Tag "wybory prezydenckie 2025"
Kończy się obecny kształt lewicy
Ewidentnie na nowe otwarcie na lewicy gra zarówno Joanna Senyszyn, jak i Adrian Zandberg
Robert Kwiatkowski – były prezes Telewizji Polskiej SA, były poseł SLD, członek Rady Mediów Narodowych
Jak ocenia pan kampanię?
– Na razie jest zaskakująco przewidywalna. Przy wszystkich jej zakrętach i wybojach zmierza w tę samą stronę, do czego przyzwyczailiśmy się przez ostatnie 20 lat.
To znaczy, że w drugiej turze spotka się PO-PiS, przedstawiciele obozu postsolidarnościowego. Z jednej strony PiS, z drugiej strony Platforma czy szerzej Koalicja Obywatelska. A wynik jest niepewny. Chociaż sondaże wskazują na większe szanse Trzaskowskiego.
W sondaże pan średnio wierzy.
– Właśnie zakończyła się pierwsza tura powtórzonych wyborów w Rumunii. I okazuje się, że nie doszacowano wyniku kandydata prawicowego. Sondaże podawały, że dostanie trochę ponad 30%, a dostał ponad 40%. To jest przepaść! A przecież sondażownie i metodologie mniej więcej są te same i w Rumunii, i w Polsce.
Na pewno bez poparcia lewicowego elektoratu Trzaskowski nie ma szans, by wygrać te wybory.
– Najpierw musimy zdefiniować pojęcie lewicowego elektoratu. Opieram się na badaniach CBOS, który dzieli elektoraty ze względu na autoidentyfikację. Ludzie sami mówią, za kogo się uważają, czy za lewicę, czy za prawicę, czy centrum. Z tych badań wynika, że Koalicja Obywatelska, zwłaszcza Rafał Trzaskowski, zagospodarowuje zawsze dobrze ponad połowę elektoratu lewicowego. I znaczną część centrum. Kiedy więc mówimy o wyborcach lewicowych, to ich większość utożsamia się – i robi to od wielu lat – i z Koalicją Obywatelską, i z Trzaskowskim. Wyborcy lewicowi już w tej chwili stanowią chyba największy segment wyborców Trzaskowskiego.
Mamy troje kandydatów lewicowych. Wiemy, że większość elektoratu lewicowego już jest zajęta przez tego największego, czwartego. W takim razie po co ta trójka startuje?
– To już zupełnie inna historia. Tutaj, po pierwsze, w grę wchodzi wieczna tęsknota do rozbicia PO-PiS, by pojawił się ten trzeci. Jeśli jednak miałby się pojawić jakikolwiek trzeci, to w tych wyborach największe na to szanse miał kandydat radykalnie prawicowej, konfederackiej strony. Ale, zwłaszcza po Końskich, wszystko wróciło do normy. Tak na marginesie, widać, po co było zaproszenie do debaty wystosowane przez Trzaskowskiego pod adresem Nawrockiego, prawda?
Żeby było jak zawsze.
– Po drugie, start wspomnianej trójki kandydatów to przygrywka do tego, co będzie się działo w wyborach parlamentarnych. To batalia o miejsce w koalicji rządowej. Dlatego istotne jest, jaki wynik będzie miała Magdalena Biejat, zwłaszcza w zestawieniu z Szymonem Hołownią. Po trzecie, to jest gra o przyszłość lewicy. Bo ewidentnie na nowe otwarcie na lewicy grają zarówno Joanna Senyszyn, jak i Adrian Zandberg. Był jeszcze jeden kandydat lewicowy, Piotr Szumlewicz ze Związkowej Alternatywy, który też nie krył aspiracji na nowe otwarcie i udział w nim.
To poważna gra?
– Tak. Przecież widać, że formuła Nowej Lewicy, jeśli już się nie wyczerpała, to jest tego bliska. Strategiczne fundamenty Nowej Lewicy, to znaczy połączenie SLD z Wiosną i jedność w ramach klubu parlamentarnego, okazały się niewypałem. Tak zwane połączenie SLD z Wiosną spowodowało wojnę domową wewnątrz SLD i rozwalenie jego struktur.
To było w 2021 r., w poprzedniej kadencji Sejmu.
