnej konkurencji między koncernami, które za wszelką cenę chcą zająć pozycję monopolistyczną. I dyktować ceny na własne towary i usługi. Nie dlatego, że są one wyższej jakości i funkcjonują dłużej. Jest wręcz odwrotnie. Wie o tym każdy konsument towarów, które kończą swój żywot wraz z upływem gwarancji. I każdy, kto po reakcji swojego organizmu widzi, jak szkodliwe jest badziewie, które kupuje, by coś jeść.
Na globalnym rynku obowiązuje tylko jedna zasada. Zysk za wszelką cenę. Jedni zarabiają, bo trują ludzi. A drudzy, bo ich prywatnie leczą.
Na kogo mogą więc liczyć poszkodowani? Państwa są coraz bardziej bezradne wobec potęgi globalnych koncernów. W wielu krajach, nawet tych największych, partie i politycy nie są już realną władzą. Bo nie potrafią, a często już nawet nie mogą, wystąpić w interesie społeczeństwa. Minęły czasy, gdy taką funkcję pełniła lewica. Gdy lewicowi politycy orientowali się na grupy dotknięte ubóstwem i wyzyskiem. Czy polska lewica dociera dziś do tych 2,5 mln ludzi, którzy żyją w skrajnej biedzie? Nawet nie próbuje. A skoro nie jest im potrzebna, skoro miliony pracowników ze swoimi codziennymi problemami nie mogą na nią liczyć, to szukają pomocy gdzie indziej. Partyjna lewica w Polsce, i to bez wyjątków, kompletnie zawiodła. By ją zastąpić, trzeba się organizować, budować struktury, szukać liderów. Praca u podstaw.
Zacząć, gdzie biednie i problem goni problem.
Kto tam zedrze zelówki, wróci kiedyś na Wiejską.
Jak polski system edukacji pomaga dzieciom z rodzin mniej zasobnych?
Sławomir Broniarz,
prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego
Skutecznie. Zacznijmy od ustawy zasadniczej – art. 70 konstytucji stanowi, że edukacja w Polsce jest bezpłatna. Jeżeli chodzi o dzieci mniej zasobne, to mamy wszelkie działania socjalne. Przede wszystkim mowa o stypendiach, które działają zarówno na poziomie samorządów terytorialnych, jak i wojewodów czy marszałków województw. Mamy także inne rodzaje pomocy, np. darmowe obiady, realizowane czy to z budżetu samorządu terytorialnego, czy też rady rodziców lub rady szkoły. Podobny charakter mają zajęcia świetlicowe i zajęcia pozalekcyjne, które dla wielu dzieci z rodzin uboższych są bezpłatne. Na poziomie makro możemy zaś mówić o wyprawce szkolnej i bezpłatnych podręcznikach. Co do wyprawki, dotyczy ona nie tylko rodzin o najniższych dochodach, ale wszystkich, czyli również osób majętnych. Można mieć więc tutaj uwagi dotyczące zasadności dystrybucji tych środków.
Prof. Bolesław Niemierko,
pedagog, USWPS
Problem ma wymiar światowy. W literaturze zagranicznej dotyczącej psychologii edukacji podnosi się, że zaniedbano biednych i mniejszości, co ma przełożenie na złą sytuację w szkołach. W Polsce sytuacja również jest alarmująca. Połączenie tradycyjnej dydaktyki z kapitalizmem nie sprawdza się. Wyścig o to, aby być najlepszym, pogłębia nierówności. Pieniądze dają zaś przewagę uczniom z majętnych domów. Jeśli chcemy mówić o wyrównywaniu szans i niwelowaniu tej dysproporcji, to musimy pomyśleć o zmianach w systemie. Należy zacząć od zatrudniania większej liczby psychologów i pogłębienia wiedzy psychologicznej wśród nauczycieli przedmiotowych. Trzeba postawić na psychologię pozytywną, w której zaleca się diagnozowanie silnych stron, i na tych zaletach ucznia opierać jego edukację.
Paulina Nowosielska,
rzeczniczka prasowa Rzeczniczki Praw Dziecka
Polski system edukacji przewiduje dla uczniów z rodzin mniej zasobnych świadczenia o charakterze socjalnym. Są nimi stypendium szkolne i zasiłek szkolny. Stypendium szkolne może otrzymać uczeń, który jest w trudnej sytuacji materialnej, wynikającej z niskich dochodów na osobę w rodzinie. Szczególnie gdy w rodzinie występuje: bezrobocie, niepełnosprawność, ciężka lub długotrwała choroba, wielodzietność, brak umiejętności wypełniania funkcji opiekuńczo-wychowawczych, alkoholizm lub narkomania, a także gdy rodzina jest niepełna lub wystąpiło zdarzenie losowe. Zasiłek szkolny może być przyznany uczniowi znajdującemu się przejściowo w trudnej sytuacji materialnej z powodu zdarzenia losowego, w formie świadczenia pieniężnego na pokrycie wydatków związanych z procesem edukacyjnym lub pomocy rzeczowej o charakterze edukacyjnym, raz lub kilka razy w roku, niezależnie od stypendium szkolnego.