– A w tej kadencji mieliśmy rozbicie klubu parlamentarnego i wyjście partii Razem. W konsekwencji nastąpiło i jej rozbicie, bo część parlamentarzystów i parlamentarzystek Razem pozostała w ramach klubu Lewicy.
Ale to już mały klub, liczy 21 posłów.
– Mamy więc ewidentnie kryzys strukturalny, na który nakłada się kryzys polityczno-wizerunkowy, bo poza pewnymi sukcesami o charakterze personalnym coraz trudniej jest politykom Nowej Lewicy odpowiedzieć na pytanie: co załatwili, co z ich sztandarowych postulatów udało się przeforsować? Niewiele. Są oczywiście takie rodzynki jak renta wdowia czy wolne wigilie, ale to trochę mało, jeśli pamiętamy, że sprawy związane ze związkami partnerskimi, prawami kobiet czy depenalizacją aborcji utknęły w martwym punkcie i nic nie wskazuje na to, żeby mogły ruszyć dalej.
Lewica, mimo że weszła
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Wybory
Koincydencja to przypadkowa, ale jakże ważna i znamienna. Wybory papieża i wybory prezydenckie w Polsce. Wyniki jednych i drugich są dla nas równie ważne. Wybory papieża, za sprawą kardynałów, mamy już za sobą. Spekulowano, że zostanie nim Włoch, ewentualnie ktoś z Ameryki Łacińskiej, duże szanse dawano też kardynałowi z Filipin. Tymczasem, ku zaskoczeniu wielu, nowym papieżem po raz pierwszy w historii został Amerykanin, kard. Robert Prevost, który przybrał imię Leon XIV. Amerykanin, ale mający także obywatelstwo peruwiańskie, zakonnik augustianin, misjonarz, który w Peru spędził ponad 20 lat. Amerykanin, ale patrzący na współczesny świat i na rolę Kościoła w świecie także z perspektywy Ameryki Łacińskiej. Z perspektywy Kościoła ludzi ubogich, wykluczonych, słabych, pozostawionych samych sobie.
Komentując wybór „papieża Amerykanina”, Trump powiedział, że to dla Ameryki zaszczyt. To prawda – zaszczyt dla Ameryki. Ale Trump zdaje sobie zapewne sprawę, że oto wśród światowych przywódców jest teraz dwóch jakże różnych Amerykanów. Jeden, stojący na czele nuklearnego mocarstwa, którego siła bierze się z najpotężniejszej gospodarki. Szanujący tylko siłę militarną i potęgę pieniądza, poniżający imigrantów, deportujący ich bezlitośnie. Człowiek, który zapowiada aneksję obcych terytoriów, nie wykluczając przy tym użycia siły. Wszczynający wojny celne z wszystkimi dookoła, rzekomo w imię hasła czynienia Ameryki znów wielką. I ten drugi, którego pierwsze słowa skierowane do świata po wyborze na papieża brzmiały: „Niech pokój będzie z wami wszystkimi!”. Który rolę Kościoła we współczesnym świecie postrzega jako służbę ubogim, wykluczonym oraz prześladowanym i każe opiekować się imigrantami, których Trump chce z Ameryki wyrzucić. Ameryka była wielka, gdy dawała światu przykład demokracji, gdy była domem dla setek tysięcy imigrantów z Europy, Azji i Ameryki Łacińskiej. Do wielkiej Ameryki zdecydowanie bliżej papieżowi Prevostowi niż prezydentowi Trumpowi.
Zobaczymy niebawem, czy i jak nowy papież wpłynie na Kościół w Polsce. Czy schizma polskiego Kościoła będzie się pogłębiać, czy może nasi biskupi zrozumieją, że „katolicki” znaczy jednak „powszechny”, a nie „polski”, „polski papież” zaś to jednak wyjątek, a nie norma. Może więc łatwiej będzie polskiemu Kościołowi wrócić do korzeni chrześcijaństwa, dostrzec wykluczonych z różnych powodów, także imigrantów, tych błąkających się po granicznym lesie, pushbackowanych, cierpiących nieraz z głodu i pragnienia, i upomnieć się o ich ludzkie prawa? Może napomni z ambon swoich wiernych, tłumacząc im, jak groźny i jak niechrześcijański jest nacjonalizm. Może zamiast straszyć „genderem”, islamem
Święto, stypa czy nieporozumienie?
W tym mało porywającym tytule mówię rzecz jasna o nadchodzącej pierwszej (nic nie wskazuje, żeby miało nam zabraknąć tego przeżycia powtórnie po dwóch tygodniach) turze wyborów prezydenckich. Wielokrotnie pisałem negatywnie albo skrajnie niechętnie o samej instytucji prezydentury, o przebiegu tej i innych kampanii wyborczych, które w największym skrócie urągają ludzkiemu rozumowi. Tym razem postanowiłem się zastanowić nad tym, co pozytywnego mogę skreślić (skreślić – w znaczeniu napisać). Na pewno żadnych sugestii – czytelniczki i czytelnicy „Przeglądu” należą do absolutnej czołówki tych wszystkich, którzy w Polsce wciąż polityką się interesują, dla których pozostaje ona ważna, zarówno na poziomie rozmów czy sporów, jak i stanowiąc zasadniczy horyzont, który określa nasze społeczne umocowania, życie codzienne i przyszłość wreszcie. Tym samym myślę o Państwu jako o pewnej najbardziej świadomej grupie obywatelskiej, która z absolutnym przekonaniem i naręczem racji zrobi, co będzie uważała za najlepsze. 18 maja pójdzie i zagłosuje na wybranego kandydata/kandydatkę bez bólu, z poczuciem sensu i niezmarnowania własnych przekonań.
Ale równie dobrze wyobrażam sobie, szczególnie w drugiej turze, oddanie głosu nieważnego. Lewicowi pretendenci wciąż jeszcze niszczeni i atakowani, przemilczani w mediach publicznych, w drugiej turze najpewniej nie zawalczą, choć wybory potrafią zaskakiwać, a tendencje są dobre. Nie marudzę dzisiaj, że jest kilkoro kandydatów lewicy, bardziej interesuje mnie ich sumaryczne osiągnięcie i wzmocnienie na przyszłość.
Nie mam żadnych wątpliwości, że cała lewicowa trójka: Biejat, Senyszyn i Zandberg – biją o co najmniej trzy głowy pozostałych nie tyle kandydatów, ile harcowników. Merytorycznie, uczciwością i spójnością sensownej wizji Polski sprawiedliwszej, wrażliwej, społecznej i odpowiedzialnej. Nie przypadkiem ośrodki badające prawdziwość wypowiadanych słów dają im absolutny prymat.
Nie ma co dzisiaj biadolić, że rozum i racjonalność to nie jest w Polsce najsilniejsza karta
Kłamstwo ma krótkie nogi. Czy na pewno?
Magdalena Biejat:
Nawrocki musi odpowiedzieć przed sądem.
Sławomir Mentzen:
Nawrocki zrobił rzecz całkowicie obrzydliwą.
To znane i popularne w Polsce powiedzenie o kłamstwie. Ale czy prawdziwe? Na pewno sprawdza się w życiu codziennym. W życiu publicznym jest jednak inaczej. Tu wszystko jest bardziej rozciągliwe. Mistrz kłamstwa Joseph Goebbels miał w tej sprawie jasno określoną opinię. Mówił: im większe kłamstwo, tym łatwiej ludzie w nie uwierzą. A także, że „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”. Możemy tylko lamentować, że te cyniczne stwierdzenia wciąż są aktualne.
Mamy oto medialny show związany z wyborami prezydenckimi i z Karolem Nawrockim. Z 28-metrową kawalerką, którą – jak ujawniły media – przejął od Jerzego Ż., schorowanego starszego mężczyzny, dzisiaj 80-latka. Z jednej strony mamy biednego, niepełnosprawnego człowieka, który nie radzi sobie z niczym, z drugiej – Karola Nawrockiego, który daje mu w 2011 r. pieniądze na wykup kawalerki od miasta za 10% wartości, czyli za 12 603 zł, a w roku 2017 ją od niego przejmuje.
Historia III RP zna sprawę gangów, które przejmowały od starych i schorowanych ludzi mieszkania, obiecując opiekę, więc skojarzenia budzą dreszcz zgrozy. Co zobaczyliśmy, gdy ta sprawa przeniknęła do opinii publicznej? Jak zachował się Nawrocki? Każdego dnia prezentował inną wersję. Podkreślał zawsze, że starszym panem się opiekował. Fakty temu przeczą. Oto wpisy, które Jerzy Ż. zamieszczał w sieci. W 2019 r. pisał: „Od czterech lat leżę w domu, nie mogę chodzić o mojej sile, czekam na zabiegi stawów biodrowych i kolan. Nie jest lekko. Pozdrawiam Jerzy”. Z kolei 22 marca 2020 r. pan Jerzy poinformował o swoich problemach finansowych: „Ja otrzymuję z MOPR 600 zł, jestem niepełnosprawny, nie chodzę bez kul, nie starcza mi na jedzenie, i tyle”.
Dla portalu Onet wypowiedziała się też opiekunka z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, Anna Kanigowska, która od wiosny 2022 r. do wiosny 2023 r. opiekowała się Jerzym Ż., codziennie go odwiedzała i widziała, w jakiej żył nędzy. Jak mówiła, „praktycznie nic nie miał”, „bez przydziału z MOPR” i bez robionych przez nią zakupów nie miałby jedzenia. „Byłam u pana Jerzego codziennie, także w święta. I nigdy Nawrockiego nie spotkałam. Jego żony i dorosłego syna również”, wspominała. „Nawrocki nie zrobił dla pana Jerzego nic poza przejęciem jego mieszkania. On chciał tylko przeprowadzić tę transakcję, a potem po prostu wszystko miał gdzieś. A dziś bezczelnie kłamie. Dla mnie to jest zwyczajne oszustwo: »złapałem słupa, mam mieszkanie i do widzenia«”.
O braku pomocy świadczy jeszcze jedno – Nawrocki przyznał, że ostatni raz u Jerzego Ż. był w grudniu 2024 r.. Nie zastał go i nie wiedział, gdzie jest. Okazało się, że Jerzy Ż. od kwietnia 2024 r. przebywa w publicznym domu pomocy społecznej, a koszt jego pobytu pokrywa miasto.
Jak więc ocenić słowa Nawrockiego, że pomagał choremu, że gdyby nie on, Jerzy Ż. byłby bezdomny? Przecież jest bezdomny, swojego mieszkania nie ma, żyje na koszt państwa, w DPS.
Wątpliwości jest coraz więcej, zwłaszcza że tłumaczenia Nawrockiego nie trzymają się kupy. A z kolejnymi ich wersjami kontrastują dokumenty – pokazują, że Nawrocki nie był w relacjach z Jerzym Ż. spontaniczny, lecz nadzwyczaj skrupulatny. Zabezpieczył swoje prawa do mieszkania testamentem sporządzonym przez Jerzego Ż. w 2011r., a także przedwstępną umową sprzedaży, sporządzoną w roku 2012, oraz pełnomocnictwem, które od niego otrzymał. W związku z tym, w 2017 r. Nawrocki, jako pełnomocnik Jerzego Ż., sprzedał mieszkanie Nawrockiemu, czyli sobie.
A pieniądze? 120 tys. zł, które podał w akcie notarialnym? Otóż sam przyznał, że nie dał ich Jerzemu Ż., bo mogłoby to starszemu człowiekowi zaszkodzić. I przekazywał mu je w mniejszych kwotach. Kiedy? Ile? Tego nie wiemy.
Sprawa ma ciąg dalszy.
„Wybory na prezydenta RP to wyścig dla przyzwoitych i uczciwych. Opcje są dwie: albo Pan Nawrocki przekonuje nas, że wie, co to chrześcijańskie zachowanie w praktyce, albo wycofuje się z wyborów”, napisał na platformie X marszałek Sejmu Szymon Hołownia, kontrkandydat Nawrockiego.
Wicemarszałkini Senatu Magdalena Biejat, która też kandyduje, już złożyła do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Dotyczy ono art. 304 Kodeksu karnego, czyli wyzyskania kontrahenta i żądania od niego niewspółmiernych świadczeń. „Wykorzystanie pana Jerzego – starszego człowieka z niepełnosprawnością – przez Karola Nawrockiego było po prostu bezduszne. Dla kogoś, kto dopuszcza się takich działań, nie ma miejsca
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Planeta drapieżców
Spotkanie z Pawłem, moim powinowatym, pierwsze po 30 latach. Żyje w Norwegii, ale ma mieszkanie przy Rynku Nowego Miasta. Ten rynek to dla mnie najpiękniejsze architektonicznie miejsce w stolicy. Konspirowaliśmy w stanie wojennym, człowiek gorliwy, ale nie fanatyczny. W 1983 r. wyemigrował do Norwegii. Ma jeszcze mieszkanie w Hiszpanii, tam spędza zimy. Pytam go: trzy mieszkania, luksusowa emerytura, piękna Norwegia, czy jednak nie żałujesz wyjazdu? Żałuje, bo nigdy nie czuł się tam u siebie.
W rozmowie nie wracamy do stanu wojennego. A przecież bywało ciekawie. Prowadziłem wtedy podziemne pismo literackie „Wezwanie”, kwartalnik niezależny, drukowany w konspiracji. Nosiliśmy z Pawłem z samochodu na czwarte piętro cholernie ciężkie paki z pachnącymi drukiem egzemplarzami, dźwigaliśmy je do mieszkania Magdy (córki Józia Hena), gdzie nakład miał czekać na kolportaż. Raz paczki nagle powypadały nam z rąk, otworzyły się i schodami popłynął strumień „Wezwań”. Wtedy można było za coś takiego pójść siedzieć.
Przepytuję Pawła, widzę, że nie śledzi naszego życia politycznego, coś tylko czasami wpadnie mu do ucha. Więc wpadło, że teraz nie uczy się, jak trzeba, polskiej historii. I dlatego będzie głosował na Nawrockiego. Zadaję mu 10 pytań, począwszy od spraw obyczajowych, aborcji, pigułki dzień po, in vitro i lekcji wychowania seksualnego w szkołach. Na wszystkie odpowiada bez wahania „tak”, nie znosi też Trumpa. Powinien więc być wyborcą Rafała Trzaskowego lub Magdaleny Biejat. Skąd Nawrocki? A tak jakoś. Boję się, że milionom Polaków „coś tam” tylko wpada do ucha, jak odgłosy przejeżdżających samochodów, któryś czasami zatrąbi. I „tak jakoś” zagłosują na jakiegoś potwora.
Po kolejnej debacie, organizowanej z kolei przez „Super Express”, poczucie, że jestem zatruty. Organizm Brauna nie potrafił się powstrzymać i w publicznym miejscu miał rasistowskie wypróżnienie. Zareagowali liberalni uczestnicy, ale nie dziennikarze prowadzący program, a to skandal. Odezwała się siostra Brauna, Monika; ładny, inteligentny tekst, w którym ze zgrozą opisuje brata: „Jestem jego siostrą i wstydzę się tego, co robi Grzegorz”. Wygląda na to, że Braun jednak przesadził i teraz Żydzi i Ukraińcy dobiorą się mu do skóry, a serdeczny mu Putin go nie obroni. Braun, wiadomo, chory, ale ma setki tysięcy wyznawców. Gaśnica stała się symbolem ich ruchu. Czemu nie piec krematorium? Wiele publicznej złości, dlaczego Braun tak długo jest bezkarny. Ale błyskawiczne decyzje to zaleta dyktatury, demokracja się ślimaczy. A nasza zdaje się szczególnie ślimacza.
Czytelnik moich felietonów z Tczewa pisze do mnie: „Niepokój, że następnego dnia obudzimy się w zalewie brunatnej propagandy głoszonej przez obrzydliwe kreatury. Piszę do Pana, aby się podzielić codzienną obserwacją z prowincjonalnego podwórka. To, co widzę i czuję, niepokoi mnie. Tczew nagle zaczął przypominać miasto sprzed wojny, miejsce pełne demonów. Ogromne tablice zioną smrodliwą propagandą nawołującą młodego człowieka do zasilania szeregów
Pierwsza tura jak plebiscyt
Dla wyborców lewicy obecne wybory mają znaczenie: Biejat, Senyszyn, Trzaskowski czy Zandberg
„W pierwszej turze głosujcie sercem! – apeluje do wyborców lewicy Magdalena Biejat. – W drugiej możecie rozumem”. Nie jest to puste wezwanie. Wcale bowiem nie jest tak, jak pisze wielu publicystów, że troje kandydatów lewicy dzieli się „torcikiem”, a w zasadzie jego kawałkiem, którym są wyborcy lewicy.
Po pierwsze, to nie jest dzielenie się małym kawałkiem. Badania pokazują, że wyborców lewicowych jest w Polsce ok. 20%, dziś może trochę mniej. To pokaźna siła. Po drugie, kandydatów, na których 18 maja zamierzają głosować lewicowi wyborcy, jest nie troje, ale czworo. Po trzecie, ich wyniki zbudują nową hierarchię po lewej stronie sceny politycznej, nowy układ sił, będą też miały wielki wpływ na kształt całej polityki. To jest ta gra.
Zacznijmy od czwórki kandydatów. Pierwszym jest… Rafał Trzaskowski. Według badań to on zbiera największą grupę wyborców lewicowych. Ba! Sam zbiera więcej niż pozostała trójka. Około 50-60% wyborców o lewicowych poglądach jest gotowych oddać na niego głos już w pierwszej turze.
Widać w tym pewną logikę – od lat obserwujemy, że wyborcy lewicy coraz chętniej głosują na Platformę Obywatelską. A ona powoli staje się partią centrolewicową, jeśli chodzi o bazę społeczną, i centroprawicową, jeśli chodzi o kierownictwo. Można rzec, że Platforma żywi się dziś wyborcami lewicy, niespecjalnie przejmując się ich oczekiwaniami. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta, pisaliśmy o tym wiele razy. Dlatego, że tych wyborców nie potrafią przytrzymać partie lewicowe. Czy raczej szefowie tych partii. To ich mierność, ich niemądre działania napędzają kolejnych wyborców Donaldowi Tuskowi. A dlaczego Tusk nie musi zbytnio się liczyć z ich oczekiwaniami? Tu również nie ma co dumać nad odpowiedzią – elektorat lewicy jest mocno antypisowski, retoryka PiS jest dla niego szczególnie bolesna, wybiera zatem mniejsze zło.
Ci ludzie są bowiem proeuropejscy, otwarci na świat, życzą sobie państwa demokratycznego, przewidywalnego, oddzielonego od Kościoła, gwarantującego prawa kobiet. Partia Tuska jest tej wizji zdecydowanie bliższa niż partia Kaczyńskiego. Wystarczyło, by zrezygnowała z antypeerelowskiej retoryki, i większość wyborców ją zaakceptowała. Ba! W tej partii najbliższy lewicy jest Trzaskowski, więc głosowanie na niego uważa się za naturalne. No bo czy jest wyraźna różnica między nim a Magdaleną Biejat?
Biejat jest w tych wyborach kandydatką Nowej Lewicy, ugrupowania powstałego na gruzach SLD i Wiosny. Jej zadanie jest proste i zarazem trudne. Startuje, gdyż partia, która ma ambicje, musi mieć swojego kandydata. Inaczej sama się poddaje. Teoretycznie nie ma za wysoko ustawionej poprzeczki. W 2015 r. kandydatką SLD była Magdalena Ogórek, która zgromadziła 353 tys. głosów, co przełożyło się na 2,38% poparcia. W 2020 r. startował Robert Biedroń. Zebrał 432 tys. głosów, ale ponieważ w 2020 r. była wyższa frekwencja, przełożyło się to na ledwie 2,22% głosów. Oto więc próg przyzwoitości (niezbyt wysoki, prawda?), który Biejat musi przeskoczyć. Musi być lepsza od Ogórek i Biedronia.
Dodajmy jeszcze jedno – 15 października 2023 r. lewica (czyli sojusz Nowej Lewicy, Razem, Unii Pracy i PPS) zdobyła 1,85 mln głosów, czyli 8,61%. To jest rezerwuar wyborców, których Biejat powinna przyciągnąć. Wtedy oddali głos na lewicę, wiedząc, że będzie ona – w przypadku zwycięstwa ugrupowań demokratycznych – jedną z partii koalicyjnych, i to nie największą. Dziś mamy podobną sytuację: nikt się nie spodziewa, że Magdalena Biejat
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Nieświeża sałatka Stanowskiego
Taki kandydat w ogóle nie powinien być zarejestrowany. W ten sposób kandydaturę Krzysztofa Stanowskiego ocenia Wojciech Hermeliński, były przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej. Gołym okiem widać, że Stanowski pomylił konkurencje. Nie załapał się do „Tańca z gwiazdami”, to próbuje zaistnieć w innych zawodach.
Dzięki zakumplowanej Konfederacji udało mu się zebrać podpisy. Ale pseudokampania idzie topornie. Rozmówki z kandydatami są cieniutkie, bo Stanowski sam nie wie, w której z czterech ról występuje. Czy jest satyrykiem, dziennikarzem, właścicielem Kanału Zero czy może kandydatem na prezydenta? Miesza mu się to tak, że w efekcie produkt jest mocno nieświeży. Ot, sałatka wielkanocna w maju.
Zjadanie pająka
Po obejrzeniu na Netfliksie serialu „Cesarzowa Sisi” („The Empress”), o cesarzowej Austrii Elżbiecie, wracam do jej biografii pióra Brigitte Hamann. Czytam tę książkę po raz drugi, a jak po raz pierwszy. Jedyna zaleta słabej pamięci. Szalona, niezwykła, piękna cesarzowa, mistrzyni jazdy konnej, a przecież kobiety musiały na koniu siedzieć bokiem, okrakiem dama nie mogła, co za nieprzyzwoitość. Jazda konna była obsesją cesarzowej. Sisi ryzykowała złamanie karku, skakała przez trudne przeszkody. Dzisiaj pewnie zdobyłaby złoty medal olimpijski. Była nieszczęśliwa w związku z cesarzem Franciszkiem Józefem, który jak na cesarza był porządnym człowiekiem i kochał ją bez granic. Lubiła go i szanowała, ale nie kochała (pod koniec życia załatwiła mu nawet kochankę). Jak się zdaje, była oziębła seksualnie. Mimo szalonej liberalnej fantazji i chorobliwej walki o niezależność nie miała kochanków. W poezji – napisała setki wierszy, uwielbiała Heinego – przedstawiała siebie jako królową wróżek Tytanię. Była niedostępna, lękając się, że miłość mogłaby ją pozbawić mocy i uroku. W wierszach przedstawiała mężczyzn jako osłów. Zaskakuje, ile wiemy o Sisi, jest wiele dokumentów, listów, dzienników, nawet fotografii. Wyłania się z tego wielobarwny portret niezwykłej, nieszczęśliwej kobiety, która miała wszystko, a to wszystko było jej przekleństwem. Celny jest jej wierszyk o samej sobie.
Im więcej mam, tym więcej chcę,
I serce nie przestaje śnić.
A gdy się ziści szczęście me,
Już szczęściem mym przestaje być.
Dama dworu cesarzowej, hrabina Maria Festetics, prowadziła dziennik, błyskotliwe są jej opisy Elżbiety: „W niej jest wszystko, ale pomieszane jak w nieuporządkowanym muzeum – pełno skarbów, z których nie ma żadnego pożytku. Ona nie wie, co ma z tym wszystkim zrobić”.
Dwór cesarski był skostniały, konwencjonalny, Elżbieta buntowała się całą sobą, miała liberalne poglądy, nagminnie bez zapowiedzi odwiedzała zwykłych ludzi ciekawa ich życia, szła bez ochrony. I tak zginęła, dźgnięta pilnikiem
Maskarada wyborcza
Po debatach zamieściłem na Facebooku notatkę: „Po pierwszej prezydenckiej debacie miałem wrażenie, że Nawrocki to kołek wystrugany z drewna, pomalowany na biało i na czerwono. To się utrwaliło po drugiej debacie, tym razem w TV Republika. Nie oglądałbym jej – wymiotnie reaguję na tę telewizję – gdyby nie synek, który chciał ją obejrzeć ze mną. Zalew prawicowego populizmu. Dobrze, że nie wziął w tym udziału Trzaskowski, źle świadczy o Hołowni, że się stawił. Hołownia, a szczególnie Zandberg zachowują się tak, jakby KO była takim samym złem jak PiS. Zandberg jest tak ideologiczny, że w to wierzy. Hołownia tym gra. W sumie obrzydliwe i żałosne widowisko. Grzegorz Braun jawnie głosi antysemickie poglądy i nikt w studiu go za to nie piętnuje. Mentzen, Nawrocki i Jakubiak je podzielają, więc się nie dziwię. Ale dlaczego Hołownia i Zandberg nie powiedzieli na ten temat słowa? Jedyne wytłumaczenie, kiepskie, że Braun ma status wariata, ale Hitler też nim był.
Te gry i gierki po naszej stronie wyglądają żałośnie i doprowadzają do pasji nas, którzy boimy się przegranej na rzecz faszyzującej prawicy. Zandberg i Biejat biegają do Dudy, podają mu rękę, piją z nim kawę i herbatę, uwiarygodniając go w ten sposób. To też jest kompromitacja. Do niedawna łudziłem się, że Hołownia narcyzm trzyma w cuglach, chyba jednak się myliłem. Mieć takiego koalicjanta to wielka bieda. Bardzo dużo w nas emocji, ale jeśli przez was, prowadzących swoje małe gierki, przegra Trzaskowski, nie będzie wybaczenia. Sam Trzaskowski niezły, ale czy wystarczający? O ileż lepiej radziłby sobie w debatach Sikorski. Czy nie są wzruszające kpiny prawicy z Trzaskowskiego, że kulturalny i zna języki? Na dodatek pewnie codziennie bierze prysznic.
W każdym razie wszystkie
Pustosłowie patriotyczne
No i po świętach. Miłych, choć nie zawsze, bo polityka mocno dzieli i skłóca nawet najbliższych. Umęczeni wędrówkami po kraju i odwiedzaniem rodziny, dość powszechnym narzekaniem i marudzeniem, wracamy do pracy. By odpocząć przed świętami majowymi. Bo choć teraz panuje moda na podkreślanie, że najważniejsza jest Polska i najważniejsi są Polacy, mało kto odmówi sobie świętowania przy grillu. Zamiast udziału w pochodach i marszach. Biało-czerwona w deklaracjach jest wszechobecna, tyle że nijak to się nie przekłada na eksponowanie flagi narodowej w miejscach, w których mieszkamy. Gdyby policzyć armię polityków patriotów, ich wyborców i tych, którzy deklarują miłość do biało-czerwonej, to Polska, jak Stany Zjednoczone w czasie ich świąt, powinna się mienić barwami narodowymi. Nic z tego. Tak niestety nie jest i nie będzie. A będą politycy znani ze szczególnie gorliwego patriotyzmu, których paparazzi złapią – flagi u nich nie uświadczysz.
Pustosłowie patriotyczne ma swój odpowiednik w sacrum. Przestrzeganie przykazań kościelnych jest dla wielu prawicowców zbyt ciężkim obowiązkiem, by mu na co dzień potrafili sprostać. Pod względem liczby rozwodów bogobojna prawica jest zdecydowanym liderem. A pomysłowości w złodziejstwie mogliby od białych kołnierzyków prawicy uczyć się zawodowi przestępcy.
Oglądałem debatę w Końskich i najkrótsza recenzja jest taka. Między tym, co tam słyszałem i widziałem, a tym, co później ogłosili pretendenci, ich sztaby i związane z nimi media, różnica jest taka jak między dniem i nocą. Wartki potok brudu i kłamstw. Polacy nie mają na tę hucpę większego wpływu. Możemy więc tylko sygnalizować, że w tej brudnej grze nie ma żadnych zasad. Paru kandydatów walczy o polityczne życie i jak tonący będą wciągać w bagno każdego, byle siebie uratować.
Czytelnicy ostro krytykują ludzi z Nowej Lewicy chodzących do radiowęzła PiS i telewizji Karnowskich. Mają rację, bo to zwykła głupota i kompromitacja tej formacji. Trudno jednak dyskutować z masochistami, których tam pisowscy wyjadacze wykorzystują i ośmieszają. Nie przeszkadza im nawet to, że firmują grupę rekonstrukcyjną PiS. Formację, która po ośmiu latach złodziejstwa na niebywałą skalę nie zdobyła się nawet na cień refleksji. Nie ma śladu skruchy. Najbardziej pazerni i bezczelni złodzieje są pod ochroną partii. PiS staje w ich obronie. I chce za wszelką cenę sparaliżować sądownictwo i prokuraturę. Zastraszanie i groźby ze strony pisowskiej grupy przestępczej są ostatnią redutą obrony. Przed prawem i sprawiedliwością.








